6. Titisee-Neustadt - 22/23 styczeń

Patrzyłem w milczeniu na twarz dziewczyny, krzywiąc się na widok sporego zasinienia na jej lewym policzku i ranie na wardze. Gdy puściłem kaptur, Leoni ze zrezygnowaniem położyła głowę na ziemi, przeklinając pod nosem, by po chwili znowu zacząć się szarpać.

— Puść mnie — odezwała się, patrząc na mnie wymownie.
Jej zaciekłe spojrzenie, dało mi do zrozumienia, że nie cieszyła się z tego, że ją złapałem, ale nie miałem zamiaru przejmować się jej humorami. Chciałem wyjaśnień.

— Nie tak szybko — odparłem. Wstałem z dziewczyny i podniosłem ją, a ona ponownie próbowała mi się wyrwać. — Przestań, musimy porozmawiać — warknąłem poirytowany jej zachowaniem.

— Czego chcesz? — zapytała zła.

— Ta bluza chyba nie należy do ciebie — powiedziałem, patrząc na nią wymownie, na co przewróciła oczami.

— Jezu, proszę bardzo, zabieraj ją — powiedziała, ściągając z siebie ubranie. 
Zacisnąłem usta, widząc, że pod spodem miała tylko cienką bluzkę. Dziewczyna wyciągnęła w moim kierunku rękę, w której trzymała bluzę Geigera i patrzyła na mnie zaciekle.

— Załóż to z powrotem — odparłem, na co ona zaczęła wciskać mi ubranie do ręki. Była niesamowicie dumna i uparta.
— Leoni — warknąłem, chwytając bluzę, po czym zarzuciłem ją na jej ramiona.

— Masz jakieś zaburzenia? Najpierw gadasz jedno, a potem drugie? — dopytywała, na co przewróciłem oczami, ale brunetka w końcu założyła ubranie, które zapięła pod samą szyję.

— Co ty tu robisz?

— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami, wkładając dłonie do kieszeni. — Nie wiedziałam dokąd pójść, więc przyjechałam tutaj, bo chciałam z tobą pogadać, ale potem zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie mam gdzie spać, to siedzę tutaj. — Westchnąłem cicho, lustrując w mroku jej twarz.
Niewiele mogłem dostrzec, ale widziałem, że pomimo złości i nie takiej później pory, jej oczy były małe, jakby miała zasnąć na stojąco. Czy po ucieczce z domu w ogóle sypiała?

— Jak udało ci się wejść do domku?

— Trochę pomajstrowałam przy zamku — odparła, uśmiechając się lekko. Była dumna ze swojego czynu, chociaż nie powinna. Wiedziałem, w jakiej była sytuacji, ale mimo wszystko to było włamanie.
— Co ty tu robisz o tej porze? — zapytała po chwili.

— Przyjechałem po telefon, bo chyba go zostawiłem w domku i przy okazji po bluzę Geigera — powiedziałem, a ona w tym samym momencie z kieszeni spodni wyjęła komórkę i podała mi ją. Zrobiłem wielkie oczy, widząc swoje urządzenie, które od razu odebrałem.
— Buchnęłaś mi komórkę? — zapytałem, na co wzruszyła ramionami, zaciskając usta.

— Tylko pożyczyłam — odpowiedziała.
Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Znowu robiła to, co w czasie pierwszej ucieczki - kradła, a teraz na dodatek włamywała się do różnych pomieszczeń. Czy ona w ogóle miała jakiekolwiek wyrzuty sumienia z tego powodu? Była na drodze do zupełnej degeneracji.
— Rano leżałaby na ławce. Chciałam skontaktować się z Miriam, ale chyba zmieniła numer, bo ten, który wybierałam, jest nieaktywny — dodała, a ja wytłumaczyłem, dlaczego jej przyjaciółka załatwiła sobie nowy numer. Leoni zaśmiała się, mówiąc, że Miriam zawsze była straszną panikarą.

— Wiesz, że przez ciebie miałem problemy? Policja o drugiej w nocy zwinęła mnie z hotelu. Myśleli, że cię ukrywam — powiedziałem, żeby wiedziała, jak wyglądała sytuacja.
W sumie lepiej dla niej, że nie skontaktowała się ze mną, bo jeszcze znowu by ją złapali.

— Sorry, nie wiedziałam o tym.

— Markus! Markus! — Leoni podskoczyła w miejscu, słysząc w oddali krzyk Wellingera.

— Andreas? — zapytała zdenerwowana, a ja przytaknąłem.
— Nie może mnie zobaczyć — pisnęła cicho, spanikowanym głosem.

— Markus! — Chwyciłem dziewczynę za ramiona, po czym przesunąłem się z nią w stronę drzewa i przycisnąłem ją do pnia, zasłaniając swoim ciałem. 

Nie chciałem, żeby Andreas nas zobaczył. Leoni milczała, ale słyszałem, jak ciężko oddychała. Jej ciało drżało i zastanawiałem się, czy z zimna, czy ze strachu, że zaraz kolejna osoba może ją przyłapać. Wellinger krążył gdzieś niedaleko nas, krzycząc moje imię. Po chwili odsunąłem się lekko od dziewczyny i spojrzałem na jej twarz. W milczeniu przez jakiś czas wpatrywaliśmy się w swoje oczy. Leoni nagle cicho odchrząknęła, wyrywając mnie z chwilowego letargu, po czym pomrugała kilkukrotnie powiekami.

— Poszedł? — zapytała szeptem, a ja rozejrzałem się dookoła, nasłuchując, czy ktoś chodził niedaleko, ale nic nie słyszałem, co oznaczało, że najwidoczniej Andreas już się oddalił. Odsunąłem się od dziewczyny, wkładając ręce do kieszeni od kurtki.

— Chyba tak — odparłem. — Co się z tobą działo po powrocie do domu? — zapytałem po chwili.

Dziewczyna zaczęła opowiadać, jak po powrocie do domu ojciec zamknął ją w pokoju, z którego była wypuszczana tylko łazienki. Gadka z nauką w domu była wymyślona przez rodziców, wcale żadnej nie miała. Zaciskałem zęby, gdy mówiła o tym, jak ojciec wieczorami przychodził i znęcał się nad nią za nieposłuszeństwo i ucieczkę z domu. Słuchałem tego, zastanawiając się, jakim trzeba być wyzutym z uczuć potworem, żeby coś takiego robić swojemu dziecku. Był policjantem, jego zadaniem było łapanie między innymi ludzi takiego pokroju, a tymczasem sam był oprawcą dla swojej rodziny. Jak to możliwe, że jeszcze go broniono? Ludzie stawali za nim murem, przyczyniając się tym samym do tragedii, jakie rozgrywały się w tej rodzinie.
Potem zaczęła opowiadać o tym, jak udało jej się uciec. Wykorzystała fakt, że podczas nieobecności ojca w domu, matka wypuściła ją do toalety, po czym kobieta przeszła do drugiego pokoju, żeby kontynuować rozmowę przez telefon. W tym samym czasie Leoni niepostrzeżenie wymknęła się z domu.

— Wiesz, że ściągnęli psy, które nie mogły złapać twojego tropu? — zapytałem, na co ona uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy od razu zrobiły się duże.

— Czyli jednak podziałało — powiedziała z satysfakcją w głosie.

— Co takiego? — Spojrzałem na nią pytająco. Ciekawiło mnie, co takiego zrobiła, że wyprowadziła w pole przeszkolone do tego celu zwierzęta.

Leoni opowiadała, jak wychodząc z domu, zabrała należące do matki buty, płaszcz, perfumy, a z kuchni wzięła pieprz. Uniosłem brwi, słysząc o przyprawie. Mówiła, jak specjalnie zrobiła okrążenie wokół domu, a potem włożyła buty matki, zarzuciła na siebie płaszcz i spryskała się całym flakonem perfum, żeby zatrzeć swoje ślady. Na dodatek przy furtce rozsypała pieprz, który rzekomo miał zmylić węch zwierząt. Naczytała się o tym w Internecie. Nie wiem, co sobie myślała, ale te wszystkie dziwne sposoby, którymi rzekomo można zmylić psy tropiące to pic na wodę. Te zwierzęta mają tak wyczulony węch, że żaden pieprz na nie nie działa, chociaż fakt, że nie mogły złapać tropu Leoni, był dla mnie zastanawiający.

— Co zamierzasz dalej robić? — zapytałem, a ona cicho westchnęła. Od razu domyśliłem się, że nie miała na siebie żadnego pomysłu.

— Będę tu siedziała, ile się da — odparła, a ja uniosłem brew ze zdziwienia.

— W tym domku? Przecież jest zima. — Nie wyobrażałem sobie tego, że miałaby tu zostać na dłużej. Zero ogrzewania, a na zewnątrz minusowa temperatura, przecież to wróżyło poważną chorobę.

— Dlatego pożyczyłam sobie tę bluzę.
Jest bardzo ciepła — mówiła, uśmiechając się szeroko.
Jak niewiele było jej wtedy potrzeba do szczęścia.

— A jedzenie? Jesz coś w ogóle?

— No, dzisiaj jakiś batonik, kanapkę i ohydny napój. — Uniosłem brew, słysząc to.

— To ty zwinęłaś z torby Schmida jego jedzenie, a z kieszeni bluzy Andreasa baton? — zapytałem.
Leoni wzruszyła ramionami, a ja zaśmiałem się w duchu, zastanawiając się jakim cudem niezauważona weszła w czasie konkursu do domku.

— Nie zbiednieją od tego — odparła obojętnie.

— Leoni, nie możesz tutaj zostać — powiedziałem, zastanawiając się, gdzie mogłaby spędzić te kilka dni, ale nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy.

— Dlaczego? — zapytała ze zdziwieniem. — Nikt nie wie, że tutaj jestem. Nawet ten śmieszny ochroniarz jeszcze tego nie ogarnął — zaśmiała się, a ja pokręciłem głową z niedowierzaniem. Miałem wrażenie, że żyła beztroską w tamtym momencie, jakby nic jej nie obchodziło. 

— Markus! — Wzdrygnąłem się ponownie, słysząc krzyk Andreasa. 

— Muszę już iść, bo Wellinger zaraz się skapnie, że coś jest nie tak — odezwałem się, na co Leoni przytaknęła głową.
W sumie trochę dziwiłem się, że nie pytała o Andreasa. Z tego, co mi mówił, to nawet byli ugadani na jakąś herbatę, a teraz zachowywała się, jakby on jej nie obchodził. On non stop o niej gadał, a ona nawet nie zapytała, co u niego słychać. 
— Będę tu z samego rana i pogadamy, okey? — spytałem, na co Leoni przytaknęła głową.
Rozpiąłem kurtę i ściągnąłem ją, po czym zdjąłem z siebie bluzę, by następnie podać ją Heissler. Dziewczyna patrzyła na mnie ze zdziwieniem, ale w końcu wzięła do dłoni ubranie.
— Żebyś nie zamarzła w nocy. — Uśmiechnąłem się lekko. 

— Nie jest tak źle — powiedziała nieśmiało.
Jakoś nie chciałem jej w to uwierzyć. Na pewno w nocy trzęsła się z zimna.

— Sorry, ale do jedzenia nic nie mam.

— Daj spokój. — Machnęła ręką.

Westchnąłem cicho, kolejny raz widząc jej obojętność. W sumie w pewnym sensie ją podziwiałem, że dawała sobie radę, pomimo wszelkich przeciwności losu. Ustaliliśmy znak, dzięki któremu miała mieć pewność, że to ją stałem na zewnątrz, gdy przyjdę rano, po czym pożegnaliśmy się i szybkim krokiem ruszyłem w dół, żeby dotrzeć pod domek, który zajmowała nasza kadra. 

— Andreas! — zawołałem, widząc krążącego niedaleko kumpla. Ten zatrzymał się w miejscu, czekając, aż do niego podejdę.

— Stary, wołam cię i wołam — mówił podenerwowany. — Rozumiem, że nie złapałeś tego kogoś?

— Nie, facet zapierdalał jak Bolt na setkę, a potem przeskoczył ogrodzenie i tyle go widziałem. — Wzruszyłem ramionami, na co Wellinger pokręcił głową.
— Ale nie ma tego złego, bo po drodze zgubił mój telefon. — Pomachałem mu przed nosem komórką, którą dała mi Leoni.
W tym samym momencie mentalnie uderzyłem się w czoło. Nawet nie pomyślałem o tym, żeby połączyć Heissler z Miriam, by sobie porozmawiały, przecież po to dziewczyna zabrała niepostrzeżenie mój telefon.

— Trzeba to zgłosić temu ochroniarzowi. — Wyrwał mnie z zamyślenia głos Andreasa.

— Daj spokój. Po co? Facet uciekł i już pewnie nie wróci po takiej akcji — mówiłem, mając nadzieję, że uda mi się przekonać Wellingera do milczenia.
Gdyby chciał to zgłosić, Leoni miałaby problem z dachem nad głową. Może pomieszczenie, w którym przebywała, nie było najlepsze, ale lepsze takie niż żadne.

— Jasne, ale się włamał.

— Jutro to zgłoszę — powiedziałem na odczepnego. Oczywiście nie miałem zamiaru tego robić. — Teraz wracajmy do hotelu, bo się zaczną zastanawiać, czemu nas tak długo nie ma — dodałem, a Wellinger przytaknął, więc ruszyliśmy w kierunku wyjścia ze skoczni, żeby wrócić do hotelu.

***

LEONI

Zakaszlałam cicho, gdy się przebudziłam. Zakryłam usta przedramieniem, żeby nie wydać z siebie zbyt głośnego dźwięku. Do tej pory udało mi się ukryć przed ochroną i miałam nadzieję, że tak pozostanie. Zostało tylko sześć dni do osiemnastki i ojciec gówno będzie mógł mi zrobić. Już nie będę musiała wracać pod dach tego potwora. Szkoda tylko, że nie miałam na siebie pomysłu co dalej. Na razie moim priorytetem było to, żeby nie dać się złapać policji.

Jęknęłam cicho, przeciągając się na drewnianej podłodze. Byłam cała skostniała od zimna. W sumie dobrze, że Markus dał mi jeszcze swoją bluzę, to było mi odrobinę ciepłej, jednak nie wiedziałam, ile nocy jeszcze przetrwam w takich warunkach. Na dodatek sen z powiek spędzał mi fakt, że skoczkowie jutro pojadą w dalszą drogę i zostanę bez jedzenia. W czasie, gdy szykowali się do startu, mogłam pomyszkować trochę po ich torbach i zjeść co nieco, ale za kilkanaście godzin to wszystko miało się skończyć. Wiedziałam, że nie pozostanie mi nic innego, jak w nocy zakraść się pod śmietnik restauracji znajdującej się przy skoczni i pogrzebać w nim trochę. Ostatnio obserwowałam to miejsce i widziałam, jak obsługa wyrzucała tam góry jedzenia. Takie marnotrawstwo. Patrzyłam na to wszystko, a mój żołądek skręcał się z głodu, jednak nie mogłam się przełamać do tego, żeby zjeść coś ze śmietnika, ale teraz nie będę miała wyboru.

Sięgnęłam dna.

Podniosłam się z podłogi i usiadłam na drewnianej ławie, wykrzywiając głowę na wszystkie strony, żeby rozruszać trochę kark. Chwilę później wstałam z miejsca i ruszyłam w kierunku drzwi, które lekko uchyliłam. Nasłuchiwałam czy ktoś kręcił się niedaleko domku. Gdy niczego nie usłyszałam, wychyliłam się i po upewnieniu się, że teren był czysty, wyszłam z kryjówki i ruszyłam w kierunku toi-toi'a, żeby załatwić swoją potrzebę i umyć ręce oraz przemyć twarz. Cieszyłam się, że były tu ustawione toi-toi'e w lepszym standardzie, a nie takie, jak wszędzie, że potem nawet rąk nie ma gdzie umyć po załatwieniu potrzeby. Kilka minut później wróciłam do domku.

Usiadłam na drewnianej ławce, opierając głowę o ścianę i cicho westchnęłam. Za kilka godzin znowu musiałam wyjść z domku i marznąć na dworze. Czas konkursu był dla mnie najgorszy, bo kręciłam się wtedy pośród drzew. Wczoraj myślałam, że mi stopy odmarzną, gdy tylko znowu mogłam schronić się w domku, to od razu zdjęłam buty i rozmasowałam skostniałe stopy, co przyniosło mi chwilową ulgę.

Zacisnęłam usta, kładąc rękę na brzuch, gdy mocno w nim zaburczało. Nie miałam nic do jedzenia, więc musiałam czekać na kolejne zawody i liczyć na to, że znowu uda mi się coś podkraść z torby któregoś z zawodników, gdy oni będą siedzieć na górze skoczni w oczekiwaniu na skok.

Nagle przeniosłam wzrok na drzwi, słysząc pukanie. Niby miałam tę świadomość, że to prawdopodobnie Markus, bo zapukał trzy razy tak, jak wczoraj ustaliliśmy, ale pewności nie miałam. Wstałam z miejsca i po cichu przeszłam do drzwi, a te uchyliły się i do środka wszedł Eisenbichler, który podrapał się po głowie.

— Tu jestem. — Podskoczył w miejscu, słysząc mój głos za sobą, po czym odwrócił się, posyłając mi gniewne spojrzenie  — Co tak patrzysz? Gdyby się okazało, że to nie ty, to musiałabym wiać. — Pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym wyciągnął w moim kierunku rękę, w której trzymał torbę.

— Masz, to dla ciebie — powiedział, a ja niepewnie odebrałam ją od niego.

Rozpięłam niewielką torbę sportową i zrobiłam wielkie oczy, widząc jej zawartość. Spojrzałam na Markusa, który uśmiechnął się do mnie lekko, a potem ponownie przeniosłam wzrok na to, co było w torbie. Było tam jedzenie, picie, dwie bluzy, jakiś koc i pasta do zębów oraz szczoteczka, i właśnie z tego ostatniego najbardziej się ucieszyłam. Tak, to bez sensu, ale marzyłam o tym, żeby w końcu umyć zęby.

— Dziękuję — powiedziałam, po czym odchrząknęłam, bo mój głos się załamał.
W gardle miałam wielką gulę ze wzruszenia, a nie chciałam rozklejać się przed Eisenbichlerem. Musiałam pokazać mu, że byłam twarda. Płakać mogłam sobie w samotności, a nie przy ludziach.

— Wiesz, nim zasnęłam w nocy, zastanawiałam się, dlaczego w sumie mi pomagasz? — zapytałam, a on usiadł na drewnianej ławie i poklepał miejsce obok siebie.
Podeszłam do niego i zajęłam miejsce przy nim. Dłonie włożyłam do kieszeni od bluzy, a nogi wyciągnęłam przed siebie.

— Bo widzisz, wierzyłem w system, który powinien cię chronić, a nic takiego nie ma miejsca. Za to twój ojciec dzięki koneksjom...

— Dzięki czemu? — zapytałam, marszcząc brwi, na co Markus cicho westchnął. Nie byłam taka lotna jak on, mógł używać normalnego słownictwa.

— Dzięki znajomościom — odparł, a ja przytaknęłam. Mógł od razu tak mówić, a nie używać jakichś wyszukanych słów.
— Dzięki temu, że był kiedyś w tym systemie i zna wielu ludzi, dzieje się tak, że ofiara nie ma żadnej pomocy.

— Życie. — Wzruszyłam ramionami, na co on pokręcił głową.
Może i moje zachowanie pokazywało, jakby mi było wszystko jedno, chociaż tak naprawdę czasami się zastanawiałam, ile osób było w takiej samej sytuacji, jak moja.

— Tylko wiesz, co w tym momencie jest najgorsze? — zapytał, a ja zaprzeczyłam ruchem głowy, lustrując jego twarz. — Że nie wiem, jak ci dalej pomóc — dodał, przecierając dłońmi twarz.

Jemu chyba naprawdę zależało na tym, żebym odzyskała spokój. Był zmartwiony i jednocześnie zrezygnowany, bo nie miał żadnego pomysłu, żeby mi pomóc. Nie oczekiwałam tego od niego, chociaż tak naprawdę przyjeżdżając do Titisee, liczyłam na jego wsparcie. Pierwszy raz czułam, że komuś na mnie zależało.

— Poradzę sobie, tylko nikt nie może się dowiedzieć, że tu jestem — odezwałam się po chwili.
Eisenbichler spojrzał na mnie, więc uśmiechnęłam się lekko, po czym brunet westchnął cicho, odchylając głowę.

— Co robisz, jak zaczyna się konkurs? — zapytał, patrząc na sufit.
Obserwowałam jego profil twarzy, na której widniało skupienie, jakby wciąż szukał w głowie jakiegoś pomysłu, jak mi pomóc.

— Chowam się wtedy między drzewami — odparłam cicho, spoglądając przed siebie.
Markus westchnął przeciągle, słysząc moją odpowiedź i pomiędzy nami nastała długa cisza.

*

Zmrużyłam oczy, przyglądając się rozgrzewającym się zawodnikom. Niektórzy ze słuchawkami na uszach robili krótki jogging, by potem przejść do dalszej części rozgrzewki. Patrzyłam, jak kilku zawodników stawało na deskorolkach, a następnie podjeżdżali na niej i po wybiciu się, byli unoszeni przez osoby ze sztabów w górę, ćwicząc sylwetkę, którą przybierali w locie. Inni grali w siatkówkę, a niektórzy skakali przez płotki lub się rozciągli. 

Wychyliłam się mocniej zza drzewa, dostrzegając Markusa. Brunet rozgrzewał się, rozglądając raz po raz dookoła. Zastanawiałam się, czy może próbował zlokalizować mnie. Po chwili zacisnęłam usta, widząc, że  podszedł do niego dupek Andreas. Tak, był dla mnie dupkiem po tym, co ostatnio widziałam. Byłam wkurzona, widząc go w towarzystwie jakiejś laski. Rozmawiał z nią, uśmiechając się od ucha do ucha, za co oberwał ode mnie śnieżkami. Bawiło mnie to, gdy poirytowany rozglądał się za osobą, która rzucała w niego śniegiem. Należało mu się. W Innsbrucku łaził za mną jak pies i podrywał, a teraz startował do innej. Nawet się ze mną przelizał i byliśmy umówieni na spotkanie, a teraz co? Leoni zniknęła, więc podbijał do innej. Najchętniej zapakowałabym w jakąś śnieżkę kamień i pierdolnęłabym go nią w łeb, żeby mnie popamiętał.

Zacisnęłam zęby, odwracając wzrok od tego lowelasa i przyglądałam się innym zawodnikom. Zaśmiałam się cicho pod nosem, zauważając Halvora oraz Mariusa. Na ich widok od razu poprawił mi się humor, gdy przypomniałam sobie ich wycieczkę późnym wieczorem na skocznię. Granerud o mało co na zawał przeze mnie nie zszedł, ale nie mogłam się powstrzymać i zażartowałam sobie z nich. Lindvik był odważniejszy, ale jak trzasnęłam drzwiami od domku, w którym przebywałam, podskoczył w miejscu, prawie wyskakując z butów, a potem przyspieszyli kroku, opuszczając teren skoczni. To był mój odwet za to, jak dostałam od nich śnieżkami. Śmiałam się z nich potem jeszcze długi czas.

Spojrzałam jeszcze raz w kierunku Eisenbichlera, który ponownie rozejrzał się po rozległym terenie skoczni. Widziałam, że głowę miał zwróconą w kierunku drzewa, za którym stałam, ale chyba mnie nie dostrzegł, bo zwiesił ją, po czym ruszył w stronę domku, który zajmowali.

— Powodzenia — powiedziałam pod nosem, bo chciałam, żeby dobrze poszło mu w czasie konkursu.

*

Odetchnęłam głęboko, rozglądając się po pustym wnętrzu drewnianego domku. Przełknęłam mocno ślinę, okrywając się szczelniej kocem, gdy uzmysłowiłam sobie, że zostałam sama. Strach przed tymi kilkoma dniami, zanim będę mogła znowu wyjść do ludzi, coraz bardziej się potęgował. Bałam się tego, jak sobie poradzę. Miałam trochę jedzenia od Markusa, ale co dalej? Co zrobię, jak to wszystko się skończy?

— Kurwa, czemu ja muszę mieć całe życie pod górkę? — zapytałam samą siebie, wplatając dłonie we włosy.

Wzdrygnęłam się, słysząc, że ktoś kręcił się na zewnątrz. Nie wiedziałam, która była godzina, ale na pewno późna. Na dworze było już ciemno, a mnie ogarniała senność, co mogło wskazywać, że było coś koło dwudziestej trzeciej, a może i później. Wstałam cicho z miejsca i przeszłam koło drzwi. Musiałam być gotowa na ewentualną ucieczkę. Po chwili rozległo się ciche pukanie w drzwi, co mnie zaskoczyło. Na pewno nie był to ochroniarz.

Raz.
Dwa.
Trzy.

Liczyłam cicho w myślach, zastanawiając się, czy to mógłby być Eisenbichler. Wszystko się niby zgadzało, ale co robiłby w nocy na skoczni? Nie mówił, że znowu się pojawi. Nagle drzwi powoli zaczęły się otwierać. Stałam przy ścianie z szybko bijącym sercem, będąc przygotowaną do ucieczki.

— Leoni? — Zacisnęłam zęby, słysząc głos Markusa, który po chwili wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, zauważając mnie.
To był naprawdę on. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo nie spodziewałam się go tutaj i to o tej porze. Poczułam się naprawdę ważna, bo martwił się o mnie.

— Co ty tutaj robisz? — zapytałam, przechodząc do ławki, po czym usiadłam na nią, a Markus zajął miejsce obok mnie. Mógł wybrać inne miejsce, a znowu usiadł przy mnie.

— Stwierdziłem, że zobaczę, jak sobie radzisz — powiedział, lustrując moją twarz. Ta jego troska była naprawdę miła. — I w sumie, to mam coś dla ciebie — dodał, po czym z kieszeni wyciągnął komórkę i podał mi ją. Zmarszczyłam brwi, patrząc na stary model telefonu, a on zniecierpliwiony brakiem reakcji z mojej strony, wcisnął mu urządzenie do dłoni. 
— Wiem, że nie jest pierwszej nowości, ale nic innego nie udało mi się zdobyć. W środku jest karta zarejestrowana na jakiegoś dziadka, więc miło by było, jakbyś nie wycięła żadnego numeru. — Przewróciłam oczami, słysząc to, by chwilę później z ciekawości zapytać, jak w niedzielę udało mu się zdobyć ten telefon i to jeszcze z aktywną kartą.

Uśmiechnęłam się, słuchając opowieści, jak zgadał się z jakimś facetem przez Internet na lokalnym portalu, żeby załatwić mi komórkę do kontaktu z Miriam. Nie wiedziałam, jak mu dziękować za to wszystko, co dla mnie robił.
Rozmawialiśmy jeszcze dłuższą chwilę, po czym Markus stwierdził, że musi się zbierać, żeby kumple z kadry nie wszczęli jakiegoś alarmu, że zniknął z hotelu. W sumie miał rację, po co miał narobić sobie problemów z mojego powodu?

— Dziękuję za wszystko — powiedziałam, uśmiechając się delikatnie. 

— Wpisałem też swój numer, to fajnie by było, jakbyś się czasem odezwała. — Przytaknęłam głową, słysząc jego prośbę, a po chwili Eisenbichler przytulił mnie mocno. Westchnęłam cicho, przymykając oczy na ten gest. Żałowałam, że już więcej go nie zobaczę. Był mi całkowicie obcy, a tak bardzo przejął się moim losem. 
— Powodzenia, cześć — dodał, po czym ruszył w kierunku drzwi. Zagryzłam wargę, oglądając jego plecy, by następnie zrobić krok w przód i zatrzymać się, zaciskając usta.

— Markus — odezwałam się, na co zatrzymał się i odwrócił w moim kierunku.

Wzięłam głęboki oddech, po czym szybkim krokiem podeszlamdo niego, by następnie mocno przywrzeć wargami do jego ust i pocałować go. Brunet niestety szybko odepchnął mnie od siebie, a ja skrzywiłam się na ten gest. Myślałam, że odwzajemni to.

— Leoni, co ty wyprawiasz? — zapytał zdezorientowany.
Przełknęłam mocno ślinę, zastanawiając się, co odpowiedzieć.

— Bo mi tak pomagasz — zaczęłam mówić — i dbasz o mnie, to...

— Leoni, robię to, bo mi ciebie żal — przerwał mi.
Zabolały mnie słowa, które wypowiedział. Myślałam, że może zależało mu na mnie, a on pomagał mi z litości. Zacisnęłam usta, spuszczając wzrok na podłogę. 
— Nie wiem, w którym momencie pomyślałaś  sobie, że mógłbym coś do ciebie czuć, ale ja mam dziewczynę, którą kocham. — Przytaknęłam nieśmiało głową, karcąc się za swoją głupotę.
Jak mogłam pomyśleć, że ktokolwiek mógłby się mną zainteresować? Przecież nawet Wellinger zrobił sobie ze mnie żart w Austrii, gadając czułe słówka. Dla nich byłam tylko dziewczyną z patologicznej rodziny, którą co najwyżej mogli się zabawić, nic więcej.

— Jasne, idź już — powiedziałam cicho, nie patrząc na niego.
Jedyne, co mnie pocieszało to, że za moment miał wyjść i już go miałam więcej nie widywać. Było mi głupio przez to, co zrobiłam. Mogłam dwa razy pomyśleć, ale oczywiście musiałam działać pod wpływem impulsu i zrobiłam z siebie idiotkę.

— Mam nadzieję, że mimo wszystko napiszesz potem, co u ciebie. — Spojrzałam niepewnie na Markusa, gdy się odezwał. Przytaknęłam delikatnie głową, a on cicho westchnął i odwrócił się w kierunku drzwi, które w tym samym momencie otworzyły się.
Zrobiłam wielkie oczy, widząc w wejściu Andreasa. Chłopak patrzył to na mnie, to na Markusa, a ja czułam, że zaczynałam wpadać w panikę, bo kolejna osoba wiedziała o miejscu mojego pobytu. Wellinger wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami jakby ducha zobaczył. Ze zrezygnowaniem pokręciłam głową, po czym podeszłam do ławki i usiadłam na niej, kryjąc twarz w dłoniach. Znowu wszystko się sypało.

— Co ty tu robisz? — zapytał Markus.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ją odnalazłeś? — Andreas wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi, nie odpowiadając na pytanie kolegi z kadry. Wstrzymałam na chwilę oddech, gdy do moich nozdrzy doszedł zapach jego perfum. Użył tych samych, co tamtego wieczora, gdy mnie zbałamucił i pocałował. 

— Chodź, wracamy do hotelu. Tam ci wszystko powiem — powiedział Eisenbichler.

Czekałam, aż w końcu wyjdą i zostanę sama. Musiałam pomyśleć co dalej robić. Wiedziałam już, że tutaj nie będę mogła zostać. Oni chyba nie zdawali sobie sprawy z tego, że przychodząc tutaj, mogli wzbudzić jakieś podejrzenia. Wiedziałam, że ochroniarz na pewno zainteresuje się, po co tu byli i po ich wyjeździe sprawdzi domek. Kolejny raz wszystko się skomplikowało.

— Leoni, jedziesz z nami? — zapytał Andreas, a ja prychnęłam pod nosem, słysząc jego pytanie.

Czy on w ogóle pomyślał nad tym, co powiedział? Spojrzałam na niego z politowaniem, bo przed chwilą wykazał się niezwykłą głupotą. Przyjęłam zacięty wyraz twarzy, żeby wiedział, że nie mieliśmy już o czym ze sobą gadać. Niech spada i idzie kolejnej dziewczynie zawracać głowę, w tym był najlepszy.

— Nie — odpowiedziałam hardo, na co chłopak zrobił zaskoczoną minę.
— Możecie już stąd zniknąć? Narobicie mi problemów — dodałam, patrząc wprost w oczy Wellingera. Andreas zmrużył je, przyglądając mi się. Zapewne spodziewał się innej reakcji i myślał, że z wielką radością przystanę na jego propozycję. Nagle pomrugał kilkukrotnie powiekami, jakby wyrwał się w wielkiego zamyślenia, po czym przeniósł wzrok na Markusa.

— Naprawdę chciałeś ją tu zostawić? Człowieku, ona tu zamarznie — powiedział zirytowany. — W nocy ma być minus dziesięć, czym ma się ogrzać? Tym lichym kocem wyniesionym z hotelu? Czy bluzą Geigera albo twoją? — mówił, wskazując na mnie, a potem na ubranie leżące na ławce. — Poza tym powinna zjeść i wypić coś ciepłego. — Zmarszczyłam brwi, słuchając jego argumentów.
Czy on się o mnie martwił? Nie. Stop. To na pewno nie była troska. Jemu pewnie też było mnie żal tak jak Eisenbichlerowi.

— Andreas, tak będzie najlepiej. — Wellinger prychnął pod nosem, po czym podszedł do mnie. Wstałam z miejsca, gdy stanął naprzeciwko. Chłopak uśmiechnął się, by następnie mnie przytulić.

— Cieszę się, że jesteś — wyszeptał, a ja przymknęłam oczy. — Ona idzie z nami — odezwał się stanowczo w kierunku Markusa, gdy wyswobodził mnie ze swoich objęć. 

— Nie mogę — powiedziałam cicho, odchodząc od niego na krok. Andreas popatrzył na mnie, kręcąc głową.

— Możesz, a nawet musisz.

— Andreas, jak ty to sobie wyobrażasz? — odezwał się Markus. — Co z nią zrobisz? Będziesz ją ukrywał w pokoju, który zajmujesz ze Stephanem, czy będzie u mnie i Karla? Masz pojęcie, co się stanie, jak ktoś ją nakryje? Jak to dojdzie do Horngachera? — Eisenbichler miał rację. To była sytuacja bez wyjścia. Musiałam zostać w domku. Wellinger westchnął przeciągle, przygryzając zamek od kurtki, który miał zapięty pod samą szyję.

— Pogadamy z Karlem, na pewno zrozumie sytuację — powiedział po chwili. Spojrzałam na Markusa, zauważając jego niepewną minę. 

— Co potem? Jutro wyjeżdżamy do Willingen — powiedział brunet, na co Andreas wzruszył ramionami.

— Pojedzie z nami — odparł, a ja potrząsnęłam głową, bo jak on to sobie wyobrażał? — To znaczy, ty pojedziesz pociągiem i spotkamy się na miejscu. — Zwrócił się do mnie, a ja zrobiłam wielkie oczy.
Po pierwsze nie miałam pieniędzy, a po drugie miałam jechać wśród tłumu ludzi? Co miałabym zrobić, gdyby ktoś mnie rozpoznał?
— Tam załatwimy wspólny pokój, a potem przemycimy do niego Leoni. Proste. — Wzruszył ramionami, patrząc na Markusa. — A dwudziestego dziewiątego będziemy świętować urodziny — dodał, puszczając mi oczko, na co uśmiechnęłam się krzywo.

— To się nie uda. Nie będę ryzykować — mówiłam niepewnie.

— Uda się, idziesz z nami — odparł Andreas pewnym głosem.

Wyminął mnie, przyklęknął przy ławce i zaczął upychać koc do torby, którą przyniósł mi Markus, a gdy ją zapiął, wyprostował się, chwycił mnie za dłoń, i razem ruszyliśmy w kierunku wyjścia. Eisenbichler westchnął przeciągle, kręcąc głową, by chwilę później zamknąć za nami drzwi. Szliśmy w milczeniu, a w mojej głowie kotłowały się najprzeróżniejsze myśli, bo bałam się, że jak coś pójdzie nie tak, to znowu trafię pod dach ojca. Wiedziałam, że jeśli tak się stanie, to tego nie przeżyję.

Zabije mnie za tą ucieczkę.

**********************************

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top