Rozdział dziewiąty
- Wszystko gotowe? - pytam, chociaż znam odpowiedź. Chaz wie, że gram na zwłokę. Pewnie widzi w moich oczach wahanie, ale nie odzywa się. Podchodzi za to do Silver i jeszcze raz sprawdza, czy materiał jest na swoim miejscu. Sekundy lecą nieubłaganie i w końcu chłopak mówi.
- Możemy iść.
Więc idziemy. Wychodzimy na zewnątrz, gdzie dalej panuje nieprzenikniony mrok. Silver jakby wyczuwa powagę sytuacji, bo idzie spokojnie obok nas. Serce wali mi jak oszalałe i zastanawiam się, czy na pewno dobrze robimy. W końcu tyle rzeczy może pójść nie tak, ale jeśli się uda będziemy mieli jakiś punkt zaczepienia. Jestem rozdarta, ale Chaz idzie pewnym krokiem. Zazdroszczę mu tego.
Dochodzimy do wcześniej przygotowanego miejsca. Patrzymy na siebie w milczeniu, chociaż ja widzę tylko zarys sylwetki chłopaka i jego błyszczące oczy.
- Możemy się wycofać - mówi w końcu, kiedy widzi emocje, które mną targają.
- Nie - głos zamiera mi w gardle. - Musimy się dowiedzieć.
Widzę tylko, jak Chaz kiwa głową, a następnie prowadzi Silver do łańcucha i przypina ją. Cieszę się, że to nie ja muszę to robić. Nie wiem, czy byłabym w stanie.
- Nic jej się nie stanie - stara się mnie uspokoić, ale to są tylko słowa, które czasami nie wystarczają.
Odwracam więc głowę i odchodzę do dalej, tak żeby Silver mnie nie widziała. Kiedy traci mnie z oczu, słyszę jej pisk, który cichnie po dłużących się minutach. W mroku zapada kompletna cisza. Słyszę tylko swoje serce i oddech Chaza.
Chłopak łapie mnie delikatnie za rękę. Wiem, że w drugiej trzyma latarkę. Jego uścisk trochę mi pomaga, ale fakt, że nie widzę swojej przyjaciółki jest straszny. Po jakimś czasie trochę się rozluźniam, bo nic się nie dzieje. Co jakiś czas słyszę szczekanie Silver, ale poza tym jest spokojnie.
W którymś momencie muszę przysnąć, bo budzi mnie pisk mojej suczki. Zrywam się na równe nogi, ale oczywiście dookoła mnie panuje ciemność. Nie czuję obecności Chaza, ale z daleka słyszę gniewne przekleństwo. Żołądek podchodzi mi do gardła.
Biegnę do miejsca, gdzie słyszę ten okropny chropowaty śmiech. Silver rzuca się na łańcuchu, podczas gdy ultrafioletowy próbuje ją złapać. Obok niej stoi chłopak i energicznie potrząsa latarką, która najwyraźniej musiała się popsuć. Myślę, co robić. Czuję się bezradna, a później przypominam sobie o zapalniczce w kieszeni spodni. Zdaję sobie sprawę z tego, że to niewiele, ale lepsze coś niż nic. Trzęsącymi dłońmi próbuję ją odpalić, ale udaje mi się to dopiero za trzecim razem. Rzucam się z małym płomykiem na obcego. Nie dopuszczam do świadomości myśli, że może to nic nie dać.
W momencie kiedy ogień dotyka powierzchni ultrafioletowego słyszę jego metaliczny wrzask, który wwierca mi się w uszy i powoduje dziurę w czaszce. Płomień rozchodzi się po jego skórze w błyskawicznym tempie. Półświadoma przez ból, jaki powoduje okropny dźwięk, widzę jak Chaz zatyka dłońmi uszy, a Silver rzuca się i szczeka chcąc uciec od hałasu.
Po kilkunastu sekundach, które dłużą się w nieskończoność z obcego zostaje kupka pomarańczowego popiołu.
Podnoszę się do pozycji siedzącej i patrzę na proszek, jaki został z wroga. Później przenoszę spojrzenie na Chaza. W jego oczach dostrzegam coś jeszcze poza strachem.
Nadzieję.
***
- Chronił ją do momentu, gdy nie zaczęła szczekać - mówi Chaz, kiedy siedzimy już w jego laboratorium, jak zaczęłam nazywać to dziwne miejsce. Silver nie opuszcza mnie ani na moment, dlatego teraz śpi skulona przy moich nogach. Mam poczucie winy, że naraziłam ją na niebezpieczeństwo.
Po drodze chłopak nie odezwał się ani jednym słowem, ale teraz nie może przestać mówić. W sumie mu się nie dziwię, bo sama jestem podekscytowana nowymi odkryciami.
- Czyli osoby u których nie wykształci się mutacja mogą przeżyć?
- Jestem pewien w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach, ale nie zapominaj o tym, że była tylko jedna próba kontrolna.
- Jasne - próbuję się nie krzywić, kiedy słyszę naukowy termin, ale chyba kiepsko mi to wychodzi, bo Chaz kiwa głową ze zrozumieniem i śmieje się cicho.
- Nie byłaś wielką fanką nauk ścisłych?
Kręcę przecząco głową.
- Robiłam wszystko, żeby mieć ich jak najmniejszą liczbę godzin.
- W takim razie w czym jesteś dobra?
- Grałam w koszykówkę - mówię i czuję ukłucia żalu, kiedy uświadamiam sobie, że to czas przeszły.
Siedzimy chwilę w ciszy, wspominając stary świat.
- Bierzmy się do pracy - pierwsza się odzywam i rozwijam mapę. Nie ma czasu na sentymenty, wspomnienia i ubolewanie nad tym, co było. Trzeba zostawić przeszłość za sobą. Ale najpierw muszę jeszcze odpłacić tym, którzy zabrali mi przyszłość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top