Rozdział drugi
- Dobrze moi drodzy dobierzcie się w pary! - krzyczy nauczycielka wf-u, pani Sholled, a pan Hungred krąży dookoła nas jak jakiś drapieżny tygrys w poszukiwaniu ofiary. Modlę się, żebym to nie była ja. Bogu dzięki, chociaż tego los mi oszczędza, bo wybiera Sarę, raczej przeciętną uczennicę, szczupłą blondynkę o niebieskich oczach. Uroda też raczej przeciętna, ale brzydka nie jest.
Zaczyna pokazywać jakieś kroki, a ja gubię się już po pierwszych pięciu...zapowiadają się ciekawe dwie godziny. Jestem w parze z Markiem, wysokim chłopakiem, rok starszym ode mnie. Ślę Jessie udręczone spojrzenie, a ta tylko uśmiecha się i samym ruchem warg mówi: "Będzie dobrze". Mam co do tego wątpliwości, ale zostawiam je dla siebie. Jeszcze nie wiem, że są to jej ostatnie słowa.
Muzyka ryczy nagle z głośników, a mi znowu coś miga. Mam dzisiaj poważne przywidzenia i zaczynam się martwić o swój wzrok, bo nikt nie zwraca uwagi na pomarańczowy błysk światła. Nie byłoby w tym nic dziwnego oprócz tego, że szkoła stoi raczej na uboczu, a za oknem dalej leje jak z cebra. Tak, to z pewnością było tylko przywidzenie. Może jechało jakieś auto albo... Mam wrażenie, że próbuję usprawiedliwić to, co się stało w jakiś inny sposób niż taki, że zaczynam tracić zmysły.
Mark łapie mnie za rękę i zaczynamy powtarzać skomplikowane, przynajmniej dla mnie, kroki. Idzie nam całkiem nieźle, dopóki nie wpada na nas jakaś inna para i nie przewraca nas na ziemię. Upadam dosyć niefortunnie, bo czuję jak coś strzela mi w nadgarstku, którym podpieram się przy upadku. No cudownie!
Krzywię się, kiedy pani Sholled bandażuje mi rękę. Każe mi iść się przebrać, a później wrócić do domu. To drugie zamierzam zrobić z jak największą przyjemnością.
Kiedy wychodzę z sali mówi.
- Zadzwonię po lekcji do twoich rodziców Rashida i powiem im, żeby poszli prześwietlić ten nadgarstek, choć wydaje mi się, że to tylko lekkie skręcenie, ale mimo wszystko...
Później już nic nie słyszę, bo pan Hundred postanawia włączyć znowu muzykę. Miło, że tak się o mnie troszczy.
Idę na górę do szatni i siadam na ławce. Sprawdzam godzinę w telefonie. 15:02. Powoli zaczynam się przebierać. Ubieram swój fioletowy sweter, jakoś daję radę ubrać również spodnie i buty, a później tylko poprawiam włosy (na szczęście nie skręciłam prawego nadgarstka) i schodzę na dół, biorąc jeszcze torbę.
Zamierzam słuchać muzyki w drodze powrotnej, ale wtem uświadamiam sobie, że na sali jest strasznie cicho. Nawet jeśli nie grałaby muzyka, to czy nie słychać by było jakiś głosów? Drzwi również są zamknięte. Pani Sholled je zamykała, jak wychodziłam? Próbuję sobie przypomnieć, ale niezbyt mi to wychodzi.
Wchodzę do sali i zamieram. Na podłodze leży mnóstwo ciał. Niektóre ciała nie mają włosów, inne nóg czy rąk, a niektóre są w nienaruszonym stanie. Ci wyglądają jakby po prostu spali. Nie wiem, skąd wiem, że nie żyją. Wszystkie jednak mają jedną cechę, która je łączy. Ich żółto-pomarańczowe oczy odbijają się w świetle jarzeniówek i lamp sufitowych. Wybiegam stamtąd. Nie mogę oddychać i czuję, że zaraz zemdleję. Nakazuję sobie spokój, choć nie jest to łatwe w takiej sytuacji. Wszystko wydaje mi się irracjonalne i niemożliwe. Biorę kilka głębszych oddechów i wracam do sali. Nie mam pojęcia z czym albo z kim mam do czynienia. Możliwe, że jest to duży błąd, który mogę przypłacić życiem, ale jeśli na sali ktoś inny jeszcze żyje? Jeśli mogę im pomóc? Wszystko jest nieruchome. Nigdzie nie widać śladów krwi, a pomieszczenie emanuje przerażeniem i grozą.
Podchodzę do pierwszej ofiary. Nie znam tej dziewczyny, ale to nie ma znaczenia. Miała swoje życie, przyjaciół, rodzinę, marzenia i plany. Przełykam ślinę. Jej oczy są przerażające. Mam wrażenie jakby patrzyły się wprost na mnie, mimo że jej głowa odwrócona jest w bok. Zamykam je. Podchodzę do kolejnej osoby. Staram się nie patrzeć do kogo podchodzę i robić to mechanicznie. Wyłączam emocje, ale nie przerwałam swojej czynności. Jest jeszcze nadzieja. Podchodzę do dwóch ostatnich osób. Jedną z nich jest Jessie. Zamieram. Chyba nawet nie oddycham. Patrzę na jej czarny strój do ćwiczeń, lekko uchylone usta i blade policzki pokryte różem. Zakrywam usta rękę. To się nie dzieje naprawdę! Nie mogę w to uwierzyć, a może nie chcę? ''Będzie dobrze" usłyszałam od niej niecałe dwie godziny temu, a teraz patrzę na jej nieruchome ciało. Widzę jej włosy rozrzucone w nieładzie na podłodze. W kącikach oczu pojawiają mi się łzy. Wtem dostrzegam, że tylko ona nie ma zmienionych koloru tęczówek. Jej oczy są nadal takie same jakie były. Bladoniebieskie z długimi rzęsami. Drżącymi palcami zamykam je. Na jej obojczyk kapią moje łzy.
Za plecami wyczuwam czyjąś obecność. Ocieram oczy i obracam się z poczuciem ulgi, tylko nie myślę o tym, że może to nie być człowiek.
Stoję oko w oko z powietrzem. Tylko tak mogę to nazwać, mimo że brzmi to absurdalnie. Wiem jednak, że ktoś tam stał, ale był niewidzialny. Dobra, to brzmi chyba jeszcze gorzej.
Na pewno każdy z was widział kiedyś świeczkę. Patrzyliście, jak się pali i kiedy spojrzeliście pod odpowiednim kątem świat za tą świeczką był lekko rozmazany. Pojawiały się jakby takie fale. Dokładnie tak widzę to coś. Chociaż widzę to za dużo powiedziane. Mogę tylko go czuć instynktem. Wszystkie komórki w moim ciele zamierają. W głowie cały czas tłucze mi się pytanie "Co robić?''. Nie znam odpowiedzi.
Czuję tylko jak on przewierca mnie wzrokiem. Patrzy, nie mając oczu i zastanawia się czy atakować. Deszcz wali w szyby za oknem, słyszę swoje głośne serce i oddycham szybko i panicznie. Czas zwalnia, a może całkiem się zatrzymuje. Stoję w miejscu jak sparaliżowana. Każdy oddech może być moim ostatnim.
Teraz, kiedy patrzę na to wszystko z perspektywy czasu wiem, że obcy nie patrzył na mnie, ale przeze mnie. Byłam dla niego niewidzialna. Czemu? Tego niestety dalej nie wiem. Cały czas są dla nas zagadką.
I tak to się właśnie zaczęło. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nie będę was już tym zanudzać. W przeszłości nie ma nic nowego, to przyszłość jest dla nas tajemnicza.
Biegnę do domu, prosto, nie patrząc za siebie, ani na boki. Jestem za bardzo przerażona, żeby to zrobić. Żyłam, miałam szczęście, nie tak jak wszyscy inni. W domu nie znalazłam nikogo. Kiedy z niego wyszłam świat opustoszał. Były tylko ciała. Mnóstwo ciał i zero krwi.
Godzinę później nie było wody.
Po kolejnych 2 odcięli prąd.
3 godziny - papa urządzenia elektryczne. Witajcie baterie i ogniu!
4 godziny - żegnaj słońce. Na zawsze?
5 godzin - au revoir ziemio
Teraz już wiecie. Pytanie tylko, czy ta wiedza pozwoli wam przeżyć?
Przekonamy się, niedługo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top