Rozdział 4

Znajdowaliśmy się właśnie przed opuszczoną halą. Moje serce zaczęło co raz szybciej pompować krew. Ręce zaczęły mi mimowolnie drżeć. Bałam się trochę. Co ja mówię.. Cholernie się bałam. Niedość, że okłamałam rodziców, to na dodatek znajduję się w najniebezpieczniejszym miejscu w okolicy. Zmarszczyłam brwi widząc jak jakiś mężczyzna opuszcza halę z całą zakrwawiona twarzą.

- Jeśli ktoś nie stosuje się do panujących tutaj zasad, tak właśnie kończy - wskazał głową na tego właśnie mężczyznę.

- A jakie tutaj są zasady? - przysunęłam się bliżej niego, chcąc poczuć się bardziej bezpiecznie.

- Jeśli będziesz obok mnie, to nic ci nie grozi - byliśmy już prawie przy drzwiach, kiedy zauważyłam dość dużej postury mężczyznę, ubranego na czarno.

- Jesteś tutaj kimś ważnym? - zmarszczyłam brwi.

- Może nie ważny, ale każdy mnie ceni.

- Bijesz się? - zapytałam, mając nadzieję, że jego odpowiedź będzie brzmieć "nie".

- Nie - zaśmiał się. - Oprócz prawego sierpowego w nos, nie umiem nic po za tym - spojrzał ukradkiem na mnie. - Cześć - wystawił dłoń do mężczyzny, który od razu odwzajemnił gest.

- Cześć Matt - uśmiechnął się, co mnie zdziwiło, tacy się zazwyczaj nie uśmiechają. - A co to za ślicznotkę przyprowadziłeś? - zeskanował mnie z góry na dół, a ja chwyciłam dłoń Matta, by czuć się bezpieczniej.

- Jest ze mną, więc nawet nie waż się jej tknąć - zacisnął mocniej szczękę, ostrzegając.

- Jasna rzecz, przyjacielu - podniósł ręce w geście obronym. - Dzisiaj pierwszy rząd - oznajmnił kiedy wchodziliśmy do środka.

- Dzięki! - rzucił blondyn na koniec.

Matt miał silne, duże dłonie, ale za razem bardzo delikatne. Jego ciało emitowało ciepło, które teraz pochłaniało moje ciało. Chłopak uśmiechnął się patrząc na nasze splecione dłonie.
Już z daleka usłyszłam głośne krzyki i nieprzyjemny zapach unoszący się w powietrzu.
Szliśmy ciasnym korytarzem, który w końcu zaprowadził nas do dużego pomieszczenia. Zobaczyłam na środku ring, a wokoło rozstawione trybuny. Niczym nie różniło się od tego co można oglądać w telewizji.

- Ile mają kasy za jedną wygraną walkę? - zapytałam, a raczej wykrzyczałam, ponieważ moje głosy tłumione były przez muzykę.

- Zależy.. - opowiedział. - Od tego ile kasy zgarną w zakładach. A znowu to jest zależne od tego kto walczy - nachylił się do mnie, abym lepiej słyszała. - Dzisiaj jest sporo do wygrania, koleś jest naprawdę dobry i dużo ludzi będzie - podsumował.

- Matt, a co jeśli ktoś się dowie o tych walkach?

- To jest nielegalne, więc odpowiedz sobie sama - wzruszył ramionami. - Ale nie bój się, rozluźnij poślady - zaśmiał się.

Łatwo ci mówić.

Po 10 minutach usłyszeliśmy pierwszy gong. Na macie byli już zawodnicy, którzy dość mocno rozgrzali swoje kończyny. Wokół mnie wszyscy krzyczeli, dopingując tym samym swojego ulubieńca.

- Kogo obstawiasz? - wygdarłam się blondynowi do ucha.

- Ten w niebieskich spodenkach to Aaron, nie przegrał jeszcze żadnej walki - spojrzałam na jednego z zawodników i muszę przyznać, że jest naprawdę całkiem przystojny.

- Fajny nawet - powiedziałam, raczej sama do siebie.

- Mówiłaś coś? - spojrzał przelotnie na mnie Matt, a później skupił się na walce, przeżywając każdy cios.

- Nie, nie - wyrwałam się z zamyśleń i spojrzałam na ring, nijaki Aaron okładał pięściami drugiego zawodnika. Ujrzałam, że chłopak ma cale czerwone oko.

Widziałam jak Matt się w to wkręcił i patrzył na rozwój akcji. Dziki tłum wrzeszczał nade mną, wykrzykując imię przystojnego chłopaka, jakim był Aaron.

Po 2 rundach ewidentnie przewagę zyskał brunet, który bez najmniejszej przerwy okładał pięściami biednego chłopaka. Na ringu pojawiła się dziewczyna, tym samym oznajmiając początek kolejnej rundy.
Wyjęłam z kieszeni telefon, spoglądając na godzinę. Wyświetlacz wskazywał 1:32. Przez moje sprawdzanie godziny, nawet nie wiem, w którym momencie Aaron znalazł się na deskach. Dociśnięty do podłogi, próbował wydostać się w objęć młodego chłopaka.
Od moich uszu odbijało się tylko głośne wołanie Aaron! Aaron! Aaron!
Przełknęłam głośno ślinę, a serce zaczęło bić w szalonym tempie, kiedy wzrok bruneta i mój skrzyżował się. Jeszcze przez chwilę pwtrzeliśmy na siebie. Aaron nie miał innej możliwości przekręcenia się, szczelnie dociśnięte kończyny do siebie nie dały mu możliwości uwolnienia się.

Po chwili chłopak zwinnie przełożył rękę dzięki czemu mógł wykonać ruchy. Zaczął okładać jedną ręką plecy przeciwnika, a jego głowa znalazła się między nogami Aarona, chłopak skrzyżował nogi, tym samym odcinając dopływ tlenu do płuc blondyna.

Kiedy sędzia przykucnął na podłodze i spojrzał na ledwo żyjącego blondyna, gestem rąk oznajmił koniec walki i nokaut.
Aaron uniósł ręce w górę, w geście zwycięstwa, chodząc po ringu. Tłum szczęśliwców, który postawił na jego zwycięstwo zaczął szaleć, a pechowcy wygwizdali zawodnika.

*****

- Podobało ci się? - zapytał Matt, kiedy wychodziliśmy prawie ostatni z hali.

- Tak, fajnie było - stwierdziłam. - Najlepszy był ten cios, kiedy upadł na ziemię po raz pierwszy, albo jak zacisnął te nogi - zaczęłam mu opowiadać, co spotkało się z rozbawieniem.

- Widzę, że rośnie nam tutaj kibic boksu - otworzył mi drzwi do samochodu.

- Może - odpowiedziałam tak jakoś niepewnie.

- Mogę cię zabrać za tydzien znowu, Aaron przeszedł do kolejnego tak jakby etapu - usiadł obok mnie, odpalając silnik. Chociaż było już ciemno, to przez światło hali mogłam zobaczyć w drzwiach tego właśnie Aarona. W dłoni trzymał sportową torbę i był ubrany w zwykły dres, a na głowie założony kaptur.

- Ej ty mnie słuchasz? - przed oczami pomachał mi Matt.

- Tak, tak - oderwałam wzrok od zmierzającego w naszą stronę chłopaka.

- Nie sądzę - przewrócił oczami. - Mówię, że ten kto wygra wszystko, zgarnia naprawdę sporą sumę.

- Aaron jest najlepszy? - zapytałam, wbijając ponownie w jego postać wzrok, nie trwało to długo, ponieważ blondyn wyjechał z parkingu.

- Jeden z najlepszych - poprawił. - Jest Ted, który jest jego najgroźniejszym przeciwnikiem. Myślę, że spotkają się w finale - stwierdził, po głębszych przemyślniach.

- Gdzie mnie odwieziesz? - oparłam się o szybę, patrząc na mojego kierowcę.

- Jedziemy do mnie - rozciągnął się, a później przyspieszył.

- A co jeśli twoi rodzice się dowiedzą? - uniosłam brwi do góry, zakładając ręce za ręce.

- Oni się mną nie interesują - wzruszył ramionami. - Mogę robić co chcę, tylko mam dobrze grać w piłkę.

- Umm..

- A tak w ogóle to nie chciałabyś wpaść na mecz, jutro? - zapytał z nadzieją w głosie.

- O której?

- 16.

- Myślę, że da się zrobić, bo mamy nie będzie wtedy w domu.

- Wiesz co? - zaczął ziewać, przy tym wyglądając bardzo słodko.

- Hmm? - byłam ciekawa co teraz mi powie.

- Lubię cię - zaśmiałam się na jego słowa.

- Serio mówię - spoważniałam, widząc jego kamienną twarz.

- Dlatego, że robię ci kanapki?

- Nie.. - zaprzeczył. - Ale to też w sumie, wpadnę jeszcze kiedyś - zaśmiał się. - Ale chodzi mi o to, że jesteś taka naturalna.

- Mam podkład i puder - rzuciłam.

- Nao.. - wywrócił oczmi. - Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi - czułam, że rumienię się na jego słowa.

****

- Matt, zwariowałeś? - szepnęłam, by nie obudzić jego rodziców.

- No co? - usiadł na łóżku.

- Na pewno nie będę z tobą spała w jednym łóżku - przystanęłam na jedną nogę i założyłam za siebie ręce.

- Możesz też na podłodze - nachylił się i pomacał swój dywan. - Bardzo wygodny, polecam.

- To śpij tam - wskazałam na podłogę.

- Oo nie, nie. - poruszał palcem - Nie ma mowy.

- Matt.. - błagałam.

- Nie marudź, tylko wskakuj! - bardziej rozkazał niż prosił.

- Pierwszy i ostatni - ruszułam w jego kierunku.

- Jeszcze się okaże - przysunął mnie do siebie, kiedy znalazłam się z nim w jednym łóżku.

- Mówiłeś coś? - uniosłam brwi, odwracając się w jego kierunku.

- Nic a nic.

- Dobranoc.

- Dobranoc, księżniczko.

_________
A jednak dzisiaj jest
Miało nie być, ale tak jakoś mnie wena nawiedziła.
Ale następny dopiero we środę i na prawdę wcześniej nie będzie.

Mam nadzieję, że się podoba. Piszcie w komentarzach 😘😘

Do zobaczenia ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top