Rozdział dwudziesty piąty
Muszę zatrzymać samochód. Między oczami latają mi ciemne plamy przeplatane krótkimi błyskami światła. Mike śpi na fotelu obok, a Aret ciągle jest nieprzytomna.
Ile już jadę? Godzinę? Dwie? Dziesięć? Straciłam poczucie czasu. Ręce całkowicie mi zdrętwiały, a ból w plecach staje się nie do wytrzymania.
Nie mogę jednak stanąć tutaj. Niedaleko jest miasto. Czuje tę energię. Muszę dojechać jeszcze kawałek dalej.
Tylko kawałek.
Mam wrażenie, że świat stał się surrealistyczny. Widzę tylko kontury drzew i niewyraźną drogę. Czuję się jakbym była za szybą. Nie mogę nic usłyszeć. Kompletna cisza.
Biały szum powoli przesącza się do moich uszu, kiedy wjeżdżam w lekko górzysty teren. Nie mam siły wychodzić z auta i próbować przykryć go jakimś gałęziami.
Starcza mi tylko sił, żeby przekręcić kluczyk w stacyjce i lekko uchylić okno. Chłodne powietrze przyjemnie pachnie.
Odpływam w sen, zanim opadam na fotel.
***
- Hej, Aret, obudziłaś się - głos Mike'a rozrywa mgłę snów.
- Co się działo? Gdzie jesteśmy?
- Witamy w stanie Montana.
- Gdzie?! Jezu, co się dzieje? - słyszę, że Aret jest zdezorientowana. Nie dziwię się. Ostatnie wydarzenia chyba tylko wariata by nie przestraszyły. Chociaż to, co zrobiliśmy było jednocześnie niesamowite.
- Poczekamy, aż Ra się obudzi. Musimy ustalić, co dalej.
- A ona czemu tak długo śpi?
Mike chyba musi posłać jej mało przyjemne spojrzenie, bo dziewczyna milknie.
- To ona nas tutaj przywiozła. Tylko dzięki niej jeszcze żyjemy. Przestań się tak na niej wyżywać. Ona ma dopiero szesnaście lat. My w jej wieku mieliśmy zupełnie inne życie - w jego głosie słychać naganę.
Dziewczyna wzdycha, ale się nie odzywa. Chcę odpowiedzieć Mike'owi, ale potrzeba snu okazuje się silniejsza. Znowu zapadam w otchłań czerni.
***
- Cholera, cholera, cholera - panika w głosie Aret napawa mnie niepokojem. Uchylam jedno oko. Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale zdaję sobie sprawę, że to nie będzie jedna z najprzyjemniejszych pobudek.
Dookoła wszystko wygląda normalnie, ale coś faktycznie się dzieje, bo Aret jest obrócona i patrzy się przez tylną szybę.
- Jest ich dwóch - mówi niby spokojnie, ale mimo tego, że dopiero się obudziłam, dostrzegam, jak mimowolnie drga - dwóch mężczyzn w średnim wieku.
- To nie znaczy, że będą wolniejsi...- odpowiada Mike.
- Co się wydarzyło?
- O, obudziłaś się, ale wybrałaś sobie kiepski moment - na twarzy chłopaka pojawia się grymas.
- Czemu? Mamy kłopoty?
Aret odpowiada.
- Nie.
A w tym samym czasie Mike mówi.
- Tak.
No to się dowiedziałam...
- Streść mi, co się dzieje - mój ton sugeruje, że nie przyjmę sprzeciwu. Dziewczyna chce coś odpowiedzieć, żeby zaznaczyć kto komu może wydawać polecenia, ale dostrzegam, że po krótkim namyśle rezygnuje z tego pomysłu.
- Minęliśmy Park Yellowstone i zmierzamy w kierunku jakiś większych gór i wzgórz, żeby się ukryć. A właściwie zmierzaliśmy, kiedy napatoczyli się ci dwaj. Jak widać twoja akcja zaczyna odnosić sukcesy, bo to nie pierwszy taki dwuosobowy oddział.
- Zastanawia mnie, czemu szukają nas po dwie osoby. Czemu nie zgromadzą się w kilka większych oddziałów?
Zapada cisza w samochodzie. Mike próbuje zgubić Ludzi Nowej Generacji, ale wygląda na to, że są przystosowani do tego, żeby biegać więcej niż kilka kilometrów. Czyżby się nie męczyli?
- Łatwiej zlokalizować wtedy cel - mówi w końcu chłopak z lekkim wahaniem w głosie. - Tak łatwiej im się poruszać i w razie czego reagować, chociaż moim zdaniem powinni śledzić nas z ukrycia.
- Nie podsuwaj im pomysłów - Aret przewraca oczami.
Mike nie komentuje.
- Mamy jakiś plan czy działamy spontanicznie? - pytam, zawiązując włosy w kucyk.
Chłopak łapie wzrok dziewczyny w lusterku. Porozumiewają się bez słów. Od razu przypomina mi się Jessie. Czuję łzy w gardle, ale nie daję po sobie niczego poznać. Nie mogę pozwolić, żeby przeszłość wróciła.
- Dacie radę ich zatrzymać bez wysiadania? - pyta Mike i robi ostry zakręt. Pasy wybijają mi się w ramię i lecę w stronę okna. Moja głowa prawie uderza w szybę. Aret chyba nie ma tyle szczęścia co ja, bo słyszę cichy syk i stłumione uderzenie.
- Jak będziesz tak jechać, to nie - słyszę w głosie dziewczyny złość.
- Nie zauważyłem tego zakrętu.
- To skup się na drodze, a nie na Rash - Aret prawie zgrzyta zębami.
Temperatura w samochodzie podnosi się o kilka stopni. O ile przy wybuchu fioletowego ognia nam się nic nie stanie, to nie byłabym pewna, czy samochód to przeżyje, a bez niego my nie przetrwamy, więc...
- Hej, spokojnie. Nic nie zdziałamy, jak będziemy się kłócić - Nie wiem, kiedy stałam się taką dyplomatką.
Oboje milkną i po chwili kiwają głowami. Możemy więc przejść do realizowania "planu". Może jeśli będziemy mieć szczęście, to się nie pozabijamy.
Mike nieznacznie zwalnia, żebym mogła bez większych problemów przedostać się na tylne siedzenie. Kiedy już siedzę koło Aret i mam wrażenie, że wszystko jakoś pójdzie, dostrzegam ruch z boku drogi. Na maskę samochodu wskakuje Człowiek Nowej Generacji.
- Niech to szlag! - krzyczy Mike i zaczyna walczyć z kierownicą. Łapię Aret za rękę i próbujemy utrzymać się na tylnym siedzeniu. W tych warunkach nie mamy szans na unicestwienie dwójki z tyłu. Nie wiem, czy to mój wzrok płata mi już figle, ale wydaje mi się, że para z tylu przyspieszyła i bardziej zaciekle biegnie, próbując złapać się tylnej maski bagażnika.
Wszystko dzieje się przerażająco szybko. Przednia szyba roztrzaskuje się w drobny mak i szkło wpada do środka. Czuję jego odłamki nawet na tylnym siedzeniu. Od razu w moją twarz uderza zimne, nocne powietrze i chyba wyczuwam zapach dymu.
Aret co chwilę rzuca nowymi przekleństwami, ale to tylko podsyca całą sytuację. Nie mam pojęcia, co robić.
Próbuje się opanować, ale w tej sytuacji nie jest to proste. Ciężko mi się skupić i zebrać myśli. Robię jedyną sensowną rzecz, która przychodzi mi do głowy.
Wyłączam się.
Pozwalam, żeby to co zewnętrzne ucichło. Udaję, że nie ma tego wszystkiego.
Zostaje mi tylko ogień.
I to wystarcza.
Po chwili czuję podmuch ciepłego powietrza ze strony Aret.
Może jednak nie będzie tak źle.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top