Rozdział 10

Obudziły mnie promienie słońca tańczące na mojej twarzy, powodując świetlne refleksy pod moimi powiekami oaz cichutkie syczenie obok mojego ucha. Nie upłynęła nawet minuta od tegoż dźwięku, gdy wilgotny, rozdwojony język musnął mój policzek. Lekko się uśmiechnęłam, na co gad położył główkę na moim policzku.

Leżałam rozkoszując się ciepłem słońca na twarzy i pragnąc by ten błogostan trwał jak najdłużej. Jednak nic nie trwa wiecznie. Ze swoistego letargu wyrwało mnie nerwowe syczenie węży i czyjś aksamitny śmiech. Powoli otworzyłam oczy i napotkałam wzrok rubinowych tęczówek mojego opiekuna. Westchnęłam i przykryłam oczy ramieniem.

- Myślałam, że to wszystko było tylko snem...

Mój głos nosił ślad porannej chrypki. Delikatnie pogładziłam Emilii po głowie, by ją uspokoić.

- Jak widzisz, my lady, to nie sen. Gwardia pierwsza klasa przy tobie czuwa. - Znów się zaśmiał. - Mam nadzieję, że czujesz się lepiej niż wczoraj. Czy moja wiara jest uzasadniona?

Uniósł brew do góry, a ja podniosłam się do pozycji siedzącej. Chwile milczałam, analizując własny stan, nim się odezwałam.

- Trochę jeszcze boli mnie głowa, ale poza tym to nic mi nie jest.

Mężczyzna z cwaniackim uśmiechem podszedł do mnie i powolnym ruchem dłoni przejechał po ranie na mojej piersi, pamiątce po szale Cedryka. Jego dłoń była lodowata, więc niewiele myśląc odtrąciłam ją, co skwitował lekkim śmiechem.

- Zapomniałaś o tym drobnym szczególe panienko Ossolińska. Poza tym nie masz się co martwić, nie mam zamiaru cię wykorzystać.

Prychnęłam cicho i splotłam dłonie na piersiach.

- O niektórych rzeczach lepiej nie pamiętać Mefistofelesie, pominę fakt, iż nie obawiam się, że mnie wykorzystasz, po prostu twoja dłoń jest zimna a ja wylegiwałam się w promieniach słońca.

Zaśmiał się po czym zmierzył mnie zaciekawionym spojrzeniem.

- Co teraz zamierzasz?

Jego pytanie było jak kubeł zimnej wody. Jestem hrabiną bez grosza przy duszy, aktualnie też poranioną, dochodzącą do siebie w szpitalu polowym należącym do cyrku. Niby mam dach nad głowa więc nie powinnam narzekać, jednak nie mogę tu siedzieć wiecznie.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem. W teorii mogłabym spróbować dostać się do mojej rodziny zamieszkującej tereny dawnej Rzeczypospolitej, ale nie wiem, czy dam rady ani czy to wyjście jest bezpieczne. Wszak każdy wie jaka tam teraz sytuacja. Niby planują jakieś powstania, zrywy niepodległościowe, ale tak łatwo spod carskiego i pruskiego buta nie wyjdą. -Zwiesiłam głowę. -Tu raczej tez nie zostanę, bo na nic się w cyrku nie przydam. Jedno, jednakże jest pewne, do Cedryka nie wrócę.

Mefistofeles zaśmiał się melodyjnie.

- Masz za zadanie dostarczyć wiadomość, jej adresat znajduje się w Anglii, na terenach pod panowaniem tej anielskiej dziwki. Już ja się zatroszczę byś bezpiecznie tam trafiła.

Spojrzałam na niego. Jego twarz przyozdabiał iście szatański uśmiech, powodując, iż w moim sercu zaczął kiełkować strach. Lekko zadrżałam, co nie uszło jego uwadze. Delikatnie, niemal czule się do mnie uśmiechnął.

- Och nie bój się, my lady - ujął moją dłoń w swoje i przysiadł na skraju łóżka. - Pod moją opieką nic Ci nie grozi. Teraz wybacz, ale lekarz tu zmierza.

Rozpłynął się w powietrzu niczym dym, nigdy chyba nie uda mi się przywyknąć do jego nagłych wejść i wyjść. Za łóżek wyszedł lekarz. Coś mi w nim nie pasowało, a sądząc z reakcji węży nie tylko mi. Nerwowo syczały i wodziły za nim niezadowolonym spojrzeniem.

- Widzę, że moja pacjentka się już obudziła. Pozwól, że cię zbadam, a następnie, jeśli nie będzie przeciwwskazań, udasz się do Jokera.

W jego oczach czaiły się niepokojące ogniki, których nigdy nie widziałam nawet u Cedryka.

Badania były standardowe i po zmierzeniu gorączki stwierdził, że mogę iść, lecz jeśli coś mi się zacznie dziać mam natychmiast wrócić. Powiedział mi, że rudowłosego mogę znaleźć w głównym namiocie, gdzie właśnie trwały próby do wieczornego spektaklu.

Wspomniane miejsce odnalazłam w stosunkowo krótkim czasie. Cicho weszłam na trybuny i zajęłam miejsce w pierwszym rzędzie. Cierpliwie czekałam, aż Joker będzie wolny, przy okazji ciesząc oczy wspaniałymi występami.

Rudowłosy zauważył mnie w momencie, gdy Bestia wprowadzała tygrysa na arenę. Dał mi dyskretny znak bym poczekała i wrócił do rozmowy z treserką, zapewne na temat jej wieczornego występu.

Musiałam przyznać, iż treserka była naprawdę dobra w swoim fachu, może ciut zbyt wulgarnie ubrana, ale widać taki ma styl. Jednakże gdy złociste oczy wielkiego kota spoczęły na mnie, całkowicie przestał słuchać poleceń.

Pomimo krzyków, upomnień a nawet użycia bata, tygrys dostojnym krokiem podszedł do płotka oddzielającego arenę od widowni. Usiadł i spojrzał na mnie z oczekiwaniem, delikatnie przekrzywiając głowę w bok. Zdezorientowana spojrzałam na treserkę i płaczącego ze śmiechu Jokera.

- Przestań, to nie jest śmieszne! - Upomniała go treserka, po czym przeniosła spojrzenie na mnie. -Pogłaszcz ją, nic Ci nie zrobi. Wręcz zdaje się na to czekać od momentu spotkania przy klatce.

Z uśmiechem na ustach podeszłam do zwierzęcia i zanurzyłam dłoń w miękkiej i puchatej sierści na jego głowie. Delikatnie podrapałam ja za uchem, za co podziękowała mi lekkim mruczeniem. Zachowywała się teraz jak duży kot, ciekawe, czy jakby dać jej pudełko, to by do niego weszła?

- Proponuje przenieść się do mojego namiotu by nie przeszkadzać Bestii w próbie.

Joker zmierzał w moja stronę ocierając łzy.

- Myślę, że to dobry pomysł.

Ujęłam ramie, które mi zaoferował i pozwoliłam się prowadzić. Byłam wdzięczna za ciszę, gdyż miałam chwilę by przemyśleć, gdzie się podziewają Emilii i Goethe. Oby tylko nic im nie było.

Usiadłam na wskazanym krześle i spojrzałam na Jokera z wyczekiwaniem. Mężczyzna zaczął bawić się piłeczką wyraźnie układając sobie coś w głowie. Po chwili odchrząknął i zaczął mówić.

- Mam do ciebie Carmen bardzo ważne pytanie. Widzisz sprawa jest taka, że tymczasowo jesteś bezdomna, a z doświadczenia wiem, że nie jest to przyjemne. Dlatego ja oraz cała ekipa cyrku chciałaby ci zaoferować pracę, nie mamy żadnej wróżbitki, a nie jest to często spotykany talent. No może u Cyganów powszechny, ale nie u nas. Będzie to na pewno ciekawa atrakcja cyrku. Mam nadzieję, że nie obrazi Cię moja propozycja, bo jest trochę nieadekwatna do twojego statusu społecznego. Nie naciskam zostawiam wszystko twojej decyzji.

Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, który odwzajemniłam. Będzie to wspaniała okazja by dostać się do Anglii. Ciekawe o co mojemu opiekunowi chodziło z „dziwką aniołów"?

-Po pierwsze ta propozycja mnie nie obraziła, jestem bez grosza przy duszy, więc może kwestie mojej pozycji społecznej pomińmy milczeniem. Po drugie zgadzam się, wszak do bardzo dobra okazja by zwiedzić wiele miejsc oraz spłacić dług wdzięczności.

Joker się zaśmiał.

- Żadnego długu nie masz. Kuba rano dostarczył twoje rzeczy, czekają na ciebie w twoim namiocie, zaprowadzę cię.

Już po chwili stałam w moim nowym „apartamencie". Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu. Jestem wolna! Żadna złota klatka mnie nie ogranicza.

W kufrze z moim dobytkiem znalazłam list od Kuby, w którym życzył mi wszystkiego dobrego, prosił bym na siebie uważała i co jakiś czas się do niego odezwała.

- Kuba jest strasznie uprzejmym człowiekiem.

Podskoczyłam na dźwięk głosu mojego opiekuna, na co ten tylko się zaśmiał.

- Owszem, ma istne złote serca. Maczałeś palce w tym?

Wskazałam na namiot i spojrzałam na niego poważnie. Ten jednak tylko wyciągnął nogi na łóżku i nonszalancko odparł:

- Nie, rudy był pod wrażeniem twych zdolności już przy pierwszym spotkaniu. Zakładam, że prędzej to ingerencja tego białowłosego zaklinacza węży. - Lekko się zarumieniłam i poprawiłam bransoletkę spoczywającą na moim nadgarstku.

- Nie będę dłużej przeszkadzał. Miłego wieczoru.

Rozpłynął się w powietrzu ze śmiechem.

Ma samotność nietrwała długo, gdyż w wejściu ukazała się sylwetka Snake'a. Całą swoja postawą prezentował, że jest speszony i nieco zmieszany.

- Witaj Carmen, Joker prosił byśmy Cię oprowadzili po cyrku. Do wieczornego spektaklu masa czasu, więc nie musimy się śpieszyć. Powiedział Oscar.

Spojrzałam w jego złote oczy i uśmiechnęłam się promiennie.

- Z przyjemnością się z wami przejdę. -Snake wyciągnął niepewnie w moją stronę ramię, które delikatnie ujęłam.- Emilii i Goethe wrócili? Bo od wyjścia z namiotu szpitalnego ich nie widziałam...

Spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął.

- Wrócili, wszak zanim weszłaś do głównego namiotu to ja miałem próbę.

- To dobrze, bo bałam się, że coś im się stało...

Snake lekko się zaśmiał na moje słowa przez co na moich ustach zagościł szeroki uśmiech.

Zapowiada się miły spacer.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top