ROZDZIAŁ 6.




       

Nie lubię Klingenthal. I nie umiem tego wytłumaczyć. Tak jak niektórzy nie lubią szpinaku, ja nie lubię Klingenthal. Po prostu mi nie leży. I chwała Bogu, że już mogę się pakować do Lillehammer.

            Móc, mogłam, ale oczywiście, tradycyjnie, jak zawsze nie umiałam. NO BO, NA KRYSZTAŁOWĄ KULĘ, GDZIE SIĘ PODZIAŁY WSZYSTKIE MOJE RZECZY?! Gumki do włosów, ładowarka do telefonu, odżywka, futerał na laptopa i bluza? No gdzie, ja się pytam?

            W końcu udało mi się to jakoś wszystko poodnajdywać, brakowało tylko ładowarki. Już miałam wpaść w czarną rozpacz (bo jak można żyć bez ładowarki do telefonu, zwłaszcza, że to trzecia zgubiona w tym roku?), ale przypomniało mi się, że pożyczyłam ją Cene, któremu przed treningiem rozładowała się komórka. Zapakowałam więc wszystko i udałam się do jaskini Prevców.

            Otworzył mi Domen. W oczy rzuciła mi się od razu jego koszulka – czarna z białym napisem po łacinie „IN OMNIA PARATUS". Znałam tę sentencję, była mi nawet bardzo bliska – znaczyła mniej więcej „gotowi na wszystko". O takie mądrości to go nie podejrzewałam.

- Oglądasz „Gilmore girls"? – powiedziałam zamiast powitania i wskazałam na jego koszulkę.

- W Słowenii ten serial jest bardzo popularny. A ja lubię ten cytat. Fajnie by było być gotowym na wszystko. Na sukcesy przede wszystkim – wyszczerzył się po prevcowsku do mnie - Przyszłaś pokrzyczeć na Petera?

- Nie tym razem, jest Cene?

- A co, on biedny też ci podpadł? Grają w pokera na krakersy z Polakami.

- Znając umiejętności moich rodaków, to krakersy będziecie jeść do usranej śmierci. Dlaczego nie poszedłeś z nimi?

            Wskazał na książkę, którą trzymał w ręku.

- Historia Słowenii i historia powszechna mnie przy sobie zatrzymała.

- Uczysz się? – podniosłam brwi ze zdziwienia.

- Przypominam, że mam w tym roku maturę.

- Ugh, racja. To nie przeszkadzam, ucz się, ucz.

- Kobieto, naprawdę myślisz, że nie skorzystałbym z pierwszej od kilku godzin sposobności do oderwania się od meandrów Wiosny Ludów? – prychnął i wciągnął mnie do pokoju.

            Na podłodze leżały już idealnie spakowane torby całej trójki (jak oni to zrobili, pakt z diabłem, czy co?), tylko na łóżku Domena walały się jeszcze podręczniki szkolne, a na stoliku nocnym Cene zauważyłam moją ładowarkę, która czym prędzej zabrałam.

- Jak wspominasz ten czas, wiesz, matury, bal maturalny i w ogóle? – zapytał Domen, upychając część notatek do plecaka.

- No cóż, moja studniówka była mniej więcej w tym samym czasie, co awantura z Mateuszem i Julią, więc długo zastanawiałam się, czy w ogóle na nią iść. W końcu jednak stwierdziłam, że wolę im wszystkim zrobić na złość i poszłam na nią z Maćkiem. Jego Wielka Skoczna Rada moich niby – braci oddelegowała jako najbardziej odpowiedniego. Żeby zagrać wszystkim na nosie, potrzebny był jakiś przystojniak.

- Z Kotem?

- Zgadza   . Dzięki temu nie musiałam się przejmować tymi wszystkimi frajerami, zostaliśmy z Maćkiem królami parkietu, no i miałam wielkie wejście. Do dziś pamiętam te ich miny – uśmiechnęłam się z nieukrywaną satysfakcją.

- A sama matura?

- Egzaminy jak każde inne. Matura to nie jest nic wielkiego, Domen. A dla ciebie to już zwłaszcza.

- Mam bal maturalny pomiędzy konkursami w Zakopanem a Willingen, wiesz?

- No i luzik. Skoczysz w Zakopanem, zdejmiesz kombinezon, wbijesz się w garniak, pojedziesz do Kranja, pobalujesz, a potem pędem do Willingen. Co za filozofia? Man, pomiędzy tymi konkursami jest tydzień, już bez dramatyzmu.

            Domen parsknął śmiechem, a w tym momencie do pokoju wpadł Cene z talerzem pełnym krakersów, a za nim Pero w okularach przeciwsłonecznych i z miną wytrawnego pokerzysty. Bardzo się ucieszył na mój widok.

- Co uważasz o zamku w Lublanie, Laura? – zapytał z błyskiem w oku.

- Byłam tylko  raz w Lublanie i widziałam go jedynie z daleka, ale jest bardzo ładny, a co?

- Myślisz, Cene, że jakbym pogadał z burmistrzem to by nam go udostępnili na imprezę rodzinną?

- Jaką? – zapytał Cene.

- Wesele! – wyszczerzył się w moją stronę.

- Naprawdę tak źle ci się prostym nosem oddycha, Peter?

- Zero wdzięczności dla mojej dobroci. Każda dziewczyna marzy o ślubie na zamku! I o takim szwagrze jak ja!

            Rzuciłam w niego poduszką, ale cwaniak zdążył się uchylić. W dodatku przeprowadził zmasowany atak.

- A tak przy okazji bali, co z twoją studniówką, bracie?

- Jeszcze nie wiem, czy w ogóle na nią pójdę.

- JAK TO NIE PÓJDZIESZ?! A PAMIĄTKOWE ZDJĘCIE, A GARNITUR, MUSZKA, KWIATY W BUTONIERCE, TE OBCIACHOWE TAŃCE, PIZZA, FAJERWERKI  I SCHLANIE SIĘ W TRZY DUPY?! No dobra, ten ostatni punkt możesz sobie odpuścić. Ale nie ma mowy, żebym stracił powód do nabijania się z ciebie przez najbliższe trzy dekady. Idziesz i już!

- Bal maturalny jest raz w życiu, Domen- wyjątkowo poparłam Petera.

- Widzisz, nawet Laura się ze mną zgadza.

- Zapisz w pamiętniczku, bo prędko ta sytuacja się nie powtórzy. Kłóćcie się dalej, ja idę do siebie – rzuciłam jeszcze raz poduszką w Petera i ruszyłam w stronę drzwi.

- Ale może być ten zamek w Lublanie? Czy załatwiać coś innego? Może jakaś grecka wyspa? Eeeeee, nie. To za bardzo piłkarskie. Może wielkie wesele w ogrodzie? Albo nie, słuchajcie, mam! POD SKOCZNIĄ W PLANICY!

            Trzasnęłam drzwiami i wyszłam na korytarz.

- Jak woli Wielką Krokiew, to może być Wielka Krokiew. Ale Letalnica byłaby po prostu bardziej widowiskowa – dobiegło mnie jeszcze z  ich pokoju.

            Boże, daj mi cierpliwość, bo jak dasz mi siłę, to ich wszystkich pozabijam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top