Rozdział 14
Obudziły ją promienie słońca wpadające przez trzepoczące połacie namiotu. Z zewnątrz dochodziły przytłumione dźwięki budzącego się do życia cyrku. Klatka piersiowa Snake rytmicznie nosiła się i opadała. Delikatnie się przeciągnęła siadając. Wpatrywała się w twarz spokojnie śpiącego zaklinacza z delikatnym uśmiechem.
- Witaj, jak się spało?
Na dźwięk tego głosu aż podskoczyła. Mefistofeles, jak gdyby nigdy nic siedział nonszalancko rozpostarty na krześle przyglądając się im z nieskrywaną radością. W jego czerwonych oczach tańczyły iskierki podniecenia. Po plecach Carmen przebiegł nieprzyjemny dreszcz strachu. Poczuła jak jej dłoń zostaje zamknięta w krzepiącym uścisku. Spojrzała w złote tęczówki wypełnione troską. Gdzieś pod łóżkiem zasyczał ostrzegawczo wąż. Aby odegnać widmo strachu wstała i zaczęła rozczesywać włosy. Długie brązowe włosy delikatnie tańczyły w rytm ruchów szczotki.
- Zaskakująco dobrze, ale powiedz mi piekielny opiekunie co Cię sprowadza w moje skromne progi? Czyżby bramy piekła się za tobą zatrząsnęły i zostałeś bezdomnym diabłem?
Na ustach Carmen pojawił się przekorny uśmiech, który jej opiekun od razu odwzajemnił. W czerwonych oczach błysnęło rozbawienie.
- To już dziś moja droga! - Zaklaskał w dłonie i ujął Carmen porywając ją do walca. - Z tej okazji mam dla ciebie mały prezent. Arcydzieło poligrafii prosto z średniowiecznej Transylwanii, ostatnia talia kart tarota, która ostała się z zamku hrabiego Palownika.
Podał jej pudełko nonszalancko się kłaniając. W mahoniu były zamknięte misternie zdobione prostokąty, każdy detal był pieczołowicie dopracowany. Inkrustowane karty tarota. Zaniemówiła podziwiając każdą z nich. Postacie zdawały się oddychać, żyć, emanować własną wewnętrzną siłą witalną.
- Ja... Dziękuję!
Delikatnie pogładziła kciukiem kartę głupca i wiedziona impulsem zarzuciła ręce na kark swego opiekuna. Zaskoczony diabeł niepewnie odwzajemnił gest. Na jego ustach zagościł delikatny uśmiech, wiedział, że przekracza granice. Jednakże cyrograf twardym prawem stanowił, że miał być dla niej jak ojciec, więc czy na pewno jest to złamanie reguł? Czy może po prostu spełniania założeń paktu faustowskiego?
- Zbierajcie się! Trzeba nowym... A pan to kto?
Na twarzy Jokera gościło zdziwienie i zdezorientowanie. W jego duszy kiełkowało poczucie, ze raczej powinien mniej ekspresyjnie wchodzić do namiotów obsady cyrkowej.
Mefistofeles delikatnie odsunął od siebie Carmen i podszedł do rudowłosego.
- Dalekim krewnym obecnej tu damy. -Mefistofeles ukłonił się teatralnie. - Miałem przekazać list od jej ciotki. Tymczasem żegnam państwa i do zobaczenia na spektaklu.
Bez zbędnych gestów po prostu wyszedł z namiotu pozostawiając na stoliku list z pieczęciom herbową hrabiny Ossolińskiej, ciotecznej siostry jej ojca.
- Carmen nie obraź się, ale masz dziwnych krewnych.
Joker pokręcił zrezygnowany głową, a Carmen i Snake równocześnie zanieśli się głośnym śmiechem. Rudowłosy wyszedł przypominając, że mimo ataku wesołości powinni się pośpieszyć. Zaklinacz podszedł do dziewczyny i delikatnie oplótł jej talię dłońmi. Carmen posłała mu w lustrze delikatny, czuły uśmiech.
- Będę czekał na miejscu.
Lekko przytaknęła głową, patrząc w lustrzane odbicie złotych oczu. Posłała mu perskie oko i lekko zachichotała na widok jego rumieńców.
Gdy tylko wyszedł szybko się ogarnęła i spokojnym krokiem ruszyła do głównego namiotu cały czas gładząc dłonią niedawno otrzymane karty.
Dalej czuła się lekko onieśmielona, gdy przebywała z całą trupą cyrkowa w jednym miejscu, lecz powoli uczyła się im ufać, no do pewnego stopnia. Cały czas miała przed oczami wspomnienia tamtej nocy, lecz wiedziała, że gdyby coś się stało to Snake stanie za nią murem. Za każdym razem, gdy myślała o jego złotych tęczówkach jej serce przyśpieszało rytm. Wiedziała, że bardzo jest do niego przywiązana jednak dalej bała się nazwać to uczucie. Jakby wypowiedzenie słowa miłość miało sprawić, że ona zniknie.
Bardzo powoli oswajała się z myślą, że nie wszyscy są tacy jak najwyższe warstwy społeczne, że człowiek może być po prostu miły.
Nie zwracała uwagi na otoczenie nieświadomie wpatrując się w ułożone na kolanach karty i bawiąc się złotym wężem oplecionym wokół jej nadgarstka. Z tego stanu wyrwał ją głos Jokera wołający jej imię. Spojrzała na niego z wyrazem zdezorientowania w błękitnych oczach.
- Słucham? Przepraszam, ale się zamyśliłam.
Starała się zignorować kpiące spojrzenie Bestii skierowane w jej stronę.
- Smile pyta, czy mu powróżysz.
Zdobyła się na lekki uśmiech.
- Oczywiście.
Spokojnym krokiem podeszła do drewnianej kostki, która na co dzień służyła do tresury zwierząt. Atłas jej sukni delikatnie szeleścił przy każdym kroku.
Spokojnie przetasowała karty, starając się zignorować mroczki, które pojawiły się przed jej oczami. Poczekała aż chłopiec przełoży karty i szybko rozszyła je na wzór świątyni szczęścia. Jej samej zdawało się, że jej glos dochodzi jakby z oddali. Mimo mroczek doskonale widziała karty.
- Przeżyłeś w swym krótkim życiu wiele cierpienia, teraz wydajesz się szczęśliwy. Niby wszystko się ułożyło, lecz to tylko cisza przed burzą. Nie osiągniesz swego celu i stracisz tego który jest Ci najbardziej wierny. Mimo, że będziesz szukał pomocy, kobieta w czerni Ci jej nie udzieli, to ona twą zgubę przypieczętuje. Pamiętaj, że jeszcze możesz zmienić swój los, wystarczy się wyrwać spod jej jarzma. - Ciemnowłosy młodzieniec spojrzał na nią i szybko się wycofał za plecy swego czarnowłosego kompana. Carmen delikatnie uniosła dłoń, bez udziału woli wskazała na mężczyznę we fraku palcem. - Tobie też mogę powróżyć, wystarczy, ze przełożysz karty. Spokojnie nie są poświęcone, więc bez obaw możesz ich dotknąć.
Na Jej ustach gościł figlarny uśmiech, dłonie sprawnie tasowały karty. Sebastian podszedł raźnym krokiem. Spojrzał w puste błękitne oczy, gdy przekładał karty.
Świadomość Carmen spowiła czerń, gdy kontrolę na dnia przejęła Fortuna. Karty zawirowały wokół nich układając się w Wielką Figurę Przeznaczenia. Oboje znajdowali się dokładnie w jej środku, w miejscu karty pytającego. Snake chciał do niej podbiec, jednak ręką Jokera mu to uniemożliwiła. Karty wirowały wokół nich gotowe pociąć każdego, który by się zbliżył do dziewczyny i demona. W czerwonych oczach mężczyzny błyskał raz po raz ognik strachu.
- Złamałeś pakt kruczy demonie. - Jej głos brzmiał jakby zza zasłony mroku. Słowa wypowiadanie w języku perskim przenikały prosto do skamieniałego serca demona. - Karty mówią, że czeka Cię za to kara. Nim księżyc na nowo się zaokrągli, nim się spostrzeżesz, życie tej powłoki stracisz. Głupcem się zwać powinieneś skorość myślał, że piekło się nie dowie, zapomni, wybaczy. - Wokół nich wirowały karty, a czerwone oczy wypełniał niemal zwierzęcy strach. Na granicy słyszalności brzmiał śmiech, który nawet najodważniejszego przyprawiłby o palpitacje serca. - Ta forma plugawa w popiół się przemieni, bo z niego powstała. Lecz nie licz, że ogień Cię oczyści, ta łaska nie będzie Ci dana. Bóg gardzi takimi jak ty. Piekło już swe kręgi szykuje by kruczemu demonowi wieczne męki zapewnić. Będziesz błagał i skomlał o śmierć, lecz ona nie nadejdzie. Władca piekła nigdy Ci nie wybaczy. Jesteś tylko nic nie znaczącym prochem, lecz nawet ty śmieciu powinieneś wiedzieć, że paktów faustowskich się nie łamie. Ja, Fortuna, pani czasu i losu, ukazałam Ci twa przyszłość wiedz, że od niej nie uciekniesz, za mocno już Cię swymi nićmi związałam. Żyj wiedząc co Cię czeka, żyj te ostatnie dni w strachu. Kruczy demonie weź do serca przepowiednie pani losu, dziecka gwiazd co ustami słowiańskiej dziewki przemawia.
Karty wraz z bezwładnym ciałem Carmen opadły na piasek wyścielający arenę. Ciemne włosy rozlały się wokół głowy niczym aureola upodabniając ją do świętej. Snake dopadł ciała dziewczyny dokładnie w momencie, gdy Sebastian upadł na kolana a śmiech Mefistofelesa rozniósł się po całym namiocie. Ten głos zdawał się dochodzić zewsząd i znikąd, wypełniał każda cząstkę przestrzeni.
Z oczu zaklinacza poleciały rzęsiste łzy, gdy uświadomił sobie jedną rzecz.
- JOKER! ONA NIE ODDYCHA!
Rudowłosy delikatnie odsunął go od nieprzytomnej dziewczyny. Spokojnym głosem starał się go uspokoić. Jego i siebie, gdyż całkowicie nie wiedział co miałby zrobić. Nikt nie wezwał lekarza obserwując rozgrywający się przed nimi dramat. Byli jak zahipnotyzowani.
Tylko Sebastian ruszył w jej stronę. Przesunął się ledwie pół kroku na kolanach w jej stronę, gdy jej plecy wygięły się w łuk. Zachłysnęła się powietrzem i kaszląc starała się unormować oddech. Snake delikatnym ruchem przyciągnął ją do siebie, Carmen kurczowo złapała się jego ramienia. Mimo ukrycia głowy w jego ramionach dalej kaszlała. Jednak to właśnie upewniło go, że jego ukochana nie odeszła. Delikatnie podniósł jej ciało, którym co jakiś czas wstrząsały dreszcze i ruszył ku wyjściu z głównego namiotu, posyłając demonowi spojrzenie, które mogłoby zabić.
Gdy tylko jej ciało dotknęło pościeli zwinęła się w kłębek szlochając. Zaklinacz delikatnie pogładził ja po plecach.
- Carmen wszystko w porządku?
W złotych oczach czaiły się troska i czułość, ale i strach. Bardzo chciał jej pomóc, ale nie wiedział jak. Z lekkim niepokojem patrzył jak jej plecami wstrząsa szloch. Nie odwróciła się do niego, nie widział zamglonych od łez błękitnych oczu. Słyszał tylko jej łamiący się głos.
- Ja... nie wiem. Cały czas słyszę szepty... Przybierają na sile za każdym razem, gdy zamknę oczy...
- Znikną za dzień lub dwa, wszak przekroczyłaś zasłonę śmierci, za co oczywiście Fortuna zostanie ukarana. Tego w umowie nie było, włos miał Ci z głowy nie spaść.
Zaciśnięta pięść Zaklinacza wylądowała na policzku diabła. Co prawda nie zrobiło to na nim wrażenia, ale upewniło w tym, że jest to mężczyzna dla jego podopiecznej.
- Przysięgałeś, że nic jej nie grozi, a prawie ją zabiliście!
Niezrażony diabeł ominął go i delikatnie pogładził ciemne włosy Carmen.
- Za niedługo odbierze was oboje stąd twoja ciotka. Ja teraz musze przygotować się na spopielenie pewnego demona.
Krwistoczerwone oczy zalśniły iście piekielnym blaskiem, usta wykrzywiły się w demoniczny uśmiech tryumfu. Snake przyciągnął Carmen do siebie, zamykając ją w bezpiecznej klatce swoich ramion. Dziewczyna mocniej się w niego wtuliła pragnąc uciec przed głosami, które cichły zagłuszone przez bicie jego serca.
Lekki podmuch wiatru rozwiał postać diabła. Na jej miejsce w wejściu pojawił się Joker, który nie śmiał im spojrzeć w oczy.
- Jutro przybędzie do niej lekarz wysłany przez ojca.
Posłał im krzepiący uśmiech i wyszedł.
Zaklinacz delikatnie kołysał dziewczynę nucąc jej melodie kołysanki i co jakiś czas składając delikatny pocałunek na czubku jej głowy.
Przeczuwał, że czeka go długa i ciężka noc, lecz nie mógł jej zostawić, za bardzo się o nią bał...
************************************************************************************************
No Hej mysie!
Mamy lekki zwrot akcji :3 Kto się już pogubił?
Nikt?
To skomplikuje jeszcze bardziej!
tymczasem żegnajcie, idę pisać (powolutkuuuuuuuuuuuuuuu) kolejny rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top