Rozdział 10# Lataj wyżej i szybciej
Witam wszystkich czytających. Na wstępie chciałam zaznaczyć że trochę zmieniłam końcówkę poprzedniego rozdziału, bo mi się czasy pomerdały. Dałam dwie zmiany jedną w pierwszym akapicie od takiego znaku " ~ " i drugą, zmieniłam ostatnie zdanie w rozdziale.
Bez zbędnego pisania życzę wszystkim miłego czytania.
~
Zaczęły się wakacje, ani trochę się nie cieszyłam z tego powodu. Na samą myśl chciało mi się krzyczeć w niebogłosy.
Ten rok szkolny to była dla mnie jedna wielka porażka. Wstawałam o 3:00 w nocy i pierwsze co robiłam to wychodziłam na dwór mijając wujka i tatę wracających z polowania. Musiałam ćwiczyć razem z mamą latanie aż do 6:00.
Gdy kończyłam szłam do kuchni zjeść śniadanie i iść na półtorej godziny treningu z wujkiem.
Potem miałam tylko pół godziny na prysznic ( bo po treningu jebało ode mnie nie miłosiernie ) i musiałam lecieć razem z mamą do miasta.
Codziennie mama odprowadzałam mnie do szkoły gdzie mimo gigantycznego zmęczenia zakuwałam jak szalona, bo po szkole nie miałam czasu na naukę.
Gdy wracałam ze szkoły od razu robiąc przy tym rozgrzewkę czyli leciałam całą drogę o własnych siłach, szłam ćwiczyć.
Po powrocie ze szkoły tylko ćwiczyłam. Najpierw z wujkiem, a gdy rodzice wracali z pracy to z mamą.
Ćwiczenia kończyłam około 19:00. Przez godzinę odrabiałam prace domowe i czytałam notatki żeby więcej umieć.
Około 20:00 kładłam się nawet nie jedząc kolacji.
Właśnie z tych powodów bardzo nie chciałam wakacji, bo wiedziałam, że będą jeszcze gorsze od zwykłego dnia szkolnego.
Podejrzewałam, że będę wstawała około 4:00 i do 7:30 ćwiczyć z mamą, a potem aż do 17:00 z wujkiem do casu kiedy mama wróci z pracy i znowu nie będę z nią trenowała.
Rzeczywistość okazała się o wiele gorsza.
Moja mama wzięła urlop. Trening z nią był jeszcze gorszy niż podczas szkoły. Wstawałam o 6:00 ( na szczęście ) i trenowałam najdziwniejsze rzeczy, które szczerze mówiąc nie wychodziły mi wogóle.
Uczyłam się np. latać do góry nogami. Jak chciałam polecieć wyżej to waliłam plecami o ziemię.
Myślałam, że wyzionę ducha gdy po raz tysięczny upadałam na ziemię.
Lecz okazało się że może być jeszcze gorzej.
Mamie do głowy przychodziły co raz to lepsze pomysły, musiałam np. robić pompki na skrzydłach, albo za ich pomocą podciągać się na gałęzi. Nawet wspinałam się po górze za pomocą skrzydeł.
Gdy zaczynało się zmierzchać skończyłyśmy trening. Wykończona padłam na kanapę gdy nagle usłyszałam głos wujka Wiktora.
- Ej leniu wstawaj, czas na trening - drugą połowę zdania aż zaśpiewał
Czasami sobie myślę że on po prostu kocha uprzykrzać mi życie. Zmęczona i obolała jak nie wiem co, podniosłam się z kanapy i wyszłam z domu.
- Na rozgrzewkę zrób pięćdziesięcio kilometrowy slalom między drzewami - rozkazał wujek
- Ahh - odetchnęłam ze zrezygnowaniem głównie ze względu ma to że nie mogłam się wymigać od treningu i też dlatego że nie miałam już nawet siły chodzić
-JUŻ - powiedział srogim tonem wujek - a ja ci zmierzę czas
Miałam dość ale i tak pobiegłam. Byłam tak słaba, że chwilę zajęło zanim się rozpędziłam. Ciągle wpadałam na jakieś drzewa. Gdy przebiegłam 50 kilometrów wujek pokazał mi czasomierz i pokręcił pogardliwie głową. Urządzenie pokazywało 56 minut i 28 sekund.
- Zaraz padnę - powiedziałam upadając na bok i dysząc
- Widać że się nie przyłożyłaś do treningu z Morganą
- COO !? - aż krzyknęłam ze zdziwienia
- TO. Jakbyś się przyłożyła do treningu z mamą to cały slalom zająłby ci dwa razy dłużej, a na dwór to byś się wyczołgała
- Dałam z siebie wszystko
- Ja tego nie widzę. Dobra, godzina na worku treningowym i koniec
Po zadaniu mi kolejnego ćwiczenia odwrócił się na pięcie i poszedł do domu zostawiając mnie z workiem wypełnionym po brzegi granulatem lateksowym.
Po godzinie nawalania w worek wróciłam do domu. Wiedziałam, że kiedyś będę szczęśliwa że tyle trenowałam i przeciążałam swoje mięśnie ponad granice możliwości, ale teraz nienawidziłam świata i swoich indywidualności jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
Następnego dnia mama obudziła mnie około 8:00. Byłam bardzo zdziwiona że pozwolono mi spać aż tak długo. Nawet Luna mnie nie obudziła. Mimo wszystko wiedziałam że czeka mnie kolejny najgorszy dzień w życiu.
Zjadłam śniadanie ubrałam się i wyszłam na dwór.
Na pieńku do rąbania drewna zauważyłam jakieś książki. Podeszłam do mamy czekając aż da mi jakieś zadanie.
- Poza egzaminem sprawnościowym czeka cię też test pisemny - powiedziała mama
- To dlatego są tu te wszystkie książki - zapytałam
- Tak, będziesz ćwiczyć mięśnie I umysł - powiedziała z naciskiem na " i " jakbym miała robić te dwie rzeczy na raz
- Aha, okej. Od czego mam zacząć
- Rozwiń skrzydła i na rozgrzewkę przeleć 100 kilometrów
- Okej
Gdy wróciłam mama stała z książką pod drzewem i na mnie czekała. Podleciałam do niej i wylądowałam.
- Na gałąź i rób podciągnięcia na jednym skrzydle - rozkazała
Zrobiłam jak kazała, zawiesiłam się na prawym skrzydle i zaczęłam robić podciągnięcia.
- A ja nie miałam przypadkiem się uczyć - zapytałam
- Tak i będziesz się uczyć - podała mi książkę
- Nie dosięgnę - wyciągnęłam rękę - musisz mi ją podrzucić
- Nie po to kazałam ci robić podciągnięcia na jednym skrzydle żebyś używała rąk. Od teraz skrzydła to twoje ręce. Weź książkę ale skrzydłem
Zrobiłam tak jak mi kazała, złapanie książki mi trochę zajęło bo nie panowałam nad skrzydłami tak jak nad rękoma i książka ciągle przelatywała mi przez pióra.
Gdy mi się udało, prawym skrzydłem robiłam podciągnięcia, a lewym ledwo trzymałam książkę. Poza tym musiałam też czytać i zapamiętywać informacje. Niektórych z tych rzeczy nawet nie miałam w szkole na lekcjach.
Po godzinie takiego treningu przyszła do mnie mama i kazała mi zmienić skrzydło.
O mało nie zaliczyłam gleby ale w ostatniej chwili mi się udało złapać gałęzi.
- Ucz się dalej za godzinę przyjdę i cię przepytam - powiedziała mama
Posłuchałam jej i dalej się uczyłam.
Ona, jak powiedziała tak zrobiła. Przyszła godzinę później i zabrała mnie do domu na przerwę.
Przerwa wyglądała tak, że ja siedziałam przy stole, a mama gotowała przy okazji przepytując mnie.
Na szczęście jestem pojętna i lubię się uczyć więc wszystko co przeczytałam to zapamiętałam.
Moja mama miała też inne ćwiczenia podczas których mogłam się uczyć. Oczywiście nie obyło się bez latania do góry nogami . Chociaż latanie tego bym nie nazwała prędzej tarzaniem się po ziemi. Robiłam także pompki na skrzydłach nad książką. Boksowałam się z workiem treningowym za pomocą skrzydeł i nawet podnosiłam nimi ciężary.
Moim egzaminem po roku nauki było utrzymanie się przez jak najdłuższy czas w powietrzu. Jeśli wytrzymałabym dłużej niż dzień to rodzice musieliby mnie wziąć na tyle misji ile godzin przewiszę w powietrzu, nie licząc 24 godzin wstępnych. A jeśli by mi się nie udało to tle godzin ile mi zabrakło spędzałabym na treningach codziennie przez rok.
Motywujące, co nie.
Skończyło się na tym, że latałam aż dwa dni. Mogłabym dłużej ale przypadkowo dotknęłam palcem ziemi bo próbowałam podnieść książkę.
Przez 24 soboty chodziłam z rodzicami na misje, bo na tygodniu miałam szkołę.
Moje dni wyglądały tak samo jak przez cały poprzedni rok szkolny tylko z takim wyjątkiem, że nawet na treningach z wujkiem się uczyłam.
Tak spędziłam całą ostatnią klasę przed wyjazdem do wujka Takamiego na wakacje.
Witam wszystkich czytelników. Mam nadzieję że ten rozdział się wam spodobał. Od razu zapowiadam, że w następnym rozdziale czeka kilka niespodzianek. Ale będziecie musieli trochę poczekać bo nie mam arta. Mam dopiero na Rozdział 12# może 13# , a i troszkę mi to dłużej zajmie bo mam też szkołę.
1209 słów.
Życzę wam miłego dnia/nocy/południa/wieczoru/popołudnia czy jaką tam porę teraz macie.
Dziana ;P
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top