We Are The Champions | Pjongczang 2018
Biednemu zawsze wiatr w oczy - tak głosi powiedzenie. Czy można pod nie podciągnąć los sportowców? W końcu w sporcie niepowodzenia to rzecz normalna. Różne są przyczyny, dokładnie tyle, ilu zawodników. W skokach porażki to wręcz codzienność. Na przestrzeni jednego sezonu można odszukać kilka lub kilkanaście wydarzeń, kiedy jeden ze skoczków ponosi zaskakującą klęskę. Często w momentach, gdy nie powinna mieć ona miejsca. I można je zaakceptować, jeżeli wynikają z własnych błędów, wyciągnąć wnioski, tak, aby nigdy się nie powtórzyły. Co jednak, jeśli to inne czynniki dyktują warunki?
Sobotni... Właściwie sobotnio-niedzielny konkurs na skoczni normalnej w koreańskim Pjongczangu austriackie media okrzyknęły żartem. Głosy sprzeciwu płynęły ze wszystkich stron, oczywiście prócz krajów medalistów, ale to wiadoma sprawa - głupio narzekać na coś, co przyniosło osiągnięcia. Rozpętana medialna burza, podzielona na dwa obozy. Jedni twierdzili, że przegrani nie potrafią pogodzić się z porażką i szukają wymówek, drudzy natomiast mówili, iż rywalizacja w takich okolicznościach nie powinna się odbyć. A sami zawodnicy? Ich zdanie nikogo nie interesowało. Zresztą, nie mogli go wypowiadać publicznie, a byli zaskakująco zgodni. Z rozmów między nimi, żywo prowadzonych niedzielnego poranka, podczas którego żaden z nich nie potrafił zasnąć, płynęła jedna myśl - niesprawiedliwość.
W sztabach tych, którzy najbardziej ucierpieli na całym skandalu, nawet nie próbowano ukrywać złości i rozczarowania. Słoweńcy siedzieli w kole, otaczając Petera i przekrzykiwali się propozycjami zażalenia, które mieli zamiar złożyć wprost na ręce Hofera. Sam Prevc, jak to on, nieszczególnie zainteresowany, tylko dla świętego spokoju kiwał głową i czasem potakiwał, bardziej skupiony na kubku gorącej herbaty w swoich dłoniach. U Szwajcarów sprawa wyglądała jeszcze dramatyczniej. Na przemian siny i blady Simon siedział pod czterema kocami przy odkręconym maksymalnie grzejniku, wciąż drżąc z zimna, co napawało panicznym strachem jego trenera. Chyba jeszcze bledszy od swojego podopiecznego odmawiał modlitwy, naiwnie licząc, że to odgoni chorobę, choć nic na to nie wskazywało.
Jeszcze inne akcje działy się w ekipie Polaków. Takiego skupienia na twarzy Piotrka nie uświadczono nigdy przedtem. Mamrocząc pod nosem, skrupulatnie przeliczał punkty, jakie powinny zostać przyznane Stefanowi, czemu przyglądał się niemogący wyjść z szoku Maciek, bowiem pierwszy raz widział swego przyjaciela z tak mądrą miną. Sam Hula ze stoickim spokojem jadł kolację, w ogóle nie zważając na dramatyczne sceny, odbywające się tuż pod jego nosem. I tylko co chwila trzaskające drzwi przerywały ciszę, panującą w pomieszczeniu. To Małysz, który obdzwonił chyba wszystkie komitety, ministerstwa, komisje i co tylko znalazł w internecie, co rusz a to wchodził do pokoju, a to biegł na korytarz, wykonując kolejny ważny telefon. Jego osobistym asystentem został Kubacki, który z chęcią włączył się w zażarte dyskusje z przedstawicielami najróżniejszych organizacji. Ale chyba najdziwniejszym zjawiskiem był Horngacher, który ze zmarszczonymi brwiami przechadzał się po wnętrzu w tę i z powrotem, nie odzywając się nawet słowem. W takim stanie Polacy go jeszcze nie widzieli.
Kamil przyglądał się tym wszystkim niecodziennym przypadkom, zastanawiając się czy to jeszcze polska kadra olimpijska, czy już oddział zamknięty w psychiatryku. Wreszcie ciężko opadł na swoje łóżko, bo z jakiegoś powodu właśnie jego sypialnię wszyscy wybrali sobie na miejsce spotkania i uznał, że po tak dziwnym konkursie nic nie jest w stanie go zdziwić. Nawet niepokojące zachowania wszystkich nacji, włącznie z jego własną. On musiał się skoncentrować. To, że jedną okazję pokrzyżował mu wiatr, nieodpowiedzialne decyzje organizatorów i milion innych, niezależnych od niego czynników nie znaczyło, że składa broń. O nie, wręcz przeciwnie. Zamierzał pracować jeszcze ciężej, aby na dużej skoczni udowodnić swoją wartość, aby przynieść radość nie tylko sobie, ale przede wszystkimi miliom Polaków, trzymających kciuki i wierzących i w dobrych, i w złych momentach. Po tak rozczarowującym początku chciał dać kibicom powody do świętowania i dumy narodowej. Spoglądając na Stefana, widząc w jego oczach sportową złość, zaciętość i wolę walki, wiedział, że nie pozostał sam na polu bitwy.
***
Tego niedzielnego popołudnia dekoracja skoczków odbywała się pod jednym, wyraźnym znakiem. Dwóch reprezentantów jednego kraju na dwóch najwyższych stopniach podium. Jedna flaga, jedno godło, jeden hymn. Łzy w oczach, nieukrywane wzruszenie. Złoto i srebro, dumnie spoczywające na piersiach mężczyzn, którzy poprzedniego dnia na skoczni nie mieli sobie równych. Mazurek Dąbrowskiego, dumnie rozbrzmiewający na koreańskiej ziemi. Polacy, poprzednio zepchnięci z piedestału, z podniesionym czołem wracający na szczyt. Tam, gdzie miejsce najsilniejszej, najlepszej i najbardziej walecznej drużyny. Pokazali, czym były poprzednie zawody - loterią, na której oni wyciągnęli najgorsze losy. Ale tym razem nastała sprawiedliwość. A w równych warunkach, bez szalejącego wiatru i punktów z kosmosu, w zdrowej rywalizacji, to oni okazali się wygranymi.
- Wciąż jestem rozczarowany. - Starszy z reprezentantów pokręcił głową, z niedowierzaniem spoglądając na krążek, zwisający z jego szyi. - To mogło wyglądać tak samo tydzień temu, gdyby...
- Nie ma co gdybać. - Młodszy stanowczo uciął tę wypowiedź, posyłając mu jednak uśmiech tak szczery i radosny, że nie sposób było go nie odwzajemnić. - Jesteśmy zwycięzcami, mój przyjacielu.
__________________________
Witajcie!
Na wstępie powiem, że chciałabym to opowiadanie włączyć do akcji #Pocieszamy... Właściwie wszystkich. Simona, Petera, Stefana, Kamila... I każdego, kto brał udział w tym cyrku, nazywanym olimpijskim konkursem. Powiem wam, że mogłabym się rozpisywać na ten temat, co robiłam już wczoraj w komentarzach u innych autorek, ale nie chcę już się po tysiąc razy powtarzać. Każdy, kto śledził wczorajsze dyskusje, w których brałam udział, wie, jakie jest moje zdanie na temat tego, co wydarzyło się w nocy z soboty na niedzielę w Korei. Dodam jedynie, że podpisuję się rękami, nogami i każdą częścią ciała pod słowami Adama Małysza, więc jeśli jesteście zainteresowani, polecam pooglądać wywiady z naszym mistrzem. On powiedział w nich wszystko, co sama uważam.
Tak na osłodę, pobawiłam się w proroka na sobotę. I naprawdę wierzę, że moje wróżby się sprawdzą, bo chłopaki zasługują, zwłaszcza Stefan. Kurczę, ten chłopak przebył tak trudną i wyboistą drogę aby znaleźć się tam, gdzie jest teraz, ciężko harował, kosztowało go to tyle wyrzeczeń, psychikę zachwianą nieprzychylnymi komentarzami na swój temat, przychodzi konkurs i szansa, na którą czekał cierpliwie całą swoją karierę, a medal odbierają mu... Nie, nie jego błędy. Nie silniejsi rywale. Nie cokolwiek, co można by było zaakceptować. Nie. Medal, który należał mu się kurde jak nikomu innemu, odbierają mu cholerne, niesprawiedliwe przeliczniki. Aż się płakać chce z tej bezsilności, tej okropnej niesprawiedliwości, jaka spotkała tak wspaniałego, skromnego człowieka. I, choć uwielbiam i kocham Stocha ponad wszystko, ten jeden raz, właśnie w sobotę, to Stefanowi będę życzyła złota, to za niego najmocniej będę trzymała kciuki. Kamil jest mistrzem olimpijskim, ba, dwukrotnym. Nikt mu tego nie zabierze, on już niczego nikomu udowadniać nie musi. A dla Stefana to złoto będzie ukoronowaniem całego wysiłku, włożonego w swoją pracę. I mam nadzieję, że przynajmniej stanie na podium. Szczęście musi mu w końcu dopisać, prawda?
Ech, a miałam się nie rozpisywać... Cóż, nadal jestem tym tak rozczarowana, tak zła i tak zbulwersowana, że nie potrafię inaczej. Jestem pewna, że jeśli czytacie ten one shot, to już gdzieś się wypowiadaliście na ten temat, ale jeżeli macie ochotę, to zachęcam do podzielenia się swoją złością. Możecie przeklinać, możecie się tu wyładować, proszę bardzo. Chciałabym jednak, abyście także odpowiedzieli mi na jedno pytanie - komu i dlaczego będziecie najbardziej kibicować w sobotę? Za najciekawszą/najbardziej kreatywną/przykuwającą moją uwagę odpowiedź przewiduję nagrodę w postaci dedyku przy następnej miniaturce (ta prawdopodobnie w niedzielę za tydzień i będzie dotyczyła oczywiście konkursu na dużej skoczni). Do dzieła! Liczę na oryginalne komentarze z waszej strony c;
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top