Wojska Królestwa Stomp
Żołnierz obudził się siedząc na krześle. Nie był on już w sypialni, a na korytarzu, który rozchodził się długo w trzy strony, siedział więc na skrzyżowaniu. Spojrzał w prawo i lewo, ale nikogo nie zobaczył, dopiero, jak wytężył wzrok przed siebie, zobaczył znaną mu już postać - Lusperinę. Szła w jego kierunku, a widząc go obudzonego, przyspieszyła kroki, aż w końcu przykucnęła przy nim z uśmiechem.
- Wszystko w porządku? - zapytała zatroskana gładząc jego policzek.
- Chyba tak. Czy ja... Przegapiłem kolację? - wydobył z siebie, czując się jeszcze nie za dobrze.
- Skądże, ledwo się zaczęła. Nie mogą się doczekać, aż przyjdziesz tam. - odrzekła cicho i pociągnęła go za dłoń, a ten wstał.
Ciągnęła go ciągle przez bardzo ługi korytarz, który, dla Albrechta, zdawał się nie mieć końca. W końcu zobaczył, że zbliżają się ku ścianie, która była zakończeniem tej drogi. Więc nagle kobieta skręciła w prawo i otworzyła drzwi, następnie przepuściła żołnierza i delikatnie nawet popchnęła, widząc, że nieśmiało szedł. W końcu zamknęła za sobą drzwi.
- A więc to jest wybraniec mojej córki? - powiedział donośnie oraz powstał mężczyzna, który mówił tym samym głosem, co ojciec Lusperiny, więc to był on.
Był bogato ubrany, ciężka szata, zwisająca prawie do samej ziemi. Złota korona, obsadzona wieloma kolorowymi kryształami, idealnie leżała na jego głowie. Jak na ojca kobiety, która miała ponad sto lat, nie wyglądał źle. Albrechtowi rzuciły się w oczy najróżniejsze pierścienie na jego palcach, jedynie na kciukach ich nie miał. Niektóre świeciły się, zapewne, własnym światłem, co wzbudzało ciekawość gościa.
Król podszedł do Albrechta i wystawił swoją dłoń. Żołnierz potrzebował chwili i dopiero po niej uścisnął dłoń władcy.
- T-To zaszczyt p-pana poznać... Znaczy się... - wymamrotał zakłopotany, nie wiedział jak zwrócić się do ojca demona.
- Mów do mnie Viktor, bądźmy na równi. - odpowiedział mu, zanim zdążył zadać pytanie, a następnie uśmiechnął się mężczyzna i obejrzał całego Albrechta. - A więc, to jest ten dziwny mundur i ta broń... - zerknął na wystającą, zza ramienia młodego chłopaka, lufę karabinu.
- Nazywam się Albrecht Engels! Służyłem w Wehrmachcie dla Trzeciej Rzeszy! - odezwał się bardzo poważnie i stanął na baczność.
- Spokojnie, chłopcze. Nie robię tu musztry żadnej, spocznij. - puścił jego dłoń i schował za plecami.
- Tak jest, przepraszam za to najmocniej! - stwierdził zestresowany jeszcze bardziej.
- Lusperino, takiego przystojnego mężczyznę wzięłaś? Nie myślałaś, by oddać takiego dla mnie? - zapytała kobieta, która wyglądem zdawała się być starsza od demonicznej dziewczyny.
- Ciociu! - warknęła zaczerwieniona Lusperina i poprawiła włosy. - Nie żartuj sobie, przynajmniej teraz.
- Widzisz, Albrechcie? Jak łatwo zawstydzić twoją wybrankę, przyda ci się ta informacja, chyba. - rzekła łagodnie i uśmiechnęła się ciotka zawstydzonej dziewczyny.
W tle było słychać chichoty pozostałych gości, na co Lusperina, dosyć poddenerwowana, usiadła szybko i pociągnęła mnie, bym zrobił to samo obok niej.
- A więc, co to za broń, panie Albrechcie? - zapytał młody mężczyzna, z mocnym zarostem na twarzy, ale jednocześnie eleganckim. Był brunetem, a na jego twarzy było widać kilka blizn.
- U mnie jest nazywany jako Mauser, dokładniej Kar dziewięćdziesiąt osiem K*, zasięg skuteczny, nawet kilometr, momentami więcej.
Gdy podał parametr, na sali ucichło kompletnie, a na twarzach ludzi pojawiły się miny zaskoczenia.
- K-Kilometra? Pan nie żartuje, prawda? - dopytał z niedowierzaniem zarośnięty mężczyzna.
- Dlaczego miałby żartować, generale? - zapytała surowym głosem Lusperina.
- P-Prawda, przepraszam za pytanie, nie było go. - stwierdził lekko przestraszony, reakcją kobiety, wyprostował się i ucichł.
- Jakiej amunicji używa to coś? - odezwał się żeński głos od strony osoby, która zakrywała się przez ten cały czas dużym, zdobionym w najróżniejsze hafty, kapeluszem. Gdy odsłoniła twarz, Albrecht dostrzegł jej delikatność, zapewne młodej kobiety z opaską na lewym oku. Do tego na jej krześle była zawieszona broń, podobna do karabinu, ale o wiele dłuższa. - I zapomniałam się przedstawić. Dowódca gwardyjskich strzelców, Anna Kardos, naprawdę miło mi pana poznać! Oraz przepraszam za kolegę. - dodała po czym wskazała na młodego i zarośniętego mężczyznę z wcześniej. - To dowódca kawalerii, Fatos Efendi.
- A więc... Amunicja, to standardowa siedem i dziewięćdziesiąt dwie setne milimetra na pięćdziesiąt siedem**. - odparł już spokojniejszy, poczuł się lepiej, dzięki Annie.
- Skąd tyle wymiarów? Pan byłby w stanie pokazać mi jeden taki nabój? - dopytywała zaintrygowana i przyglądała się Albrechtowi.
- Ależ oczywiście, proszę dać mi chwilę. - odparł oraz odciągnął zamek i rozładował cały karabin, po czym dał jeden z nabojów dowódczyni strzelców.
- A więc, to nie jest sama kulka, to znaczy, że te pociski osiągają większą prędkość i przelatują znacznie dalej, to... Naprawdę fascynujące.
Było widać, jak świeci jej oko, tak bardzo była zainteresowana tym, co miała przed sobą. - Nie powinnam o to prosić, ale mogłabym obejrzeć całą broń? - było słychać w jej głosie nadzieję.
- Nie ma problemu. - wziął karabin i podał go kobiecie. - Proszę bardzo, tylko radzę uważać.
Dowódczyni przyglądała się każdemu mechanizmowi. Momentami dotykała swoich polików, jakby chciała sprawdzić, czy się nie przegrzewa.
- Pierwszy raz widzę w życiu, tak idealnie skonstruowaną rzecz. Czy będę mogła w najbliższym czasie przetestować to?
- Niestety, nie mam za dużo amunicji do niego, muszę raczej oszczędzać ją, chyba, że zostanie zapewniona mi produkcja nabojów tego typu. - oznajmił i rozejrzał się po osobach wokół stołu, tak jakby oczekiwał, że ktoś podejmie się tego.
Władca również tak zrobił, widząc, że nie było ochotników, sam wstał.
- Skoro nie ma chętnych, to sam powołam ludzi do tego zadania. Nie mam zamiaru dopuścić do tego, by broń, którą posiadamy, jako jedyni, się zmarnowała! - wykrzyknął, było słychać w jego głosie oburzenie.
Nastała niezręczna cisza, ludzie zebrani przy stole jedynie wymieniali się spojrzeniami. Jakby uzgadniali coś, bez użycia ani jednego słowa. Do dowódczyni podszedł, bogato zdobiony, mężczyzna i przekazał jej coś na ucho. Ta odpowiedziała mu, ale nikt nie był w stanie usłyszeć co. Mimo to, wywołało zainteresowanie, wśród innych zgromadzonych. Do kolejnych osób przy stole podchodzili, zapewne, doradcy.
- Zgłaszam się, by wspomóc oddziały gwardyjskich strzelców! Zaczynam od trzech tysięcy złotników! - wykrzyknęła poważnie i powstała nagle Anna Kardos.
Wywołało to ogromne poruszenie. Było można usłyszeć głębokie nabieranie powietrza u wielu zgromadzonych. Po tym, doradcy znów wrócili do swych szefów, by przedyskutować coś.
- Pięć tysięcy złotników od dowódcy kawalerii! - oznajmił donośnie, Fatos, powstając, tym razem nie był zmieszany, a wręcz pewien siebie.
A to wywołało, jeszcze większe zaskoczenie.
- Dziesięć tysięcy złotników od grenadierów królewskich! - wykrzyczała kolejna osoba.
- Dwadzieścia tysięcy złotników od dowódcy artylerii! - warknął wręcz, donośnym głosem, mężczyzna, który był wysoki i silnie zbudowany, wstając.
Zapewne było już blisko do wywołania małej wojny na sali, aż w końcu, dowódczyni strzelców gwardyjskich, sięgnęła do sakiewki i wyjęła czarną monetę.
- Jedna moneta potępionych dusz od dowódcy strzelców gwardyjskich! - rzekła, a w jej głosie nie było słychać emocji.
I natychmiast wszyscy zamarli, oprócz Albrechta, który nie miał pojęcia, o co chodzi. Dodatkowo, na Lusperinie też nie wywarło to znaczącego wrażenia, tak jakby, było to przez nią przewidziane.
- Lusperino, o co chodzi? Skąd ta reakcja wszystkich? - zapytał szeptem Albrecht.
- Jest to jedyna moneta potępionych dusz, która została właśnie znaleziona przez Annę Kardos. Jej wartość jest szacowana na około trzysta tysięcy złotników. Za tą sumę można by było wykupić niecałą połowę tego zamku. Spodziewałam się, że użyje tej monety. - westchnęła głęboko, po czym uśmiechnęła się szeroko.
- Dowódco strzelców gwardyjskich, mówimy tu o poważnych rzeczach, proszę nie żartować. - powiedział niskim głosem dowódca artylerii.
- Przepraszam bardzo, dowódco artylerii, ale moja oferta nie jest żartem. - odpowiedziała szybko, po części oburzona słowami wysokiego mężczyzny. - Mówię śmiertelnie poważnie!
Król, przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, to było ogromnym zaskoczeniem dla niego. Nie spodziewał się, że ktoś przeznaczy taką kwotę na wsparcie Albrechta.
- Są jeszcze jakieś oferty wyższe od tej? - zapytał w końcu, powstał i rozejrzał się po zgromadzonych, ale nie padła żadna odpowiedź. - A więc... Projekt na rzecz zwiększenia rzadkiego rodzaju amunicji od Pana Albrechta oraz skonstruowania broni opartej na jego konstrukcji, zostanie sfinansowany przez dowódcę strzelców gwardyjskich, Annę Kardos! Czy ktoś sprzeciwia się temu? - odrzekł znów, ale nikt nie odpowiedział. - Skoro jest brak sprzeciwów, to projekt ten zostaje zaakceptowany przeze mnie. Panie Albrechcie i dowódco strzelców gwardyjskich, proszę się tu zbliżyć. Zostanie podpisany kontrakt.
Albrecht ostrożnie wstał, tak samo postąpiła kobieta, jednocześnie podając karabin żołnierzowi przez stół, więc ten zawiesił broń na ramieniu. Kiedy dotarli do samego króla, stanęli naprzeciw siebie, a król pomiędzy. Wyjął sztylet, a na ten widok, Albrecht wiedział już, do czego dojdzie. Spojrzał jedynie na dowódcę i zobaczył uśmiech na jej twarzy, a przez chwilę wystający kieł. Wzdrygnął się delikatnie na ten widok.
- Poproszę o wasze dłonie, dowódco strzelców gwardyjskich i Panie Albrechcie. - powiedział spokojnym głosem władca i wziął najpierw prawą dłoń żołnierza, szybko nacinając opuszek jego kciuka. Następnie chwycił dłoń kobiety i zrobił to samo.
Anna Kardos, spojrzała zainteresowana na krwawiący palec Albrechta. Oczywiście, mężczyzna zorientował się, ale udawał, że nic się nie dzieje.
- A teraz, Panie Albrechcie, przyłóż palec do tej kartki. - oznajmił i wskazał na papier leżący na stole, który jeszcze był pusty, więc królowi najpierw zależało na odciskach, a potem na zapisaniu kontraktu.
Żołnierz więc zrobił, co należało. A po nim, dowódczyni zrobiła to samo. Albrecht od razu przyłożył palec do ramienia, by delikatnie zatamować krwawienie, a kobieta zniżyła trochę swój kapelusz, by się przysłonić i oblizała palec. Przerażony mężczyzna przypomniał sobie opowieści o ludziach, co uwielbiali krew. Tylko nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywali.
- Możecie już usiąść. - powiedział krótko władca i na stojąco zaczął pisać po kartce. - W zamian za hojność i przykładną postawę, dowódca strzelców gwardyjskich otrzymuje moich dwudziestu, osobistych i najlepiej wyszkolonych ludzi!
- Naprawdę, nie ma potrzeby, królu. Zaszczytem będzie dla mnie współpraca z Panem Albrechtem. Poza tym, nie chcę pozwolić, by ochrona króla zmniejszyła się tak drastycznie. - odpowiedziała donośnym głosem, delikatnie kłaniając się w stronę władcy.
Usiadła przy stole i od tamtego momentu zaczęła przyglądać się Albrechtowi, a on sam, starał się unikać spotkania ich spojrzeń, obawiał się jej delikatnie.
- Skoro przegadaliśmy najważniejszą kwestię, możemy przejść do uczty. Mam nadzieję, że podczas niej dokładnie przemyślicie, czy macie jakieś bardzo ważne tematy do omówienia. - ogłosił król i usiadł, a po chwili podał papier, zawinięty i zapieczętowany, ciężko opancerzonemu rycerzowi. - Jedzcie do syta! - zawołał szczęśliwie i głośno.
I w ten sposób rozpoczęła się uroczysta kolacja. Potrawy zostały odsłonięte, a cały blat pokrył się parą. Widocznie dania wciąż były gorące i do tego pachniały cudownie. Na stole pojawiło się wiele pieczeni ze stworzeń, których nigdy nie widział. Przykładowo, na środku leżał wielki świniak, który miał skrzydła albo kaczka bez dziobu, ale miała normalny pysk. Były też inne dziwaczne zwierzęta. Albrecht jedno z nich nazwał, w swoich myślach, "glutowatym kamieniem". Było czymś wielkim i galaretowatym, a goście przy stole jedli to na różne sposoby. Jedni kroili na mniejsze kawałki, a inni wciągali ustami delikatnie.
Albrecht jadł jedynie to, co w jakiś sposób, kojarzył ze swoim światem. Więc był to nietypowy świniak i to tyle. Za duży był wybór w nieznanych mu rzeczach, a nie chciał ryzykować tym, że mu nie posmakuje. Kiedy uznał, że jest już nasycony, przyglądał się jedynie, jak inni spożywali najdziwniejsze, według niego, dania. Zauważył też, że dowódczyni strzelców gwardyjskich nic nie jadła praktycznie. Co go dziwiło, bo już prędzej Lusperina jadła, a nawet zachęcała Albrechta do próbowania nowych rzeczy, ale on nie dał się przekonać.
- Panie Albrechcie, miałby Pan chwilę? Chciałabym o czymś porozmawiać. - powiedziała, dość, dyskretnie, jedynie Lusperina i sam Albrecht to usłyszeli.
- Nie przejmuj się mną, tylko pamiętaj, jak podejrzanie długo będziecie tam, to zacznę cię szukać. - odparł demon.
- W takim razie, tylko na chwilę. - odpowiedział na pytanie Anny.
Więc dowódczyni wstała, jak i Albrecht, po czym zaczął podążać za nią. Kierowała się na korytarz, a z niego skręciła do jednego z pomieszczeń zamykając je na klucz.
- Nikt nie może nas tutaj podsłuchiwać, więc nie podnoś za bardzo głosu. - westchnęła i powiedziała szeptem do mężczyzny.
- Dobrze, dowód...
- Możesz mi mówić po prostu Anna. - oznajmiła uśmiechnięta i usiadła po drugiej stronie łóżka.
- Dobrze, Anno, będę cicho.
- Więc przejdę od razu do rzeczy. Jak droga jest ta konstrukcja? Chciałabym wiedzieć, ile szacunkowo stworzymy takich broni, bo jest ona kluczowa. - rzekła zdejmując kapelusz i podparła rękoma o łóżko.
Jej włosy były całkowicie siwe i rozpuszczone, dodatkowo bardzo gęste, a sięgały prawie do jej bioder. Kapelusz już nie rzucał cienia na jej ubranie. Była ubrana w długi płaszcz ze skóry, zdobiony w najróżniejsze odznaczenia, najdziwniejsze symbole, w tym jeden wielki na plecach. Był to wielki karabin z bagnetem przebijającym coś w stylu muru lub ściany. Oczywiście wszystko było w jednolitym kolorze. Samo ubranie sięgało jej prawie do kolan. Miała też spodnie, które zdawały się ciasne, ale były z tak elastycznego materiału, że widocznie nie przeszkadzały jej.
- Szczerze, to nie mam pojęcia. Nie znam też waszej waluty. Powinniśmy poczekać do opracowania tego i wtedy przekonamy się, bo nie jestem w stanie określić. - odpowiedział zmieszany dosyć szybko.
- I jeszcze jedna sprawa, bardzo posmakowała mi twoja krew, wiesz? - zapytała go retorycznie otwierając szeroko usta i oblizała jeden z odstających czterech kłów.
Już wtedy Albrecht miał sięgnąć po karabin, ale na tej krótkiej odległości, długa broń była zbyt nieporęczna i Anna odchyliła lufę na bok, trzymając ją mocno.
- Już po całym zamku mówią, że nie jesteś stąd, może nawet nie z tego świata. Mogłabym sprawdzić, czy twoja krew jest lepsza od tej tutaj?
Mężczyźnie przypomniało się już określenie na te istoty. Była wampirem, bez wątpienia.
- Jesteś... Wampirem, tak? Przecież Lusperina mówiła, że reszta, to będą ludzie. - oznajmił i zaczął się szarpać karabinem.
Kiedy ciągnął go do siebie, pod wpływem adrenaliny nie zorientował się, że to będzie ogromny błąd. Anna wykorzystała to i puściła lufę, przez co Albrecht przewrócił się z łóżka i szybko przygwoździła go do podłogi.
- Jak myślisz? Jak stracisz litr krwi, to stracisz przytomność? - zapytała z szyderczym uśmiechem i wyszczerzyła swoje kły.
Albrecht czuł ogromne przerażenie, nie był pewien, czy to będzie dla niego ostatnia chwila życia, czy jednak uda mu się przeżyć. Chciał krzyknąć. Może akurat, ktoś by go usłyszał i uratował, ale co, jeżeli nie? Dodatkowo, czuł jakby coś go powstrzymywało od tego. Jakby była w nim nadzieja na to, że to nie będzie bolało, chociaż dobrze znał ból wbijania się czegoś w jego skórę.
- Lusperino! - wydarł się głośno po nabraniu odwagi.
- Myślisz, że ktoś ciebie tu usłyszy? Nie ma mowy, nawet jeżeli, to nie zdąży przyjść.
Wtedy odsłoniła kołnierz jego munduru i wbiła ostre kły w jego szyję. Mężczyzna od bólu nie mógł powstrzymać krzyku, który brzmiał, jakby zrywano z niego skórę. Nie spodziewał się, że dozna większego bólu, od tego z przeszłości. Próbował chwycić cokolwiek, by móc obronić się, ale nie był w stanie. Paraliżowało go coraz mocniej. Tracił czucie w nogach, przestał czuć, na brzuchu, nacisk kobiety, która wypijała z niego krew. Czuł, jakby tracił już świadomość tego, co się dzieje z nim, ale...
Zdążył jeszcze usłyszeć trzask drzwi. Niestety nie mógł na nie spojrzeć. Nie miał już siły, a do tego, wampirzyca trzymała jego szyję, by nie mógł nawet drgnąć. Do pokoju wdarła się większa grupa, nie jedna osoba, jak przewidywał.
- Puść go natychmiast! Dowódco strzelców gwardyjskich, co to ma być?! - ryknął donośny głos, który Albrecht jeszcze poznawał. To był dowódca artylerii.
Natychmiast podbiegł i uderzył, czymś ogromnym, wampirzycę. Po chwili, żołnierz zorientował się, że tym, czym została uderzona jego oprawczyni, była armata, ale trochę mniejszych rozmiarów. Jej ciało odleciało dalej i zatrzymało się na szafie. Gdyby była zwykłym człowiekiem, to pewnie by tego nie przeżyła. Ale ona nie była nim. Była czymś podobnym do Lusperiny, przynajmniej tak mogło się zdawać. Wampiry zaliczają się do demonów?
Natychmiast, w stronę szafy podbiegło dwóch innych mężczyzn, którzy od razu schwytali kobietę i skuli łańcuchem. Wyglądali na pewnych robiąc to, więc raczej siła wampira nie powinna mieć szans z tym. Przynajmniej taką mieli oni nadzieję. Anna już nie miała zamiaru stawiać oporu. Domyśliła się swojej porażki.
- Chciałaś go zabić?! On nam miał dać zbawienie! Po prostu chciałaś go zabić?! Po to oddałaś monetę potępionych dusz?! By go łatwo przekupić, zwabić w kryjówkę i po prostu zabić?! - odezwał się Fatos, z trudem powstrzymując się od wyjęcia szabli i wymierzenia sprawiedliwości.
- Anno Kardos, dowódco strzelców gwardyjskich, powiesz nam coś na ten temat? - zapytał surowym głosem sam władca, wchodząc dostojnym krokiem do pomieszczenia. - I jak z nim? Pomoc już w drodze? Nie możecie mu dać umrzeć!
I do pokoju wbiegł mężczyzna z małą skórzaną walizką. Natychmiast przykucnął przy ciele Albrechta i przyjrzał się ranie na szyi. Najwyraźniej był przerażony tym widokiem, bo aż zadrżał.
- Uda się, ale to może trochę potrwać... - westchnął, starając się udawać spokojnego, chociaż dobrze wiedział, jak było naprawdę.
- Dziękuję bardzo, jeżeli ci się uda, to osobiście przyniosę panu skrzynię wypełnioną złotnikami. To jest bardzo ważna osoba dla Królestwa Stomp. - odezwał się znowu król. Był o wiele spokojniejszy po tej informacji.
Natomiast Albrecht do spokojnych nie należał, nie miał jak. Krzyczał co chwila, trzymając się mocno dywanu, na którym się wykrwawiał. Widział coraz bliżej śmierć. Czuł się tak samo jak wtedy... Widział przed oczami ten cekaem. Przez niego czuł jeszcze większy lęk.
- Panie Albrechcie, proszę się uspokoić, zaraz będzie po wszystkim, obiecuję. Nazywam się Hamid, jestem najlepszym medykiem w całym królestwie. Jeszcze nikt nie zmarł u moich rąk. - zaczął uspokajać swojego pacjenta. Niestety musiał kłamać, u jego rąk zmarło wielu, ale wtedy nic nie mógł zrobić.
W międzyczasie, dowódca artylerii przesłuchiwał wampirzycę. Nie miał zamiaru się powstrzymywać. Nigdy nie przepadał za nią, a teraz miał idealną okazję, by się trochę wyżyć na niej.
- Nie miałaś przypadkiem umowy z królem? Dostawałaś ludzi. Dlaczego chciałaś wypić krew Pana Albrechta?!
- Chyba czegoś nie rozumiesz, prawda? Wiesz cokolwiek o istotach mojego pokroju? Nie chcemy pić ciągle tej nędznej krwi. Miałam ochotę sprawdzić, jak smakuje ta od wybrańca, a przynajmniej tak go nazywa sama Lusperina. Nie miałam zamiaru go zabić, przeżyłby.
- Przeżyłby?! Widzisz co narobiłaś?! - warknął jeszcze głośniej i szarpnął nią tak, by widziała, jak Hamid z trudem próbuje zatamować krwawienie u Albrechta.
A medyk wyjmował kolejne to przybory lub buteleczki z walizki, mieszał różne ciecze, aż w końcu na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Od razu wylał kropelkę na swoją dłoń, dla pewności i widząc, że jest w porządku, delikatnie polał ranę. Krzyk żołnierza stał się zdecydowanie cichszy, ale wciąż panikował bojąc się śmierci.
- Panie Albrechcie, już wszystko będzie dobrze, proszę się uspokoić. Strach tylko pogorszy pański stan. - oznajmił Hamid. - Panienko Lusperino, już można podejść do niego.
A Lusperina zerwała się trzymana przez ojca. Od razu usiadła przy nim, kładąc jego głowę na swoich nogach, by ten mógł patrzeć na jej twarz, na której pojawił się szeroki uśmiech, mimo, że jeszcze z jej oczu płynęły łzy.
- Albrechcie, już po wszystkim. Nie bój się, jestem przy tobie. - rzekła trochę załamanym głosem.
A oddech mężczyzny już uspokajał się na widok Lusperiny. Nie okłamałaby go przecież. Skoro mówiła, że już minęło, to miała rację. Chciał chwycić jej dłoń, ale nie miał siły poruszyć się nawet.
- Pomóżcie mi go zabrać do sypialni. Niech odpocznie w spokojnym miejscu. - powiedziała do zgromadzonych.
Od razu podszedł do niej dowódca artylerii, którego zastąpił inny mężczyzna w pilnowaniu wampirzycy. Delikatnie wziął Albrechta na ręce i zaczął wychodzić z pomieszczenia, a za nim Lusperina.
- Dziękuję bardzo, Malcolmie. - rzekła cicho.
Kiedy odeszli, król zamknął drzwi i przyjrzał się Annie. na jego twarzy widniało rozczarowanie, które naprawdę rzadko się pojawiało. Bardzo często był dumny ze swoich dowódców, służących, a nawet ze zwykłych mieszkańców królestwa.
- Dowódco strzelców gwardyjskich, Anno Kardos. Naprawdę nie wierzę, że ośmieliłaś się zagrozić życiu wybrankowi mojej córki, a dodatkowo osobie, której powierzam przyszłość naszego królestwa. - oznajmił surowo. - Gdybyś nie była kluczową osobą w tym planie, to kazałbym ciebie od razu zgładzić, ale mimo to, mam do ciebie lekkie zaufanie, bo przez tyle lat służyłaś mi, jak powinnaś. Spełniłaś każdy rozkaz bez wahania. To jest jedyny raz, kiedy robię taki wyjątek. Daję ci ostatnią szansę. W ten sposób możesz odkupić swoją winę. - rzekł jeszcze poważniejszym głosem.
- Dziękuję królu! Przepraszam za to co zrobiłam! Obiecuję, że odpłacę się najlepiej, jak tylko potrafię!
- Możecie ją puścić, raczej nie chciałaby zaatakować w mojej obecności. - odparł ciszej król i kazał wszystkim rozejść się. - A tobie Hamidzie, jutro przyniosę skrzynię, którą obiecałem.
- Dziękuję bardzo, ja tylko wypełniałem swój obowiązek. - podziękował i ukłonił się przed królem.
*Kar98K - Karabiner 98 Kurz
**7,92x57mm
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top