4. Titisee-Neustadt - 21 styczeń

— Ja nie mogę. Gdzie jest ta bluza? — jęknął Wellinger, przeszukując kolejny raz swoją sportową torbę.
Patrzeliśmy na niego ze śmiechem, widząc, jak irytował się tym, że nie mógł znaleźć swojego polara. Grzebał w rzeczach, jakby mu sztabka złota zaginęła.

— Wziąłeś ją w ogóle z hotelu? — zapytał Pius.

— No, tak — odparł pewnie Andreas. — Była najcieplejsza. Wiedziałem, że może się przydać — mówił, kolejny raz wyciągając wszystko z torby.
— No, ktoś musiał mi ją zwędzić — dodał poirytowany, przeczesując włosy.

— Może ktoś z nas? — Schmid spojrzał wymownie na Wellingera, a ten przewrócił oczami.

— Nie, ale mógł ktoś tu wejść, jak byliśmy na zewnątrz. — Tłumaczył, cicho wzdychając.

— I serio myślisz, że zostawiłby telefony, a wziął używany polar? — Constantin spojrzał na niego wymownie, unosząc brew, a Andreas zacisnął usta. W sumie Schmid miał rację, bo nie zginęło nic innego, tylko bluza Wellingera. Nie zdziwiłbym się, jakby po powrocie do hotelu okazało się, że leży na jego łóżku.

— Może to jakaś nawiedzona fanka? — zaśmiał się Leyhe i w tym samym momencie otworzyły się drzwi od naszego domku, po czym do środka wszedł trener.

— Wellinger, to chyba twoje — powiedział, wyciągając do chłopaka rękę, w której trzymał jego polar. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, bo ten kilkukrotnie przekopał swoją torbę, a tymczasem okazało się, że po prostu gdzieś zostawił ubranie. Andreas wstał na nogi i odebrał swoją własność.

— Skąd to trener ma? — zapytał uradowany, zakładając na siebie bluzę.

— Wisiała na barierce, gdzie się rozgrzewałeś. — Wellinger zmarszczył brwi, zamyślając się na chwilę.

— Tam? — zapytał, robiąc skrzywioną minę, a trener przytaknął.
— Dziękuję — dodał, po czym Horngacher wyszedł z domku, tłumacząc się, że musi pogadać z asystentem. — Chyba mam jakieś zaćmienie umysłu — odezwał się Wellinger. — Kompletnie nie kojarzę, żebym miał ją na sobie, jak szedłem na rozgrzewkę.

— Uważaj z tym zaćmieniem umysłu, bo kiedyś do drzwi zapuka ci grupka dziewczyn z dziećmi na rękach, twierdząc, że to twoje. — Zażartował Geiger, a my parsknęliśmy śmiechem.

— Jasne, bardzo zabawne — mruknął pod nosem Andreas. — Eh, miałem w kieszeni proteinowy batonik i wyparował — dodał, wkładając dłonie do kieszeni.

— Idź, zobacz przy barierkach, pewnie gdzieś tam leży — wtrącił Geiger, a Wellinger się skrzywił.

— To niech leży, już mi nie zależy — odparł chłopak, machając ręką.

— Wellinger nawet nie czuje, kiedy rymuje — zaśmiał się Pius.

— Pora wziąć leki — mruknął, pukając się palcem po czole.

Pożartowaliśmy sobie jeszcze chwilę, po czym zaczęliśmy zbierać się na kwalifikacje. Wzięliśmy kaski, a po wyjściu z domku udaliśmy się do serwismenów, po narty i ruszyliśmy w kierunku wyciągu, żeby wjechać na górę, i oczekiwać na swoją kolej startu. Cały czas próbowałem oczyścić głowę z rozmyślań o Leoni, co niestety było dość trudne. Co się działo teraz z tą dziewczyną? Dokąd poszła, czy pojechała? Teraz zapewne w przeciwieństwie do swojej poprzedniej ucieczki, skrywała się przed całym światem, bo był znany jej nowy wizerunek. I to mnie martwiło, bo wcześniej mogła zakombinować z pracą albo noclegiem, a teraz zapewne nie ryzykowała już takich akcji. Pewnie siedziała gdzieś głodna i przemarznięta.

— Co tam, zdrajco? — Wyrwał mnie z zamyślenia Wellinger.

— O co ci chodzi?

— Sam mówiłeś mi, że mam zostawić Leoni w spokoju i co? Dlaczego nie zabrałeś mnie ze sobą? — dopytywał, patrząc na mnie wymownie.

— Andreas, myślałem, że wyjaśniliśmy już sobie wszystko.

— Gdzie ona teraz może być? — Westchnął głęboko, a ja wzruszyłem ramionami. Skąd miałem znać odpowiedź na to pytanie? Wróżbitą nie byłem. Dziewczyna mogła być wszędzie, mogła nawet wyjechać z kraju, w końcu granice były otwarte.

— Nie mam pojęcia.

— A jeśli ta jej ucieczka to podpucha? — Spojrzałem na Wellingera ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, o co mu chodziło.

— Co masz na myśli?

— Może ona nie żyje? Ojciec ją zabił, ukrył zwłoki, a teraz odstawia tę całą szopkę. — Przewróciłem oczami, słysząc te słowa.

— Daj spokój, gadacie z Miriam jakieś brednie — mruknąłem poirytowany, bo denerwowały mnie już te insynuacje. Mogli sobie podać dłonie, bo byli tak samo nienormalni. Może i Heissler miał coś z głową, ale żeby zaraz morderca? To wszystko szło już za daleko.

— Czyli ta jej przyjaciółka też tak myśli? — zapytał, a ja przytaknąłem. — Mówię ci, że to wszystko ma drugie dno. Psy zatoczyły koło wokół domu. Pomyśl. Jak miały tego nie zrobić, skoro ona nigdzie nie uciekła? Matka przeszła się w jej butach i z jej ciuchami w rękach dookoła domu, i tyle. Policja przeszukiwała hotel, a powinna zacząć od domu i ogrodu Heisslerów.

— Kurwa, stary, przestań tak gadać, bo aż mi ciarki przeszły po plecach. Jak mógłby zabić swoje dziecko? — zapytałem, spoglądając na niego wymownie.

— Psycholi na tym świecie nie brakuje. Dobrze o tym wiesz. — Może i miał rację, bo przecież policyjne kartoteki były pełne historii o zabójstwach w rodzinach, ale mimo wszystko jakoś nie wyobrażałem sobie tego, że mogło to też dotyczyć rodziny Heisslerów. Przecież facet był policjantem, to chyba miał jednak trochę rozumu, chociaż patrząc na to, jak sterroryzował swoją rodzinę, można było w to wątpić.

— Przestań już o tym gadać i myśleć. To nie nasza sprawa — powiedziałem, poprawiając narty, które niosłem na ramieniu.

— Chcę tylko wiedzieć, co się z nią stało.

— To czytaj wiadomości, jak ją znajdą, to się dowiesz.

— Ta cała Miriam odzywała się?

— Nie, a teraz skup się na kwalifikacjach, bo inaczej będziesz klepał bulę — powiedziałem, po czym przyspieszyłem kroku i po chwili usiadałem na wyciągu, żeby wjechać na górę.

Wellinger powoli działał mi na nerwy. Zamiast skupić się na rywalizacji, ciągle zagadywał mnie o Heissler. Miałem już tego po dziurki w nosie. Wkurzony wjechałem na górę, po czym przeszedłem do pomieszczenia, gdzie oczekiwaliśmy na swoją kolej do skoku. Usiadłem na krześle i przymknąłem oczy, odchylając głowę do tyłu. Musiałem jakoś się wyciszyć i skupić na rywalizacji, żeby nie odpaść w kwalifikacjach. To byłaby totalna porażka.

*

Kiedy po kwalifikacjach wszedłem do domku, kumple chichrali się pod nosem, a Schmid jak szalony przeszukiwał swoją torbę. Kolejny do kolekcji. Najpierw Wellinger, teraz on.

— A temu, co? — zapytałem, siadając obok Geigera i szturchając go w ramię.

— Kanapeczka i soczek mu zginęły — zaśmiał się Karl, a Constantin spojrzał na niego, robiąc niezadowoloną minę.

— Bardzo zabawne — mruknął pod nosem, po czym wrócił do przeszukiwania swoich rzeczy.
— Zawsze po skoku muszę coś zjeść — dodał, zaprzestając poszukiwań. Siedział na podłodze zrezygnowany i pocierał dłonią kark. — I to nie był sok, tylko napój izotoniczny.

— Zaraz będziemy w hotelu, to się najesz — odezwał się Pius. -— Robisz aferę o byle co, a pewnie nawet nie zabrałeś tego z pokoju.

— Nie, no... chyba zabrałem — odparł Schmid, zamyślając się.

— Chyba? — zapytał Paschke.

— Tak mi się wydaje. — Constantin wzruszył ramionami, wstając na nogi, by następnie usiąść na ławce.

— Czyli nie zabrał — zachichotał Leyhe.

— Dobra, panowie, zbieramy się i wracamy — powiedziałem, biorąc do rąk swoje rzeczy. — Mam ochotę na regenerację w hotelowej saunie.

— Dobry pomysł. — Poparł mnie Geiger.

— A ja mam ochotę na nic nierobienie — powiedział Wellinger, przeciągając się po wstaniu z ławki.

— Jeszcze lepszy pomysł. — Rzucił Schmid, upychając na powrót wszystko do swojej torby.
Zapiął ją i, gdy był gotowy, wyszliśmy z domku, po czym ruszyliśmy w kierunku kadrowego busa, którym mieliśmy przejechać do hotelu. Z parkingu właśnie odjeżdżali Słoweńcy, pozostałych reprezentacji już nie było. Trener wraz z pozostałymi osobami ze sztabu, wsiadali do swojego auta, a my zajmowaliśmy miejsca w naszym pojeździe i w dobrych nastrojach wracaliśmy do hotelu, bo kwalifikacje wypadły całkiem nieźle.

*

Westchnąłem przeciągle, idąc w kierunku hotelu. Właśnie wracałem z wieczornego spaceru. Musiałem się przejść, żeby oczyścić głowę przed jutrzejszymi zawodami, a przebywając w towarzystwie Schmida i Wellingera to było niemożliwe, bo ciągle gadali o Leoni, a teraz po jej kolejnej ucieczce snuli domysły, czy faktycznie uciekła, czy może jednak nie zrobił jej czegoś ojciec.

Sytuacja faktycznie była dziwna, ale mimo wszystko odrzucałem myśl, że dziewczyna została zamordowana. Na samą myśl o tym po moich plecach przechodziły ciarki.
Usiadłem na ławce niedaleko hotelu i wyciągnąłem przed siebie nogi, chowając ręce do kieszeni. Obejrzałem się dookoła siebie, starając się nie przegapić żadnego szczegółu. Tak naprawdę cały spacer uważnie przyglądałem się okolicy i musiałem w końcu przyznać się przed samym sobą, że nie wyszedłem, żeby oczyścić głowę. Poszedłem się przejść, licząc, że gdzieś przypadkiem trafię na Leoni. Tak, zaczynałem wariować, ale miałem nadzieję, że dziewczyna po ucieczce chciała się ze mną skontaktować, więc tak naprawdę wyszedłem z hotelu, aby dać jej szansę na rozmowę. Miałem nadzieję, że jak zobaczy mnie samego, to się ujawni.

Przymknąłem oczy i zaśmiałem się pod nosem na swoją głupotę. Po co miałaby ryzykować przyjazd do Titisee i to, że ją złapią? W końcu ode mnie zaczęli jej poszukiwania. Jakikolwiek kontakt ze mną był dla niej zagrożeniem.
Zwróciłem głowę w prawą stronę, słysząc podjeżdżający samochód. Zmrużyłem oczy, widząc wysiadających z busa Lindvika i Graneruda. Norwegowie uruchomili autoalarm, po czym ruszyli w kierunku hotelu, będąc czymś wyraźnie poruszeni.

— Co tam? — odezwałem się, przez co przystanęli przy mnie. — Skąd wracacie? — zapytałem z ciekawości.

— Ze skoczni — powiedział Halvor, a ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem.

— O tej porze? — zapytałem, spoglądając na telefon. Było po dwudziestej drugiej.

— Gamoń zgubił komórkę. — Kiwnął głową w kierunku Lindvika, na co ten zrobił niezadowoloną minę.

— Daruj sobie — odezwał się Marius, szturchając Halvora w ramię.

— Taka prawda. Ostatni raz pojechałem o tej porze na skocznię — odparł Granerud z pretensją w głosie. Westchnął, wkładając dłonie do kieszeni.

— Czemu?

— Nie dość, że ciemno, jak w dupie, to cholernie zimno — mruknął pod nosem. Zacisnął usta, po czym zaczął mówić dalej. — Nasz domek jest jeszcze na samym końcu. Miałem wrażenie, że zaraz ktoś nam czymś przyłoży — dodał, a ja parsknąłem śmiechem.
Norweg zrobił niezadowoloną minę, widząc moją reakcję. Może przesadziłem, ale bawiło mnie to, że dorosły facet bał się chodzić po zmroku.

— Boisz się duchów? — zapytałem ironicznie. Halvor przewrócił oczami, a ja z Mariusem spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo.

— Nie duchów, ale psycholi — odparł, wzruszając ramionami. — Marius gada, że mam paranoję, ale tam naprawdę ktoś był.

— Kto? — zapytałem ze zdziwieniem. Może jednak Norweg nie panikował na wyrost?

— Nie wiem. — Westchnął głośno.
— Najpierw miałem wrażenie, że słyszałem, jak ktoś idzie za nami, ale jak się rozglądałem, to nikogo nie było — mówił dalej. — On poszedł dalej sam, a ja zostałem. I kurwa, myślałem, że na zawał padnę, bo jak nagle się odwróciłem, to widziałem, jak coś przebiegało między domkami — dodał podekscytowany. Zmarszczyłem  brwi, spoglądając na Lindvika, a ten tylko wzruszył ramionami.

— Coś? — dopytywałem, patrząc na niego wymownie.

— No, coś, bo nie wiem, co to było, ale człowiek tak szybko nie biega. — Sprawa może i była dziwna, ale dla mnie nadzwyczaj prosta do wytłumaczenia. Pewnie Halvor widział dzikie zwierzę, przecież to wszystko było na świeżym powietrzu, więc zwierzyna z łatwością mogła przeskoczyć płot w jakimś miejscu. Jednak postanowiłem się trochę zabawić.

— Kosmita? — Gdy zadałem to pytanie, Marius zaśmiał się głośno.

— O to samo pytałem — powiedział Lindvik, próbując zapanować nad śmiechem.

— Bardzo zabawne — mruknął Halvor. — Śmiejesz się, a jak coś trzasnęło, to sam podskoczyłeś, jakbyś wzwyż skakał — powiedział do kumpla, na co ten wzruszył ramionami.

— Każdy by tak zrobił — odparł obojętnie Marius.
W sumie miał rację. Jak pojawi się jakiś niespodziewany huk, to nawet najbardziej odważna osoba się wzdrygnie. Taki odruch bezwarunkowy.

— Ale telefon znaleziony? — zapytałem, na co pokiwali głowami.

— Tak, w domku zostawiłem.

— Pierwszy i ostatni raz z tobą jechałem na skocznię o tej porze — mruknął Halvor do Mariusa, po czym ruszył w kierunku wejścia do hotelu. Odprowadziliśmy go z drugim Norwegiem wzrokiem, by chwilę później parsknąć śmiechem.

— Coś nie ma humoru — odezwałem się. Lindvik spojrzał na mnie, wzdychając głośno.

— Ochroniarz zrobił sobie z nas żarty. — Machnął ręką.

— Ochroniarz? — zapytałem ze zdziwieniem. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem.

— No, akurat wchodził do siebie, jak wychodziliśmy z terenu skoczni. Mówiłem o tym Halvorowi, ale ten sie upiera, że to było coś innego.

— Ale gościu musiał mieć z was ubaw — zaśmiałem się.

— Halvor to panikarz. Cały czas gadał, że ktoś nas śledzi — odparł Marius.
W sumie pora sprzyjała takiemu myśleniu. Co innego, jakby było lato, to jeszcze widno o tej porze, ale zimą?

— A jutro na YouTube będzie film Jak wystraszyć skoczka. W rolach głównych dwaj Norwegowie — zaśmiałem się, a po chwili dołączył do mnie Lindvik.

Całe szczęście, ze chłopak miał poczucie humoru. Halvor mógłby nie zrozumieć.
Norweg wrócił do hotelu, a ja jeszcze chwilę zostałem na zewnątrz. Wyciągnąłem telefon, żeby sprawdzić czy nie miałem żadnego nieodebranego połączenia, ale niestety Andrea najwyraźniej poszła już spać tak, jak mówiła, bo na komórce nic nie było. Schowałem telefon, po czym wstałem na nogi. Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła siebie, by następnie ze zwieszoną głową wrócić do hotelu.

Gdzie ty marzniesz, Leoni? — Pomyślałem sobie, przechodząc przez rozsuwane drzwi.

************************

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top