(🌿)────rozdział czterdziesty

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

Stare, spruchniałe deski zaskrzypiały głośno pod łapami pręgowanego kocura kiedy ten wszedł do rozwalającej się stodoły. Na podłodze leżały złotawe źdźbła, kującego w łapy siana, a czym dalej się szło tym  więcej go było, aż przy samej ścianie układał się w wysokie górki połyskujące złotem w świetle wschodzącego słońca. W powietrzu unosiły się cząsteczki kurzu, które jasno obwieszczały, że od wielu księżycy nikogo tu nie było. Pod łapami kocura rysowały się ślady ciemniej wręcz czarnej, dawno zaschniętej krwi, która przeradzała się w większe plamy w niektórych miejscach. Ślady pazurów naznaczały ściany oraz podłoże budynku co jasno znaczyło, że kiedyś odbyła się tutaj walka. Trzesczącze przy każdym podmuchu wiatru belki zdawały się zaraz pospadać na głowę kota, który uważnie rozglądał się dookoła. Snopy światła wpadały przez liczne otwory w dachu oświetlającym tym samym całe pomieszczenie wewnątrz.

Sam Gronostajowa Gwiazda niezbyt przejmował się otoczeniem lub jakością tymczasowego schronienia ponieważ po cało nocnej wędrówce po lesie był wycieńczony. Jego ciemnozielone oczy były zaczerwienione i opuchnięte od ciągłego, nieustannego płaczu, a ciało było poranione przez pazury. Szkarlatna ciecz już dawno zaschła przez co na jego sierści i ranach potworzyły się krwiste strupy, które kruszyły się przy każdym większym ruchu. Wydawałoby się, że każdy krok był męczący dla dawnego przywódcy i to też była prawda. Jego łapy były bliskie odpadnięciu, a każdy większy krok lub skok równał się ze silnym bólem w mięśniach. Musiał odpocząć, a ta stodoła wydawała się najlepszą opcją.  Z cichym stęknięciem bólu wszedł na jeden ze stogów siana, zwijając się następnie w kłębek. Pojedyncze źdźbła kuły go nieprzyjemnie w ciało, ale w tamtym momencie go to nie obchodziło. Zamknął ociężałe powieki tym samym pozwalając sobie na odpłynięcie w głeboki oraz upragniony sen.

***

Zielonooki poczuł jak coś zaczęło go okropnie uwierać na grzbiecie, a po dłuższym czasie zmuszony został podnieść powieki. W pierwszej chwili zauważył tylko zarys czarnej sylwetki kota przez co odskoczył zaskoczony na bok jeżąc brunatną sierść. Dopiero po kilku mrugnięciach dojrzał smukłą, imbirową sylwetkę, której sierść lśniła pięknie w promieniach wschodzącego słońca. Kiedy przeniósł wzrok na oczy kota dojrzał, że kotka uśmiecha się ciepło, a jej duże, jasnozielone oczy lśniły pięknie w półmroku.

— Kim jesteś?! — Zawarczał dawny przywódca wysuwając pazury na, które natychmiastowo nabiły się źdźbła siana.

— Oh, ja jestem Trzepot, ale to chyba ja powinnam pytać ciebie kim jesteś i co robisz w moim schronieniu? — Miauknęła przyjmując nieco chłodniejszy ton głosu i poważniejąc. — A i najlepiej też wspomnij dlaczego pachniesz klanami.

— Ja.. uh...Jestem Gronostajowa Gwiazda. — Wymamrotał podchodząc bliżej koteczki. Dopiero teraz zauważył, że na jej sierści widnieją ciemniejsze i jaśniejsze przejścia tworząc tym samym piękne umaszczenie, które dodatkowo przyozdobione było cętkami. — I jestem przywódca klanu Porywistej Rzeki. Muszę spełnić...misje, ale po drodze zaatakował mnie jakiś samotnik.

Skłamał, nie miał zamiaru zwierzać się obcej kotce o tym co stało się w jego życiu. Nie ufał jej nawet pomimo jej względnie przyjaznego wyglądu. Pewnie większość kotów by jej zaufała zaraz po tym jak Trzepot obdarzyła ich tym... ciepłym, delikatnym spojrzeniem, a jej długi ogon spoczął na czyimś boku. Jednak Gronostajowa Gwiazda nie ufał już nikomu. Bał się, że znów go odrzucą zostawiając na pastwę losu pośród łez i bólu. Nie chciał zostać znów sam.

— W takim razie oczekuje jakiegoś dziękuję za opatrzenie ran? — Miauknęła znacząca wskazując końcówką ogona opatrzone rany przywódcy. —  Poświęciłam do tego cenny czas. Równie dobrze mogłam teraz leżeć i odpoczywać; to się wydaje o niebo ciekawsze niż opatrywanie ran obcym kocurom.

Kocica unosząc puchaty ogon ukazała swój jaśniejszy, lekko nabrzmiały brzuszek, który od razu przykuł wzrok pręgusa. Jest w ciąży? Najwidoczniej tak, ale w takim razie powinna odpoczywać w cieple, a nie pałętąć się po chłodzie. Dopieto teraz dotarło do niego, że prawdopodobnie ciężarna zauważyła kocura akurat chcąc zaznać ciszy. Musiała się nieźle zdziwić widząc poranionego, śpiącego przybysza, który wyglądał jakby nie jadł od conajmniej kilkunastu księżycy.

— Gdzie się patrzysz?! — Zawarczała zasłaniając znów swój brzuszek. Najwyraźniej musiała zauważyć jak przywódca tępo się w nią wpatruje co przysporzyło ją o dyskomfort.
Najwyraźniej temat jej kociaków był dość delikatny, więc samotnik wolał go nie ciągnąć dalej.

— Przepraszam. — Wymamrotał odwracając wzrok gdzieś na bok. Mimo iż pewne pytania wręcz cisły się mu na język wolał ich nie zadawać. Tak dla własnego bezpieczeństwa.

— Jesteś może głodny? Prawie cały dzień spałeś i stawiam, że pewnie chcesz jeść. Jeśli tak to mogę ci pokazać najlepsze miejsca do polowania. — Samotniczka przerwała niezreczną ciszę wcześniej wstając i zeskakując z stogu złotego, niewyogodnego siana. Kocur kiwnął jej tylko w odpowiedzi po czym powoli oraz ostrożnie zsunął się z góry siana tym samym rozsypując trochę złotwej trawy na boki. Powolnym oraz ocieżałym krokiem ruszył za Trzepotem przy okazji uważnie rozglądając się dookoła. Wszędzie nie rysowały się wysokie drzewa o pięknym zapachu, a wielkie pola gdzie dwunożni biegali pomiędzy roślinami. Gdzieś w oddali rysowała się małe gniazdo dwunożnych, które było jednak mało widoczne przez wysokie kłosy trawy stojącej przed nim. Zaś z drugiej strony jego oczom ukazało się gigantyczne, błyszczące w promieniach słońca jezioro po, którym pływały spokojnie kaczki. Nie widział jednak nigdzie drzew za, którymi już począł tęsknić. Nie miał pojęcia jak daleko był od swojego klanu dopóki nie spojrzał przed siebie gdzie ku górze pięły się wysokie sosny zupełnie takie jak w jego klanie. Kiedy weszli w las do jego nosa dotarł przyjemny i znajomy zapach żywicy, który od razu otulił go ciepłą aurą. Zaraz ona jednak wyparowała kiedy przypomniał sobie ostatnie zdarzenia oraz jedną z przepowiedni, która nadal brzmiała w jego uszach jak jakieś przekleństwo.

"Zniszczy cię to co kochasz, Gronostajowa Gwiazdo"

O ile wcześniej nie rozumiał sensu tej przepowiedni tak teraz wydawała mu się ona oczywista. Nie miał już co niej ani jednej wątpliwości. Najpierw śmierć Błądzącego Lotu, stracenie Rudzikowej Fali oraz Pędu, a teraz utracenie zaufania klanu. Został pokonany, zniszczony przez wszystko co jego serce kochało.

Nagle pręgus upadł ciężko na trawę czując jak jego łapy stały się dziwnie miękkie i nie zdolne do uniesienia go, a słone łzy zaczęły się gromadzić w jego ciemnozielonych oczach. Nie trzeba było długo czekać aż zaczęły opadać szybko na zielona trawę oraz glebę powodując tym samym, że stała się ona lekko wilgotna. Trzepot z przerażeniem podbiegła do niego, a jej i tak duże oczy teraz były jeszcze bardziej rozszerzone.

— Halo? Gronostaj! Co się stało?! — Krzyknęła otulając dawnego przywódcę swoim puchatym ogonem. — Czemu płaczesz?

— Muszę się spotkać z moimi kociętami, Trzepot. Muszę. One są wszystkim dla mnie, nie mam już nic prócz nich. — Wyszeptał pociągając cicho nosem i przymykajac oczy. — I nie jestem na żadnej misji, nie zaatakował mnie żaden samotnik. Te rany zrobiłem sobie sam oraz zostałem wyrzucony z klanu za to, że rzekomo kogoś zabiłem. Jestem niewinny! Proszę, Trzepot. Pomóż mi się z nimi spotkać!

Podniósł głowę spoglądając zrospaczony na zmieszaną samotniczkę. Jej wyraz pyska wyrażał zdziwenie, ale i też przejęcie, które jednak zaraz znikło gdzieś w opanowaniu. Kocica zabrała swój ogon od pregusa po czym usiadła owijając go sobie wokół łap. Westchnęła cicho po czym wyszeptała coś do siebie robiąc przy tym dziwną mine.

— Dobra, pomogę ci. — Wypowiedziała imbirowa samotniczka podnosząc wzrok zielonych ślepi na załamanego samotnika. — Pod warunkiem, że pomożesz mi z wychowaniem kociąt, okej? Nie nadaję się na matkę, a one będą potrzebować wspaniałej opieki. Nie chce aby doznaly takiego bólu jak ja czy ty.

Wymamrotała po czym położyła jedną ze swoich łap na swoim nabrzmiałym, jasnym brzuszku. Na jej pysku wymalował się słaby aczkolwiek ciepły uśmiech, a pręgus równiez uśmiechnął się słabo i nikle.

— Okej. — Odparł pewnie pociągając nosem i wycierając swoje łzy, które i tak z powrotem pchały mu się do oczu chcąc znów splynąc po jego policzkach.

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

[1250 słów]

czy ktoś ma już jakieś zdanie na temat trzepotu? uvu

poza tym, czym bliżej końca będziemy tym bardziej będzie emocjonalnie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top