Rozdział 12

Moje nastawienie do Edwina nie zmieniło się. Skoro nie był gotów, by bez względu na konsekwencje związać się ze mną to nie jest wart moich starań i uczuć. Fakt ten, jak bardzo jego zachowanie mnie rani dotarł do mnie właśnie, gdy poznałam Simona. Równie szlachetnej krwi mężczyzna, a jednak bez wstydu i wahania poświęcać zaczął mi uwagę, a ja cieszyłam się mogąc z kimś ciekawie podyskutować.

Był zabawny, delikatny i szarmancki, a przy tym spontaniczny i niezwykle romantyczny. Kiedy inni wyjeżdżali na polowanie, on zamawiał muzyków i zapraszał mnie do tańca pośród ogrodowych kwiatów. Kiedy inni spali, on przychodził i grał na skrzypcach pod moim oknem. Z każdym kolejnym dniem coraz mniej myślałam o Edwinie, ale wtedy on kazał memu sercu o sobie przypomnieć. Wpadł do biblioteki, kiedy przecierałam w niej kurze, a ja kompletnie zaskoczona jego wtargnięciem tracąc równowagę spadłam z drabiny lądując prosto w jego ramionach. 

—Cóż, widzę, że lubisz mocne wejścia, ale na przyszłość mógłbyś chociaż zapukać—przyznałam nieco oburzona, wyswobadzając się z jego objęć. Spojrzałam mu w oczy i moje zranione przez niego serce mimowolnie zabiło mocniej. Dlaczego o losie każesz mi kochać tak mocno mężczyznę, który nigdy tego nie doceni i nawet na to nie zasługuje. 

—Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. Po prostu nie mogę już znieść tego jak mnie unikasz, jak poświęcasz czas Simonowi. Nie mogę tego znieść, bo nie mogę dłużej żyć patrząc jak cię tracę—wyszeptał zbliżając się do mnie tak, że nieomal stykaliśmy się nosami. 

—Edwin, proszę... dobrze wiesz, że nigdy nie będę dość dobra, by stać się dla ciebie odpowiednią kandydatką na żonę. Pozwól mi zapomnieć o tym co czuję do ciebie—wyszeptałam czując napływające do oczu łzy.

—Nie chcę byś zapomniała!! Nie chcę być ci obcym! Jesteś źródłem mojego cierpienia, moją udręką i wszystkim czego pragnę, a nigdy nie będę mógł mieć!! Jesteś moją jedyną miłością, dlatego błagam cię, nie odtrącaj mnie !—wykrzyczał i upadł przede mną na kolana. —Chcesz, sprzeciwię się wszystkim i wbrew każdemu poproszę cię o rękę. Wyjdź za mnie Alison —powiedział, a ja zasłoniwszy dłonią usta zrozumiałam, że to nie może mieć szczęśliwego zakończenia. Nie, gdy za naszym szczęściem będzie podążać tysiące potępiających nas spojrzeń. Nigdy bym nie zniosła tego, że z mojego powodu Edwin miałby sprzeciwić się własnemu ojcu. Dlatego też spojrzałam mu w oczy i ze łzami odmówiłam omijając go i z płaczem wybiegając za drzwi.

—Alison !! Zaczekaj! —Jego krzyk przebijał ciszę panującą na korytarzach, a także moje złamane serce. Wtem wpadłam na kogoś z impetem. Spojrzałam w górę, a moje oczy napotkały badawcze spojrzenie Simona. Łzy płynące po moich policzkach i krzyk Edwina za moimi plecami sprawiły, iż Simon spiął się niczym lew gotowy rzucić się do walki. Wtuliłam się w jego ramiona mając nadzieję, że tym samym nie zrobi nic głupiego. Ucałował mnie w czoło, a potem odsunął na bok i ruszył niczym huragan wprost na mężczyznę, którego kochałam i przez którego miałam cierpieć do końca mych dni. 

—Simon! Zaczekaj!–zawołałam błagalnie, lecz nie posłuchał mnie i z całej siły uderzył Edwina w twarz. Edwin spojrzał na niego zaskoczony, a potem spojrzał na mnie, a ja dostrzegłam krew płynącą z jego rozciętej wargi. Wiedziałam, że z pewnością w innej sytuacji niezwłocznie oddałby cios, lecz teraz odwrócił się i nerwowym krokiem zbiegł po schodach na parter po drodze omal nie przewracając Rozaliji. Ta spojrzała na mnie i o nic nie pytała. Chwyciła mnie pod ramię i zaprowadziła do swojej komnaty żegnając Simona skinieniem. Kiedy zostałyśmy same za zamkniętymi drzwiami wybuchłam płaczem na dobre. 

—Alison powiedz co się tu przed chwilą wydarzyło? Proszę powiedz mi—mówiła błagalnym tonem. 

—Nie...nie mogę ci powiedzieć—szlochałam 

—Czy to chodzi o Edwina? Czy wy...

—Zapytał czy za niego wyjdę—odparłam cicho i znów zapłakałam.  Rozalija wpatrywała się we mnie przez chwilę w milczeniu. 

—Nie kochasz go?—zapytała nagle. Widocznie inaczej zinterpretowała moje łzy. 

—Kocham i w tym problem. Jestem nikim. Nie mam szlachetnych korzeni. Taki związek skończyłby się tylko skandalem—odparłam łamiącym się głosem. —Skłóciłby go z ojcem, a potem to wszystko sprawiłoby, że Edwin zacząłby mnie nienawidzić. Nie mogę tego zrobić ani jemu ani sobie. Bo z miłością do niego mogę żyć, ale jego nienawiści bym nie przeżyła—odparłam, a Roza przytuliła mnie mocno, siadając obok mnie na swoim łożu. 

—Och Ali! —trzymała mnie i pozwalała się wypłakać. Potem odsunęła się i spojrzała na lampy naftowe stojące nad kominkiem naprzeciwległej ścianie. —Wiesz co musisz się czymś zająć, żeby się uspokoić, a i mnie przyda się rozrywka. Chwyć jedną z lamp i idziemy —odparła. Spojrzałam na nią pytająco

—Dokąd?—zapytałam zaskoczona delikatnie przecierając mokre od łez policzki.

—Na strych. Już dawno chciałam sprawdzić co też się tam znajduje —zaciekawiona ruszyłam więc za nią biorąc jak ona jedną z lamp. Strych od dawna był zamknięty na cztery spusty. Dlatego też było tam mnóstwo kurzu i pajęczyn, które starałyśmy się nieco odgarnąć miotłą. Wreszcie odpalone uprzednio lampy postawiłyśmy w dwóch miejscach by oświetlały w miarę duży fragment poddasza i rozejrzałyśmy się wokół. Wszędzie stało mnóstwo kufrów. Dużych małych i średnich. Otworzyłam pierwszy lepszy, a wtedy znalazłam w nim coś cudownego. Dość starą suknię w kolorze szkarłatu. Rozalija podeszła do mnie i spojrzała na znalezisko, a jej oczy lekko zalśniły w bladym świetle.

—To suknia mojej mamy z dawnych lat. Widziałam ją kiedyś na portrecie—przyznała, a ja wtedy również skojarzyłam ją z jednym z dzieł zdobiących korytarze pałacu. Weźmy ją w tym kolorze tobie będzie równie pięknie – powiedziała Rozalija i uśmiechnęła się przykładając materiał do mojej skóry.

—Roza nie mogę, to przecież suknia po twojej mamie – odparłam patrząc na nią z niedowierzaniem.

– Załóż ją, proszę. W ten sposób będę czuła, że jakaś cząstka mojej mamy jest gdzieś tu przy mnie blisko– odparła, a ja ze zrozumieniem skinęłam głową. Wiedziałam, że mimo iż mocno się maskowała to tęskniła za matką.

– Ale najpierw trzeba ją będzie porządnie wyprać – odparłam– sama to zrobię. Takiej sukni nie powinien dotykać nikt kto nie wie jak bardzo jest cenna – przyznałam, a Roza chciała zaprzeczyć, ale moje poważne spojrzenie najwyraźniej dało jej do zrozumienia, że nie ma sensu się sprzeczać.Wypiorę ją sama i kropka.

Zanim jednak zdążyłam się skierować w stronę wyjścia ze strychu Rozalija odezwała się do mnie ściszonym głosem

—Ty i Edwin czy on zrobił ci jakąś krzywdę na tym korytarzu? I co cię łączy z Simonem?— zapytała szczerze zaciekawiona, ale też trochę zaniepokojona.

— Roza daj spokój, nie ma o czym rozmawiać. Edwin cóż można powiedzieć, że przez dłuższy moment byłam w nim zakochana, jednak zrozumiałam, że nie będę miała jakichkolwiek szans, gdy skazano mnie na baty i nie zrobił dosłownie nic, by to przerwać, choć mogłam przecież umrzeć —odparłam i spojrzałam na nią. Miała w oczach łzy. —Ja także nic nie zrobiłam—szepnęła łamiącym się głosem— Bardzo cię za to przepraszam Ali– odparła, a ja skinęłam głową. Nie było sensu tego rozpamiętywać. Czasu już się i tak nie dało cofnąć. —Wiesz poza tym jeśli chodzi o Edwina ja i on nigdy by się nie udało, bo jego rodzina... znienawidzili by jego i mnie. Nie mam swojej więc nie odbiorę mu tego szczęścia, że ma do kogo wracać. To co widziałaś na korytarzu...Edwin...on poprosił mnie o rękę. Nie mogłam powiedzieć mu tak, po prostu nie mogłam—odparłam, a po policzkach pociekły mi łzy. Rozalija przytuliła mnie mocno.

—Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała, żebyście byli razem. Jednak muszę ci przyznać rację. Związek z nim zniszczyłby cię. Ludzie by cię zniszczyli. Nie chciałabym tego dla ciebie –przyznała, a ja skinęłam głową. Doskonale wiedziałam o czym mówi. —Za to Simon... cóż tu jest nieco inna sprawa, bo jeśli chodzi o niego to jego rodzina nie miałaby co do ciebie żadnych obiekcji. Jego siostry wyszły za mąż za chłopów. Każdy to zaakceptował, tak więc i ciebie by przyjęli jak swoją —przyznała.

—Myślisz, że ja i Simon moglibyśmy być razem szczęśliwi?

—Jak najbardziej, zwłaszcza, że jak na mojego kuzyna to w twoim towarzystwie zachowuje się jak nie poprawny romantyk. To do niego tak niepodobne, ale cóż nigdy nie widziałam wcześniej jaki jest wobec kobiet.

—Jest uroczy i zabawny — przyznałam i oparłam dłoń o wieko skrzyni. Nagle poczułam jak klapa zsuwa się i nie zdążyłam nic zrobić, a wieko niedużego kufra uderzyło o drewnianą podłogę strychu. Kurz wzbił się nieco w powietrze. Zaśmiałyśmy się i zajrzałyśmy do wnętrza skrzyni. Listy. Było ich sporo. Pisane były przez ojca Rozaliji, ale nie były skierowane do jej matki. Chwyciłam kilka kopert z niedowierzaniem. Patrzyłam na Roze, która także spoglądała na imię na kopercie. To były listy jej ojca do mojej matki. Jak to w ogóle było możliwe. Czy oni...czy nasi rodzice mieli jakiś wspólny sekret?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top