Rozdział 1
W słuchawkach leciało Style Taylor Swift, gdy niespiesznym krokiem szłam do Mayfair Art. Londyn pod koniec września nie rozpieszczał, ale miałam parasolkę, w dłoni trzymałam papierowy kubek najpyszniejszej kawy na świecie i na cały głos śpiewałam ulubioną piosenkę. Dodatkowo pani Lee na zajęciach z aktorstwa miała ogłosić coś podobno bardzo ważnego, więc byłam jeszcze bardziej podekscytowana. Zastanawialiśmy się z Nicholasem co to może być przez cały weekend. Cały, calusieńki weekend, więc miałam nadzieję, że będzie to coś naprawdę ekscytującego, bo inaczej poddałabym wątpliwości cały mój wysiłek nad zastanawianiem się, co to jest. Liczyłam na to, że Margaret Lee, najlepsza nauczycielka Mayfair Art College, mnie nie zawiedzie. Do tej pory nie zdarzyło jej się to chyba jeszcze nigdy.
Kiedy weszłam do szkoły, sięgnęłam do kieszeni po telefon, wyłączyłam muzykę i z ogromnym bólem serca dopiłam swoje latte. Wyrzuciłam kubek do kosza na śmieci i skierowałam się w stronę szkolnych szafek. Po drodze minęłam wiele ludzi, którzy od niepamiętnych czasów byli podzieleni na grupki. Malarze, aktorzy, pisarze, poeci, wokaliści, typowe dla każdego liceum "wredne dziewczyny" i, o dziwo, sportowcy. Niektórzy dziwili się, dlaczego nasza artystyczna szkoła posiada drużynę sportową, ale czy to nie powinno stać się oczywiste, że sport także jest sztuką? Przetrwania, na przykład?
Podeszłam do szafki, gdzie stała już Ada z dwoma papierowymi kubkami w rękach. Miałam ochotę całować jej stopy za kupienie mi kolejnej kawy. Otworzyłam szafkę, włożyłam do niej wcześniej złożoną już parasolkę i mając już wolne ręce wzięłam od niej jeden kubek. Od razu w dłonie zrobiło mi się cieplej.
— Bogu niech będą dzięki, że cię mam! – uśmiechnęłam się w podziękowaniu.
— Powiedziałabym "na zdrowie", ale tak namiętnie pijesz kawę, że twoje serce już dawno tańczy walca z kostuchą.
Wspominałam już, że kocham swoją najlepszą przyjaciółkę nad życie?
— Co masz na pierwszej lekcji? – zapytała. – Rose i ja mamy francuski.
— Angielski. Na szczęście zaraz po nim mam aktorstwo, a Lee ma ogłosić coś wielkiego i nie mogę się doczekać!
— Twój optymizm jest niebywały, Floro McKenzie, naprawdę.
Ada nie była, tak jak ja, niepoprawną optymistką. Była moim zupełnym przeciwieństwem, ale one się przecież przyciągają. Każdy, kto nas znał, wiedział, że Flora i Ada przyciągają się wzajemnie. Chyba jedyną rzeczą, która nas łączyła była muzyka, niezależnie jaki rodzaj.
— Widziałaś gdzieś Nicholasa? – zapytałam.
— Twojego Romea? Nie, nigdzie go nie widziałam, ale dam sobie głowę uciąć, że jest na boisku i gra w kosza z Adrienem i Shane'em. Możemy tam pójść. Mamy jeszcze... Dokładnie piętnaście minut do pierwszej lekcji.
— Po pierwsze, to tylko przyjaciel. Po drugie, jak już masz porównywać nas do kogoś, to niech to będą Lorelai i Luke, są zdecydowanie lepsi niż Romeo i Julia. A po trzecie, chętnie pójdę popatrzeć jak grają.
— Każda tak mówi, a potem nagle okazuje się, że od dzieciństwa się podkochuje – prychnęła.
Nicholas Johnson był chodzącym ideałem. Miał talent absolutnie do wszystkiego. Koszykarz, aktor, gitarzysta, a przede wszystkim szkolny Timothée Chalamet. Ale Nicholas Johnson to przede wszystkim mój partner w zbrodni, mój absolutnie najlepszy przyjaciel. Znamy się od pieluch. To znaczy, kiedy on zaczynał raczkować, ja jedyne co widziałam to sufit i świat z poziomu podłogi.
Nawet w przedszkolu, jeśli bawiliśmy się we dwoje, nikt inny nie mógł do nas dołączyć. Stworzyliśmy tak silną więź, że nawet mój kilkumiesięczny wyjazd na kontynent tego nie zmienił. Dzwoniliśmy do siebie co najmniej dwa razy dziennie każdego dnia, nie licząc wyjątkowych sytuacji wiadomo. Oglądaliśmy nawet razem filmy przez FaceTime. A kiedy wróciłam wszystko było jak dawniej. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że o ile to możliwe, zżyliśmy się przez to ze sobą jeszcze bardziej.
W szkole zbierało się coraz więcej uczniów. W końcu czasu do pierwszej lekcji było coraz mniej, a korytarze robiły się coraz tłoczniejsze. Pod większością klas nie było uczniów, bo siedzieli już w środku, ale pod niektórymi zbierały się grupki czekające na dzwonek.
Wyszłyśmy na zewnątrz i oczywiście zobaczyłyśmy Nicholasa, Adriena i Shane'a oraz paru innych chłopaków z drużyny, których kojarzyłam z meczów Johnsona. Widząc ich, uśmiechnęłam się pod nosem, co nie umknęło na uwadze Ady.
— Uśmiechasz się, jakbyś dostała co najmniej A z matematyki. Widzisz go codziennie, Floro.
— Powiedziała to osoba, która wcale nie ma w pokoju zdjęć Brada Chandlera.
Moja przyjaciółka podkochiwała się w nim odkąd zaczęłyśmy szkołę średnią. Był zdecydowanie najpopularniejszym chłopakiem w Mayfair Art, oczywiście przez to, że był kapitanem szkolnej drużyny koszykarskiej. Na jego punkcie szalała co druga osoba, która kiedykolwiek zobaczyła go na oczy. Nie wspominając o czternasto- czy piętnastolatkach, które mdlały, jak tylko Brad przeszedł obok nich i dostały szansę poczucia zapachu jego wody kolońskiej.
— Zamilcz, zmoro nieczysta. Naślę na ciebie egzorcystę, jak jeszcze raz powiesz to głośno.
Zaczęłam się z niej śmiać, kiedy przywołała swój ulubiony tekst o egzorcyście, a ona już po chwili śmiała się razem ze mną. Przez to nawet nie zauważyłyśmy w którym momencie pojawiły się przed nami chłopaki. Nicholas Johnson i jego banda – bliźniacy Brandon.
— Może pośmiejemy się z wami, co? – zapytał Shane.
— Bardzo proszę, droga wolna, ale chciałam zauważyć, że za dokładnie trzy minuty zaczyna się pierwsza lekcja, a ja nie chcę się spóźnić.
— Flora, słonko, mogłabyś czasem odpuścić tej nauki. Masz lepsze stopnie niż my wszyscy razem wzięci – stwierdził Adrien.
— Daj jej spokój, Adrien. Mógłbyś wziąć z niej przykład i sam się przyłożyć do nauki. Jeszcze niedawno chciałeś iść na Cambridge – odpowiedział mu Nicholas.
— No już, już, Romeo, obiecuję, że już będę grzeczny – zaśmiał się.
Rozdzieliliśmy się, każdy idąc w swoją stronę, aby pójść na swoje lekcje. Ja miałam z Nicholasem, bliźniacy razem, a Ada miała z Rose.
W pewnym momencie poczułam dwie rzeczy. Po pierwsze to, że się czerwienię, a po drugie rękę łapiącą mnie w talii i przyciągającą mnie do siebie. Spojrzałam w stronę osoby, która mnie przytuliła i zobaczyłam Nicholasa, co na pewno spotęgowało rumieniec, który wkradł się na moje policzki. Bogu niech będą dzięki, że nikt z kim się przyjaźnię tego nie widział. Inaczej podjęłabym ryzykowną decyzję o pójściu do ortodoksyjnej szkoły gdzieś na południu Rosji, gdzie już nikt nigdy więcej nie znalazłby mnie i nie wypominał moich rumieńców na twarzy spowodowanych ręką przyjaciela na moim ciele.
W klasie znaleźliśmy się równo z dzwonkiem. Usiedliśmy obok siebie w ławce pod oknem, wyjęliśmy swoje notatki, a pan Jenkins rozpoczął zajęcia.
— W porządku, proszę państwa, czy możemy zacząć? – zadał na początku swoje standardowe pytanie. W klasie rozległ się cichy pomruk odpowiadający na nie. Entuzjazm tryskał z tych ludzi bez najmniejszych wątpliwości. Ja akurat uwielbiałam lekcje Jenkinsa, ale z samego rana, rzeczywiście muszę przyznać, że to nie było najprzyjemniejsze, co mogło mnie spotkać. – Zaczniemy dzisiaj Doktora Jekylla i Pana Hyde'a, jak sami zdecydowaliście, a za tydzień zaczniemy Portret Doriana Graya.
Przez całą godzinę nie mogłam się skupić. Niecierpliwie czekałam aż zadzwoni dzwonek na przerwę, co chwilę sprawdzając zegarek. Nie myślałam o niczym innym niż zajęciach teatralnych i wielką nowiną Margaret Lee. Patrzyłam przez okno pijąc moje zimne już latte, kiedy poczułam niezbyt mocne, ale jednocześnie nie takie wcale lekkie szturchnięcie. Obróciłam głowę i zobaczyłam, że to Nicholas stał za tym haniebnym czynem.
— I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – powiedziałam szeptem, ale jak się okazało mało subtelnym. Kiedy się zorientowałam, odwróciłam głowę w stronę nauczyciela. I spaliłam totalnego buraka.
Robert Jenkins właśnie patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami i bynajmniej nie wyglądał jakby chciał mnie pochwalić. Właściwie to nawet nie bardzo miał za co mnie chwalić, bo raczej nie za nieuważanie na lekcji.
— Panno McKenzie, czy może pani powtórzyć moje ostatnie zdanie? – sprowokował mnie.
— Ja... Eee... Nie mogę, profesorze Jenkins, przepraszam – odpowiedziałam, zagryzając wargę ze stresu.
— Ma pani szczęście, że taka sytuacja nie zdarza się pani często. W innym wypadku inaczej byśmy rozmawiali.
Sensacja w Mayfair Art! Flora McKenzie zrugana przez profesora Roberta Jenkinsa po raz pierwszy w jej życiu. Najlepsze rozpoczęcie dnia w całym wszechświecie.
— Flo, co z tobą? – Usłyszałam przy uchu, kiedy na powrót zajęłam się lekcją. Zostało ostatnie piętnaście minut, ale naprawdę próbowałam się skupić, aby znowu nie podpaść nauczycielowi.
— Powiem ci po lekcji, Nico.
Zmarszczył brwi, ale nic nie odpowiedział. Nie lubił, gdy go zbywałam, a zresztą nie dziwiłam mu się – ja też tego nie lubiłam.
Kiedy zadzwonił ten upragniony przeze mnie dzwonek, myślałam, że jęknę ze szczęścia. Od zajęć teatralnych dzieliło mnie już tylko kilkanaście minut, a je mogłam spędzić na rozmowie z przyjacielem.
— Houston do Flory! Co z tobą, McKenzie? – zapytał mnie Nicholas. Westchnęłam.
— Nie mogę się doczekać tego, co powie Lee na zajęciach. Po prostu. Ty nie?
— Mózg sobie zwichnęłaś wybiegając z tej sali jak oszalała? Oczywiście, że ja też nie mogę się doczekać. Zwyczajnie nie okazuję tego tak, jak ty to robisz.
— Tak, a jak ja to robię, co? – podpuściłam go. Zamiast mi odpowiedzieć stanął i oparłszy się o ścianę, popatrzył się na mnie z politowaniem. Zaśmiałam się szczerze i podeszłam do niego. – Myślę, że powie, że będziemy grać We will rock you. Tak bardzo chciałabym zagrać Scaramouche! Gdyby ciebie obsadziła w roli Galileo, moglibyśmy zagrać parę. – O Jezusku. Co ja powiedziałam. Cholera. Cholera. Cholera. – To znaczy... Eee, jeny... Zapomnij.
Szybko się speszyłam i odwróciłam głowę w przeciwną stronę. Nawet nie wiem, jak Jamie zareagował na moje słowa. I chyba wolę nie wiedzieć. Wszyscy święci, mam nadzieję, że moje głupie gadanie nie przekreśliło naszej przyjaźni. Dobry Boże. Ale z drugiej strony myśl o byciu dla niego kimś więcej... Nie. Stop, Flora. Wcale tak nie myślisz. Nie.
— A ja myślę, że Tick, tick... Boom! – powiedział nagle, a to spowodowało, że mój umysł zmusił mnie, żebym znowu na niego popatrzyła. – Powinniśmy go zrobić. Pamiętasz, jak oglądaliśmy ten film z Andrew Garfieldem? – zapytał, ale nie dał mi nawet czasu na odpowiedź. – Od tamtej pory marzę, żeby zagrać Jona.
Zmrużyłam oczy, bo nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek wspominał mi o roli Jona jako swojej wymarzonej. Zawsze rozmawialiśmy o Romeo, Radamesie, Tonym, ale nigdy o Jonathanie. Oczywiście, rozumiem, że nie musi mówić mi o wszystkim, ale to musicale... Myślałam, że w tej kwestii nie mamy przed sobą tajemnic.
— Nigdy nie mówiłeś, że chcesz zagrać Jonathana Larsona – powiedziałam przekornie. Nie byłabym sobą, gdybym mu tego nie wypomniała.
— Tak? – zastanowił się. – Być może naprawdę ci o tym nie wspominałem. Ale tak, podziwiam go i byłbym szczęśliwy, gdyby ktoś kiedyś obsadził mnie w tej roli.
Nie potrafiłam się na niego długo gniewać. Jego ciemne loki opadające na czoło i błyszczące błękitem oczy po prostu to uniemożliwiały.
Gdy tak dyskutowaliśmy na temat potencjalnych sztuk, które szkoła mogłaby wystawić, zadzwonił dzwonek. Poczułam jakiś dziwny, ale przyjemny ucisk w brzuchu, a na polikach poczułam zalewające mnie ciepło. W końcu nadszedł ten moment. Nareszcie dowiem się tego, na co tak czekałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top