Rozdział dwudziesty siódmy
- Plan jest prosty - powiedziałam, patrząc na dwójkę moich towarzyszy. Oboje patrzyli na mnie wyczekująco. Wiele razy zastanawiało mnie to, dlaczego właściwie ja wydaję "rozkazy". Oni byli dużo starsi i prawdopodobnie mieli większe doświadczenie, a mimo to ja byłam ''przywódczynią''. - Musimy znaleźć tyle ludzi, ile jesteśmy w stanie. Przyroda jest po naszej stronie, a z tego co od was usłyszałam, wiem, że Ultrafioletowi nie mogą wychodzić na słońce, więc są osłabieni. To działa na naszą korzyść - zrobiłam krótką przerwę, ale najwyraźniej nie chcieli nic dodać, więc po chwili kontynuowałam. - Nie mam pojęcia, co z Ludźmi Nowej Generacji, ale słońce chyba nie wyrządza im żadnej krzywdy. Mamy na ten temat jakieś informacje? - pytam, mając nadzieję, że wiedzą coś, co okaże się przydatne. Aret patrzy na Mike'a, a kiedy ten kiwa głową, odzywa się.
- Zanim się spotkaliśmy, mieliśmy kilka bliższych spotkań z nimi, ale odbywało się to bez obecności słońca czy innego naturalnego źródła światła. Latarki i inne urządzenia tego typu nie robią im krzywdy, więc...- widzę, że się waha - światło chyba też nie.
Kiwam głową. Spodziewałam się tego, ale jednak miałam nadzieję...
- W porządku - wzdycham i zmieniam nieco koncepcję. - Weźcie więc broń, co prawda są to tylko dwa pistolety, ale lepsze coś niż nic.
- Zdajesz sobie sprawę, że to może być trudne? A być może nawet niemożliwe? - Aret spogląda na mnie, czekając na moją reakcję. Spodziewałam się od niej takiego komentarza.
- Tak, ale chyba zależy nam na wygraniu? Nie damy ludzkości zginąć. Jesteśmy Pod Osłoną Cienia, a to coś znaczy - mam nadzieję, że w moich słowach jest moc.
- Nawet jeśli my tak myślimy, to czy oni też będę tak uważać?
- Musicie spróbować ich przekonać. Nie mamy wyjścia, jeśli chcemy wygrać. Potrzebujemy pomocy innych ludzi.
- Ra ma rację. To co zrobiliśmy było niesamowite, ale sami nie damy rady - Mike mówi rzeczowo, przenosząc spojrzenie ze mnie na Aret i z powrotem. - Poza tym drugi raz nie zorganizujemy takiej akcji, a nawet jeśli to ona prawdopodobnie nas zabije - robi krótka przerwę i po chwili namysłu dorzuca - albo zabiją nas jej skutki.
Kiwam głową na znak poparcia. Aret krzywi się, ale chyba i ona ma nadzieję na to, że mój plan zadziała. Ja sama na to liczę. Tylko to mi na razie zostało.
- Nie traćcie czasu i ruszajcie w drogę - mówię im na pożegnanie. Obserwuję, jak wsiadają do samochodu i cicho ruszają z podjazdu. Kiedy znikają mi z oczu, cicho wzdycham, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że zostawiłam sobie najtrudniejsze zadanie. Nie miałam jednak wyboru. Ich misja jest równia ważna, a może nawet i ważniejsza niż moja. Oni jednak powinni być bardziej bezpieczni, wykonując swoją pracę niż ja.
Patrzę na zachodzące promienie słońca. Za kilka minut świat znowu pogrąży się w mroku i ciemności. Stoję przy oknie tak długo, aż słońce całkiem nie zniknie z nieba. Mam nadzieję jednak, że niedługo znowu będę mogła je zobaczyć.
Ubieram fioletowe rzeczy i biorę mały plecak. Mike i Aret wzięli samochód, więc mi zostaje piesza wędrówka, pomimo sporej odległości. Wierzę jednak, że uda mi się wrócić pierwszej tak, żeby oni niczego nie podejrzewali.
Mam zamiar już wychodzić, kiedy uświadamiam sobie, że jeśli zginę lub coś mi się stanie, oni nie będą nawet wiedzieć, co robić. Postanawiam napisać krótki liścik i zostawić go na stole. Wcześniej palę jeszcze cały plan akcji.
"Poszłam do miasta w słoneczny dzień. Jeśli wróciliście pierwsi, to znaczy że mi się nie udało zrealizować planu. Ucieknijcie stąd i dokończcie To, co razem zaczęliśmy"
~ R.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top