Rozdział dwudziesty drugi

- Wstawaj - ktoś szarpie mnie za ramię. - Hej, dziewczyno, nie ma czasu na sen - kobiecy głos jest zdecydowanie zdenerwowany. Zastanawiam się dlaczego i co się stało.
Całe ciało mnie boli i mam problem z otwarciem oczu. Mam wrażenie,  że moje ciało stoi w ogniu, który bardzo powoli zaczyna dogasać,  ale ból się nie zmniejsza.
- Chyba oberwała mocniej, niż mi się wydawało. Daj jej jeszcze trochę czasu - tym razem mówi jakiś chłopak. Nie mam pojęcia, kim są ci ludzie.
Próbuję otworzyć oczy,  ale nie potrafię nic zrobić. Jestem sparaliżowana.
- Nie mamy czasu! - dziewczyna jest tak wkurzona, że lepiej z nią nie zadzierać. - Trzeba było jej nie ratować - fuka zła i klnie pod nosem.
- Hej, Arret, spokojnie - chłopak pewnie kładzie jej ręce na ramionach i szepcze coś uspokajającego. - Będzie dobrze. Mamy jeszcze chwilę. Wiesz, że nie mogliśmy jej tam zostawić.
- Wiem - głos dziewczyny jest spokojniejszy i bardziej opanowany.
Znowu próbuje otworzyć oczy. Czuję się,  jakbym zrywała folię, która oddziela mnie od świata. Udaje mi się poruszyć prawą ręka i delikatnie uchylam powieki. Chcę wstać, ale inne mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. W ogóle nie czuję dolnej połowy ciała.
- Widzisz? Obudziła się - chłopak jest dumny z tego, że to on pierwszy to zauważył.
Dziewczyna wywraca oczami i wzdycha. Chyba już nie da się jej bardziej zirytować. Postanawiam szybko zorientować się w sytuacji, bo mam totalną pustkę w głowie, jakby ktoś wziął nożyczki i wyciął ostatnie kilka godzin. Kto wie...w tym świecie wszystko jest możliwe.
- Jak się czujesz? - pyta mnie chłopak, a dziewczyna (Arret?) przygląda mi się badawczo z niezadowoloną miną. Oho, chyba się nie polubimy.
- Nie wiem - odpowiadam, siadając i rozmasowując skronie. - Wszystko mnie pali. Nie pamiętam, co się stało - dziewczyna prycha, a chłopak posyła jej mordercze spojrzenie. Odchodzi kawałek.
- Przeprasza za Arret - Ha! Zgadłam! - ostatnio ma ciężkie dni.
- Jak my wszyscy - mruczę pod nosem, ale chłopak to słyszy i delikatnie się uśmiecha.
- Punkt dla ciebie. Jestem Mike.
- Rashida, ale wszyscy mówią mi Rash, albo Ash.
- Cóż, mogę Ci jeszcze mówić Ra - mówi elokwentnie z uśmiechem. - Ktoś na pewno miał już takie imię, a ja nie lubię zwracać się tak jak wszyscy.
Wzruszam ramionami. Równie dobrze mógłby mi mówić ''kogut''. W tej chwili naprawdę mało mnie to obchodzi.
Chłopak przygląda mi się badawczo.
- Pamiętasz, co się stało?
Kręcę głową. Obejmuję kolana rękami i staram się sobie przypomnieć cokolwiek. Zamykam oczy, ale jedyne co widzę,  to ciemność.
Po kilku sekundach otwieram je i mówię ciche, ale stanowcze.
- Nie.
- Okey - tym razem to Mike kiwa głową.
- Dobra - wtrąca się dziewczyna. - Czas na retrospekcję będzie później. Teraz ruszcie swoje szanowne cztery litery, bo nie chcę mieć na głowie dodatkowych kłopotów - przy ostatnich słowach spogląda na mnie. Nie mam wątpliwości, że to ja jestem jej głównym problemem. I vice versa! - mam ochotę krzyknąć, ale powstrzymuję się do nienawistnego spojrzenia. Oni mogą mi pomóc, powtarzam sobie, kiedy razem z chłopakiem wstajemy i ruszamy w drogę.
Okazuje się,  że para ma samochód, co znacznie ułatwia sprawę. Kiedy jednak orientuję się,  że jedziemy w stronę, z której przyszłam, chce wysiąść.
- Zatrzymaj się - mówię do chłopaka.
- Co?
- Zatrzymaj się. Jedziesz prosto na Nich.
- O czym ty mówisz? Przecież musimy przejechać przez miasto. Droga na około zajmie nam dwa razy dłużej.
- A chcesz żyć dwa razy krócej? - pytam i unoszę brew, doskonale wiedząc, jaka będzie reakcja Mike'a.
Chłopak zatrzymuje samochód i patrzy się na mnie pytającym wzrokiem. Dziewczyna za to posyła mi mordercze spojrzenie, które mówi, że jeśli zaraz nie wyjaśnię, o co mi chodzi, będzie ze mną źle. Jedno mogę o nich powiedzieć. Nie mam pojęcia, jak udaje im się być parą, bo są jak ogień i woda. Ale znowuż przeciwieństwa się przyciągają. Ech, cóż, te rozmyślania...
- Ledwo uciekłam z tamtego miasta. Nie pakujmy się z powrotem w to bagno. Nie chcecie tego.
Spoglądają na siebie nawzajem. Prowadzą cichą rozmowę bez słów. Kalkulują zagrożenia i szanse, aż w końcu dziewczyna mówi.
- W takim razie gdzie proponujesz jechać?
- Zanim was spotkałam, szłam do mojej cioci, która mieszka na odosobnionym terenie. Myślałam, że może przynajmniej ona się uratowała, ale teraz nie jestem już tego taka pewna.
- Okey, bardzo głupim pomysłem byłoby więc, gdybyśmy teraz pojechali do tego miasta...Twoja ciocia mieszka daleko?
- Piechotą pięć dni drogi stąd.
- A samochodem? - w oku chłopaka pojawia się błysk.
- Myślę, że wystarczą dwa - uśmiecham się.  I tak właśnie ruszamy drogę.
Nie myślę o Chazie, Silver, Chiarze i jej ojcu. Nie myślę o rodzicach i siostrze, która jest daleko stąd i być może też już nie żyje albo zmieniła się w Człowieka Nowej Generacji. Nie przypominam sobie, jakie to uczucie, gdy musisz zrobić zadanie domowe albo gdy wygrasz mecz. Teraz liczy się tylko tu i teraz.
Muszę przeżyć.
I muszę Ich pokonać.
To jest właśnie to, co jest teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top