Rozdział 10
Nie pozwalałem nikomu zbliżać się do mojego konia. Wolałem sam zająć się nim i nacieszyć jego powrotem. Dlatego zaraz, gdy zacząłem go czesać dostrzegłem ukrytą pod jego uprzężą chustę. Znałem doskonale ten wzór. Tylko ona mogła ją mieć. Tylko...a więc to ona go odnalazła. Moje serce zabiło szybciej. Pomimo tego co ją spotkało, pomimo tego jak ją potraktowałem ona szukała Ozyrysa i co najbardziej niesamowite odnalazła go. Może ta dziewczyna ma w sobie jakąś moc? W końcu nawet wilki oswoiła.
Co ja w ogóle plotłem? Jaka moc? Jedyne co było w niej wyjątkowe to jej dobre serce, które ja złamałem. Chciałem odzyskać jej zaufanie. Chciałem znów widzieć jej uśmiech, ale nie miałem pojęcia jak tego dokonać. Nagle rozległ się głośny krzyk na salonach, więc wyszedłem ze stajni i natychmiast podążyłem do środka domu. Krzyk dochodził z piętra i należał do Rozy.
Wbiegłem na górę i ujrzałem leżącą na podłodze ciotke. Dokończyłem do niej, by sprawdzić czy oddycha, ale... Było już za późno. Służba zaczęła się zbiegać, a ja jedyne co potrafiłem zrobić to przytulić moją kuzynkę. Dziewczyna właśnie została sama. Nie mogłem jej obiecać, że zostanę z nią na długo, a ona o tym bardzo dobrze wiedziała.
–Nie,proszę nie– płakała w moich ramionach, kiedy służba pogrążona w ciszy zawijała ciało jej matki w biały całun i wynosiła z pałacu.
–Jestem przy tobie Roza, jestem przy tobie –szeptałem czując narastający smutek.
***
Wieść o nagłej śmierci Tatiany dotarła nawet do Alison mieszkającej tak daleko od ludzi. Odkąd Mikołaj tak się o mnie zatroszczył, ludzie we wsi zaczęli być dla mnie milsi i dostrzegać samotną młodą dziewczynę, a nie czarownicę.
Mimo wielkiego żalu jaki czułam do Rozaliji nie mogłam pozostawić jej w takiej chwili. Ubrałam najciemniejszą suknię jaką miałam, choć jej barwa była bliższa ciemnej purpurze niż czerni i udałam się powolnym krokiem do pałacu. Pogrzeb miał się odbyć w ogrodach zmarłej pani, gdyż tak życzyła sobie jej córka. Czarna dama kochała ten ogród i nawet ja mogłam ją zrozumieć.
Kiedy dotarłam na dziedziniec służby prawie nie było. Pustki aż raziły w oczy. Niepewnie weszłam do wnętrza budynku. Już w progu usłyszałam krzyki i płacz Rozy. Ruszyłam w stronę jej komnaty i kiedy miałam zapukać z pomieszczenia wypadł Edwin. Jego blada twarz jeszcze mocniej uwydatniała czerń jego oczu. Zaskoczony spojrzał na mnie i jego oczy na moment pojaśniały.
–Jest źle, prawda?– zapytałam odczytując odpowiedź z wyrazu jego twarzy.
– Od dwóch dni nic nie chce jeść. Płacze i krzyczy. Nie wiem co robić. Nie wiem jak ją wesprzeć ani jak pocieszyć –odparł zrozpaczony.
–Nie zdołasz. Wiem co to znaczy stracić matkę. Pójdę do niej– odparłam, a on pochylił się i pocałował mnie w czoło. Zamarłam na moment.
–Dziękuję Ci, że jesteś –wyszeptał i ruszył w stronę schodów prowadzących na dziedziniec. Wzięłam dwa głębokie wdechy i pukając weszłam do komnaty. Rozalija wyglądała strasznie. Ciemne cienie pod oczami, zapuchnięte od płaczu powieki, potargane włosy. Wiedziałam, jak wielki ból czuje i współczułam jej z całego serca.
–Alison? Co Ty tu robisz?– zapytała najwyraźniej zmęczona, by krzyczeć po raz kolejny.
–Czułam, że będziesz potrzebowała teraz wsparcia, a nikt tak jak ja nie zrozumie Cię w tej chwili– odparłam, a ona poderwała się i miałam przez moment wrażenie, że chce mnie wyrzucić za drzwi, jednak kiedy do mnie podeszła rzuciła mi się w ramiona i zaszlochała.
–Tak bardzo za nią tęsknię –odparła, a ja gładziłam ją po plecach.
–Wiem, wszystko wiem kochana –szeptałam. Kucharka przyniosła rosół, a ja z trudem, ale namówiłam panienkę, by coś zjadła.
Pogrzeb był najtrudniejszy. Rozalija błagała mnie, bym była tam przy niej. Kazała ubrać mnie w najpiękniejszą czarną suknię i tego dnia stałam wiernie u jej boku. Zaś po mojej drugiej stronie stał Edwin. Nie potrafiłam jednak odczytać jego uczuć, gdyż twarz miał jak wykutą z marmuru.
Po ceremonii Roza zgodziła się położyć, a ja siedziałam przy niej dopóki nie zapadła w sen. Później po cichu wyszłam z jej komnaty. Dostrzegłam Edwina przez okno. Oporządzał właśnie Ozyrysa. Był blady i roztrzęsiony, a sam widok jego w takim stanie wzbudzał mój smutek.
Niepewnie wyszłam do niego na zewnątrz. Ozyrys zarżał z radością na mój widok, ale Edwin nie odezwał się ani jednym słowem. Stanęłam przy nim i położyłam dłoń na jego drżącej dłoni w której zaciskał szczotkę. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
–Jak się trzymasz ?–zapytałam, a on uśmiechnął się blado.
–Wcale –odparł cicho, a jego głos był zachrypnięty. Kiedy po raz drugi spojrzał mi w oczy dostrzegłam w nich łzy. Nie zastanawiając się ani chwili objęłam go, chcąc w ten sposób pocieszyć. Zesztywniał na moment, a potem jego dłonie mocniej chwyciły mnie w pasie.
Kiedy się odsunęłam na policzkach miał łzy. Starłam je delikatnie i spojrzałam mu w oczy z czułością. –Wszystko minie zobaczysz –odparłam i położyłam dłoń na pysku konia. –Cześć Ozyrysku –odparłam,a koń wyciągnął łeb i połaskotał chrapami po szyi.
–Alison...czy byłabyś w stanie mi wybaczyć?–wyszeptał stojąc nagle znacznie bliżej niż wcześniej.
–Edwin proszę, daj z tym spokój. Nie jestem nikim dla Ciebie prócz głupiej służącej.
–Nigdy tak o tobie nie pomyślałem –odparł z obużeniem.
–Nie? Więc przyznasz przed ludźmi, że przychodziłeś do mnie?– zapytałam, a kiedy spóścił wzrok westchnęłam i odeszłam. Właśnie tego się spodziewałam.
Wróciłam do Rozy zostawiając go, by sam pomyślał o tym czego chce, a co mu się tylko wydaje. Nie mogłam przecież zmusić go do czynu, którego się wstydzi.
_________________________________
Kiedy się oddaliła czułem się jak ostatni kretyn. Nie tego oczekiwała ode mnie. A może właśnie tego się spodziewała?
Tylko nie mogłem też jej zwodzić. Wiedziałem, że gdyby nasze spotkania wyszły na jaw to ludzie nie dali by jej żyć, a moja reputacja zostałaby doszczętnie zszargana.
Jednak sam zacząłem się zastanawiać czy było to dla mnie tak ważne. To co czułem do Alison nie było zwykłym zauroczeniem. Wiedziałem to od samego początku. Jednak nie obroniłem jej, kiedy była karana. Nie uwierzyłem mimo tego, co poczułem do niej pozwoliłem na to wszystko, a tego nie mogła mi wybaczyć.
Nie wiedziałem więc czy dalsza znajomość będzie dobra dla nas dwojga. Nie wiedziałem czy jakakolwiek relacja między nami będzie dobrym pomysłem. Teraz byliśmy na granicy. Ona straciła panią, ja ciotkę, Rozalija matkę, a Liliana mnie. Każdy coś stracił. Od zawsze wierzyłem w równowagę, więc ufałem, że przyjdzie czas iż wszyscy coś zyskamy.
Odprowadziłem Ozyrysa do stajni i dopilnowałem, by dostał świeże siano. Potem wróciłem do swojej komnaty i zamknąwszy drzwi na klucz oddałem się rozmyślaniu. Musiałem zdecydować co dalej. Decyzja mogła zmienić naprawdę wszystko.
_________________________________
Wróciłam do Rozaliji. Była w całkowitej rozsypce. Doskonale ją rozumiałam, lecz gdy moja mama zmarła byłam małą dziewczynką, a jej mama zaopiekowała się mną i pozwoliła do pewnego momentu być tylko dzieckiem. Później to się zmieniło. Kiedy zaczęłam służyć jak inni pani nie traktowała mnie już jak dziecka. Dostawałam ciężkie zadania, które sumiennie wykonywałam licząc, że będzie ze mnie dumna, ale nigdy tak nie było.
Rozalija miała łatwe życie. Wszystkie decyzje podejmowała jej matka. Sama nigdy nawet nie prała swoich ubrań. Nie sprzątała swojego pokoju. To była praca służących. Teraz, gdy została sama w jej oczach widziałam siebie jako kogoś ważniejszego niż pomoc domowa. Przyjaciółkę. Towarzyszkę zabaw.
Sama też nigdy nie patrzyłam na nią jak na swoją przyszłą panią. Zawsze dużo czasu spędzałyśmy razem. Dlatego tu wróciłam. Chciałam ją wspierać. Ona też we mnie nie uwierzyła, kiedy oskarżono mnie o kradzież klucza, lecz nie umiałam jej za to winić w takim momencie. Kiedy znalazłam się na powrót w jej pokoju siedziała na łóżku spoglądając przez okno na ogród . Ulubione miejsce jej matki. Zauważyła mnie i po prostu podeszła do mnie, by się przytulić. Nagły dotyk jej dłoni na moich plecach sprawił, że drgnęłam nieznacznie, a ona szybko cofnęła dłonie, lecz twarz wciąż wtulała w moje ramię.
–Zostaniesz? Proszę powiedz, że mnie teraz nie opuścisz –jej cichy szept był pełen nadziei.
–Dokąd miałabym pójść?–zapytałam. –Przecież jesteś moją panią –odparłam ciszej.
–Nie!–jej głos wyrażał odrobinę gniewu. –Jestem twoją przyjaciółką. Od dzisiaj traktujemy się jak siostry, a jeśli to ci nie odpowiada możesz odejść –Kiedy to powiedziała do jej oczu napłynęły świeże łzy.
Podeszłam do niej i tym razem to ja ją objęłam. Przypomniało mi się jak razem bawiłyśmy się w ogrodzie i dając sobie czterolistną koniczynkę obiecywałyśmy, że zostaniemy siostrami. Ta dziecinna zabawa i obietnica właśnie zaczęła się spełniać.
–Mogę być dla Ciebie przyjaciółką, ale muszę z czegoś żyć. Nie mogę od tak przestać pracować–odparłam, a ona skinęła głową.
–Zajmiesz się biblioteką i ogrodem. Będziesz pilnować, by ogrodnik odpowiednio dbał o kwiaty, a wiem, że znasz się na roślinach i zaopiekujesz się książkami, bo tylko ty obdarzysz je największą troską. Resztę czasu będziesz spędzała ze mną jako moja dama do towarzystwa, czy to ci odpowiada? –zapytała, a mój pełny zachwytu uśmiech wystarczył jej za odpowiedź.
–Ale musimy ci znaleźć nowe suknie. Przecież moja przyjaciółka musi jakoś wyglądać–odparła, a ja westchnęłam. Ubiór był od zawsze sprawą kluczową dla Rozy.
____________________________________
Kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta.
Prawie mam pomysł jak to dalej pociągnąć. Myślę, że będzie jeszcze ciekawie.
Czekam na wasze komentarze
Pozdrawiam
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top