(🌿)────rozdział czterdziesty pierwszy

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

Nocne niebo nie błyszczało gwiazdami, a wręcz przeciwnie—było spowite mrokiem, który przyprawiał nie jednego o dreszcze niepokoju. Księżyc jako jedyny nie był zasłonięty puchatymi lecz gęstymi i ciężkimi, ciemnymi chmurami, które opanowały niebo tej z pozoru normalnej nocy. Wielki, srebrzysty księżycy dawał magiczną poświatę, która delikatnie oświetlała las pod sobą. Drzewa niespokojnie trzeszczały pod każdym podmuchem wiatru, a ich zielone pąki wyglądały jakby zaraz miały odpaść rozbijając się na glebie pokrytej zieloną trawą. Cisza ogarnęła las, a wszelkie zwierzęta zapadły w głęboki sen po długim, męczącym dniu.

Nagle gdzieś poruszyły się zielone krzaki z których po chwili wyskoczyły dwa koty. Jeden naturalnie ciemny idealnie wtapiał się w ciemny krajobraz, a zaś ten drugi utytłany w ciemnej mazi sunął się ostrożnie do przodu.
Podeszli niezauważoni do jedej z ścian gęsto splecionych ze sobą krzewów malin i jeżyn, a po krótkiej chwili sunięcia do przodu na oślep znalezli małe, aczkolwiek nadal przejście. Kocur wszedł przez nie starając się nie zostawić na gąłązkach swojej brunatnej sierści co oczywiście i tak mu się nie udało. Zaś drugi, mniejszy kot został na zewnątrz siadając przez wejściem i obserwując uważnie okolice. Końcówka jego ogona nerwowo drgała, a uszy co chwilę obracały się w inną stronę uważnie pobierając każdy możliwy dzwiek wytworzony w okolicy.

Chudy, pręgowany samotnik wysunął się niepewnie zza swojej kryjówki, a nie widząc nikogo po cichu wszedł do jednego z legowisk. Kiedy wszedł do środka jego oczom ukazała się ciemno ruda, łaciata kocica, która siedziała na środku pustego legowiska. W środku panowało przyjemne ciepło oraz zapach mleka, który otulał jego ciało za każdym wdechem i wydechem.

— Jesteś pewna, że nikt tu nie przyjdzie? — Kocur zapytał cicho podchodząc do kocicy i rozglądając się uważnie dookoła. — Gdzie jest z resztą reszta kociaków?

— Ćmia Rana poszła dzisiaj w nocy spać razem z Jeżynowym Uchem. Od pewnego czasu ma proboemy ze snem tak, więc głównie spędza czas z wojownikami.

— A gdzie są moje kociaki? Nic im nie jest? Kto się nimi opiekuje? Mam nadzieję, że nie Pęd.

— Twoje kociaki są tutaj. — Wymruczała odsuwając swój ogon i ukazując tym samym trzy, małe brunatne kuleczki futerka leżące wtulone w siebie. — Są całkowicie zdrowe i ja się nimi opiekuję.

— Jestem ci napradwę wdzięczny. Dziękuję. — Wyszeptał łamiącym się od emocji głosem. Nachylił się nad swoim potomstwem i liznął każde z nich w główkę. Tęsnikł za nimi tak bardzo, a świadomość o tym, że to zapewnie ostatni raz jak je widzi łamała mu serce.

— Nie musisz dziękować. — Szepnęła miękkim głosem. — A i poza mną w klanie jest jeszcze kilka kotów, które nie wierzą w twoją winę. Krucze Futro, Lśniący Grzbiet ja oraz Nagietkowe Tchnienie będziemy stać po twojej stronie do końca swych dni.

Dawny przywódca klanu Porywistej Rzeki poczuł jak słone łzy spłynęły po jego policzkach opadając na futro jego kociąt. Malutka koteczka wymamrotała coś niezrozumiale przez sen kiedy kropla opadła na jej futro i spowodowała, że po jej ciałku przeszedł dreszcz.

— Powiedz im wszystkim, że tęsknię za nimi. — Wyszeptał podnosząc głowę i spoglądając na swoją przyjaciółkę. Tęsknił za opiekunczością Kruczego Futra, tęsknił za tymi długimi wypowiedziami Lśniącego Grzbietu, tęsknił za głosem Nagietkowego Tchnienia. Jego dawna uczennica była dla niego jak młodsza siostra, której nigdy nie miał, a zawsze chciał. Tęsnikł za nią. Za nią jak i za całym swoim klanem.

— Zrobię to, ale teraz musisz już iść. Rudzikowa Gwiazda zaraz wróci z zebrania, a kiedy cię spotka może się to źle skończyć. — Westchnęła ciężko i z powrotem otuliła kociaki szczelnie swoim ogonem.

Pręgus kiwnął tylko głową po czym na pożegnanie liznął swoje potomstwo w główki. Co chwilę zerkając za siebie wyszedł jak najciszej z legowiska po czym w kilku susach wyszedł z obozu. Powstrzymując łzy podszedł do swojej twoarzyszki, która siedziała przy jednym z drzew bawiła się chudym, łamliwym patyczkiem. Słysząc szeleszczenie liści oraz łamanie gałązek podniosła matychmiast głowę, a widząc przed sobą Gronostajową Gwiazdę odetchnęła z ulgą.

— No w końcu! — Szepnęła starając się powstrzymywać przed krzyczeniem. Wstała i machnęła nerwowo ogonem ukazując tym samym swoje zniecierpliwenie oraz zirytowanie. — Chodźmy już bo zaraz zamarznę.

Nie czekając na samotnika, imbirowa kotka ruszyła przed siebie truchtem. Po chwili również i kocur ruszył za nią tyle, że nieco wolniej. Cały czas spoglądał to tyłu i mając nadzieję, że z jego kociakami naprawdę nic nie jest. Westchnął cicho po czym przyspieszył.

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

[706 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top