Rozdział dziewiętnasty

Nie rozmawiamy o tym, co się stało. Nie mam siły o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać. Ale jestem też zła. Przepełnia mnie to do kości i wypala wszystkie inne emocje. Jestem wściekła na to, że przyszło mi żyć w takim świecie, że muszę walczyć o przetrwanie, że moja rodzina i wszyscy ludzie zniknęli.
- Rash? - głos Chaza jest cichy. Chłopak trochę kuleje, a ja nie mogę ruszać do końca lewą ręką, ale i tak się cieszę, że nic poważniejszego nam się nie stało.
- Tak?
- Może powinniśmy...?
- Nie.
Zapada cisza, która aż dzwoni w uszach. Wiem, że Chaz chciałby wrócić. Ja też, ale nawet nie wiemy, czy oni jeszcze żyją. Może pomysł rozdzielenia się nie był taki wspaniały,  jak mi się wcześniej wydawało. Najbardziej brakuje mi Silver. Zaciskam pięści i przyspieszam kroku.
- Od kiedy zaczęłaś dyktować mi co mam robić? - pyta Chaz jeszcze ciszej niż wcześniej. Staję zaskoczona. Nie wiem, co mam na to odpowiedzieć.
- Widziałeś, co się działo? Chcesz wrócić tam i dać się zabić?  Proszę bardzo. Ja nie wracam - mówię i odwracam się do niego. Czuję, jak w moim ciele krew zaczyna szybciej krążyć.
- Przecież mogłabyś ich zabić. Ich wszystkich! Czemu nie chcesz ich uratować? 
Nie odpowiadam na jego pytania. Nie chcę się wdawać w takie dyskusje. Mam nadzieję, że wspomnienia tego,  co zrobiłam nie wrócą do mnie. Proszę go, żeby się zamknął,  ale on się nakręcił.
- Masz cholerną moc czy co to jest, a nie chcesz ich ocalić?  Możesz spalić na popiół Ich wszystkich! Uważasz, że nie damy rady, ale ja myślę,  że się po prostu boisz.
Jego słowa ranią,  ale dalej nie mam zamiaru na nie odpowiadać. Utrzymuję swój umysł w ryzach. Nie dam się pochłonąć wściekłości.
- Jesteś tchórzem - staje przede mną i każe podnieść mi wzrok. Wyrywam się. W moich oczach płonie gniew, którego nie będę w stanie poskromić.
- Może mogłaś temu wszystkiemu zapobiec...
Odpycham go.
- Nie masz pojęcia, jak się czuje. Może i mogę zabijać,  ale co z tego? Nie mam nad tym kontroli! A później, kiedy patrzę na to, co zrobiłam,  mam ochotę zniknąć! Myślisz, że wiem, kim jestem? Nie mam pojęcia!  Wiem, kim byłam i było mi z tym dobrze.
Ocieram oczy, które zrobiły się wilgotne. -  Nie masz zielonego pojęcia Chaz, jakie to uczucie, kiedy opanowuje cię taki gniew, że stajesz w ogniu i masz ochotę zabić wszystkich. Nie rozumiem, co się dzieje, ale to nie znaczy, że mam zamiar zacząć zabijać wszystkich Ultrafioletowych, tylko dlatego że mogę, bo co jeśli to jest tylko jakiś błąd,  który zaraz się naprawi?
Chłopak nie odpowiada, patrząc na mnie badawczo.
- To nie jest błąd - mówi.
- Skąd możesz to wiedzieć?  - mój głos dalej drży ze złości.
Bierze moja rękę,  pomimo moich protestów. Przykłada ją do swojej klatki piersiowej.
- Zrób to.
Chcę zabrać dłoń,  ale on mi na to nie pozwala.
- Zrób to - powtarza tylko.
- Nie.
Uderza mnie w brzuch. Jestem tak zaskoczona, że nie wiem, co powiedzieć. Przenika mnie ból, ale gniew, który jak miałam nadzieję odszedł,  powraca ze zdwojoną siłą. Czuję mrowienie w palcach. Chaz ciągle trzyma mnie za rękę.
Uderza mnie jeszcze raz.
Nie mam pojęcia,  co chce tym udowodnić.
Krzyczę,  żeby mnie puścił. Wściekłość i ból rozsadza mnie od środka, ale nic się nie dzieje. Nie staję w płomieniach.
- Widzisz? - chłopak mnie puszcza. - To nie jest błąd.
Później odwraca się i odchodzi. Przykładam dłoń do brzucha i hamuje łzy,  które cisną mi się do oczu. Nie będę płakać. Muszę być silna. Szkoda tylko, że czasami słowa nie wystarczają.
Łzy płyną mi po policzkach,  kiedy klęczę na asfalcie i patrzę, jak Chaz wraca się tam, skąd ledwo uciekliśmy. Nie mogę go zatrzymać. Kładę się więc na środku drogi i pozwalam sobie, żeby choć przez chwilę targały mną emocje. Nie mogę ich wiecznie kontrolować i tłamsić, bo w końcu mnie zjedzą od środka.
Brakuje mi wiary w to wszystko. Może jeszcze mam nadzieję na to, że się poprawi, że jakoś to będzie,  ale chyba straciłam nadzieję na to, że świat wróci do normy. Nawet jeśli to wszystko się skończy,  jeśli pokonamy Ultrafioletowych, to my już nigdy nie będziemy tacy sami. Zawsze będziemy się bać o własne życie, a wspomnienia tego co robiliśmy,  żeby przetrwać, będą nas nękać po nocach. I w końcu umrzemy,  nigdy już tak naprawdę nie żyjąc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top