Rozdział siódmy
- Oddychaj - mówi chłopak i przybliża świeczkę do mojej twarz. Czuję ciepło.
- Nie umiem - krztuszę się własnym oddechem. Przed oczami cały czas mam swoje odbicie w lustrze. Co się stało? W głowie cały czas tłucze mi się to pytanie, ale nie umiem na nie odpowiedzieć.
Chłopak wzdycha. Bardzo często to robi. Zastanawiam się, o czym myśli w takich chwilach, ale nie pytam się go o to. W końcu prawie go nie znam.
- Jestem Chaz - wyciąga rękę w moją stronę.
- Rashida.
- Ash - uśmiecha się, skracając moje imię. Nie wiem czemu, ale podoba mi się to. - Czy jesteś spokojniejsza Ash? - pyta, patrząc mi w oczy.
Ze zdziwieniem stwierdzam, że tak. Nie czuje juz takiego paralizujacego przerazenia. Kiwam niepewnie głową.
- I nie zaczniesz krzyczeć ani nic mi nie zrobisz?
Patrzę na niego uważnie. Jego ton jest taki sam, jak wcześniej, ale obawiam się, że to co za chwile się stanie, nie za bardzo mi się spodoba.
I dlaczego ja zawsze muszę mieć rację w kwestiach, w których wolałabym się mylić? Świat naprawdę nie jest sprawiedliwy.
- Nie.
Chłopak bierze oddech i przybliża teraz świece do swojej twarzy. Patrzę na niego, nie wiem, na co czekając. Dopiero teraz zwracam uwagę na jego oczy. Są takie same jak moje, ale jego mają bledszy odcień. Zamieram.
Wydaje mi się, że chłopak jest przejęty i obawia się mojej reakcji. Nie dziwię mu się. Mam wrażenie, jakby mój mózg wyprowadził i czuje, ze za dużo się dzieje.
Wypuszczam powoli powietrze i pytam, jak umiem najspokojniej.
- Kim my jesteśmy?
- Jesteśmy Pod Osłoną Cienia i ratujemy świat.
***
- Wiem, że to może ci się wydać watiactwem, ale musimy iść w teren, bo nie da się tego inaczej udowodnić.
- Bije się o Silver.
- Jest bezpieczna.
Bynajmniej mnie to nie uspokoiło, ale nie klocilysmy się dalej z Chazem, kiedy szliśmy ciemna ulica. Ja podskakiwalam za każdym razem, kiedy usłyszłam jakiś hałas. Wszystko spowodowane było tym, że szliśmy oświetleni blaskiem latarek, wiec byliśmy doskonale widoczni. A dodatkowo Chaz kazał mi się przebrać i teraz miałam na sobie zwykle jeansy, szary T-shirt i spłowiałą czarna kurtkę. Nie czułam się dobrze w tym stroju, bo nie było w nim ani jednego fioletowego elementu. Chlopak zapewniał mnie, że nie jest mi on potrzebny, ale ja nie z abardzo chciałam mu wierzyć. W końcu ten kolor juz dwa razy uratował mi życie. Nie klocilam się z nim jednak, bo wiedziałam, że nie wygram.
- Długo jeszcze? -zapytałam.
Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Na początku wydawałaś się mniej marudna - mruczy, myśląc, że tego nie usłyszę.
Nie odpowiadam, ale przewracam oczami. Dekoncentruję się na chwilę i w efekcie wpadam na chłopaka.
- Tak się nie robi - mówię i zamieram, kiedy widzę falowanie kilkanaście centymetrów od mojej twarzy.
Chaz stoi lekko wmurowany, a później zaczyna machać ultrafioletowemu tam, gdzie człowiek miałby twarz. Ta sytuacja jest tak surrealistyczna, że aż cięzko mi w nią uwierzyć. Chcę go złapać i zacząć uciekać, ale po chwili orientuję się, ze falowanie ani razu nie zmieniło miejsca. Po chwili widzę, jak formuje się ksztłt tej istoty. Jest sama, ale zachowuje się tak, jakby nas nie było. Mam w głowie mętlik. Nie umiem tego zrozumieć ani racjonalnie wytłumaczyć, ale dzięki temu nie czuję już strachu, chcoiaż powinnam umierac z przerażenia. Przesuwam się w stronę Chaza, który właśnie zaczyna recytować z pamięci jakąś sztukę i odgrywa swoję rolę z takim przekonaniem, ze zastanawiam się, czy to wszystko dzieje się naprawdę.
- Mówiłem ci - zwraca się do mnie, kiedy ultrafioletowy znika i po chwili nie widzę falowania.
- Co mi mówiłeś?
- Że jesteśmy Pod Osłoną Cienia. Nie widzą nas.
Teraz dopiero to do mnie dociera. Ten moment na początku i kiedy ultrafioletowy zaatakował Silver, a mnie nie dostrzegał do momentu pojawienia się ognia.
- Widzę, że rozumiesz - Chaz kiwal
głową. - Ale przed tobą jeszcze długa droga. - Łapie mnie za rękę.
- Gdzie mnie znowu zabierasz?
- To, że jesteś dla nich niewidzialna to jedno, a teraz musisz nauczyć się korzystać z plusów tej niewidzialności.
Widzę kątem oka, jak falowanie się od nas oddala, a później pochłania nas ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top