Pociąg
Jestem „świeżo upieczoną" absolwentką studiów. A konkretnie psychologii pracy. Odkąd skończyłam podstawówkę, pragnęłam robić w życiu coś, co nie tylko przyniosłoby mi satysfakcję z dobrze wykonywanej roboty, lecz również nadałoby mojemu mojemu młodemu życiu pozytywny sens.
Pamiętam, jak babcia Aniela (Panie, świeć nad jej duszą) mawiała do mnie: „Grunt to pociechę nieść ludziom w trudny czas, bo godzi się być dobrym.
Pamiętaj, Zosiu, wszystko wraca do człowieka. Co zasiejesz, to i zbierzesz."
Dlaczego przypominają mi się teraz słowa Babci?
Nie mam pojęcia, może dlatego, że znalazłam w ważnym punkcie życia, takim, którego właściwe rozeznanie zaważy na dalszym moim losie.
Pełna nadziei, staram się dobrze wypaść na rozmowie wstępnej z ewentualnym przyszłym szefem. Myślę, że z głową nabitą wielkimi ideami mogłabym sprawdzić się na stanowisku psychologa w wielkiej korporacji. Fakt, może nie mam oszałamiającego doświadczenia w tym zawodzie, ale jestem pełna chęci i zapału.
Czy to mi teraz pomoże?
Wiem jedno, wielu ludzi w większych firmach zmęczonych panującą tam atmosferą, potrzebuje kogoś, kto ogarnąłby bałagan i pomógłby go jakoś oswoić.
Szef, a właściwie szefowa, elegancka babka około czterdziestki uśmiecha się do mnie nieco zbyt sztucznie, gdy mówi dobrotliwie poważnym głosem:
- Pani jest bardzo młoda.
Nic więcej. Nawet nie pozwala mi dojść do słowa, gdy kontynuuje swą wypowiedź:
- W naszej... mojej firmie pracuje mnóstwo ludzi, którym osoba w pani wieku wydawałaby się nieco niestosowna, na stanowisku psychologa. Proszę tak na mnie nie patrzeć, znam się na ludzkich charakterach.
Coś tam jeszcze mówi, ale przestaję jej słuchać, bo nie widzę w tym najmniejszego sensu. Ona mnie nie chce, bo jestem za młoda?!
A ja zawsze sądziłam, że wartości człowieka nie liczy się w latach, które przeżył, ale w tym, co wypełnia jego serce.
Jak niepyszna wyniosłam się z gabinetu niedoszłej pracodawczyni.
Na ławce w pobliskim parku siedziałam tak długo, że zupełnie straciłam rachubę czasu, zamyślona i bolejąca nad niespodziewaną porażką.
Było upalne lato, toteż w ogóle nie odczuwało się chłodu tak typowego, rzecz jasna, dla innych pór roku.
Siedziałam. Myślałam i rozważałam, co mogłam zrobić inaczej na rozmowie kwalifikacyjnej. Jak mówić, co i czego nie okazywać. Jak wrócę do domu, pewnie mama od razu zapyta mnie, dlaczego wyglądam jak przysłowiowe siedem nieszczęść.
Pomyślałam wówczas - tam, na parkowej ławeczce w wielkim mieście - że tak właśnie będzie.
Odruchowo potarłam czoło nadgarstkiem, na którym zawsze nosiłam zegarek. Ot, taki nerwowy tik, który mama zawsze bezskutecznie starała mi obrzydzić, mówiąc, że to bardzo dziecinny nawyk.
Prawdę mówiąc w najczarniejszym momencie mojego życia, nie przypuszczałam, że może mieć rację i że są na świecie większe zmartwienia niż pierwsze niepowodzenie. Wkrótce miałam się o tym przekonać.
Gdy zorientowałam się, że już późno i że naprawdę „muszę lecieć", aby zdążyć na ostatni powrotny pociąg do domu, wpadłam w panikę. Wstałam z ławki i jak szalona pobiegłam do postoju taksówek, który jak dobrze pamiętałam z poprzednich moich wizyt w wielkim mieście, znajdował się tuż przy bramie parku.
Na szczęście, jedna z taryf była akurat wolna. Co prawda, twarz kierowcy nie wyglądała zbyt zachęcająco (jak po przepiciu), ale mając w perspektywie czekanie do rana na peronie kolejowym, postanowiłam nie wybrzydzać.
– Dworzec kolejowy poproszę – rzuciłam do mężczyzny, ignorując unoszący się w aucie niemiły zapach wypalonych papierosów. – Byle szybko.
– Się robi, szefowo – mruknął facet i gdy tylko zajęłam miejsce pasażera, pomknął jak wariat ulicami miasta, nie czekając, aż zapnę pasy, z którymi zresztą mocowałam się przez dłuższą chwilę.
Jechał niczym szalony, niemal wpakował nas na drzewo, lecz potulnie zatrzymał się przed dworcem i znowu nie zwracając na mnie uwagi, także na to, że ledwo zdążyłam mu zapłacić i wysiąść, odjechał z piskiem opon. Nie miałam czasu się zastanawiać, bo teoretycznie do odjazdu ostatniego pociągu do Koluszek (mojej stacji docelowej) zostało zaledwie pięć minut.
Zaklęłam szpetnie pod nosem tak, że nie powstydziłby się tego nawet Bogusław Linda i pomknęłam jak strzała na właściwy peron. Gdy wpadłam zdyszana na peron niemal w ostatniej chwili, kątem oka spostrzegłam wtaczający się na stację mój pociąg. Wskoczyłam chyżo do niego, gdy tylko drzwi się otworzyły.
Zmęczona sprintem, wlazłam do pustego przedziału niemal na czworakach, ale cała i z kompletnym wyposażeniem torebki. Jednocześnie byłam zadowolona, że trochę odpocznę chociaż przez chwilę. No i że nikt z moich znajomych nie widział mnie w takim stanie.
Z ulgą wyciągnęłam obolałe stopy na pustym fotelu naprzeciwko i odpłynęłam w niebyt snu. Obudziło mnie delikatne pukanie do drzwi. Za oknem wciąż panowała noc.
– Mogę? – usłyszałam dźwięczny dziewczęcy głos.
– Proszę bardzo – zaczerwieniłam się zawstydzona i opuściłam stopy na podłogę.
Moja towarzyszka podróży była z całą pewnością młodsza ode mnie, ale wyraźnie nadrabiała miną. Ubrana była w śliczną czerwoną sukienkę, upstrzoną wielkimi białymi grochami.
– Sama ją uszyłam – pochwaliła się radośnie, jakby czytając moje myśli. – I to jedyne, co mi się udało dobrze zrobić w życiu – dodała smutno po upływie kilku sekund.
Dopiero wówczas zauważyłam, że efekt psują liczne dziury i rozdarcia w sukience nieznajomej oraz całe mnóstwo zadrapań na nogach i udach młodej. Zauważyła moje zaniepokojone spojrzenie i machnęła ręką, a potem niedbale wzruszyła ramionami.
– To nic – westchnęła cicho, a jej głos brzmiał niczym powiew letniego wiatru. – Przyzwyczaiłam się.
– Jak to? Przecież można zgłosić policji, że... że był wypadek i... – nie mogłam się w tym połapać.
– Jak się nie żyje, to już nie można – obojętnie zaakcentowała dwa ostatnie słowa. – Zresztą w tym pociągu jest różne towarzystwo, ale jak nikogo nie sprowokujesz, na przykład, Najdroższej, będzie spoko. Albo taki Bezgłowy Olo.... – kontynuowała dziewczyna – podobno jego kumple z tutejszego miejskiego gangu, rozwalili mu łeb serią z karabinu. Ale on raczej nie zaprzeczy.
– Co? – poczułam, że robi mi się słabo.
„Chyba zwariowałam" – pomyślałam przerażona.
Chciałam czmychnąć od dziwaczki czym prędzej, lecz w tym samym momencie opanował mnie spokój. Dziwny, ale mimo wszystko, że spowodowany szokiem, spokój.
– Przepraszam, że tyle mówię – nastolatka uśmiechnęła się do mnie przepraszająco. – Mogę ciebie oprowadzić po korytarzach między przedziałami, abyś.... Och, ty pewnie jeszcze nie wiesz!
– Czego nie wiem? – zapytałam cicho, ale ona tylko pokiwała głową i zręcznie zmieniła temat.
Mimo absurdalności sytuacji, w której się znalazłam, lęk ustępował miejsca opanowaniu i rosnącej ciekawości. Powoli zapominałam o całej reszcie. Pamiętam tylko, iż pomyślałam, że przynajmniej będę miała co wspominać na „stare lata".
– Jak ci się to stało? No, że tu jesteś?
– Ja? – odparłam głupio i poczułam nieodpartą chęć zwierzenia się komukolwiek z trapiącego mnie problemu. – Przyjechałam rano z Koluszek i ...
Słowa same popłynęły z moich ust, a dziewczyna milczała, uważnie słuchając mojej gadaniny.
Na koniec rzekła :
– Podobno Najdroższa miała ten sam problem, co ty. Była młoda, gdy przyjechała tu z jakiejś małej mieściny na południu Polski.
Nie miała prawie niczego, oprócz wielkich planów i jeszcze większych ambicji, ale...
– Ale?
– Zrealizowała je. Reszta jest owiana tajemnicą, a ona sama nie zwierza się nikomu ze swego życia. Mogę mówić do ciebie po imieniu?
Anka jestem – zmitygowała się nastolatka, moja rozmówczyni oraz towarzyszka podróży, teatralnie przewracając oczami o najbardziej zielonej barwie, jaką dotąd zdarzyło mi się w życiu widzieć.
– Zosia – odparłam. – A tak w ogóle to... Nie zdążyłam kupić biletu i konduktor chyba mnie zabije, jak się dowie.
– Już bardziej nie może – stwierdziła Anka. – Poza tym, co masz w kieszeni bluzki, jak nie bilet?
Nie spojrzałam, nie zareagowałam na jej słowa, ale i tak miałam dziwnie 'pewną pewność", że Anka nie kłamie.
– A ty? Co tu robisz? – teraz to ja zręcznie zmieniłam temat. – Jak się załapałaś na nocny pociąg?
– Ech, długa historia – westchnęła dziewczyna. – Miałam dość życia bez żadnych perspektyw, z wiecznie pijanym ojcem i matką, która marnowała sobie życie u jego boku. Chciałam zaznać czegoś innego i lepszego – z jej oczu popłynęły łzy. – Moja historia skończyła się wiele lat temu, a ja wciąż pamiętam ból, z którym zmagałam się samotnie, bo nikt nie chciał słuchać. Któregoś dnia nie wytrzymałam i wsiadłam do pociągu byle jakiego. On też tam był. Potwór nie człowiek. Dla zabawy wypchnął mnie z jadącego pociągu, a ja... – Trafiłam tutaj.
– Skąd wiesz tyle o innych podróżnych? O...?
– O Najdroższej? O Bezgłowym Olu? Tobie?
– Tak.
– Jedni jadą krótko pociągiem, którym właśnie podróżujemy. Inni nieco dłużej, więc jeśli się uważnie słucha i uważnie patrzy, można się dowiedzieć ciekawych rzeczy. Jest na to mnóstwo czasu.
Jak na zawołanie, zza ściany dobiegła nas czyjaś rozmowa.
– Jak tu wsiadłam, to niemal dostałam zawału. Drugi raz.
– Tak, tak – drugi głos mógł należeć do starszego pana. – Podobno każdy z nas będzie wiedział, kiedy i na jakiej stacji wysiąść. Ja, droga pani, już się przyzwyczaiłem do innych współtowarzyszy podróży.
Ten bez głowy, jak chodzą słuchy, za swego życia miewał różne dziwne pomysły. Podobno po śmierci złagodniał. Stanowi przerażający widok, gdy spotka się go po raz pierwszy, ale, jak mówiłem, można i do tego przywyknąć.
– Nie bał się śmierci? – nasłuchiwałam, coraz bardziej zaciekawiona.
Pomyślałam, że jeśli rzeczywiście umarłam, to przynajmniej po śmierci spotkało mnie coś ciekawego. Wcześniej sądziłam, iż wariuję, że trafiłam na historię, którą co najwyżej będę wspominać „na starość", ale nawet jeśli zostawię ją dla tych, z którymi podróżowałam, nic nie szkodzi.
– Ech, w moim wieku ... – wyobraziłam sobie, że „pan zza ściany" uśmiecha się uspokajająco do swej rozmówczyni. – Dobrze przeżyłem swoje życie, razem z żoną wychowałem troje wspaniałych dzieci, doczekaliśmy się piątki wnucząt. Teraz tylko czekam, aż znów ją spotkam, droga pani ...
– Pewnie żona tęskni – zauważyła kobieta. – Ja za swoim mężem bardzo i nie chcę mimo wspólnie przeżytych lat, aby rozpaczał po moim odejściu. To taki dobry człowiek!
– Żona odeszła przed mną, zabrał ją rak. Wiem, że będzie mnie oczekiwała na którymś z peronów, więc się nie smucę. Śmierć bowiem to ani kres, ani koniec miłości.
– Żałuję, że nie było mi dane kochać kogoś i być kochaną, jak tamtych dwoje – Anka otarła łzę z oka.
– Może tutaj jest lepiej, tylko wciąż nie trafiłaś na swój peron? – próbowałam ją pocieszać.
– Trafiłam – odpowiedziała mi cicho. – Na ten sam, z którego ruszyłam na podbój świata. Nie chciałam tam wracać na całą wieczność, do bólu, zostawionego w dziurze zabitej dechami. Po prostu nie mogłam, bo w tym pociągu wreszcie zaznałam ukojenia w swym smutku.
– Trudna historia – zauważyłam.
– Chodź, poznasz resztę – Anka szybko zakończyła temat, a ja nie drążyłam.
Koła pociągu głucho dudniły, jakbyśmy jechali po bardzo długim moście, chociaż nie mogłam wiedzieć tego na pewno, ponieważ na zewnątrz wciąż panowały iście egipskie ciemności.
– Idziesz? – moja nowa koleżanka wstała z miejsca, więc i ja uczyniłam to samo. – Tylko uważaj na Ola, bo on lubi pojawiać się nagle i znikąd.
– Groźny jest?
– On ci tego nie wyjaśni – Anka mrugnęła do mnie porozumiewawczo i wyszłyśmy na korytarz.
Jak się potem okazało, wzbudzałam wśród pasażerów ogromne zainteresowanie, jako „ta nowa", natomiast Ankę traktowali jak dobrą starą znajomą. Uśmiechnęłam się na widok tej dziwacznej ludzkiej zbieraniny. Co egzemplarz, to inny strój i to niekoniecznie czysty. Niektóre straszyły dziurami i plamami zaschniętej krwi, inne były podarte lub wręcz wisiały w strzępach.
– Jest i pani Józia – Anka lekko skinęła w stronę małej dziewczynki.
– Aniu, masz cukierki? – zaszczebiotało dziecko na jej widok.
– Dlaczego mówiłaś o niej „pani" ? – zapytałam Ankę, gdy już ruszyłyśmy dalej. – Ona jest... Mała.
– Józia zginęła podczas II Wojny Światowej. Od tego czasu jeździ z nami.
Może dlatego, że wciąż pamięta, jak uciekała z matką i ojcem pociągiem w poszukiwaniu lepszego życia?
– Niemcy zbombardowali pociąg?
– Wszyscy pasażerowie zginęli.
– To smutne – skwitowałam opowieść koleżanki.
– Jak wiele historii, które mogłabyś tu usłyszeć.
Minęła nas starsza pani w zimowym palcie. Pociąg zaczął zwalniać.
– Do widzenia! – rzuciła do nas wesoło na odchodnym. – Mam na mnie czeka!
Widziałyśmy na peronie młodą kobietę, z wysoko upiętymi włosami barwy brązu, ubraną w odświętną sukienkę.
Z radosnym okrzykiem rzuciły się sobie w ramiona. Pociąg ruszył w dalszą trasę. I my obie też. Mijałyśmy kolejne przedziały, a moja przewodniczka opowiadała mi szeptem co ciekawsze historie, dotyczące „naszych" podróżnych.
Najdroższa wyrosła przed nami jak z podziemi. Wiedziałam, iż to ona. Miała w sobie coś na kształt mądrości, dostojeństwa oraz sporej dozy smutku.
Wyglądała jak żona albo siostra ważnego mafiozo. Miała na sobie markowe ubrania, otaczała ją chmura zapachu drogich perfum.
– Nowa? – rzuciła w moim kierunku. – To widać.
– Widać? – nie wiedziałam, co ma na myśli.
– Wciąż dziwisz się wyglądem innych rezydentów – stwierdziła z wrogim błyskiem w oku. – A twój wcale nie jest lepszy niż ich!
– Za to pani wygląda nieskazitelnie – postanowiłam, że nie dam się jej sprowokować.
Najdroższa wyraźnie zastanawiała się, czy obić mi gębę, ale w końcu powiedziała :
– Sądzę, że czasami trudno pojąć tę straszną prawdę o swojej śmierci. Każdemu bez wyjątku.
Miałaś wypadek?
– Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Nie pamiętam. Wiem tylko, że taksówkarz prowadził jak szalony i prawie wjechał w drzewo rosnące przy szosie.
– To chyba nie było prawie – Najdroższa wskazała palcem moją skroń. – Paskudny siniak!
– I garsonka – dorzuciła Anka.
– Garsonka – potwierdziła kobieta. – Cała podarta, zakrwawiona. Nie przejmuj się tym, skarbie. Niektórzy tutaj wyglądają gorzej niż ty.
– Czy kiedy zakończy się moja podróż, będę to wiedziała?
– Niektórzy długo czekają na kres podróży, inni znajdują go szybko, ale tak, będziesz wiedziała.
– Czy mogę się pożegnać z bliskimi? – sięgnęłam do torebki, aby sprawdzić godzinę w telefonie komórkowym, ale zauważyłam, że nie nadaje się do użytku.
– Nikt stąd nie może tego uczynić. Takie zasady.
Momentalnie posmutniałam, bo nie chciałam jeszcze odchodzić bez możliwości pożegnania z rodziną. Bez przysłowiowego „do widzenia". Za bardzo kochałam i nadal zresztą kocham własna rodzinę, toteż nawet sama myśl o długim rozstaniu z nimi, wydawała się wręcz przerażająca.
– Twoje życie już się zakończyło, więc niczego nie zmienisz – Najdroższa westchnęła. – Rano zobaczycie lepsze widoki za oknem niż te nie przeniknione ciemności.
Odeszła, kołysząc biodrami.
– To niespodzianka, sama zrozumiesz – rzuciła do mnie.
Anka ziewnęła szeroko, ale zaproponowała dalsze „zwiedzanie" pociągu.
– Bardzo chętnie – zawahałam się – lecz padam z nóg i ty chyba również. Zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień. Co będzie rano?
– To, co zechcesz zobaczyć. Każdy tutaj widzi co innego, ale zasada mówi, że można ujrzeć to, czego pragniemy i za czym tęskniliśmy za życia – wyjaśniła mi Anka, kończąc temat. – Wracajmy już, jutro też jest dzień.
– Te, lalunia! – potężnie zbudowany facet zastąpił mi drogę, koncentrując na mnie całą swą uwagę i jednocześnie kompletnie ignorując moją przewodniczkę.
Dosłownie pożerał mnie wzrokiem. Wyglądał jak milion dolarów. Wysoki, napakowany brunet o oczach niczym dwa węgielki. Uśmiechał się zawadiacko.
Na szyi zawiesił srebrny łańcuch, nosił czarną koszulę, szarą marynarkę i czarne spodnie, a na stopy założył wyglansowane buty, wyglądające na markowe, robione na miarę i drogie.
– Z drogi, Gabriel – zażądała od niego Anka, lecz tylko prychnął lekceważąco.
– Nowa jesteś? – zapytał mnie bardzo przyjemnie brzmiącym tembrem głosu.
– A ty stary – stwierdziłam, bo choć przystojny, miał z pewnością kilkanaście lat więcej ode mnie.
Zauważyłam, że mówił z obcym akcentem, co brzmiało diabelnie intrygująco i seksownie.
– Mogę was odprowadzić? – nie rezygnował. – Różni tacy się tu kręcą...
Nie mogłyśmy się nie roześmiać i nie wyrazić zgody.
– Jestem Gabriel. Z Meksyku – oznajmił przystojniak, nie bez dumy.
– A jak rozstałeś się z życiem? – wypaliłam.
– No cóż ... – westchnął ciężko. – Nie uważałem z nożami. A ty?
– Nie pamiętam, Gabriel – odparłam mu. – Po prostu jestem i tyle. A tak przy okazji, Zosia jestem.
– No i jesteśmy na miejscu – głos Anki wyrwał mnie z zamyślenia. – Właźcie do przedziału, ja zaraz wracam. Muszę coś załatwić. Bądźcie grzeczni.
– Opowiedz mi coś o sobie – poprosił mnie Gabriel, gdy zostaliśmy sami. – Wymieńmy się informacjami.
Spojrzał na mnie tak, iż nie miałam najmniejszej wątpliwości, że za swego życia musiał być prawdziwym łamaczem damskich serc. Poczułam, że się czerwienię pod jego bystrym wzrokiem.
– Pochodzę z małej wioski – zaczęłam ostrożnie. – Przyjechałam do wielkiego miasta za pracą. Chciałam robić coś, co by przynosiło i pomoc innym. W firmie nie przyjęli mnie ze względu na mój młody wiek.
– To przykre – stwierdził Gabriel – gdy nikt nie chce dać tobie szansy.
– Tobie nie dali?
– Aż za bardzo – odpowiedział. – Dlatego zginąłem.
– Chcesz o tym pogadać? – popatrzyłam na niego uważnie, a on skinął twierdząco głową.
– Nazywam się Cortez. Gabriel Cortez. W Meksyku byliśmy „kimś", ja i mój ojciec.
Zajmowaliśmy się różnymi sprawami, niekoniecznie legalnymi. Prowadziliśmy rozległe interesy,, zarówno w kraju, jak i za jego granicami. Miałem wszystko, czego chciałem. Szybkie samochody, kasę, piękne kobiety na każde moje skinienie ...
Któregoś roku przyjechałem do Polski, aby załatwić sprawę dla mojego ojca.
Jak łatwo się domyśleć, nie wróciłem już do Meksyku. No, właściwie wróciłem, ale w metalowej trumnie.
– Skąd ... – próbowałam ubrać myśli w słowa – skąd ta twoja perfekcyjna znajomość języka polskiego? Wiele razy odwiedziłeś moją ojczyznę?
– Musisz się jeszcze wiele nauczyć, skarbie – musnął swą dłonią moją dłoń.
Jego dotyk działał na mnie hipnotyzująco, a urok Gabriela wydawał się niebezpieczny. Najwyraźniej on zdawał sobie sprawę z tego, ale nie poruszył owej kwestii.
– Bella – westchnął Cortez. – Szkoda, że nie spotkaliśmy się, kiedy oboje jeszcze żyliśmy!
– Nie czuję się jak umarła – zaprotestowałam. – A ty jesteś ...
– Stary?– dokończył za mnie i parsknęliśmy śmiechem. – W chwili śmierci miałem trzydzieści lat. To nie znowu tak wiele.
– A czy w Meksyku ... Zostawiłeś kogoś? Żonę? Dzieci?
– Nie miałem czasu na zakładanie rodziny. Przełożyłem to zadanie na lepsze dni, które już nigdy dla mnie nie nadejdą.
– Gabriel?
– Tak, Bella?
– Czuję się dziwnie w twojej obecności – wyznałam mu. – Jesteś wspaniałym facetem.
Roześmiał się radośnie i przyciągnął mnie ku sobie.
– Zupełnie jakbym czekał na ciebie, Bella, i wreszcie znalazłem.
Czułam to samo. Nie chciałam już wracać do domu, chciałam tylko Gabriela. On wyczuł rosnące we mnie pragnienie. Pocałował moje usta najpierw delikatnie, potem bardziej zaborczo. Te jego dłonie ...
Co one ze mną wyprawiały, gdy obejmowały mnie w talii ! Nagle Gabriel jęknął przejmująco, wypuszczając mnie ze swych objęć.
– Nie mogę potraktować cię, jak tyle innych kobiet, które pojawiły się w moim życiu przed tobą!
Ale będę ciebie ochraniał, dopóki nie wysiądziesz na swojej stacji.
Gabriel. Chciałam zapewnić Meksykanina, że nie zamierzam wysiadać, chyba, że z nim. Niczego i nikogo nie pragnęłam bardziej niż jego. Chciałam Gabriela Corteza. Kto wie, co by się wydarzyło miedzy nami, gdyby nie fakt, że pociąg zaczął zwalniać.
– Ktoś wysiada – zauważyłam.
– Anka – odparł mężczyzna. – Nareszcie jest „u siebie", dzięki tobie, cara mia.
Jak burza wypadłam z przedziału. Anka stała na peronie, witając się z jakąś starszą kobietą. Nim pociąg znowu ruszył w dal, zdążyła odwrócić się w moim kierunku i krzyknąć :
– Dziękuję, Zosiu!
– To jej mama – domyśliłam się. – Po tylu latach wreszcie dojrzały do spotkania.
– Tak, skarbie – Gabriel uznał, iż musi się mną zaopiekować. – Każdy ma swoje demony, z którymi musi się zmierzyć.
– A twoje? Czy je oswoiłeś? – zapytałam cicho.
– To zależy, jak na to spojrzeć – objął mnie i delikatnie pogładził moją twarz. – Dzisiaj śpisz w moim przedziale. Ot, na wszelki wypadek, taki środek zapobiegawczy przeciwko spotkaniem z Bezgłowym Olem. On za życia ... Ech, z nim lepiej nie zadzierać ...
– Bilet mi wypadł – stwierdziłam, zupełnie nie w porę. – Muszę go podnieść, poczekaj chwilę.
– Mój jest stary i zniszczony, Bella, a twój – ujął go w dłoń, przyjrzał się mu i znieruchomiał.
– Nie powinno cię być tu, w tym pociągu – oznajmił wreszcie, wyraźnie poruszony.
– Też tego nie planowałam – oznajmiłam mu zdziwiona.
– Widzisz? – postukał palcem w mój bilet, na którym zapisano datę mojego wypadku.
– Zielony atrament – wzruszyłam ramionami.
Nie wiedziałam, do czego zmierza.
– A mój? – podsunął mi pod nos zmięty zwitek papieru, zwany niegdyś szumnie biletem.
– Czarny? No i ...?
– Jeszcze nie umarłaś, pewnie leżysz w jakimś szpitalu i próbują ciebie odratować – odpowiedział mi Gabriel. – Idziemy do konduktora! NA - TEN - TYCH - MIAST!
– A co on mi pomoże? – zdziwiłam się. – Nie chcę wracać. Jestem szczęśliwa i nie zostawię cię.
– Jeśli rzeczywiście zależy tobie na moim szczęściu – Gabriel zawiesił głos – wrócisz do swoich. Musimy się pospieszyć. Nie wiadomo, jak długo wytrzyma twoja cielesna powłoka w szpitalu.
Może być tak, że jeśli pojedziesz dalej, nie wytrzyma bez swej duszy i naprawdę dokonasz żywota. Masz rodziców.
– Mam – odpowiedziałam cicho, zawstydzona, że dotąd o nich nie pomyślałam ani o ich uczuciach.
– No to szanuj ich, bo dali tobie życie – Cortez nie zamierzał przegrać walki o moje istnienie w świecie ludzi. – Wierz mi, cierpienie rodziców po stracie dziecka ... Tego uczucia nie można porównać do niczego innego.
– Już się nie zobaczymy? – bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
– Przed tobą jeszcze wiele lat życia nim znów się spotkamy – nachylił się w moja stronę, lekko musnął swoimi ustami moje usta.
– O, pan Cortez – konduktor patrzył na syna meksykańskiego mafioza z dozą szacunku i niepokoju. – A, to „nowa"... Coś się stało?
– Jej nie powinno tu być. Proszę spojrzeć na jej bilet. Zielony atrament!
Konduktor gapił się na mój bilet z wypisaną na zielono datą wypadku.
– A niech mnie, rzeczywiście! – wykrzyknął. – Dlaczego nie powiedziała ?!
– Myślałam, że to nic takiego – tłumaczyłam nieskładnie. – Nieistotny szczegół.
– Nieistotny?! – zdziwił się oburzony konduktor. – I co ja mam teraz z panią zrobić?
Wsiadła dobrowolnie, ale ze złym biletem. Nie można łamać zasad!
– Proszę ją wypuścić – Cortez wiedział, co powinien mówić. – Co poczuje jej rodzina, gdy dziewczyna umrze w taki głupi sposób? W młodym wieku?
– Pańska śmierć też nie była mądra – konduktor urwał w połowie zdania, gdyż pociąg zaczął zwalniać coraz bardziej i bardziej, aż się całkiem zatrzymał.
– Chyba nikt nie wysiada, dziwne – dodał konduktor po chwili milczenia.
– Moja stacja – szepnęłam. – Widocznie tak musiało być, Gabriel.
Za oknem świtało. Słoneczne promienie barwiły niebo na żółto i pomarańczowo.
Wokół kwitło prawdziwe morze kwiatów, a ich nieziemskie aromaty natychmiast wypełniły moje nozdrza. Gdzieś szemrał strumyk i śpiewały ptaki.
Na granicy łąki sennie kołysały się dorodne brzozy, owocowe drzewa uginały się pod ciężarem kuszących jabłek, gruszek, śliwek oraz czereśni. Skądś dolatywał do mnie zapach wypiekanego w piecu chleba.
Ten sielski zapach skojarzył mi się z ukochaną babcią Anielą. Jak ja tęskniłam za jej pulchnymi ramionami!
– Wysiada pani? – konduktor popatrzył na mnie łagodnie. – To pani stacja?
Popatrzyłam na Gabriela, a potem na pracownika kolei.
– Muszę złapać powrotny pociąg. Do domu. Do rodziny – odszepnęłam.
Zaszumiało mi w głowie, gdy osunęłam się w nicość. Czułam okropny ból w klatce piersiowej. Chciałam krzyczeć, ale z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk.
– Jest, mamy ją – usłyszałam gdzieś przy sobie obcy głos. – Akcja serca zatrzymała się na minutę, lecz dziewczyna wróciła.
Nadludzkim wysiłkiem otworzyłam oczy. Znajdowałam się w pokoju o ścianach pomalowanych na brzydki zielony kolor. Wokół mnie krzątał się lekarz i kilka pielęgniarek.
– Szpital? – wyszeptałam, a jedna z nich przytaknęła. – Miałam wypadek?
Dopiero teraz zauważyłam mnóstwo rurek, przewodów i brzęczących urządzeń, do których byłam podłączona.
– To cud, że wyszła pani z wypadku jako tako cała. Taksówkarz zginął na miejscu, bo prowadził za szybko. Uderzyliście z impetem w drzewo.
– Zawiadomiliśmy pani rodziców, znaleźliśmy dane w dowodzie osobistym w pani torebce. Czekają na korytarzu.
Kim jest Gabriel? To ktoś... bliski sercu?
– Spotkałam go w pociągu – odpowiedziałam pielęgniarce. – Czy ja go wołałam?
– Spokojnie, pani Zosiu – kobieta uśmiechnęła się do mnie uspokajająco. – Teraz musi pani dużo odpoczywać i wracać szybko do sił.
Na chwilę zostawili mnie samą, nie licząc pielęgniarki, która akurat poprawiała mi poduszkę pod głową.
– Byłam ... po drugiej stronie? – szepnęłam do niej, a ona kiwnęła powoli głową, jakby się zastanawiała, co może odpowiedzieć.
– Przez minutę nie biło pani serce – wiedziałam, że nie zamierza wchodzić w kompetencje doktora, omawiając ze mną szczegóły dotyczące mojego stanu zdrowia.
– Tam coś jest? – zapytała po chwili.
– To, co widziałam – odparłam – było realne, ale nie mam pojęcia, czy prawdziwe. Spotkałam tam chłopaka, właściwie mężczyznę.
– Miał na imię Gabriel? – pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo. – Zanim twoje serce przestało pracować, powtarzałaś imię „Gabriel" i jakieś nazwisko. Zaraz, jak ono brzmiało?
Pielęgniarka zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie „dane personalne" człowieka, o którym wiedziałam już, że nie żyje. Podróżował ze mną pociągiem po zaświatach, rozmawiając jak człowiek z człowiekiem, chciał, żebym nie odchodziła, ale pozwolił mi wrócić do „swoich".
– Cortez, nazywał się Gabriel Cortez – podpowiedziałam – i wyglądał jak główna wygrana na loterii.
– A tak, był tu taki u nas w szpitalu przed dwoma laty, przykra sprawa – kobieta westchnęła.
– Nie uważał na noże – powtórzyłam słowa Gabriela. – Chciałam ... Współczułam, że ...
– Nie uważał – usłyszałam opinię pielęgniarki.– Podobno był synem meksykańskiego mafioza, załatwiał lewe interesy na całym świecie, aż przyjechał do naszego miasta. Ktoś go dźgnął nożem w plecy.
Doktor próbował ratować jego życie, ale pan Cortez zmarł na stole operacyjnym. Sprawie nie nadano rozgłosu, bo wszyscy bali się ojca Corteza. Ciało wysłano do Meksyku w metalowej trumnie. Starszy Cortez przysłał do nas swoich ludzi, którzy się wszystkim zajęli.
– Złapali sprawcę? – zapytałam.
– I tak, i nie – odpowiedziała mik pielęgniarka. – Winny tego zabójstwa został znaleziony z podciętym gardłem w ciemnej uliczce w stolicy naszego kraju. Nikt nic nie widział i nie wiedział. Gabriela pochowano w Meksyku, w jego rodzinnej miejscowości.
– Tutejsza policja wolała milczeć niż narazić się potędze zza oceanu, której wpływy podobno nadal sięgają daleko. Więc mówisz, dziecko, że widziałaś go poi drugiej stronie? Jak wyglądał?
– Czy długo leżałam nieprzytomna? – przerwałam jej wywód.
– Kilka dni i nocy. Twoja rodzina powoli traciła nadzieję, że kiedykolwiek wyjdziesz ze śpiączki. Doktor proponował im, aby odłączyć aparaturę podtrzymującą życie i pozwolić ci odejść. Wszyscy przygotowywali się na najgorsze.
– Żyję dzięki niemu – wyznałam pielęgniarce. – A wyglądał ... całkiem do rzeczy. W chwili śmierci około trzydziestoletni, wysoki i napakowany brunet z oczami jak dwa węgle. Nosił się markowo, ciuchy i buty miał z wyższej półki. Uśmiechał się w charakterystyczny sposób. Zawadiacko. Na szyi miał srebrny łańcuch o łezkowatych ogniwach. Mówił po polsku ze śladem obcego akcentu.
– Na pewno go nie znałaś za jego życia? – pielęgniarka popatrzyła uważnie w moją stronę. – O łańcuchu wiedziałam tylko ja oraz operujący Corteza lekarz.
– Nikt? – zdziwiłam się, ale nie dostałam odpowiedzi, bo do pokoju szpitalnego, w którym leżałam, weszli moi rodzice.
– Zosiu! – mama pociągała nosem, a w jej oczach błyszczały łzy.
– Córeczko ... – tata niemal oszalał ze szczęścia, widząc mnie żywą.
A ja myślałam o Gabrielu Cortezie i jego słowach. Wiedziałam, że kiedyś się spotkamy. On i ja. Po drugiej stronie życia.
KILKA LAT PÓŹNIEJ...
Pojechałam do Meksyku w ramach praktyki zawodowej. Zdążyłam sobie powziąć postanowienie, iż odnajdę grób „mojego" Gabriela. Nie zapomniałam o tym facecie, nikogo nie miałam, chociaż od spotkania z Cortezem upłynęło mnóstwo czasu.
Wszystko wprawdzie mogło się zmienić, ale nie zmieniło, bo nadal go kochałam „szaloną miłością". To dla niego pilnie zgłębiałam tajniki języka hiszpańskiego, którym władałam niemal biegle.
Wiedziałam, że nigdy już nie odnajdę szczęścia bez Gabriela.
– Kim pani jest? – Usłyszałam za plecami czyjś głos, którego właściciel używał hiszpańskiego.
– Znałam Gabriela – odparłam i odwróciłam się w stronę, skąd dochodził. – Parę lat temu uratował mi życie.
– Pierwszy raz w Meksyku? – facet, właściciel głosu z melodyjnym hiszpańskim zaśpiewem, był młodszą wersją Gabriela Corteza, zarówno z wyglądu, jak i stylu ubierania się.
– Tak, pierwszy – odparłam krótko, zgodnie z prawdą. – Przyjechałam na praktykę zawodową i postanowiłam odnaleźć grób ...
– ... mojego starszego brata – nieznajomy położył kwiaty na grobie Gabriela. – Musiał wiele dla pani znaczyć, prawda?
– Słabo go znałam i bardzo krótko, ale ... – rozpłakałam się jak ostatnia idiotka.
– Nie płacz, bella – mężczyzna podał mi nieskazitelnie białą chusteczkę do otarcia łez. – Jestem Ruben, Ruben Cortez.
– Zosia.
– ZO - SIA? Tego się nie da wymówić! Jesteś z Polski?
Skinęłam twierdząco głową.
Tak zaczęła się moja znajomość z Rubenem Cortezem, który jeszcze tego samego dnia zaprosił mnie na kawę, a ja nie odmówiłam.
Dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem z czteroletnim stażem oraz dwójką dzieci - Gabrielem i Zosią. Nadal mieszkamy w Meksyku i chociaż wiem, że mój mąż prowadzi niebezpieczne życie, nie obchodzi mnie to, bo kocham go takim, jakim jest dla mnie i dla naszych pociech. Nie mam zamiaru wrócić do Polski, ponieważ w Meksyku odnalazłam swoje szczęście- jestem pewna, iż to Gabriel pokierował w zaświatach moimi drogami tak, abym była szczęśliwa tu, na ziemi.
Gdziekolwiek jest, zawsze będę mu za to wdzięczna do końca moich dni.
– Dziękuję, Gabriel. Spoczywaj w pokoju – powiedziałam cicho, kładąc na jego grobie pojedynczą białą różę i opuściłam cmentarz, żeby powrócić do świata żywych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top