Rozdział dwudziesty czwarty

Natykamy się na pierwszego ''człowieka'' Nowej Generacji właściwie już na samym początku miasta. Postawna, młoda kobieta próbuje nas złapać, ale Mike to dobry kierowca i zostawiamy ją za sobą. Nie chodzi nam o likwidowanie pojedynczych jednostek. Cała akcja, plan, który wymyśliłam spontanicznie ma skupić uwagę ich szefa? O ile jakiegoś mają.
W każdym razie chodzi o to, żeby im pokazać, że my się nie poddamy. Ludzie będą walczyć!
Mijamy zniszczoną architekturę miasta, która na żadnym z nas nie robi większego wrażenia. Nawet do zła można się przyzwyczaić.
- Za niecałe dwie minuty powinniśmy być na głównym placu.
- Idealnie - w głowie jasno świeci mi się szatański plan, który może nas albo zabić albo ocalić. - Przygotujcie się.
Jestem spokojna i opanowana, ale czuję też nutkę zdenerwowania i niepewności. Jeśli oni zginą, to będzie moja wina. Muszę chyba jednak podjąć takie ryzyko. Mam dość uciekania i chowania się po kątach. Teraz czas na nasze zasady gry.
Samochód wjeżdża z piskiem. Widzę postacie, które wyłaniają się z cienia. Niektóre z nich mają latarki.
Nie jestem jednak przygotowana na to, że cały plan będzie....normalny. Budynki wokół  niego wyglądają na nienaruszone,  nawet lepiej. Wyglądają jak nowo postawione. Jakby nie było rocznej wojny, ucieczek i całego tego ''nowego świata''. Jakby cała ludzkość nie wymarła.
- Co do...? - pytam, a w tym samym momencie dziewczyna mówi.
- Ki diabeł? Co to jest?
- Chyba mamy kłopoty - stwierdza Mike.
- Trzymajmy się planu - odpowiadam i wychodząc z auta, zatrzaskuję drzwi. Nie daję im szansy na protesty. Już czuję ciepłe mrowienie w palcach i ogień, który rozchodzi się w środku. Przed oczami stają mi fioletowe płomienie, kiedy jeden z pierwszych Ultrafioletowych mnie dotyka.
Po chwili zostaje z niego tylko kupka popiołu. Czuję buzujące emocje i siłę, której nie da się ogarnąć.
Fiery Sheath, czy naprawdę nią jestem?
Dołączają do mnie Mike i Aret. Oboje mają bojowe miny.
Zaraz się przekonamy.
***
- Teraz? - pytam bezgłośnie, patrząc w oczy pozostałej dwójki. Stoimy w trzech rogach placu otoczeni popiołem i gruzem. Ultrafioletowi i Ludzie Nowej Generacji nie poddają się bez walki.
Czuję podmuch ognia od Aret, a Mike kiwa tylko głową, próbując uniknąć złapania przez dzieci, które stały się tym czymś. Ich oczy jarzą się jaskrawożółtym kolorem. Ubrania są nieskazitelne, a twarze wykrzywione grymasem. Przekaz jest jednoznaczny. ''Unieszkodliwić".
Nie ma czasu na myślenie, trzeba działać.
Czuję zmęczenie, które mnie dopada, ale nie pozwalam sobie na nie. Jeszcze nie. Jeśli wszystko się uda, odpocznę, ale na razie muszę ostatni raz zebrać wszystkie swoje siły.
Jeśli wcześniej czułam siłę i byłam potężna, to teraz jestem niezniszczalna, przebiega mi przez głowę, kiedy gromadzę swoją energię i wymierzam ją we wrogów.
Każdy kto znajdzie się w odległości kilku kroków ode mnie, ginie.
Czuję każdy powiew powietrza. Każdy oddech.
Słyszę każdy krok, każde uderzenie serca i każde wypowiedziane słowo.
Widzę cząsteczki energii, które krążą dookoła.
Jestem czystym ogniem, nieskończoną energią, której nic nie powstrzyma.
I wybucham tak jak ona, niszcząc całe miasto.
***
- Ra, hej, obudź się - głowa mi pęka od dźwięku tych słów. Czuję każdy mięsień na ciele i każdy nerw. Otwieram oczy i z bólu napływają mi łzy.
- Co się stało? Gdzie Aret?
Mike wygląda strasznie.
- Jest nieprzytomna. Musimy wiać.
Pomaga mi się podnieść, ale czuję się strasznie słabo.
- Co się stało? - pamiętam tylko wybuch ognia i ból, który mnie potem ogarnął, ale nie mogę sobie przypomnieć nic więcej.
- Nie ma na to czasu. Patrz - wskazuje drżącą ręką miejsce między dalekimi budynkami. Zbierają się tam jakieś postacie.
Widzę, że dookoła nas wszystko jest zrównane z ziemią. Co myśmy zrobili?
Opierając się na chłopaku, udaje mi się dojść do Aret, która wygląda jeszcze gorzej. W głowie tyka mi zegar i tylko liczę sekundy, jakie nam zostały.
To prawdziwy cud, że kilka kilometrów dalej udaje nam się znaleźć działający samochód. Aret dalej jest nieprzytomna, więc przez całą drogę musieliśmy ją nieść. Teraz oboje z Mike'iem jesteśmy wykończeni, ale to nie koniec. Musimy stąd uciekać, jeśli mamy zamiar przeżyć, a mamy taki zamiar.
Tym razem to ja prowadzę, mimo że wyglądam, gorzej niż chłopak, to jednak on jest w gorszej kondycji. Teraz, kiedy siedzi na fotelu pasażera, widzę, że nie wykonuje nawet najdrobniejszych ruchów. Nie mam pojęcia, gdzie jechać. Każde miejsce wydaje mi się złe, a jeśli każde miasto, wygląda tak jak to, to jest naprawdę źle.
W końcu decyduję się jechać na północ. Mam nadzieję dojechać do Minesoty, ale nie wiem, czy  starczy mi paliwa na tak długą podróż. Na razie jednak staram się o tym nie myśleć.
Po prostu jadę i mam nadzieję, że jakoś to będzie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top