Rozdział 5
Od rana służba uwijała się w pocie czoła, do balu wszak pozostało ledwie kilka godzin. Na każdym kroku czułam na sobie uważne spojrzenie mojego narzeczonego. Nie jestem do tego przyzwyczajona, do wytykania błędów i wrzasków owszem, ale nie do ciszy i spojrzeń zabarwionych ciepłem. Czułam się przez to coraz bardziej niepewnie, lecz mimo to pewne złote oczy wypływały na wierzch moich marzeń, nie tylko sennych. Za każdym razem gdy z plątaniny myśli wyłaniał się ten cudny widok miałam ochotę się szeroko uśmiechnąć. Miałam świadomość, iż w tym momencie oblewam się rumieńcem, zapewne dorodnym, ale nie przeszkadzało mi to. Komu by tak błaha rzecz przeszkadzała, jeśli za kilka godzin wyląduje na ulicy, albo zostanie sprzedany?
To wszak więcej niż pewne, że gdy Cedryk się dowie, że jestem bez grosza przy duszy to się mnie pozbędzie w trybie natychmiastowym.
Mam tylko nadzieję, że świat nie jest tak okrutny jak próbowały mi wmówić wszystkie hrabiny. Co prawda nie jestem jak większość „panien z dobrych domów" i naprawdę wiele potrafię znieść, ale ja też mam swoje granice. Niewidzialne linie, których nie jestem w stanie przekroczyć. Obawiam się nawet, że przekroczenie ich wrzuca człowieka w szaleństwo. Nie chodzi mi tu o pokonywanie własnych słabości, ale o granice, które wytycza zdrowy rozsądek. Tak, przekroczenie czy zerwanie ich grozi szaleństwem. Jestem tego pewna. Co prawda mogę się mylić, bo nie ma osób nieomylnych, ale szaleńcy przecież nie mają żadnych granic. Co za tym idzie moje rozumowanie jest poparte dowodami natury racjonalnej.
Dzisiejszy dzień od rana był słoneczny. Służba wprowadza ostatnie poprawki. Czasem nawet na korytarzu słychać kroki Cedryka. Mi zaś kazano udać się do komnaty i szykować się na bal, mimo iż jeszcze nie dostarczono mi sukni. Wszystko jest idealnie, to ja też muszę być perfekcyjna. Zresztą jest mi to na rękę. Siedzę na parapecie a słoneczne promienie delikatnie pieszczą moją skórę. Tu na trzecim piętrze powietrze jest mniej duszące niż niżej. Nie jest tak przesiąknięte wonią uryny, potu i niemytych ciał. Nie czarujmy się, higiena jest na niskim poziomie. Co więcej są osoby, które praktykują stare porzekadło: częste mycie skraca życie. Odpadki lądują prosto na ulicy, rano można nawet oberwać po głowie zawartością nocnika wylaną prosto z okna. Dodatkowo dochodzi do tego woń perfum, mieszające się ze sobą pachnidła wszelkiej maści, łączące się w duszącą chmurę, która wchłania inne „zapachy" miasta.
Gdy byłam mała jeździłam z rodzicami na wieś. Tam powietrze było czyste, pachniało świeżością, zbiorami, czasem obornikiem. Zazdroszczę ludziom, którzy mogą się nim cieszyć co dnia. Co rano budzić się wśród świergotu ptaków i od rana pracować. Co prawda obowiązki wiejskie nie należą do łatwych, a pańszczyznę jeszcze nie wszędzie zniesiono. Pomimo to wydaje mi się, iż ludzie na wsi są bardziej życzliwi i wolni, niż mieszkańcy miast. Małżeństwa opierają się na majątku, ale wydaje mi się, że tam jest większy szacunek względem drugiej osoby. Społeczeństwo wiejskie tez jest podzielone, ale wydaje mi się, że to jest inny, lepszy świat.
A może mój obraz jest zniekształcony, bo patrzę przez pryzmat słowika zamkniętego w złotej klatce?
Tęskno mi do wolności, lecz nie mogę jej zyskać.
Czy w dzisiejszych czasach można mówić o wolności?
Od urodzenia jesteśmy kształtowani do ról jakie nam przyjdzie pełnić w przyszłości. Kobiety zostaną żonami i matkami, mężczyźni ojcami, mężami i głowami rodów. Ja również miałam być wtłoczona w ten system. Dziwne jak jedno wydarzenie może zmienić bieg życia.
Obok mnie przysiadł ptak. Spojrzał na mnie czarnymi, błyszczącymi oczkami i zaczął swą pieśń, pieśń wolności. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Jego trel wznosił się i opadał. Wyrażał radość, przynajmniej tak mi się zdaje. Mogłabym go słuchać godzinami, jednak odleciał gdy ktoś zapukał do drzwi. Nim zdążyłam zejść z parapetu przede mną stanęła uśmiechnięta krawcowa. Szybko spojrzałam na zegar, miałam jeszcze godzinę by się wyszykować. Dzisiejszy dzień mija stanowczo za szybko...
Bez zbędnych ceregieli zaczęła się ze mną dzielić nowinkami ze świata, reasumując jej monolog: kto z kim, gdzie, kiedy i dlaczego bądź za co. Nie słuchałam za bardzo, co jakiś czas przytakiwałam i cierpliwie czekałam, aż skończy układać na mnie suknie. Gdy spojrzałam w lustro, aż zaniemówiłam. Delikatna, niemal miętowa, lecz ciut żywsza zieleń krynoliny idealnie podkreślała błękit moich oczu. Mimo dość sporej średnicy, równej dziewięćdziesięciu centymetrom, suknia była lekka. Gorset miał klasyczny kwadratowy dekolt, a rękawy były podwójne, z jednej strony idealnie opinające ręce, jednak od łokcia druga warstwa spływała swobodnie ku sukni. Łączenie rękawów było ozdobione delikatną błękitną wstążką, całość rękawa spływająca ku dołowi była nią obszyta, tak samo zresztą gorset. Jedwab delikatnie szeleścił przy każdym ruchu a fałdy sukni przy obrotach układały się w idealny dzwon, więc ani na moment moje kostki nie zostały odsłonięte. W talii znajdowała się szeroka, błękitna, atłasowa wstążka, z tyłu związana w kokardę, która idealnie wykańczała całość stroju. Halki były leciutkie, mimo że idealnie wykrochmalone. Co dziwne przy takiej średnicy było ich tylko siedem, a krynolina nie miała stelaża, ani drewnianego, ani metalowego. Nie miałam nawet po co pytać jak się udało to krawcowej osiągnąć, to zapewne jej sekret. Efekt dopełniłam delikatnym makijażem, lekko pociągnęłam oczy zielonym cieniem i nałożyłam troszkę różu na policzki. Na koniec założyłam kolie mojej matki, jedna z niewielu rzeczy jakami po niej została. Misterna konstrukcja ze srebra, lekka a niezwykle elegancka. Włosy spięłam w kok. Kusiło mnie by je rozpuścić, ale wtedy zakryły by tył sukni oraz kokardę.
Na dole hałasy przybierały na sile. Co chwila słychać było otwierane i zamykane drzwi. Śmiechy gości dochodziły aż do mojej komnaty, mimo iż jest na poddaszu. Większości gości zapewne nie znam, ale nic na to nie poradzę. Powinnam tam zejść. Założyłam buty i spokojnym krokiem ruszyłam do głównego salonu.
Gdy stanęłam na szczycie schodów wszyscy ucichli i się we mnie wpatrywali. Cedryk podszedł do mnie i ujął moja dłoń. Jak przystało na narzeczonego poprowadził mnie ku środkowi sali gdzie mieliśmy rozpocząć całość imprezy wspólnym tańcem. Mój narzeczony uparł się by był to walc wiedeński.
Gdy tylko zostałam wprowadzona na środek sali orkiestra zagrała Nad pięknym modrym Dunajem Johanna Straussa. Powolny wstęp i delikatny wyskok melodii. Cedryk położył swoja dłoń na mojej talii, moja spoczęła na jego ramieniu, drugie zostały złączone i już po chwili wirowaliśmy po parkiecie. Krok zmienny, obrót w prawo, obrót w lewo, fleckerl w prawo, fleckerl w lewo, left whisk, contra check oraz pivot turn by zacząć całą sekwencję od początku. W sumie dziesięć minut tańca od którego człowiekowi kręci się w głowie. Powoli dołączały do nas kolejne pary tancerzy, by pod koniec utworu cały parkiet był zajęty. Orkiestra płynnie przeszła w następny walc, lecz ja razem z Cedrykiem zeszłam z parkietu by zabawiać rozmową osoby, które nie tańczą.
Podchodziłam do każdego hrabiego, każdej hrabiny i przynajmniej przez pięć minut zabawiałam rozmową by po tym czasie taktownie się wycofać i przejść do kolejnej osoby. Dowiedziałam się mnóstwa ciekawych rzeczy, między innymi tego iż hrabia Vincent Pham... Phem.... Phan.. Phan-jakiś tam otwiera we Francji filię swojej fabryki ze słodyczami oraz, że wybuchło powstanie mahdystów. Szkoda tylko, że ta druga plotka krąży już od dwóch lat, wszak w 1881 roku Muhammad Ahmad Ibn Abd Allah al-Mahdi ogłasił się mahdim, co więcej wypowiedział świętą wojnę i stanął na czele walki skierowanej przeciwko niewiernym. Z ciekawszych rzeczy w Londynie założono jakieś lewicowe towarzystwo Fabiańskie, Mikołaj II Romanow objął tron jako car Rosji. Ponad to kto z kim aktualnie sypia i jakie ma z tego korzyści, jakie są trendy w modzie, kto jest aktualną żona danego hrabiego, kto z kim zawarł sojusz, kto kiedy i dlaczego bierze ślub. Nie lubię takich rozmów, mnie naprawdę nie interesują salonowe plotki...
Jeszcze przez dwie godziny musiałam zabawiać gości gdy nagle ucichła muzyka a na środek sali wyszedł mój narzeczony.
- Proszę państwa o chwilę uwagi. Jako, że są to urodziny mojej najdroższej narzeczonej, mojego oczka w głowie- z paru miejsc na sali dobiegł delikatny chichot, lecz nie speszył on mojego narzeczonego- przygotowałem specjalna atrakcję, jako, że wieczór jest ciepły, słońce jeszcze nie do końca zaszło, zapraszam wszystkich do ogrodu, gdzie odbędzie się pewien nietypowy pokaz.
Musze przyznać, iż jego oświadczenie mnie zaciekawiło, poczekałam aż do mnie podejdzie i podałam mu dłoń pozwalając tym samym by mnie prowadził. Niech gra pozorów trwa. Cały czas, odkąd stanęłam na schodach, mam do twarzy przyklejony uśmiech to mogę sprawiać też pozory zauroczonej.
Cedryk poprowadził mnie do pierwszego rzędu i usadził mnie na środkowym krześle. W ogrodzie były rozstawione trapezy oraz lina. Co on wymyślił? Spojrzałam na niego podejrzliwe, ale on tylko się do mnie uśmiechnął i delikatnie pocałował wiech mojej dłoni. Cudem się powstrzymałam by się nie skrzywić w geście obrzydzenia.
- Witam szanownych państwa i naszą uroczą solenizantkę!- Joker podął mi bukiet kwiatów, wszystkie były białe, jednak wyjątek stanowiły niezapominajki. Podziękowałam mu skinieniem głowy a on puścił mi oczko po czym wrócił na środek.- Przed nami niezwykły pokaz, ułożony został specjalnie z myślą o naszej jubilatce, która dziś kończy 20 lat! Niech Ci się powodzi w życiu, a teraz zapraszam na show!
W górę wystrzeliły kolorowe iskry, a do mnie doszedł pewien fakt. Skoro jest tu Joker, to Snake zapewne też! To znaczy, że znów zobaczę złote oczy.Pozostaje jednak kwestia jaki cel miał Cedryk w tym by sprowadzić tu cyrkowców...
Z niecierpliwością oglądałam kolejne występy, które według mnie trwały wieki, nie mogłam się doczekać aż go zobaczę. Nie przejmowałam się tym, iż mój narzeczony siedzi obok i uważnie mnie obserwuje podczas gdy ja śledzę każdy występ z rosnącym oczekiwaniem. Nie wiem, czy wie na co czekam, mam to w głębokim poważaniu.
Gdy moje zniecierpliwienie sięgnęło zenitu, przede mną jak spod ziemi wyrósł wąż, który miał w pyszczku jakiś pakunek.Wyciągnęłam do niego dłoń a on wsunął mi pudełeczko do reki, po czym wrócił do Snaka, który zdążył pojawić się za ten czas na scenie. Spojrzałam mu w oczy, a on lekko się ukłonił.
- Przyjmij od nas ten skromny prezent, oczywiście w imieniu wszystkich cyrkowców, powiedział Goethe.
Delikatnie się uśmiechnęłam po czym wstałam i idealnie dygnęłam.
- Dziękuję ale naprawdę nie trzeba było.
Spojrzał mi w oczy i odwzajemnił uśmiech.
- Trzeba było, powiedziała Emilii.
Gdy mój narzeczony już wstawał na scenie pojawił się znów Joker.
- Teraz drodzy państwo zapraszam na pokaz fajerwerki, a potem na dalszą część tańców. Podczas, których za prośbą obecnego tu hrabiego Cedryka zaprezentujemy państwu najnowsze tańce ze świata.
Cedryk dość mocno pociągnął mnie w stronę miejsca z którego mieliśmy podziwiać pokaz. Na miejscu mój narzeczony wysyczał mi do ucha jedno zdanie.
- Tylko spróbuj to otworzyć a mnie popamiętasz, najlepiej od razu to wyrzuć.
Spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Nie, to jest prezent, a podarunków się nie wyrzuca. To przynosi pecha.
Delikatnie otworzyłam pudełeczko i moim oczom ukazał się cudowny widok. Piękna srebrna bransoletka w kształcie węża, który miał oczy z malutkich, połyskujących w rozbłyskach fajerwerków onyksów. Twórca idealnie odwzorował fakturę skóry gadów, każda łuska była idealnie wyrzeźbiona w srebrze. Bez najmniejszych oporów założyłam podarek na nadgarstek. Na moich ustach pojawił się ogromny uśmiech gdy odkryłam, że bransoletka idealnie na mnie pasuje. Czułam na sobie spojrzenie mojego narzeczonego, ale również jeszcze czyjeś. Podniosłam oczy w górę i napotkałam spojrzenie Snaka i Jokera, którym od razu dygnęłam w podziękowaniu za cudowny prezent, tym samym doprowadzając mojego narzeczonego na skraj wytrzymałości. Ten wieczór jest oraz ciekawszy, a jeszcze się nie skończył. Za godzinę lub dwie mój narzeczony dowie się, iż jestem bez grosza i wtedy dopiero zacznie się prawdziwa zabawa!
********************************************************************************************
Co się stanie jak Cedryk odkryje pewne fakty?
Jakim cudem Snake się tyle aż uśmiechnął?
Czy autorka potrafi się trzymać jednego rodzaju narracji?
Tego dowiedzie się już niedługo!
Rozdział 6 jest w trakcie pisania!
Lecz mam tez inne sprawy na głowie, dla mnie wakacje się skończyły, niemniej jednak nie zamierzam o was zapominać!
Jak zwykle gdy gdzieś wkradł się błąd można mi zwrócić uwagę, jednak proszę w tym względzie o kulturę, bo inaczej ja tez będę zwracała uwagę bez zachowania zasad kultury ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top