Rozdział trzydziesty drugi

Patrzę w żółto-fioletowe oczy Chaza, który stoi kilka metrów dalej i się uśmiecha. Jego ciemny płaszcz sprawia, że jest właściwie niewidoczny dla ludzkiego oka.
- Podjęłaś już decyzję? - ponawia pytanie, a mnie oblatuje zimny pot. Zastanawiam się, jak mogę wybrnąć z tej sytuacji, ale on jakby przewiduje wszystkie moje ruchy.
- Nie graj na czas Rashido - uśmiecha się z pobłażaniem - nigdy ci to nie wychodziło - ma rację.
Postanawiam być odważna i szczera. Nie ma sensu ukrywać prawdy, którą zna.
- Nie, nie stanę się taka jak ty.
- Czyżby? A co gdybym cię zmusił? - w jego głosie nie słyszę groźby, jedynie jakby lekkie rozbawienie całą sytuacją. Aż tak go bawi moja niepewność?
- Nie zrobisz tego - oświadczam, chociaż sama ledwo co potrafię uwierzyć we własne słowa. To, co zrobili z nim Ludzie Nowej Generacji przekracza moją wiedzę. Zrobili z niego Nad Człowieka, chociaż był Pod Osłoną Cienia, co teoretycznie jest niemożliwe. A może jest Pod Człowiekiem?
- Jesteś bardzo pewna siebie - przybliża się, a moje ręce ponownie się rozgrzewają. Myślę o tym, jak szybko będę w stanie go zabić i czy on nie zrobi tego pierwszy.
Jest kilka centymetrów od mojej twarzy, więc z dokładnością widzę kolor jego tęczówek, które mnie przerażają. Jak on mógł pozwolić, żeby zrobili coś takiego?
- W takim razie - szepcze - idziemy na wojnę - a chwilę później rozpływa się jakby we mgle, której nie ma, ale ja ciągle czuję na skórze jego oddech i długo zajmuje mi dojście do siebie.
***
Funkcjonuję mechanicznie, nie myśląc tak naprawdę o niczym. Nie chcę zwariować, a czuję, że właśnie do tego nieuchronnie zmierzam. Ale szaleńcom się nie wierzy, więc może nie powinniście tego robić.
Staram się znajdować różne zajęcia, żeby być w ruchu i przydać się na coś, chociaż to ja jestem przywódczynią. Albo raczej nią byłam, bo od kiedy zjawiła się moja starsza siostra, to ona przejęła tę rolę. I tak chyba powinno zostać. Ja nie nadaję się teraz do dowodzenia ludźmi. Nie umiem poradzić sobie sama ze sobą, więc jak mogę mówić innym, co moją robić?
Każdy przygotowuje się i ćwiczy. Nie mam pojęcia do czego to wszystko zmierza, ale kiedy koniec zbliża się nieuchronnie, coraz mniej chcę brać w tym udział. Nie wiem, gdzie podział się mój zapał i chęć walki. Może tak samo jak Chaz, mam dość, tylko że każde z nas obrało inną drogę.
- Halo - widzę czyjąś rękę przed twarzą, więc odwracam się w stronę, gdzie stoi Aret - miałaś przyjść na trening - jej mina jest chłodna i nie pozostawia wątpliwości co do tego, że jeśli kolejny raz nie przyjdę, to będzie to ostatnia rzecz, którą zrobię w życiu.
- W porządku, będę jutro.
Aret robi skwaszoną minę, ale widzę w jej oczach niepokój.
- Kolejny trening jest za dwa dni, bo jutro jedziemy w teren. Co się z tobą dzieje Rash? Unikasz wszystkich jak ognia, na narady przychodzisz, ale chyba tylko po to żeby siedzieć, bo wyglądasz jak duch i całe dnie spędzasz sama w lesie. Wszyscy się o ciebie martwią, a najbardziej Elizabeth, to w końcu twoja siostra - chyba pierwszy raz, odkąd poznałam Aret, wypowiedziała tyle słów na raz skierowanych do mnie, które nie były ironiczne ani nie miały na celu mnie urazić. Jestem pod wrażeniem, dziewczyna się rozkręca.
- W porządku, będę na treningu, a jutro mogę jechać w teren - mówię z pełnym przekonaniem, żeby trochę uspokoić Aret, ale przede wszystkim dlatego, żeby już sobie poszła. Chciałabym po prostu mieć spokój. Nie mogę im powiedzieć o Chazie, mamie i tym wszystkim. W dodatku Liz nie zachowuje się jak ona. Cały czas mam mętlik w głowie.
- O tym właśnie mówię Rashido - jej głos jest zimny, ale w oczach czai się strach i niepewność - nawet kiedy ze mną rozmawiasz, odpływasz myślami gdzieś indziej i gdybyś naprawdę angażowała się w to, co się tutaj dzieje, wiedziałabyś, że jutro w teren jedzie Mark i Edith.
- Kto? - pytam, chociaż guzik mnie to interesuje. Aret ma rację, ale czy to faktycznie ma takie znaczenie?
Dziewczyna tylko wzdycha i dostrzegam, jak opadają jej ramiona.
- Po prostu...- zaczyna, ale nie umie skończyć, więc odwraca się i wychodzi, a ja tylko przez chwilę zastanawiam się, co chciała powiedzieć, zanim znowu pogrążam się w swoich myślach.
***
Aret

Nie zawsze taka byłam.
Zimna.
Bez uczuć.
To życie nauczyło mnie, że muszę taka być, żeby przeżyć.
Tylko przy Mike'u mogłam być słaba, okazywać uczucia i mówić, co mnie boli. On to rozumiał, bo pomimo swojego dosyć optymistycznego i wesołego sposobu bycia, też nie miał w życiu lekko.
Poznaliśmy się dwa dni po zniknięciu większości ludzi. Znalazł mnie błąkającą się po ulicy. Nakarmił. Zapewnił bezpieczeństwo. Sprawił, że w końcu nie byłam sama.
A teraz miałam wrażenie, że ja przejmuję taką rolę w stosunku do Rashidy. Była ode mnie młodsza, ale niewiele. Wydawała się poukładana i stonowana, ale gdzieś w środku całkowicie się rozsypała. Zastanawiałam się, co się stało w jej życiu.
Kiedy z nią rozmawiałam, powiedziałam, że jej siostra się o nią martwi. Skłamałam, ale w dobrej wierze. Myślałam, że to coś da. Mhm...dupa blada.
Prawdę mówiąc, jej siostra była jakaś dziwna. Na początku wydawała sie strasznie podobna do Rash, ale tutaj, w naszej bazie, coś mi w niej nie grało, ale nie chciałam o nic jej oskrżać bez żadnych dowodów.
Już i tak mieliśmy wystarczająco dużo problemów.
Jak na zawołanie, usłyszałam głos wołający mnie z tyłu domu. Westchnęłam i poszłam tam. Szykowała się długa noc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top