Rozdział dwudziesty pierwszy

Czuję, jak czas się zatrzymuje i nie mogę się ruszyć. Jej oczy są wściekle czerwone i niczym stal tną moje ciało na kawałki. Na początku nie mogę się ruszyć, ale kiedy trójka ludzi rusza na mnie, mój umysł nagle wrzeszczy "Uciekaj!"
No cóż za cudna sugestia, wiesz? Nie wpadłabym na to.
Zrywam się do biegu, ciągle pamiętając, jak któreś z nich bez mrugnięcia okiem zastrzeliło tamtego chłopaka. To mnie motywuje do przyspieszenia.
Nie mam pojęcia o ich ograniczeniach, ale sądząc po ich strojach, nie ma szansy na to, żeby szybko się męczyli. Może w ogóle nie dopadać ich zmęczenie. Nawet jeśli chciałabym ich zabić, to nie mam żadnej broni, oprócz dwóch noży, którymi jednak nie mogę nic zrobić na odległość większą niż wyciągnięcie ręki, a nie mam zamiaru tak blisko się ich znaleźć.
Przerażenie i adrenalina dodaje mi energii do biegu, ale nie wiem, ile jeszcze dam radę, bo ciągle jestem zmęczona, a ostatnio spałam kilkanaście godzin temu. Zresztą nawet jeśli byłabym w najlepszej formie, to dalej pamiętam, jak męczący był każdy trening koszykówki, a trwał on tylko dwie godziny z przerwami, podczas których mogłam złapać oddech, napić się no i co najważniejsze nie obawiać się, że zaraz dostanę strzał w głowę.
Biegnę, uważając by nie potknąć się o jakąś wystającą gałąź czy cokolwiek innego, ponieważ mogłoby się to skończyć tragicznie.
- Nie uciekaj - dobiega mnie zimny głos dziewczyny - to bezcelowe.
Próbuję wymyślić jakiś plan, ale w głowie mam totalną pustkę, a czuję, jak powoli opuszczają mnie siły. Już nie biegnę tak szybko jak na początku i przed oczami zaczynają mi latać ciemne plamy.
Oszczędzam oddech, ale w tej sytuacji jest to trochę trudne. Po prostu biegnij dalej i dalej, i jeszcze trochę, powtarzam sobie, ale prawda jest taka, że tylko odwlekam to, co nieuniknione.
Poddać się czy walczyć dalej?
Po policzkach zaczynają mi płynąć łzy, które wcześniej powstrzymywałam. Wypuszczam wszystkie emocje na wolność i nie staram się ich dłużej kontrolować.
Potykam się, ale biegnę dalej.
Szlocham, biegnąc i uświadamiając sobie, że to strasznie żałosny koniec mojego życia. Chciałabym w tej chwili myśleć o czymś innym niż nieunikniona śmierć, ale nie mogę. Nie potrafię przypomnieć sobie twarzy mojej rodziny, usłyszeć w głowie śmiechu Jessie czy znaleźć jakiegoś miłego wspomnienia z dawnego życia.
Wpadam na coś i odbijam się, lądując na plecach. Czuję jak w lewej ręce coś mi strzela i zaczyna promieniować bólem, kiedy próbuję ją podnieść.
Patrzę w górę i widzę falowanie powietrza.
Nie...
Proszę, nie to...
Przede mną ''stoi'' Ultrafioletowy, a o jego obecności świadczy powłoka, która co chwilę się porusza. Już wiem, że to koniec.
Nie mam szans z tamtą trójką i obcym. Nie na raz i nie sama. Równie dobrze mogę odpuścić.
Siadam więc na ziemi i próbuję się nie przejmować, co brzmi tak głupio jak pewnie wygląda.
Za dużo straciłam, a za mało dostałam. Mogłabym zginąć w walce, z bólem i z honorem, ale zamiast tego wybieram mniejsze zło, nawet jeśli nie jest to bohaterskie z mojej strony. Nie chcę być herosem, którego wszyscy mają podziwiać. Bohaterkę za którą każdy mnie uważał. Przywódczynię, której każdy się słuchał. Chciałabym być normalną dziewczyną z normalnym życiem, codziennymi problemami i rodziną, z którą mogłabym porozmawiać.
- Niecodzienny widok - słyszę głos chłopaka. Może i byłby ładny gdyby nie to, że jest wypruty z emocji. Zastanawiam się, co się z nimi stało. Czy kiedyś też byli ludźmi? A może dalej nimi są?
- Owszem - przytakuje dziewczyna i patrzy mi prosto w oczy. Chciałabym je zamknąć, ale nie mogę.
Przez chwilę po prostu mi się przygląda, ale kiedy postanawia dotknąć mojego ramienia dzieje się coś, czego nie kontroluję. Z chwilą gdy jej gorące palce dotykają mojej skóry z mojego ramienia wskakuje na jej dłoń fioletowy płomień.
Dziewczyna odskakuje, ale na jej twarzy nie malują się żadne emocje. Czy ona nie czuje bólu? Przemyka mi przez myśl, ale nie odważam się odezwać.
Chłopak ponawia próbę i zamiast ramienia dotyka moich pleców. Efekt jest podobny, bo po kilku sekundach nie czuję jego dotyku.
Ultrafioletowy krzyczy coś do dziewczyny, która stoi niewzruszona. Odpowiada mu w nieznanym mi języku, a obcy mówi do mnie:
- Fiery Sheath...
''Ognista osłona" przebiega mi przez myśl.
Następnie dzieje się kilka rzeczy na raz. Wszyscy trzej rzucają się na mnie i wszyscy stają w płomieniach, które jednak nie są moje. Otwieram oczy i widzę czyjeś fioletowe tęczówki, które wpatrują się w mnie z mocą. Ktoś przykłada palec do ust i później świat rozpływa się w czerni i fiolecie.

Hej!
Co u Was? Ja mam wrażenieże ostatnio jestem w domu tylko jako dodatek do wystroju.
Wpadnijcie na moje drugie opowiadanie pt. Jedyni. Może Wam się spodoba :)
claire1902

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top