Rozdział piąty

Obiecany bonus, proszę bardzo, kolejny rozdział standardowo w środę, czyli w sumie... już jutro ;)

___________________________________

Dziwnie siedzi mi się w moim samochodzie z Leonem, zwłaszcza że jego ogromny pies brudzi mi tapicerkę na tylnym siedzeniu.

– Naprawdę kiepsko wyglądasz – stwierdza, kiedy ruszamy z miejsca. – Dobrze się czujesz?

Zdejmuję wreszcie z głowy kaptur, nie przejmując się faktem, że Leon widzi mnie w tym momencie w jeszcze gorszym stanie. Wyglądam jak zmokła kura i mam na głowie ptasie gniazdo. Dobrze, że chociaż nie pomyślałam rano o makijażu, bo musiałabym teraz dodać do tego jeszcze pandę.

– Zajebiście – mamroczę, kiedy wyjeżdża na leśną drogę prowadzącą na cypel. – Moja przyjaciółka prawdopodobnie zaginęła, poza tym jest świetnie.

– Nie wiesz, co się stało. Nie zakładaj od razu najgorszego.

Sznuruję usta, żeby nie odpowiedzieć czegoś ostrego. To wcale nie jest najgorsze. Najgorsze byłoby, gdybym od razu uznała, że Magda nie żyje.

Żołądek skręca mi się z nerwów na samą taką myśl. Kiedy zaginęła moja mama, wszyscy od razu tak założyli. I mieli rację.

Ale wtedy sytuacja była inna. W okolicach Giżycka grasował seryjny zabójca, który brał na cel kobiety podobne do niej. Gdy mama zaginęła, wszyscy uznali, że stała się jego kolejną ofiarą. Tym razem nie ma mowy o seryjnym. Magdzie musiało przytrafić się coś innego.

W końcu seryjny nie żyje od dwudziestu lat.

Leon prowadzi pewnie, bardzo płynnie i spokojnie. Zerka na mnie co chwilę znad kierownicy, ale nie traci koncentracji, gdy kieruje moją toyotę podmokłą drogą przez las. Na moment zapada między nami pełna napięcia cisza.

– Dobrze znasz Magdę? – pytam w końcu od niechcenia.

Leon przez chwilę milczy, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Niezbyt – odpiera w końcu. – Poznałem Adama, bo bywam na ich komisariacie, kiedyś wpadła tam Magda i od słowa do słowa okazało się, że mieszkamy niedaleko. Więc zajrzałem do niej raz czy dwa, kiedy byłem na spacerze z Alfredem.

Marszczę brwi.

– Po co chodzisz na komisariat?

– Dla researchu. – W jego głosie pojawia się nuta rozbawienia, gdy robię jeszcze bardziej skonsternowaną minę. – Jestem pisarzem, Ingo. Piszę kryminały. Adam udostępniał mi różne akta starych spraw.

Wow. Jest pisarzem? A ja cały czas sądziłam, że to jakiś drwal!

– Nie wyglądasz na pisarza – wyrywa mi się.

Leon znowu wydaje z siebie ten dźwięk, jakby parsknięcie śmiechu. Skręca w drogę prowadzącą na cypel i spogląda na mnie kątem oka. Jest wyraźnie rozbawiony.

– A jak dokładnie według ciebie wyglądają pisarze, Ingo? – Udaje, że się zastanawia. – Powinienem nosić okulary i tweedową marynarkę?

Robię głupią minę. Nie wiem, jak z tą marynarką, ale na pewno nie powinien wyglądać jak świetnie zbudowany drwal z Alaski!

– Dlatego wynajmujesz tu dom? – pytam, ignorując jego ostatnie słowa.

Leon kiwa głową.

– Potrzebowałem spokoju, żeby pisać – wyjaśnia. – Moja agentka zasugerowała, że odrobina odosobnienia dobrze mi zrobi. Miała rację.

Jeszcze w dodatku ma agentkę. To chyba rzadkie zjawisko w Polsce, tak mi się przynajmniej wydaje – czy to oznacza, że to jakiś znany pisarz? Szukam w pamięci, ale nie kojarzę żadnego o tym imieniu. Ale może to dlatego, że nie jestem za bardzo na bieżąco, jeśli chodzi o książki, zwłaszcza kryminały.

– I to robiłeś w piątek wieczorem? Pisałeś?

Wiem, że to bezczelne pytanie, ale i tak je zadaję. Leon milczy, dopóki nie zatrzyma samochodu na podjeździe pod domem na cyplu. Gasi silnik i opiera się o kierownicę, spoglądając na mnie; deszcz uderza w dach auta, sprawiając, że czuję się zamknięta z tym mężczyzną w tej ciasnej przestrzeni, jakby ulewa oddzielała nas od reszty świata.

Nie wydaje się wkurzony, ale raczej rozbawiony. Właściwie mnie to dziwi. Gdyby ktoś dopytywał o moje alibi w związku ze zniknięciem kobiety z domu niedaleko mojego, byłabym wściekła.

– Czy ty właśnie sprawdzasz moje alibi? – pyta ze zdziwieniem.

Mrużę oczy.

– Piszesz kryminały. Pewnie jesteś w temacie, nie?

– Nie widziałem Magdy w piątkowy wieczór – prycha. – Cały dzień spędziłem u siebie poza paroma krótkimi spacerami z Alfredem. I zanim zadasz kolejne pytanie, nie, nikt mnie nie widział. Odwalasz czarną robotę za Adama, Ingo?

Nie znoszę sposobu, w jaki wymawia moje imię; jego głos zaskakująco mięknie, nawet gdy wydaje się na mnie zły. Nie znoszę tego, bo budzi to we mnie dziwne uczucia, których nie rozumiem.

Nic nie wiem o tym facecie. Nie mam nawet pojęcia, jak się nazywa, nie mówiąc już o tym, czy mogę mu ufać! Nie powinnam w jego obecności tak się czuć.

– Magda jest moją przyjaciółką – odpowiadam ostro. – Nie zamierzam nic robić za Adama, po prostu chcę wiedzieć, co się z nią stało. Wybacz, jeśli moje pytania cię uraziły, ale jesteś jej najbliższym sąsiadem i pomyślałam, że...

– Że mogłem mieć coś wspólnego z jej zaginięciem?

Sznuruję usta, żeby nie odpowiedzieć czegoś niemiłego. Głos Leona jest szorstki i nie zachęca do kontynuowania tego tematu. Nie mogę tego jednak tak zostawić.

– Nie znam cię – tłumaczę nieco spokojniej. – Nie dziw się, że jestem nieco podejrzliwa. Atmosfera tutaj...

Urywam, bo nie mam ochoty mu się tłumaczyć z moich przeżyć. To, co czuję w domu moich rodziców i w tej okolicy, jest tylko moją sprawą. Leona to z pewnością nie obchodzi i nie zamierzam mu się spowiadać.

Przez chwilę przygląda mi się bez słowa, uważnie, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. Nadal jest spokojny, co nieco mnie zaskakuje. W jego oczach błyska wręcz coś, co mogłabym uznać za współczucie, gdybym nie uparła się, żeby o tym nie myśleć.

– Chcesz, żebym wszedł z tobą do domu? – proponuje niespodziewanie. – Po tym, jak zniknęła twoja przyjaciółka, nie zdziwiłbym się, gdybyś bała się być tu sama. Mogę zajrzeć do środka i sprawdzić, czy wszystko w porządku.

Jezu. Zamiast się na mnie złościć, proponuje pomoc. Zupełnie nie rozumiem tego faceta, ale to takie dziwne!

Otwieram usta, ale nie wiem, co odpowiedzieć. Waham się, przenosząc wzrok z jego twarzy na majaczący w półmroku przed nami dom. Ledwie go widzę przez strugi deszczu. Czuję się tak, jakby w moim żołądku zagnieździł się wąż, który obecnie podnosi łeb i zaczyna pełznąć do góry, żeby zablokować mi gardło i mnie udusić. To znajome uczucie, które dławiłam w sobie przez lata, ale którego nigdy do końca się nie pozbyłam.

Nie ufam facetom. Nigdy nie zapraszam do domu nowo poznanych mężczyzn, a gdy się z jakimś umawiam, zawsze zaczynam od miejsc publicznych. Jestem bardzo ostrożna. To wręcz paranoiczne, jak uznał jeden z moich byłych partnerów, zanim trzasnął drzwiami i opuścił mój dom razem z moim życiem.

Całkowicie się z nim zgadzam, ale to nie zmienia faktu, że nie potrafię inaczej.

Teraz jednak stoję przed ogromnym dylematem. Z jednej strony facet, którego prawie nie znam, a który sam z siebie oferuje, że sprawdzi mi mieszkanie. Z drugiej dom, którego boję się od lat, w którym z trudem usnęłam poprzedniej nocy. Dom na odludziu, w okolicy, w której zaginęła moja przyjaciółka. Nie mam w nim alarmu, wystarczyłoby, żeby ktoś stłukł szybę, żeby dostać się do środka.

Odsuwam od siebie te paranoiczne myśli. Po co ktoś miałby to robić? To całkowicie bez sensu!

– Poradzę sobie – mówię zachrypniętym głosem. – Wszystko jest... w porządku.

– Zabawne, nie wyglądasz, jakbyś miała sobie poradzić.

Dopiero te słowa sprawiają, że z powrotem spoglądam na Leona. Ze złością mrużę oczy. Za kogo on się ma, że stawia mi takie diagnozy?!

– Myślę, że niewiele o mnie wiesz – prycham.

Leon z namysłem kiwa głową.

– Możliwe – przyznaje. – Ale domyśliłem się, kim jesteś. Jesteś córką Gajdów, prawda?

Znowu to samo.

Robi mi się niedobrze, gdy słyszę to określenie. Dużo bym dała, żeby nigdy więcej go nie usłyszeć. Po dwudziestu latach nadal jestem wyłącznie córką moich rodziców – seryjnego mordercy i jednej z jego ofiar. Nikim więcej.

A on o tym wie, chociaż wcześniej nie powiedział na ten temat ani słowa. Szukał informacji na mój temat czy domyślił się po moim imieniu, już kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy? W końcu jest dosyć nietypowe.

Szarpię za klamkę i otwieram drzwi toyoty.

– Dzięki za podwózkę, dobranoc – rzucam, po czym wyskakuję z samochodu prosto w ulewny deszcz.

Nie mam na głowie kaptura, więc wystarczy kilka sekund, żebym całkowicie przemokła. Narzucam go sobie na głowę, ale już za późno. Kieruję się w stronę werandy, nie oglądając za siebie; nie obchodzi mnie, czy Leon zostawi tu mój samochód i wróci do domu z psem pieszo, czy zabierze toyotę i odstawi mi ją później. Mam to gdzieś. Chcę jedynie zaszyć się w domu rodziców i mieć wreszcie święty spokój, żeby trochę odpocząć.

Przez dźwięk spadającego deszczu słyszę zbliżające się kroki i spinam się, choć wiem, kto za mną idzie. Wyciągam z kieszeni kurtki klucze do domu i wskakuję na werandę, chroniąc się przed deszczem pod jej daszkiem. Czuję za sobą obecność Leona, ale uparcie się do niego nie odwracam.

– Rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać – mówi, kiedy grzebię kluczem w zamku. – Wcale nie musimy. Ale martwię się o ciebie, Ingo. Mieszkasz w domu, w którym powiesił się twój ojciec. Niedaleko znika twoja przyjaciółka. Na pewno nie czujesz się bezpiecznie. Pozwól mi sobie pomóc.

Dopiero po tych słowach się do niego odwracam. Ma na głowie kaptur chroniący go od deszczu, przez co jego twarz pozostaje w cieniu.

– Dlaczego miałbyś chcieć mi pomagać? – prycham.

Leon wzrusza ramionami.

– Nie wiem – wyznaje. – Po prostu się o ciebie martwię. Uznaj to za sąsiedzką pomoc. Jeśli dzięki temu poczujesz się bezpieczniej, napisz do kogoś, że wpuszczasz mnie do środka.

Waham się, bo mam na to zaskakująco dużą ochotę. Po prostu nie chcę być sama, zwłaszcza w tym domu. Leon może i nic o mnie nie wie, ale diagnozuje mnie zaskakująco właściwie.

Drgam, gdy coś ociera mi się o nogi. To ogon Alfreda, który krąży wokół nas niespokojnie i dopiero na komendę Leona siada na werandzie, wpatrując się we mnie pytająco. Zupełnie jakby wiedział, że jego opiekun też czeka na moją decyzję.

– Dobra – decyduję w końcu, po czym otwieram drzwi. – Ale tylko na chwilę.

– Póki nie przestanie tak padać. – Wydaje mi się, że słyszę w jego głosie rozbawienie.

Wpuszczam ich obu do środka, po czym zapalam światło. Mentalnie kręcę na siebie głową. Co ja najlepszego wyrabiam? Tyle co pytałam tego faceta, czy nie ma nic wspólnego z zaginięciem Magdy, a teraz wpuszczam go do własnego domu?!

Wyciągam komórkę i udaję, że wysyłam SMS-a; prawda jest jednak taka, że nie mam ochoty informować nikogo, że goszczę u siebie mężczyznę. Głową wskazuję na lodówkę, patrząc kątem oka, jak Leon zdejmuje kurtkę.

– W lodówce mam piwo, gdybyś miał ochotę – mamroczę. – Zaraz wrócę. Muszę zmienić ciuchy, jestem przemoczona.

– Jak przyniesiesz apteczkę, pomogę ci ze zmianą opatrunku – krzyczy za mną Leon, ale nie odpowiadam, bo już kuśtykam po schodach na piętro.

Zabieram z sypialni rzeczy do spania – T-shirt, szorty i cienki szlafroczek do kolan – po czym idę do łazienki. Dopiero tam przerażam się na widok własnego odbicia w lustrze. Jezu, pokazywałam się w tym stanie ludziom?!

Rzeczywiście mam szczęście, jeśli chodzi o tarzanie się w błocie w obecności Leona. Znowu jestem nim cała umazana, mam też jakieś straszne rzeczy we włosach. Bez prysznica się nie obejdzie.

Załatwiam to szybko, chociaż muszę umyć także włosy. Zanurzona pod wodą, zdejmuję resztki opatrunku; na szczęście rana na łydce nie wygląda źle i nie otworzyła się ponownie mimo forsowania nogi przez ostatnie godziny. Pozwalam sobie na moczenie się pod gorącym prysznicem nieco dłużej, niż to konieczne; próbuję w ten sposób zmyć z siebie nie tylko brud i trud całego tego dnia, ale też niepokój, troskę i strach o Magdę i o siebie. Gorąca woda pomaga na zmęczone mięśnie, na samopoczucie tylko trochę.

Kiedy w końcu schodzę z powrotem na dół, Leon siedzi na mojej kanapie i popija piwo, przeglądając równocześnie kanały w telewizorze zawieszonym nad kominkiem. Alfred leży grzecznie pod jego nogami, a w całym salonie unosi się znajomy zapach mokrego psa. Opatulam się szczelniej szlafrokiem, żałując nagle, ze nie wysuszyłam na górze włosów. Bez słowa podaję Leonowi apteczkę i siadam obok niego na kanapie, pilnując, żeby szlafrok przypadkiem mi się nie rozwiązał.

– Przepraszam za te pytania o Magdę – wzdycham. – Martwię się o nią.

– To zrozumiałe – stwierdza krótko, po czym zsuwa się z kanapy, żeby klęknąć przede mną. Przyglądam się temu z oszołomieniem, ale Leon nic sobie z tego nie robi; chwyta moją nogę i kładzie ją sobie na kolanie, pochylając nad nią brodatą głowę. – Rozumiem, że jestem dla ciebie obcy, Ingo. Przysięgam, że nie mam złych zamiarów, więc byłoby super, gdybyś dała mi szansę.

Chcę coś odpowiedzieć, ale głos grzęźnie mi w gardle, gdy czuję dotyk jego gorących palców na łydce. Przebiega mnie dreszcz.

Czy ja oszalałam? Wpuszczam obcego faceta do domu i jeszcze pozwalam mu się dotykać? I mi się to podoba?! To takie nie w moim stylu!

– Skojarzyłeś moje imię? – pytam, czym zaskakuję chyba nas oboje.

Na moment Leon podnosi na mnie zielono-brązowe spojrzenie.

– Tak – przyznaje. – Wybacz, nie chciałem poruszać tego tematu. Domyślam się, że nie jest to dla ciebie proste. Mieszkając niedaleko takiego domu, nie sposób nie dowiedzieć się, jaka jest jego przeszłość. Masz warszawskie blachy, a wiedziałem, że córka Gajdów wyprowadziła się do stolicy. Poza tym zareagowałaś dziwnie, kiedy zapytałem o wynajęcie domu. Sama go odnawiałaś?

– Z babcią. – Nadal mam ten dziwnie zachrypnięty głos. – Ale nie byłam tu, odkąd...

Głos grzęźnie mi w gardle, a Leon kiwa głową. Nie czeka, aż skończę.

– Naprawdę mi przykro, Ingo – mówi miękko. – Ale uważam, że nie powinnaś była przyjeżdżać sama.

– Magda miała mi pomóc. – Wzruszam ramionami. – Skoro znasz moją przeszłość... z pewnością domyślasz się, że powrót tutaj nie był łatwy.

– Więc po co?

Znowu nie odpowiadam, bo poważnie zastanawiam się nad odpowiedzią. Leon sprawnie nakłada mi nowy opatrunek, po czym odsuwa się, żeby posprzątać i schować resztę rzeczy do apteczki. Ciągle czuję, jak pod wpływem jego gorącego dotyku piecze mnie skóra. Czy to normalne, że tak na niego reaguję?

Wstaje i przechodzi do kuchni, po czym z lodówki wyciąga kolejne piwo. Kiedy siada z powrotem na kanapie obok mnie, podaje mi butelkę, którą przyjmuję z wdzięcznością. Jakimś cudem on wie, że tego potrzebuję.

Upijam łyk zimnego piwa i wzdycham. Opieram się mocno o tył kanapy, próbując nieco się zrelaksować.

Mam przy sobie przystojnego, choć nieco zaniedbanego faceta, który jest mną wyraźnie zainteresowany. Gdyby nie był, nie traciłby na mnie czasu. Nie wiem wprawdzie, czy to zainteresowanie czysto seksualne, czy bardziej chodzi mu o dom, w którym mieszkam, i moje powiązania, ale nie obchodzi mnie to. I tak mogłabym to wykorzystać, gdybym była normalną kobietą.

Nie jestem jednak i to się raczej nigdy nie zmieni. Chociaż minęło dwadzieścia lat, to zawsze będzie we mnie siedzieć, niezależnie od tego, ile godzin spędziłabym w towarzystwie psychoterapeuty.

– Chciałam wreszcie stawić temu czoło. – Wzruszam ramionami. – Moja babcia przez lata wynajmowała ten dom. Pół roku temu umarła i ten obowiązek spadł na mnie. Nie do końca sobie z tym radzę, więc pomyślałam, że to będzie dobry pomysł.

– Przykro mi – odzywa się, na co posyłam mu pytające spojrzenie. – Z powodu babci. To musiało być... trudne.

Kiwam głową.

– Babcia praktycznie mnie wychowała. No wiesz, po tym, jak zginęli moi rodzice. Bardzo się starała, żeby dać mi normalny dom.

Leon przytakuje w taki sposób, jakby naprawdę to rozumiał. Zagapiam się na niego na moment. Jest w nim coś, co każe mi zaufać mu, chociaż nigdy tego nie robię. Może chodzi o sposób, w jaki na mnie patrzy albo jak uśmiechają się jego oczy. Sama nie wiem i nadal tego nie rozumiem.

– Tym bardziej to przykre, że ją straciłaś.

– Miała osiemdziesiąt sześć lat – wzdycham. – Miała długie, dobre życie. Wyprowadziła mnie na ludzi, choć to nie zawsze było proste. Wiedziałam, że prędzej czy później odejdzie, zwłaszcza że od dłuższego czasu chorowała. Byłam na to przygotowana.

– Co nie oznacza, że to mniej bolało.

Zamieram, gdy Leon kładzie dłoń na moim kolanie – wprawdzie przykrytym materiałem szlafroka, ale ciągle. Jestem zaskoczona i nieco zmieszana; podnoszę na niego wzrok, a on szybko cofa rękę.

Chyba za późno, moje serce już zaczęło szaleć. O co chodzi z tym facetem? Nie powinnam mu się zwierzać. Tylko Sandy wie, co kłębiło się we mnie po śmierci babci, ostatniego członka mojej niewielkiej rodziny. Dlaczego właściwie mu o tym mówię?

Może po prostu potrzebuję kogoś, żeby się wygadać. A może...

Nie. To obcy facet, Inga!

– Chyba powinienem już iść – wyrokuje Leon, po czym odstawia na stolik butelkę z niedopitym piwem. Temperatura w salonie zdaje się nagle opaść o kilka stopni. – Musisz odpocząć. Dasz radę zasnąć w tym domu?

Czy ja słyszę w jego głosie troskę?

– Wczoraj dałam – odpowiadam. Nie zamierzam wspominać, że dopiero po środkach nasennych. Nie chcę, żeby ktoś wiedział, że je biorę. Może to irracjonalne, ale uważam, że taka wiadomość mogłaby być przydatna dla kogoś, kto potencjalnie chciałby mi się włamać do domu.

Oczywiście nie zakładam, że ktoś taki istnieje. Ale jestem przezorna. Zawsze byłam.

Zanim Leon zdąży coś odpowiedzieć, słyszę pukanie do drzwi. Zamieram, zmieszana. Kto mógłby mnie odwiedzać o takiej porze?

– Spodziewasz się kogoś? – pyta spokojnie Leon. Kręcę głową. – Chcesz, żebym otworzył?

Znowu zaprzeczam. Jestem dorosłą, samodzielną kobietą i radzę sobie z takimi problemami sama. Wstaję i podchodzę do drzwi, zanim zdążę przekonać samą siebie, że to kiepski pomysł. Pocieszam się, że Leon przecież ciągle tu jest – za mną na kanapie w salonie, w dodatku w towarzystwie psa, który przestraszyłby niejednego. Jeśli za drzwiami jest ktoś, kogo nie chcę tu widzieć, oni obaj mi pomogą.

Nie wiem, w którym dokładnie momencie Leon awansował z intruza na mojego sojusznika, ale to się stało. Może mi przejdzie, kiedy wróci do siebie.

A potem otwieram drzwi i znowu zamieram, zaskoczona. Na progu stoi mężczyzna, którego nie spodziewałam się już dzisiaj zobaczyć.

– Adam? – pytam ze zdziwieniem.

Ciągle ma na sobie mundur, teraz już kompletnie przemoczony, jego jasne włosy też są wilgotne. Spogląda na mnie, po czym spuszcza wzrok, a ja uświadamiam sobie nagle boleśnie, że mam na sobie tylko piżamę i cienki szlafroczek.

No cóż...

To będzie ciekawe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top