03. Naiwni nie tracą wiary

Grudzień 1979 – Październik 1981



Regulus nie był odważny, dobry czy szczery. Był przede wszystkim Ślizgonem, zdolnym do kłamstw, intryg i zadawania bólu. Uważał się za kogoś kto był w stanie wymyślić plan na wszystko, kto oszukiwał najbliższych przez lata, kto dążył do celu za wszelką cenę. Był dla niektórych tylko marnym Śmierciożercą, dziedzicem rodu Black czy młodszym bratem Syriusza. Regulus kiwał głową na zgodę osobom, które nazywały go małym Wężem czy zimnym draniem. Ale Regulus nie był naiwny. Przynajmniej tak o sobie myślał. Ale informacja o śmierci jego ojca, a później o śmierci Walburgii nim wstrząsnęła. To nie było coś czego się spodziewał w przeciągu kilku najbliższych lat. Wiedział, oczywiście, że wiedział, o tym, że kiedyś jego rodzice odejdą. Był przygotowany na bycie dziedzicem, ich spadkobiercą przez większość swojego życia.

Był zaznajomiony ze stratą, śmiercią i bólem.

Ale w wieku lat osiemnastu usłyszał, że jego ojciec nie żyje. Osoba, z którą co niedziele grał w szachy, siedział w gabinecie podczas ich nauk, gdzie Orion wygłaszał mu mowy i starał się przekazać wszystko co powinien wiedzieć jako dziedzic. Jego ojciec, który może i był trochę z boku w życiu całej ich rodziny i pozwalał, by Walburga grała pierwsze skrzypce, zawsze był dostępny dla Regulusa. I bardzo często czuł jego obecność, wzrok czy oceniającą postawę. Orion go nie opuszczał. Nie przepuścił też żadnej okazji, by posłuchać jak Regulus grał na skrzypcach. Ale nie podczas zajęć z nauczycielem, czy w czasie rodzinnych spotkań, podczas których Walburga kazała mu się pokazać i odpowiednio zaprezentować. Orion zawsze wiedział, kiedy Regulus grał dla przyjemności we własnym pokoju czy salonie. Nigdy go nie pochwalił, nie powiedział, że jest z niego dumny, ale coś w jego oczach wskazywało na to i Regulus trzymał się tego najbardziej jak mógł. Ten wyraz dumy, który ocieplał jego serce na cenne kilka minut.

A teraz miało tego wszystkiego zabraknąć.

Nie z powodu tego, że Regulus sfingował własną śmierć. A może nie przyznawał się do tego, że jednak żył. Nie. Jego ojciec, jeśli wierzyć słowom Stworka, odszedł bo był zbyt rozpaczny i chorował od pogrzebu Regulusa, aż pewnego ranka po prostu nie wstał. Umarł we śnie, męczony gorączką i halucynacjami przez ostatnie dwa dni. Umarł w ciszy, samotnie i w cierpieniu.

– Mistrz Black ciągle powtarzał, że wierzy – powiedział Stworek. Regulus poczuł jak zamarzał niczym pod wpływem Petrificus Totalus. Patrzył szeroko otwartymi oczami na skrzata domowego. – Wierzył, że panicz Regulus żył. I że panicza trzeba szukać, a nie organizować pogrzeb.

– Naiwni nie tracą wiary – odpowiedział na wpół automatycznie. Przeczytał kiedyś to zdanie w jednej z książek. Nie był w stanie pozbyć się tego bolesnego uścisku w klatce piersiowej na myśl, że właśnie powiedział to w odniesieniu do swojego ojca. – Dla wszystkich Regulus Black nie żyje. I niech tak pozostanie.

Długie uszy Stworka oklapły na to stwierdzenie.


***


Regulus był naiwny. Niczym małe dziecko, które wierzy, że mama jest w stanie rozwiązać każdy problem, a tata niczego się nie boi. Wmówił sobie, że poradzi sobie – udając martwego, odcinając się od wszystkich i dążąc do celu, który sobie wyznaczył.

Ale o to spędzał pierwsze Boże Narodzenie bez rodziny obok, bez wytrawnych potraw przygotowanych przez cały zastęp skrzatów, bez ciepłego uścisku Narcyzy, śmiechu Bellatrix i głośnych komentarzy jego matki kiedy rozmawiała z ciotką Druellą.

Był sam.

W pustym domu Blacków, który był ich bezpiecznym miejscem. Bez żadnych ozdób świątecznych i przepychu. Bez drugiej osoby obok. Bez poczucia, że jeszcze gdzieś należał. Siedział samotnie w ciemnym pokoju ze łzami w oczach i patrzył na tacę, którą zostawił mu Stworek. Znalazł się na niej jego ulubiony pudding, którym zajadał się zawsze z Syriuszem, gdy byli dziećmi.

Był tak naiwny sądząc, że rodzina była czymś stałym w jego życiu. Powinien o tym wiedzieć, kiedy miał piętnaście lat, a Syriusz opuścił już dom na zawsze. Ale wtedy delikatne dłonie Narcyzy trzymały go w pionie i to pozwoliło mu wierzyć dalej. To Bellatrix trzymała go w ryzach, kiedy miał siedemnaście lat i wymiotował po tym jak pierwszy raz zabił mugola. To ona kazała mu przestać być miękkim, bo inaczej nie przeżyje w szeregach Śmierciożerców. A teraz to wszystko stracił, bo wierzył, że tak było lepiej.

Może naprawdę był tylko naiwnym głupcem.


***


Regulus uważał się za realistę. W sprawie stanu jego zdrowia i tego, że mięśnie prawej nogi był prawie doszczętnie zniszczone. Wiedział, że stał się właśnie kaleką. Ale jednocześnie wierzył, że kiedyś stanie na nogi. Będzie to wymagało od niego czasu, bólu i masy prób, przyjmowania leków, uzdrawiających zaklęć, których nauczył się tylko po to, aby samemu się wyleczyć i samozaparcia. Regulus wierzył, że miał to wszystko.

Ale nie spodziewał się, że był naiwny sądząc o tym, ile czasu mu to zajmie. Myślał, że to kwestia tygodni. Nie ponad pół roku. Nie stracił jednak wiary. Kurczowo trzymał się wszystkiego co dawał mu świat. Były momenty, że się poddawał. Prawie krzyczał z bólu, bezsilności, która rozrywała mu klatkę piersiową i powodowała, że obgryzał paznokcie mimo że nigdy nie miał tego nawyku.

Ale po siedmiu miesiącach Regulus Black stał przed lustrem, oparty o drewnianą laskę i patrzył w oczy człowieka, który stracił prawie wszystko co miał, ale nadal żył. I nie mógł pozbyć się wrażenia, że to nie siła jego charakteru czy sposób w jaki został wychowany decydowały o tym, że teraz żył. Ale wiara, którą posiadał. I niektórzy mogli nazwać go naiwnym. Regulus jedyne co by zrobił to im przytaknął i powiedział, że nadal nie czyni go to słabym.


***


Regulus był naiwnym, który nie stracił wiary. Ciągle miał to przeczucie, że robił dobrze. Kiedy w końcu stanął na nogi, wyleczył się po wizycie jaskini i ataku inferiusów. Dążył do celu nawet wtedy, gdy kolejna – pięćdziesiąta ósma – próba zniszczenia horkruksa nie przyniosła efektu. Regulus nie spodziewał się, że kiedyś opanuje tak mroczną magię, tylko po to, aby się przekonać, że nie działa ona na cząstkę duszy Czarnego Pana.

Niektórzy mogli nazwać Regulusa naiwnym. Mężczyzna może i by im przytaknął. Poświęcił w końcu swoje życie (i to dosłownie), by skupić się na zniszczeniu czegoś co powodowało, że Czarny Pan był nieśmiertelny i niezniszczalny. Przez trzy lata badał, czytał wszystko co mógł, by zbliżyć się do prawdy.

Prawda okazała się czymś, co spowodowało, że jego ręce zatrzęsły się niebezpiecznie, a Regulus musiał usiąść, bo czuł, że nie był w stanie stać. Prawda udowodniła, że był naiwny, sądząc, że Czarny Pan stworzył tylko jednego horkruksa.


***


Regulus Black był naiwny sądząc, że słowa, które wypowiedział Czarny Pan były prawdą. Na swoją obronę mógł jedynie powiedzieć, że obraz Lorda Voldemorta był już wtedy bardzo duży i okraszony zbyt wieloma domysłami, zmyślonymi historiami i tajemnicą tak wielką, że jego imienia i nazwiska nie znali nawet najbardziej oddani Śmierciożercy.

Regulus śmiał się głośno, gdy w końcu odkrył jak wyglądało drzewo genologiczne Czarnego Pana. Tego czarnoksiężnika, który szerzył idee zabijania szlam i tępienia mugoli. Który podsycał ich całą pogardę do mugoli i gniew z powodu tego, że czarodzieje musieli się ukrywać. Człowiek, który kazał tytułować się „lordem", kłaniać i nosić piętno, którym oznaczał swoich wyznawców, był czarodziejem półkrwi. Zrodzony z czarownicy i mugola. Wychowany w sierocińcu.

Merlinie, jaki Regulus był naiwny wierząc w tego człowieka.


***


– To niebezpieczne, paniczu – ostrzegł go Stworek. – To ryzykowne.

– Nic mi nie będzie, Stworku.

Regulus poprawił marynarkę, którą miał na sobie. Nie widział w lustrze już tego przestraszonego osiemnastoletniego siebie, który poszedł na śmierć w jaskini, bo wierzył, że tak należało postąpić. Teraz miał dwadzieścia lat, dłuższe włosy, które opadały mu na kark, w oczach nie błyszczał strach, a spokój i determinacja. Nosił na placach pierścienie, które znalazł w szkatułce w jednym z pokoi, a mugolski garnitur, który przyniósł mu Stworek był idealnie skrojony. Jedyne co nie pasowało to laska, którą trzymał w lewej dłoni i opierał na niej swój ciężar. Ciemne drewno pasowało do jego całego stroju, ale nadal przyciągała wzrok. Regulus przyzwyczaił się do tego. Przyzwyczaił się do blizn, koszmarów i samotności. Miał wystarczająco dużo czasu, by to zrobić. Rozgryzł czym są wszystkie horkruksy Czarnego Pana. Wiedział jak wyglądają, ale jedyne z czym miał trudność to ze zlokalizowaniem większości z nich. Oswoił się ze świadomością, że do końca życia będzie prawie ciągnął swoją prawą nogę za sobą, a laska stała się jego najlepszą przyjaciółką.

Bezpieczny dom Blacków znajdował się na obrzeżach Norwich, blisko Spixworth, które pozwalało zachować na tyle wrażenie normalności, że Regulus nie bał się wykrycia. Dlatego rok temu zaczął wychodzić z domu. Musiał w końcu udawać, że wszystko było w porządku, że Śmierciożercy i Czarny Pan go nie szukają, bo tak naprawdę nie mieli powodów. Wmówił sobie, że musiał trenować poruszanie się o lasce, w innym warunkach niż ciche korytarze domu. Najbardziej jednak przerażał go fakt, że nie widział drugiego człowieka od prawie roku, a skrzat był jedyną istotą, z którą mógł porozmawiać. Regulus czuł, że nitki szaleństwa zaczynały wchodzić do jego umysłu i mieszać mu w głowie. Dlatego wyszedł z domu. Z nałożonym zaklęciem maskującym tak dla pewności, z różdżką w pogotowiu i fałszywym dokumentem tożsamości w kieszeni. I ludzi nie interesowali się nim jako osobą. Jedyne co ich zaciekawiło to czemu młody mężczyzna, który był zawsze elegancko ubrany, poruszał się o lasce, a jego prawa noga prawie ciągnęła się za nim. I tylko kilka osób zwróciło uwagę na to, że za tymi szarymi oczami czaił się ból i smutek. Reszta widziała tylko to, co Regulus pozwolił im zobaczyć. A Blaze Aleksander Robinson, którym się stawał, kiedy tylko opuszczał dom Blacków, nie był kimś chętnym do dzielenia się swoim życiem.

– Jeśli nie wrócę za dwie godziny, możesz po mnie przyjść – powiedział Regulus. – Ale nie będzie takiej potrzeby.

– Oczywiście paniczu.

Stworek pochylił głowę.

Regulus wiedział, że skrzat się o niego martwił. Ale Regulus był na to gotowy. Czytał wystarczająco dużo, ćwiczył i miał przy sobie różdżkę. To nie tak, że nie wiedział czego się spodziewać. Przeżył wizytę w jaskini, to nie powinno być trudniejsze. Poza tym był mądrzejszy o to doświadczenie. Teraz po prostu robił kolejny krok w swoim planie zniszczenia Czarnego Pana.

Regulus teleportował się wprost przed zniszczony dom rodziny Gauntów.

Nawini mogli nie tracić wiary. I może Regulus był naiwny, ale w porównaniu z innymi on nie musiał opierać się na wierze. On miał pewność, że kolejny horkruks Czarnego Pana był w tym domu. I zamierzał go zdobyć. 




****

Bogowie, ostatnia scena spowdowała takie zawieszenie w pisaniu tego rozdziału, że to naprawdę szok. 

W ogóle ten rozdział jest na tyle dziwny, że mamy tutaj dwa momenty, że jest jakiś dialog. To kolejne opowiadanie, które piszę i prawie nie ma w nim dialogów. Ale tak, trochę trudno to zrobić, gdy Regulus jest tak bardzo osamotniony, że nie ma do kogo się odezwać. 

W następnym rozdziale będzie w końcu Harry! Wiąże się to z opisem tego przeklętego Halloween, Syriuszem w Azkabanie i kolejnym przeskokiem w czasie. 

Zapraszam do komentowania ;) 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top