PERON PIERWSZY

Cecylia mówiła jasno, że Paulina może i była najstarsza z rodzeństwa, ale nie może prawa mieć większych przywilejów niż jej przyrodnie rodzeństwo. Eufemia — ledwie trzynastoletnia brunetka z czarnymi jak węgiel, który wsypują na zimowe noce do pieca, oczami — z założonymi ramionami na piersiach wbijała w nią nienawistne spojrzenie, gdy najstarsza z latorośli Grzegorza Brackiego dostała kolejną burę za czyny określanych przez nią samą poczwar, inaczej zwanych dziećmi Cecylii.

— Czy ty kiedykolwiek zrozumiesz, wariatko, że MOICH dzieci się tak nie traktuje?! — wrzeszczała macocha.

— Nic im nie zrobiłam! — ponownie zaprzeczyła Kredka.

— Nie uwierzę ci, ruda pokrako — zadeklarowała kobieta. — Jesteś świruską, tobie nie można wierzyć. Że też lekarz wypisał cię od czubów. Dobrze, że twoja matka zabiła się, zanim do tego doszło. Nawet jako twoją macocha mi wstyd. Ona przewraca się w grobie.

Paulina wypuściła z oczu drażniące łzy, nie zamierzała dłużej ich tłumić. Chwilę później już rzewnie płakała. Cecylia oparła dłonie na stosunkowo wąskiej talii. Jej bordowe paznokcie miarowo unosiły się i opadały. Z całego serca nienawidziła pasierbicy; zresztą ze wzajemnością. Maksymilian — bliźniaczy brat Eufemii — siedział w nogach łóżka z wielkim zawodem w oczach. Nigdy nie lubiał, by ktoś mu dyktował, co ma robić, a tym bardziej, jak ma myśleć. To zdecydowanie odziedziczył po ojcu rodzeństwa. Mimo swej buntowniczej natury był dobry, empatyczny i, niestety, wbrew pozorom niezbyt odważny. On nie chciał skrzywdzić Pauliny; wiedział, ile wycierpiała, wiedział, jak wyglądało jej życie w domu, wiedział, jak nie chciała przyjmować antydepresantów.

Ale jego matka nie.

Cecylia Bracka, czy dawniej Cecylia Eliwierska, była kobietą sukcesu, na taką się wychowała (bo wychowanie rodziców miała zupełnie inne). Wszystko musiało iść po jej myśli. Dlatego gorzej traktowała swojego starszego syna Maksa, a dogadzała Eufemii i Edwardowi. Dwójka młodszych dzieci chłonęła słowa rodzonej matki niczym gąbki. Przesiąkali nimi, a po ściśnięciu wylewali każdą myśl.

Jedynym uczuciem, jakie żywiła do pasierbicy, była nienawiść. Najprawdziwsza nienawiść, która ją samą przerażała. Kiedy żyła babcia Pauli — Józefina Kozierska — zawsze powtarzała wnuczce, że nie da się człowieka tylko nienawidzić, że nienawiści nie da się odczuwać. Może istnieć niechęć, wstręt, ale nienawiść nie.

Ale jak nazwać obrzydzenie do każdej jednej komórki ciała, zazdrość, że było się owocem gwałtu, a nie pierwszej miłości, życzenie śmierci i wiele innych? Niechęcią? To za małe słowo. Nawet jeśli zapisać je wielkimi literami, miałoby za cichy wydźwięk. Po prostu to nie było to.

— Ale ja nic nie zrobiłam! — broniła się młoda Bracka. Ożywczo wymachiwała rękoma. Nie mogła zapanować nad swoimi emocjami bez odpowiedniej dawki leków.

— Żyjesz, jesteś pierworodną córką mojego, pożal się Boże, męża i próbujesz wybić moim dzieciom z głowy naukę, którą JA latami wbijałam im do głów, by osiągnęły sukces, a ty bezczelnie traktujesz mnie jak śmiecia. Dałam ci mieszkać pod moim dachem, a ty tak się mi odpłacasz, dziewucho?!

— Mamo. — Maksymilian próbował uspokoić wściekłą kobietę. Trzęsły mu się dłonie, ale mimo to wstał ze swego miesjca, niemal dorównując jej wzrostem. Objął ją ramieniem. — Wystarczy już.

Kobieta nie dała za wygraną, odepchnęła syna na bok. Jej czarne oczy płonęły gniewem. Nie mogła znieść zachowania pierworodnego. Nie mogła znieść tego odrzucenia. Pragnęła, by jej dzieci odziedziczyły cechy tylko po niej, a nie po ojcu. W jej mniemaniu ona, dzięki swojej ciężkiej pracy stała się chodzącym ideałem piękna, intelektu, manier. Stała się królową nieistniejącego królestwa. Tego, czego pragnęła całe życie. Wolność i niezależności od ojca-alkoholika z dala od matki. Osiągnęła to. Dlaczego nawet to, co zbudowała od zera miało nosić skazy jej poprzedniego życia? Tylko Paulina psuła wygląd idealnej rodziny.

Głowa rodziny — Grzegorz Bracki — dawniej gracz młodzików chełmskiego zespołu, stale inspektor budowlany, dorywczo aktor z telenoweli emitowanej przez telewizję publiczną. Nie miał zbyt pochlebnych ról, ale wychodziło mu to nie najgorzej.

Jego druga żona — Cecylia Bracka z domu Eliwierska — znana, polska pianistka i prezes PWM-u, ponoć wychowująca się we Włoszech, a tak naprawdę pojechała tam dopiero na studia, piękna w każdym calu, oczytana. Ideał kobiety z zewnątrz, w środku zepsuta, śmierdząca trupem, pusta wiedźma bez serca. Była butelką, z której wylała się woda, ponieważ nie wytrzymała balansowania na cienkiej krawędzi i spadła.

Maksymilian i Eufemia — bliźnięta wypisz, wymaluj kopie matki. O ile Maks był zniewieściałym chłopcem, który w dzieciństwie dokarmiał bezpańskie koty na osiedlach Chełma i nie za bardzo radził sobie z przedmiotami ścisłymi, to jego siostra nie szczyciła się dobrym charakterem. Co prawda, to prawda, była wzrową uczennicą, brała udział w akcjach charytatywnych, ale tylko dla ocen. Nie rozumiała bezinteresowności. A mogłoby się wydawać, że to tylko niewinne dziecko.

Edward był najmłodszy z rodzeństwa, bowiem liczył sobie ledwie siedem wiosen, ale mimo nikłego doświadczenia życiowego, miał swoją wiedzę. To do niego zawsze Cecylia porównywała Maksa. Dwa razy młodszy, a mądrzejszy od ciebie, Maksymilianie. Nasz kochany, zdolny, mały Edzio. Och, Maksiu, mógłbyś chociaż w jednej rzeczy dorównać siedmiolatkowi — mawiała.

Pozostawała jeszcze, jak to mówią, czarna owca: Paulina Bracka. Cecylia nie mogła znieść dziewczyny już w czasach, gdy była tylko kochanką Grzegorza. Ją kochał bardziej dopóty, dopóki jego pierwsza żona — Zuzanna Bracka — nie powiesiła się w salonie. Zostawiła mu list, w którym napisała, że to przez niego nie żyje, ale mimo to prosi, by zaopiekował się Paulą, kochał ją, bo to jedyne, co zostało po pierwszej pani Brackiej.

Skutek okazał się odwrotny.

Ojciec przestał okazywać ciepło córce. Nawet nie wspierał jej, gdy po powrocie z przedszkola zobaczyła zwisające z sufitu truchło matki. To był ogromny wstrząs dla dorosłego mężczyzny, a co dopiero dla zaledwie pięcioletniego dziecka. Grzegorz początkowo miał nadzieję, że tego nie zapamięta. A jednak. Pamiętała dokładnie każdy detal.

I wyrzucała sobie, że to przez nią.

Nie przestała. Miewała nieuzasadnione wyrzuty sumienia. Ona sama nie wiedziała, dlaczego. Nie znała powodu, co ją jeszcze bardziej dołowało. Kuliła się w sobie, przytłoczona ołowianym uczuciem.

W jej głowie rozbrzmiał głos psychiatry; jedyne słowa, które pamiętała, układały się w następujące zdania: Prawdopodobnie cierpi na depresję, ale będziemy nad nią czuwać. To się zdarza, panie Bracki. Wie pan, że los jej nie rozpieszczał. Niezwykle nam przykro, że pańska, niech z Bogiem spoczywa, żona nie zdołała się u nas pojawić. Jestem pewien, że nasi specjaliści nie dopuściliby do tego strasznego wypadku.

Pierwsze objawy pojawiły się, gdy miała zaledwie dziesięć lat. Nierzadko napychała się ponad miarę, nie sypiała po nocach, chodząc po pokoju w tę i z powrotem. Miała poczucie, że czegoś szuka, że musi to coś znaleźć. Nie mogła, więc płakała. Później było tylko gorzej; jej poczucie wartości malało z każdym dniem, gdy oceny w szkole się pogorszyły, aż doszło do tego fascynującego zera. Po pojawieniu się młodszego, przybranego rodzeństwa było nie lepiej; wtedy ojciec uderzył ją pierwszy raz. Ona przecież chciała tylko zobaczyć małe dzieci! Nigdy nie było już lepiej.

— Wiesz co, dziewucho? — Macocha zmrużyła czarne niczym noc oczy. — Pójdziemy na ugodę.

Każdy w pomieszczeniu z niedowierzaniem patrzył na Cecylię, a Eufemia nawet otworzyła usta, tworząc idealne „o". Kobieta kontynuowała:

— Masz już te dziewiętnaście, czy ileś tam, lat, więc możesz sama gdzieś pojechać. Wyjedziesz stąd i nie wrócisz przez najbliższą dekadę, rozumiesz?

Głos miała twardy, nieznoszący sprzeciwu; Paulina wiedziała, że jej los został właśnie przesądzony.

— Al-ale dokąd mam jechać? — wyjąkała.

— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — Gdzie ci się żywnie podoba. Wsiądziesz do pociągu i pojedziesz. Ojciec ci da pieniądze, już ja o to zadbam. Jeśli nie zechce... — przerwała na moment, chcąc jeszcze raz przemyśleć sprawę. Życie nauczyło ją, jaka jest siła pieniądza i jak bardzo ułatwia on funkcjonowanie. — Sama ci je dam. Czy wyraziłam się jasno?

Kredka spuściła głowę, nie widząc chociażby nikłych szans na walkę.

— Tak, m a c o c h o — przyznała z goryczą.

Czyli to jest ta pora, by uciekać — przeszło jej przez głowę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top