Rozdział 6
Mikołaj prowadził mnie przez tłum ludzi, którzy szeptali obelgi na mój temat. Czułam się potwornie źle czując na sobie nienawistne i pełne obrzydzenia spojrzenia. Gdyby nie ściskająca moją dłoń, dłoń Mikołaja pewnie uciekłabym stąd w pośpiechu. Jednak, gdy nareszcie dotarliśmy na parkiet ludzie przestali gadać, bo zaczęła się zabawa. Wszyscy tańczyli, a ja już po chwili zapomniałam o ich reakcji na mój widok i z radością oddałam się tańcu.
Mikołaj w jednej chwili okręcił mnie sprawiając, że moja suknia zawirowała przepięknie, a w kolejnej sekundzie byłam tak blisko niego, że praktycznie stykaliśmy się nosami. Czułam, że chce mnie pocałować i znieruchomiałam nie wiedząc jak odsunąć się, by go nie urazić. Wtedy ktoś chwycił moją dłoń i mój wzrok spotkał się z cudownym spojrzeniem czarnych oczu.
-Edwin? Jednak przyszedłeś?- zapytałam zaskoczona, a on uśmiechnął się do mnie promiennie.
-Nie mogłem się oprzeć- odparł i spojrzał na Mikołaja. -Odbijany. Mój przyjaciel zmierzył go chłodnym spojrzeniem, ale pozwolił, bym pozostawiła go na parkiecie samego, by zatańczyć z Edwinem. Ten zaś prowadził mnie w tańcu z niebywałym wdziękiem. Czułam się tak, jakbym tańczyła z zawodowcem. Ponadto jego spojrzenie było takie czarujące.
Natychmiast przypomniałam sobie o balu i o pocałunku z sokołem. Z nieznajomym, którym prawdopodobnie był Edwin. Jednak wciąż nie byłam tego pewna, bo skoro mnie pocałował i zdawał sobie z tego sprawę, dlaczego jak dotąd nic nie powiedział?
Ten jakby słysząc moje myśli uśmiechnął się łobuzersko i pochylając w moją stronę przysunął usta do mojego ucha. Z takiej odległości czułam, aż nazbyt wyraźnie cudowny zapach jego skóry. Nie mogłam się mylić. Nie było takiej możliwości. Doskonale umiałam zapamiętać każdy zapach, który mi się z czymś kojarzył, a ten zapach kojarzył mi się z kimś aż za bardzo.
-Mogę Cię stąd gdzieś porwać?- zapytał, a ja bez namysłu skinęłam głową. Nie wiedziałam jaka siła mnie do niego ciągnie, ale z pewnością nie był to rozsądek.
Trzymając go za rękę pozwalałam prowadzić się przez tłum wiedząc, że gdzieś tam zostawiam Mikołaja w bardzo niegrzeczny sposób. Jednak on również zachował się inaczej niż jak wtedy, gdy byliśmy nierozłączni. Przekroczył cienką linię dzielącą przyjaźń i miłość, a ja nie byłam pewna czy coś więcej poza sympatią jestem w stanie mu zaoferować.
Edwin pilnował, by nikt nie potrącił mnie bądź nie dotknął w niewłaściwy sposób, kiedy kroczyłam tuż za nim nie wiedząc do końca dokąd chce mnie zabrać. Kiedy dotarliśmy do stojącego na uboczu konia zrozumiałam, że będzie to przejażdżka. Edwin bez pytania chwycił mnie w pasie i wsadził na siodło, a następnie wskoczył na konia tuż za mną i przesuwając się do mnie znacznie pewniej niż wtedy, gdy jechaliśmy na targi kwiatów ruszył galopem przez pola.
-Dlaczego przyjechałeś na zabawę, skoro nie miałeś ochoty tańczyć?- zapytałam, kiedy kłusując pokonywaliśmy kolejne mile lasu.
-Naprawdę nie wiesz Alison?-zapytał szeptając wprost do mojego ucha, aż ciarki przeszły mi po całym ciele. Jego głos działał na mnie tak...paraliżująco, ale także podniecał.
-Może chciałabym to od Ciebie usłyszeć?- odparłam, a on przycisnął usta do mojego policzka, a potem zaczął całować także moją szyję. Serce zabiło mi szybciej.
-Pachniesz tak cudownie jak wtedy- odparł, a ja wyprostowałam się zaskoczona jego stwierdzeniem.
-Czyli kiedy?
-Na targach kwiatów- odparł po chwili milczenia. Rozluźnienie przyszło natychmiast. Może to nie był mój sokół, ale i tak już coś do niego czułam. Może wreszcie los da mi się szczęśliwie zakochać?-Hmm...-mruknęłam, kiedy jego usta znów muskały mój policzek.-Edwinie, czy...mógłbyś odwieść mnie do domu?- zapytałam resztką silnej woli pozbywając się nieczystych myśli.
-Jak sobie życzysz, milady- odparł, a ja uśmiechnęłam się delikatnie słysząc jak się do mnie zwrócił. W drodze powrotnej już mnie nie całował, ale jego dłoń obejmowała mnie w pasie, a ja nie mogłam się oprzeć, by nie błądzić po niej swoimi palcami. Czułam jak przechodzą go dreszcze i sama byłam nieco roztrzęsiona. Wiedziałam, że jedna iskra mogłaby sprawić, iż nie umielibyśmy się pohamować.
Na szczęście niewiele czasu zajęło dotarcie pod mój dom. Edwin pomógł mi zsiąść z konia i kłaniając mi się odjechał.
______________________________________________________
Nazajutrz pognałam prędko do pracy. Nie chciałam nadwyrężać cierpliwości pani Very. Od progu powitała mnie panienka Liliana. Czułam się trochę niepewnie w jej obecności. Była szlachcianką, a poza tym po tym jak panicz rozstał się z nią nie wiedziałam czego się mogę spodziewać.
-Alison, kochanie musisz mi pomóc- odparła i odciągnęła mnie w stronę kuchni, gdzie Marija obierała właśnie warzywa na zupę.
-Jak mogę panience pomóc?- zapytałam uprzejmie.
-Potrzebuję klucza od stajni panicza. Pójdziesz do jego pokoju i mi go przyniesiesz?-zapytała, a ja spojrzałam na nią z przerażeniem.
-Panienko, jeśli wejdę do tamtego pokoju to jaśnie pani Vera mnie ubije. Dostaliśmy wszyscy kategoryczny zakaz zbliżania się choćby do drzwi- odparłam, bo na samą myśl, że mogłabym dostać baty mnie całkowicie przerażała.
-Nie bój się, jeśli Cię złapią osobiście stanę w twojej obronie, zgoda?- zapytała, a widząc moją niepewność dodała- poszłabym sama, ale po tym jak się rozstaliśmy nie mogę liczyć na to, iż pozwoli mi zbliżyć się do naszego konia, a ja tak bardzo go kocham- odparła, a ja nie do końca byłam pewna czy ma na myśli konia czy jaśnie pana.
Westchnęłam ciężko i skinęłam jej głową.
-No dobrze, ale mam nadzieję, że ta decyzja nie będzie mnie kosztować życia- odparłam i ruszyłam schodami na piętro. Kiedy stanęłam pod drzwiami, czułam jakby serce miało mi zaraz wyskoczyć z piersi. Ostrożnie nacisnęłam na klamkę i zakradłam się do środka komnaty. Łóżko było w nieładzie, a po podłodze walały się ciuchy. Zaczęłam szukać klucza, kiedy na tarasie dostrzegłam mężczyznę czytającego książkę. Wtedy też zrzuciłam małą figurkę z półki, a ta uderzyła z hukiem o podłogę. Miałam nadzieję, że panicz tego nie usłyszał i najciszej jak umiałam ruszyłam do drzwi.
Kiedy dotykałam już klamki ten złapał mnie za rękę i odwrócił ku sobie. Cały strach jak czułam wyparował, zastąpiony zaskoczeniem i niedowierzaniem, gdyż przede mną stał Edwin.
-Edwin?-zapytałam cicho czując napływające do oczu łzy.- Ty jesteś szlachcicem? Bratankiem pani Very?- nie wiedziałam jak się zachować. Chciałam uciec jak najdalej się da. Czułam się oszukana i zraniona jak nigdy w życiu.
-Alison ja...wyjaśnię ci wszystko- odparł spokojnie, chociaż nie był zbyt pewny siebie. Nic dziwnego w tej sytuacji. Jego zabawa właśnie dobiegła końca.
-Co chce mi pan wyjaśniać? Zabawił się pan moim kosztem! Bawił moimi uczuciami i wplątał w grę w której byłam wyłącznie szarym pionkiem. Mam nadzieję, że dobrze się pan bawił, bo gra dobiegła końca- odparłam, a po moich policzkach płynęły łzy.
-Alison, proszę- odparł próbując mnie zatrzymać, ale odepchnęłam go od siebie.
-Proszę się do mnie więcej nie zbliżać! Nie chcę pana znać- krzyknęłam i wybiegłam z jego pokoju kierując się w stronę schodów. Tam czekała na mnie panienka Liliana. Gdy zobaczyła mnie zapłakaną spojrzała na mnie z przerażeniem.
-Alison, co się stało? Masz klucz?- zapytała, a ja pokręciłam głową. Nic mnie nie obchodził już żaden klucz. Chciałam jedynie wyjść z tamtego budynku, wrócić do domu i płakać.
-Pan...pan mnie przyłapał, co ja teraz zrobię?- odparłam zapłakana, bo nie chciałam, by rozgniewała się na mnie przyjaciółka Rozaliji.
-Spokojnie, nic się nie bój. Idź do domu, powiem twojej pani, że zabrałam Cię do swojej ciotki, byś wysprzątała ogród. Wszystko załatwię z paniczem, by za wejście do jego komnaty nie spotkała cię kara, idź, no już- ponagliła, a ja skinęłam głową i wybiegłam z budynku.
***
Kiedy Alison wybiegła z mojej komnaty czułem się pusty. To co powiedziała uświadomiło mi, że naprawdę ją zraniłem ukrywając to kim jestem. Cały żal jaki czułem musiałem w jakiś sposób z siebie wyrzucić. Wychodząc ze swojego pokoju skierowałem się do biblioteki. Najpierw chciałem tylko uspokoić się czytając, ale kiedy to nie pomogło zacząłem przywracać regały z książkami. Rzucać księgami o ściany, aż wszystko co mi pozostało to uczucie wstydu.
Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, co zrobiłem i pospiesznie opuściłem bibliotekę. Nie mogłem jednak siedzieć w miejscu, więc ruszyłem na spacer chcąc przemyśleć, co mam teraz zrobić. Teraz, gdy Alison, kobieta na której po raz pierwszy mi zaczęło zależeć nie spojrzy mi już w oczy.
***
W drodze do domu wpadłam na Mikołaja. Gdy zobaczył mnie zapłakaną natychmiast zatrzymał konia i doskoczył do mnie z zatroskaną miną.
-Alison, kwiatuszku co się stało? Ktoś Cię skrzywdził?-zapytał, a ja po prostu przytuliłam się do niego. Objął mnie czule, a kiedy nieco się uspokoiłam pomógł mi wsiąść na konia i zawiózł mnie do domu.
Usiadłam na pniu przed swoją chatą i patrzyłam jak Mikołaj rozpala ognisko. Kiedy usiadł obok mnie oparłam głowę na jego ramieniu.
-Przepraszam, że wczoraj Cię zostawiłam- odparłam, a on pogładził mnie po plecach.
-Ciii, nic nie szkodzi. Nic się nie stało króliczku- odparł, a ja uśmiechnęłam się przez łzy.- Czy to ten Edwin coś ci zrobił?-zapytał, a ja znów zaczęłam płakać.
-Jestem straszliwie głupia Mikołaju. Nawet nie wiesz jak bardzo- odparłam, a on pocałował mnie w czoło i troskliwie objął ramieniem.
-Cichutko. Teraz jesteś już bezpieczna. Nie dam Cię więcej skrzywdzić- szepnął, a ja uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy.
-Dobrze, że wróciłeś- odparłam i pocałowałam go w policzek. Kiedy jednak zbliżyłam usta do jego ust, on odsunął się nieznacznie.
-Jesteś rozżalona kwiatuszku, ale dobrze wiem, że tego nie chcesz. Kiedy naprawdę będziesz pragnęła być dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką, będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ale teraz to nie najlepszy moment i nie chciałbym byś czegoś takiego żałowała- odparł, a ja pocałowałam go ponownie w policzek i przysunęłam się bliżej.
-Przepraszam- wyszeptałam mu do ucha i wtulając w jego ramię znów zaniosłam się płaczem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~Liliana~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pobiegłam do pani Very, by jak najszybciej powiedzieć jej o Alison, ale właśnie wtedy zobaczyłam jak Edwin wychodzi z biblioteki i rusza do wyjścia. Zaczekałam, aż zniknie za drzwiami i zakradłam się do jego pokoju i w kilka sekund znalazłam klucz od stajni.
-Zobaczymy, jak będziesz się czuł, gdy to ty stracisz to co kochasz- odparłam do siebie i ruszyłam do wyjścia. Przekazałam strażnikowi, by powiedział pani Verze, że Alison źle się czuła i poszła do domu. Wiedziałam, że to nie będzie dobre wyjaśnienie, ale w ten sposób miałam już kolejny punkt mojego planu. Planu zemsty na jaśnie panu Edwinie, wielkiemu podróżnikowi i kłamcy.
____________________________________________________
Kolejny rozdział.
Jak wam się podoba?
Co myślicie o tym opowiadaniu? Chcielibyście poznać ciąg dalszy?
Ciekawie się to czyta czy raczej jest nudne?
Proszę bądźcie szczerzy😉😉
Czekam na wasze komentarze
Pozdrawiam
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top