Rozdział trzeci
Zeskakuję z drzewa. Moje ciemnofioletowe rzeczy nie wtapiają się w otoczenie do końca, ale dalej mam przed oczami tamten dzień w szkole. Ostatni dzień żywej ludzkości. Fioletowy kolor ubrania uratował mi życie i nie zamierzam tak łatwo zrezygnować z noszenia go. Mimo że był to tylko przypadek, to coś mi podpowiada, że może nie tylko. Nie miałam, dalej nie mam na to dowodów, ale czasami przeczucie naprawdę może uratować życie.
Ciemne chmury przesuwają się powoli nad moją głową. Wyjmuję z plecaka ostatnią puszkę z żywnością i zjadam ją w całkowitym milczeniu. Kiedy ostatni raz mogłam z kimś porozmawiać, kto nie byłby całkowicie szurnięty? Już nie pamiętam. Wpadałam na drodze na różnych ludzi, którzy albo chcieli mnie zabić, albo okraść, albo najpierw zabić, a później okraść. Jak się pewnie domyślacie, nie zawierałam z nimi bliższej znajomości. Ale samotność bardzo daje mi się we znaki.
Wstaję z czarnej ziemi i rozcieram ramiona. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jaką istotną rolę odgrywa w naszym życiu słońce. Bez niego wszystko umierało albo już umarło. Wystarczyły tylko 2 tygodnie i całą roślinność ludzkości szlag trafił. Zgasić słońce? Wow, świetny pomysł. Ludzkość sama wymrze. I wymarła. Przez Nich.
Zastanawiam się, w którym kierunku iść najpierw. Wyciągam wysłużoną mapę i rozkładam ją na ziemi. Nie mam pojęcia, która jest godzina, abo choćby jaki dzień roku mamy, bo bez słońca nie jestem w stanie tego określić. Ale czy ma znaczenie, gdzie pójdę? Moje życie straciło sens już dawno temu. Teraz prowadziłam tylko bezsensowną egzystencję ku nieuniknionej zagładzie. Pomyślcie tylko, ile tych istot musiało być, żeby w pięć godzin doprowadzić do ruiny cywilizacji i zabić jakieś 90% jej populacji. Na każdym kontynencie, w każdym kraju na całej ziemi żyli ludzie. Przeszło siedem miliardów osób zamordowanych w tak krótkim czasie, nie no niezły wynik ultrafioletowi, naprawdę. Nazwałam tak naszych przybyszów, bo nie wiem, jak naprawdę się nazywają. Zresztą, to też nie ma znaczenia.
Zwijam mapę, wsadzam ją z powrotem do plecaka i ruszam przed siebie. Tak po prostu. Równie dobrze mogę dać się zabić. Byłam sama na świecie, miałam 16 lat, moi rodzice, przyjaciele i wszyscy inni prawdopodobnie nie żyli, więc co ja mam sama tutaj robić? Żyję w ciągłym strachu, bez konkretnego celu i bez żadnej towarzyszącej osoby. Muszę w końcu to przyznać. Moja sytuacja jest beznadziejna.
Kilka łez cieknie mi po policzku, kiedy idę drogą. Mój wzrok dostosował się do ciemności w kilka dni po tym, jak ''zgasło'' słońce. Teraz widzę lepiej bez latarki niż z nią. Poza tym baterie szybko się kończą.
Słyszę, jak suche gałęzie uderzają o siebie. Idę polem, ale obok mnie jest mały las. Przystaję, gotowa do ucieczki. Jednak nie tak łatwo dać się zabić, myślę, kiedy coś wychodzi z krzaków. Krzyk zamiera mi na ustach, a później śmieję się, kiedy dostrzegam husky. Dawno się tak nie śmiałam i ktoś stojący z boku uznał, że pewnie brak mi piątej klepki. Przyznałabym mu całkowitą rację.
Pies podchodzi do mnie i merda wesoło ogonem. Cóż, to tyle jeśli chodzi o kwestię nie posiadania towarzystwa. Bóg zesłał mi psa. Zawsze lepsze coś niż nic, prawda?
***
Podróżowałam z moim nowym towarzyszem 3 "dzień". Pod koniec pierwszego dnia wędrówki wpadłam na pomysł, żeby udać się w kierunku północy i do stanu Minesoty. Tam moja ciocia miała domek na wsi, raczej oddalony od wszystkiego. Miałam przeczucie, że być może przeżyła.
Droga zajmie mi pewnie dni, ale nie zamierzam się poddawać, skoro już znalazłam cel. No i mam towarzystwo, a to wiele znaczy. Postanawiam ją nazwać Silver, bo ma srebrne oczy i jej umaszczenie było raczej jasne, jak to bywa u rasy tych psów.
Silver szczeka, kiedy zbliżamy się do jakiegoś większego miasta. Oj, niedobrze. Tutaj z reguły częściej można było spotkać zjawisko ''falowania'', które świadczy o obecności ultrafioletowych. Nauczyłam się je rozpoznawać, kiedy minęła już pierwsza fala szoku i przyszła złość, a później godzenie się na nową rzeczywistość. Minęło już trochę czasu w końcu, od kiedy to wszystko się zaczęło. Dalej było dla mnie zagadką jak w 5 godzin można było unicestwić całą ludzkość, ale jakoś nie zamierzałam pytać się o to naszych gości. Aż tak ciekawa nie byłam.
Schodzimy z głównej drogi i skręcamy w boczne odbicie. Nie była to najmądrzejsza decyzja, bo widzę falowanie i chwilę później wszystkie włoski stają mi dęba. Padam na ziemię i przetaczam się bliżej drzew, gdzie jest ciemniej. Mam nadzieję, że mnie nie widać.
- Niech to szlag - klnę, kiedy nie zauważam Silver. Chwilę później widzę, jak obcy idzie w moim kierunku. Wstrzymuję oddech. Staje naprzeciwko mojego psa. Pierwszy raz widzę z bliska, jak wygląda naprawdę. Wciąż pamiętałam dzień w szkole, kiedy pierwszy raz się na nich natknęłam. Tak naprawdę te postacie nie mają kształtu. Jest to raczej masa skumulowanego powietrza?, nie to coś innego. Jest to jakiś przeźroczysty materiał, przez który widzę ciemne miasto leżące po drugiej stronie. Widzę, tylko jak moja suczka nie może się ruszyć, bo to coś ją unieruchomiło. Jej pyszczek porusza się, ale nie wydaje żadnych dźwięków. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Myślę gorączkowo, co robić, ale wiem, że na niewiele się przydam. Tak naprawdę nic nie mogę zrobić, bo nie wiem, jak mam walczyć z tym czymś.
Wtedy słyszę potworny metaliczny wrzask, kiedy na ultrafioletowego pada światło latarki i zaczyna wypalać mu dziurę w miejscu, gdzie człowiek ma brzuch. Chwilę później światło gaśnie, falowanie znika, a ja zostaję przygnieciona przez dwudziestopięcio kilogramowego psa. Ale pomimo szczęścia, że nic nam się nie stało, w głowie cały czas tłucze mi się pytanie. Kto włączył tę latarkę i skąd wiedział, że to pomoże?
Nie dostaję jednak odpowiedzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top