Rozdział dwudziesty
Idę powoli. Zimny deszcz spływa po moich gołych ramionach i obmywa ze wspomnień poprzedniego dnia. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz padało. Deszcz jednak nie pachnie tak, jak wcześniej. Nawet natura wie, że koniec świata zmienia wszystko.
Nie daję się ogarnąć emocjom, ale czuję, że coraz bliżej mi do utraty kontroli. Chciałabym się rozpłakać, poddać i zakończyć to wszystko, ale idę dalej. Nie mogę tego zrobić, dopóki istnieje jakakolwiek nadzieja, że moja rodzina żyje, że moja siostra na innym kontynencie wysyła mi sygnały w snach (okey, tak nie jest, ale warto pomarzyć).
Słyszę szmer w krzakach. Ciśnienie od razu skacze mi do góry. Co robić? Padam na trawę i widzę, jak zza lini drzew wyskakuje jakiś człowiek w łachmanach. Ma poszarzałą twarz i utyka na jedną nogę, z której leci krew. Od razu widzę, że się boi.
Wybiega na drogę. Nie zauważa mnie i zaczyna uciekać w stronę, z której przyszłam. Chcę mu powiedzieć, że to pułapka, że nie będzie tam bezpieczny, ale nie zdążam. Kula ze świstem przeszywa jego czaszkę i człowiek pada na ziemię. Z rany momentalnie zaczyna lecieć krew.
Wstrzymuję oddech. Nie pozwolę sobie na kolejne załamanie, poza tym strach napędza mnie w środku. Wiem, że nie mogę się ruszyć, bo ktoś musiał zabić tego człowieka i nie był to Ultrafioletowy.
Staram się oddychać cicho i lustruję wzrokiem okolicę. Cieszę się, że mój wzrok jest dobry, a dodatkowo jest wzmocniony przez Osłonę Cienia, więc bez problemu dokładnie widzę najbliższy teren.
Na drogę wybiega dwoje nastolatków. Oboje są ubrani w czerwone krzykliwe stroje. Jestem w szoku. Czyżby nie wiedzieli, co się dzieje? Niby wyglądają normalnie, ale coś nie daje mi spokoju w ich wyglądzie. Dopiero po kilku chwilach dokładnego przypatrywania się, dostrzegam co. A właściwie tego nie dostrzegam, bo tego nie ma. Są czyści. Ich ubrania są wyprasowane i wyglądają, jak zdjęte z wieszaka w sklepie. Mają nieskazitelne twarze, które nawet z daleka wydają się zimne i pozbawione emocji.
Zbliżają się do ciała mężczyzny i coś do siebie mówią, jednak nie słyszę co. Obserwuję ich z uwagą. Zastanawiam się, co zamierzają zrobić. Nie mam pojęcia, co o tym sądzić, oprócz tego, że cała scena jest przerażająca, a sytuacji nie poprawia fakt, że ja jestem sama, a oni są w dwójkę. Jeśli doszłoby do walki, to nie miałabym wielkich szans, bo pomimo mojego wysokiego wzrostu, jestem dosyć szczupła. Mogłabym się jedynie ratować ucieczką.
Dziewczyna dotyka ciała chłopaka. Drugi nastolatek rozgląda się dookoła. Wstrzymuję oddech, kiedy lustruje wzrokiem kawałek ziemi, na którym leżę, ale chyba mnie nie zauważa, a nawet jeśli to tego nie okazuje. Zastanawiam się, co zrobią.
Nic się nie zmienia, więc po jakiś pięciu minutach postanawiam się jednak trochę rozluźnić, mimo całej absurdalności i grozy sytuacji.
Kiedy jednak po kolejnych pięciu minutach martwy chłopak wstaję mam wrażenie, że mój mózg zamieni się w papkę. Coś takiego nie jest przecież możliwe. Takie rzeczy się nie zdarzają. Jasne, Rash...tak samo jak obcy napadają na Ziemię tylko w filmach science-fiction. O popatrz, jednak nie, bo tak teraz wygląda nowa rzeczywistość. Każę się zamknąć durnemu głosowi w mojej głowie i postanawiam się skupić na scenie, która rozgrywa się przed moimi oczami.
Dziewczyna kładzie mu rękę na ramieniu.
- Dołącz do Nowej Generacji - mówi głośno i wyraźnie, być może specjalnie.
A później jej wzrok pada prosto na mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top