,,Morfid"
Przed de mną ciągnęła się droga do przepaści,
Do której z każdym krokiem coraz bliżej się zbliżałam..
Choć powinnam krzyczeć, ja bezradnie milczałam..
Przyglądałam się ścieżce i strzałkom z krwi..
Lecz w pewnej chwili mój wzrok skupił się na czymś innym
Piękny Morfid usiadł na uschniętej niezapominajce
A te miejsce znowu rozkwitło jakby działo się to w bajce
Błysk lęku w oku, słowa wypowiedziane szeptem cichym
"Jak..? To niemożliwe.. Nie znowu to się powtarza..."
Wtem motyl wniósł się i tym razem usiadł mi na ręce..
Jakby chciał powiedzieć, że "Już tylko dobrze będzie..
Czasami cierpimy, ale tak się z życiu się zdarza..
Ale nie możemy się poddawać, tylko iść dalej do przodu.."
Pojedyncza łza spłynęła po policzku i skapnęła na ziemię..
I niedopuszczane przemyślenia.."Dlaczego w to brnę..? Zepsuć wszystko ma cierpienie z jednego życia epizodu?
Na tym polega życie przecież, żeby zaznać szczęście,
Trzeba najpierw trochę pocierpieć z wielu przyczyn..
Po każdym upadku wstać.. To jest w końcu wielki czyn.."
Krok do tyłu i jakby nagle powietrze zrobiło się cięższe,
A na niebie pojawiły się ciemne, burzowe chmury..
Ostrzegające przed tym co się tu zaraz wydarzy..
Niby wszystko przesądzone i tak rozum decyzję rozważy..
Lecz nie ma co myśleć jak więzienia rozwalone są mury
Odwracam i biegnę ile sił w nogach, a towarzyszy mi motyl
Podmuchy wiatru cofają mnie, ale nie zatrzymuje się
Do momentu gdy przelatuje nad de mną biały gołąb...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top