Rozdział 5
Z samego rana jak na skrzydłach pobiegłam do pałacu. Tego dnia nic nie mogłoby popsuć mi humoru. Dzisiaj miałam porządkować bibliotekę Rosaliji. Uwielbiałam książki, a już zwłaszcza pracę wśród nich. W pałacu jednak od samego rana panował dziwnie ponury nastrój. Wszyscy mówili o hucznym rozstaniu panicza z panną Lili. Było mi jej szkoda, ale w końcu tacy są ci z wyższych sfer. Nigdy nie wiążą się z kobietami na stałe. Obiecują gruszki na wierzbie, a potem odchodzą w siną dal.
Dlatego tak rzadko zbliżałam się do ludzi. Gdybym chodziła do wsi częściej to z pewnością bym komuś zaufała, a może i zdążyła się do kogoś przywiązać, a wtedy byłabym się tego, że tą osobę stracę, bo niewątpliwie nie miałam szczęścia w życiu do uczuć. Chyba, że mowa o samotności, bo tą znałam, aż nazbyt dobrze. Wycierając książki z kurzu myślałam o Edwinie. Przystojny chłopak z obcej wsi. Tajemniczy, ale bardzo zabawny i odważny. Tak bardzo chciałam dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Jednocześnie jednak pragnęłam zakończyć to póki moje uczucia całkiem nie zawładnęły rozumu.
-Alison jesteś tam?- zza drzwi usłyszałam głos Rozaliji.
-Tak panienko- odparłam szybko.
-Proszę, otwórz mi drzwi, mam zajęte dłonie- odparła, a ja podbiegłam do drzwi i szybko otworzyłam je przed panienką, która wtaszczyła do środka stos nowych ksiąg.
-Dlaczego panienka dźwiga, to powinien służący tu wnieść za panienkę- odparłam, a ona tylko machnęła ręką i zaśmiała się słodko.
-Nikomu nie dam dotknąć moich cudeniek- odparła i położyła stos ksiąg na stoliku. -Nikomu poza Tobą- odparła i puściła do mnie oczko. Uśmiechnięta zabrałam się za układanie ksiag na pustej półce. Robiłam to z wielką pasją i przyjemnością. Przez to, że Rozalija bardzo mnie lubiła jej matka często przymykała oko na moje potknięcia. To dlatego jak dotąd nie otrzymałam nigdy chłosty. Mimo to wiedziałam jak było to bolesne.
-Słyszałam o panience Lilianie, to prawda co mówią?- zapytałam, a Roza skinęła głową.
-Tak, biedna. Spodziewałam się tego po moim kuzynie. On taki światowy, z pewnością nie nadawał się do żeniaczki, a moja matka wciąż wierzyła w niemożliwe. Lili nie byłaby z nim szczęśliwa- podsumowała, a ja tylko skinęłam głową.
Cóż mogłam dodać. Nie znałam panicza, a osądzanie kogoś po pozorach to według mnie nieludzkie. Znowu zamyśliłam się o tajemniczym sokole, który mnie odnalazł po tym magicznym pocałunku w ciemności. Edwin...był zbyt idealny, by mógł być prawdziwy.
Nagle do drzwi ktoś zapukał i obie spojrzałyśmy w ich stronę nieco zaskoczone. Podbiegłam, by je otworzyć i oczom nie mogłam uwierzyć. W drzwiach stał mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Mikołaj. Nie widzieliśmy się dobre pięć lat, bo wyjechał do miasta szukać pracy. Obdarował mnie promiennym uśmiechem, a ja pisnęłam z radości i rzuciłam mu się na szyję.
-Mikołaju, tak się cieszę, że Cię widzę- odparłam, a on śmiejąc się mocno mnie do siebie przytulał.
-Nawet nie wiesz jak ja się cieszę na twój widok kwiatuszku- odparł, a ja odsunęłam się od niego, by lepiej mu się przyjrzeć. Był dużo wyższy niż dawniej. Bardziej umięśniony. Męski. Z lekkim zarostem jak przystało na dorosłego mężczyznę. Niczym nie przypominał tego chudego chłopca z którym się bawiłam. Miał długie włosy związane na wysokości karku, a kilka kasztanowych kosmyków opadało mu na czoło, co sprawiało, że był jeszcze bardziej przystojny.
-Witaj Mikołaju- odezwała się Rozalija podchodząc do nas.
-Panienko, jak zawsze pięknie pani wygląda- odparła skłaniając się jej i całując ją w rękę.
-A ty jak zawsze szarmancki- odparła z uśmiechem.
-Proszę wybaczyć Alison jej zachowanie, po prostu nie wiedziała o moim powrocie- natychmiast mnie bronił, bym nie otrzymała kary za zbyt emocjonalną reakcję.
-Nic dziwnego, że się ucieszyła. Dawniej wciąż widywałam was razem- stwierdziła, a ja zarumieniłam się nieco, kiedy Mikołaj spojrzał na mnie z czułością.
-Czy pozwolisz pani, bym porwał ją na dzisiejszy wieczór?- zapytał, a ja obawiałam się, że nazbyt wiele sobie pozwolił i Rozalija się zezłości, lecz stało się zupełnie inaczej.
-Dobrze, za dwie godziny będzie tylko twoja- odparła, a ja uśmiechnęłam się promiennie do przyjaciela i odprowadziłam go do drzwi.
-Zabieram Cię dzisiaj do wsi. Będziemy tańczyć do białego rana- odparł cicho i ruszył w stronę schodów. Zamknęłam drzwi i oparłam o nie wciąż uśmiechając się od ucha do ucha.
- Coś czuję, że bardzo szybko trzeba będzie tobie wesele szykować- odparła Rozalija, a ja zaczęłam się śmiać.
-Nie, ja i Mikołaj jesteśmy jak rodzeństwo. Nic nas nie łączy, to mogę przesiąść- odparłam i podchodząc do regału zaczęłam wycierać kolejne książki. Rozalija zaśmiała się tylko pod nosem, tak jakby do końca mi nie wierzyła.
Dwie godziny później szłam już w stronę swojego domu. Praktycznie jak na zawołanie na swoim koniu zjawił się Edwin. Chwycił mnie w pasie i wciągnął na konia. Ruszyliśmy galopem w stronę mojej chaty pod lasem.
-Stęskniłem się za Tobą ptaszyno- odparł wprost do mojego ucha, a ja zachichotałam cicho.
-Zawstydzasz mnie Edwinie- odparłam czując, że się romienię.
-Pani wybaczy, madame- odparł i oddał pocałunek wprost w mój lewy policzek.
Kiedy dotarliśmy pod mój dom ujrzałam dym z ogniska i natychmiast domyśliłam się kto na mnie czeka. W końcu Mikołaj zawsze dotrzymywał słowa. Zeskoczyłam z konia i zostawiając Edwina w tyle pognałam w stronę domu. Edwin ruszył za mną. Mikołaj stał oparty o drzewo i uśmiechał się do mnie z oddali. Z rozpędu rzuciłam się mu na szyję i nareszcie uściskałam tak, jak należy.
-Hej kwiatuszku, już się stęskniłaś?- zapytał, a wtedy usłyszałam ciche chrząknięcie Edwina. Odsunęłam się od mojego przyjaciela i spojrzałam w stronę chłopaka.
-Proszę wybaczyć. Edwinie, poznaj mojego najlepszego przyjaciela Mikołaja Andrukiewicza -odparłam, a mężczyźni podali sobie dłonie z wyraźnym wahaniem.
-Mikołaj, a pan jest dla Ali kim? Narzeczony?-zapytał zaciekawiony Mikołaj, a Edwin zawahał się nad odpowiedzią.
-To mój dobry znajomy. Poznaliśmy się niedawno. Uratował mnie przed zbójami ze wsi- odparłam, a Mikołaj uśmiechnął się do mnie.
-Dokuczano ci kwiatuszku pod moją nieobecność?- zapytał, a ja spojrzałam na Edwina i znów na Mikołaja i machnęłam ręką.
-Daj spokój Mikosiu, wiesz, że nie straszne mi ludzkie gadanie- odparłam udając, że wszystko było w porządku. Tylko Edwin spojrzał na mnie ze współczuciem i posłał przyjazny uśmiech. Cieszyłam się z jego obecności.
-Zobaczysz, teraz, gdy wróciłem już nikt nie odważy się sprawić ci przykrości- obiecał, a ja stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek.
- Ach jesteś uroczy- odparłam szczerze.
-Ubieraj najlepszą z sukienek jaką masz i porywam Cię na tańce- odparł Mikołaj, a ja skłoniłam się obu panom i wbiegłam do sieni kierując się do swojego pokoju.
***
Kiedy Alison weszła do domu, zostałem sam na sam z jej przyjacielem. Nie podobało mi się to jak na nią patrzył. Zacząłem podejrzewać, że łączy ich nie tylko przyjaźń i bardzo mnie to denerwowało. Mikołaj zauważył, że mu się przyglądam i podszedł do mnie bliżej.
-Jakie masz pan zamiary wobec naszej Alison?- zapytał poważnie i bez cienia uśmiechu.
-Jak najlepsze, proszę mi wierzyć- odparłem sądząc, że jako jej przyjaciel po prostu się troszczy. Jednak ten nagle chwycił mnie mocno za kołnierz i przycisnął do muru.
-Radziłbym ci chłopie znaleźć sobie inną pannę do obracania. Nikomu nie pozwolę skrzywdzić tej ślicznej i ufnej dziewczyny, a już zwłaszcza jakiemuś łachudrze z obcej wsi- warknął.
Odepchnąłem go i spojrzałem na niego z wrogością. Nikomu nie pozwolę się tak traktować.
-Zważ pan na słowa, jeśli łaska! Nigdy nie skrzywdzę Alison, bo ją kocham- odparłem ostro, a Mikołaj zaśmiał się drwiąco.
-Kochasz, kochasz, ale ożenić się nie zamierzasz- zakpił. - Powiedz, jeśli się mylę, a sam choćby zaraz wesele wam zorganizuję- odparł, a ja przez chwilę chciałem się z nim sprzeczać, lecz zdałem sobie sprawę, że ma on rację. Nie miałem zamiaru poślubić Alison. Nie dlatego, że była biedna, ale dlatego, że po prostu nie byłem na ślub gotowy. Mikołaj dostrzegł moją porażkę i położył mi dłoń na ramieniu. -Przyjaźni ci z nią nie zabraniam, ale jeśli z Twojego powodu ona zapłacze, to pewnej pięknej nocy znajdą Cię w lesie w kilku kawałkach, dotarło?- zapytał groźnie, a ja skinąłem głową.
Widać zależało mu na Alison bardziej niż ona mogła się spodziewać. Poczułem ukłucie zazdrości. On umiał zbliżyć się do tej dziewczyny tak, jak mi nie było dane. Na dodatek znał ją bardzo długo i wiedział jaka jest, wiedział co lubi, kiedy ja mogłem odkrywać jedynie najdrobniejsze z jej upodobań. Wreszcie wyszła z domu ubrana w czerwoną suknię z lekkim dekoltem i włosami opadającymi niczym fale na ramiona.
Moje serce jakby stanęło, a po chwili zaczęło bić nad wyraz szybko. Byłem oszołomiony. Wyglądała niesamowicie. Nawet Mikołaj nie patrzył na nią jak na przyjaciółkę, lecz jak drapieżnik na ofiarę. Alison posłała w moją stronę uśmiech od którego ugięły mi się kolana i delikatnie zatrzepotała rzęsami.
-Wyglądasz jak anioł namiętności, słońce- powiedział Mikołaj, a Alison natychmiast zarumieniła się zawstydzona.
-Przesadzasz, kochany- odparła, a on ujął jej dłoń i poprowadził ją w stronę swojej bryczki, którą postawił tuż przy płocie.
-Edwinie, jedziesz z nami?- zawołała, a ja pokręciłem głową.
-Nie, muszę coś załatwić, ale życzę ci dobrej zabawy kruszyno- odparłem i machając jej, odprowadziłem ją wzrokiem. Bryczka w mgnieniu oka zniknęła za wzgórzem, a ja wskakując na konia ruszyłem do pałacu.
Nie mogłem uwierzyć, że jestem o nią zazdrosny. Wszystko przez tego cholernego Mikołaja. Zjawił się Bóg wie skąd i odbiera mi to, czego tak bardzo pragnę. Jednak miał on wiele racji. Jedyne co mógłbym zrobić spotykając się z Alison to ją zranić. Przecież wiedziałem, że nie będzie chciała nigdy wyjechać stąd ze mną, a już zwłaszcza nie, gdyby dowiedziała się o tym, iż nie planuję się ożenić.
Całe te sztywne ceremonie wprawiały mnie w odrętwienie. Czułem na samą ich myśl obrzydzenie i odbierałem jak dobrowolne pozbawienie się wolności. Wygodniej było mi żyć z dnia na dzień, kochać kobiety tyle ile mi pasowało, a potem rozstawać się z nimi i odjeżdżać. Czemu więc na samą myśl, że ten Mikołaj tańczy teraz z Al czułem się tak źle?
Czyż nie była ona tylko jedną z wielu kobiet, w których się zadużyłem? Jednak, kiedy zamykałem oczy czułem jej niepowtarzalny zapach, słyszałem jak śpiewa przy ognisku i jak uroczo chichocze. Kochałem, gdy na jej policzkach pojawiały się rumieńce i jak często potrafiła cytować fragmenty starych wierszy. Zanim dojechałem do pałacu skręciłem w stronę wsi uświadamiając sobie, że ta dziewczyna nie jest jak wszystkie. Dlatego pozwolenie na to, by ktoś od tak mi ją odebrał byłoby najgłupszym błędem jaki bym w życiu popełnił i za żadne skarby nie mogłem do tego dopuścić.
________________________________________________
Kolejny rozdział
Historia nabiera tempa i mam nadzieję, że dalszy zachęci was do czytania.
Wiem, że nie dodaję rozdziałów za często, ale obiecuję, że postaram się to naprawić.
Chciałabym poznać wasze zdanie na temat tego opowiadania. Co sądzicie? Piszcie więc komentarze.
Pozdrawiam
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top