ROZDZIAŁ 20.
Otworzyłam oczy i wrzasnęłam jak pierwsza lepsza hotka na widok czarno-białego zdjęcia Daniela Andre Tande. Wy już tam wiecie którego.
Z mojego przedramienia wystawał wenflon. Całkiem ładny, różowy, pastelowy, ale to nie zmieniało faktu, że wenflon. W mojej żyle było ciało obce. Przerwano ciągłość moich tkanek bez mojej pisemnej zgody, podpisania trzech dokumentów, przybicia pieczątki z kotkiem i odbycia konsultacji z hydraulikiem. JA IM DAM.
(BOŻE, ZACZYNAM GADAĆ OD RZECZY, TO OD PRZEBYWANIA Z TĄ SKOCZNĄ HAŁASTRĄ, ZBIERAJCIE NA PSYCHOTROPY I POKRYCIE KOSZTÓW LECZENIA PSYCHIATRYCZNEGO.)
Śmierdziało szpitalem, ale nie było to szczególnie odkrywcze stwierdzenie, zważając, że właśnie się w nim znajdowałam. Szpitale są straszne. W dodatku nie było przystojnych stażystów jak z "Grey's Anatomy", doktor House też się nie pojawiał na horyzoncie. Nie mówiąc już o tym, że nie było żadnych dram jak w "Na dobre i na złe". Nikt nie dbał o moją rozrywkę i rekreację. A ja płacę i wymagam, proste i logiczne.
Kiedy dywagowałam nad sposobem wyjęcia tego ustrojstwa z ręki do pokoju wszedł Kamil w towarzystwie lekarza, który medycynę kończył chyba za Gierka. Ale wyglądał przynajmniej sympatycznie.
- Jak się masz, Lau? - zapytał Kamil.
- Całkiem nieźle, choć przez chwilę miałam wrażenie, że mnie porwali i chcą sprzedać na narządy.
- Zemdlała pani, prawdopodobnie pod wpływem gwałtownych emocji, przez chwilę wyglądało to nie najlepiej, podejrzewaliśmy poważne zaburzenia pracy serca, na szczęście raczej wszystko w porządku, ale musimy zrobić jeszcze parę badań i musi panią obejrzeć endokrynolog - powiedział na jednym oddechu lekarz.
- Ile mi jeszcze pozostało życia? Nie wiem jeszcze komu zapisać mojego pluszowego królika w testamencie.
- Niestety nie za wiele. Za jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat radziłbym już zamawiać kwaterę na cmentarzu.
- Odnoszę wrażenie, że się dogadamy, panie doktorze - uśmiechnęłam się szeroko.
Zrobiono mi jakieś badania o nazwach, które spokojnie mogłyby służyć jako łamańce językowe, a potem pozostawiono samą sobie. Nie narzekałam jednak, bo byłam zajęta rozpamiętywaniem wydarzeń poprzedniego wieczoru. Każdego słowa oddzielnie.
Zemdlałam w momencie, w którym miałam już odpowiedzieć "ja ciebie też". Bo kocham Domena Prevca, a wypieranie się tego byłoby po prostu skrajną głupotą. (Zapiszcie to sobie, będziecie mieć dowody, jakby mi się kiedyś odwidziało.)
Wkrótce powrócił szanowny pan doktor.
- Będzie musiała pani zostać tu przynajmniej do jutra, nasz endokrynolog nie może się panią dziś zająć.
Doktorek, zupełnie nieświadomie wzbudził we mnie bestię. To znaczy tę łagodniejszą wersję. Bestyjkę właściwie.
- Jakby to panu wytłumaczyć...Nie.
- Jak to: nie?
- Nie. Wypisuje mnie pan dzisiaj i nic mnie to wszystko nie obchodzi. Muszę być o szesnastej pod skocznią, dziękuję, dobranoc.
Nie wspominałam już, że muszę się koniecznie z kimś zobaczyć.
- Ale...
- Proszę pana, czy pan naprawdę myśli, że jest w stanie ze mną wygrać? - popatrzyłam na niego z politowaniem.
I w ten sposób o szesnastej w punkt byłam pod Wielką Krokwią i przepychałam się przez tłum złożony w dużej części z hotek dwóch blond grzywek i jednego osiemnastolatka.
Właśnie za tym osiemnastolatkiem się rozglądałam. W końcu go zauważyłam i uśmiechnęłam się szeroko. On też na mnie patrzył, ale nie odwzajemnił uśmiechu, tylko odwrócił głowę i wrócił do rozmowy z Freitagiem. Auć.
Ale nie myślcie sobie, że dziwne zachowanie Domena Prevca na tym się skończyło. On mnie po prostu ignorował. Nie podszedł do mnie po skoku. Omijał szerokim łukiem miejsca, w których byłam. Trzymał mnie na jak największy dystans, nie pozwalając mi nawet zacząć rozmowy. A próbowałam porozmawiać z nim przynajmniej trzy razy.
Na początku nie bolało w ogóle. Czułam się jak zamrożona od środka. Ból, pieczenie w środku zjawiły się razem ze wzruszeniem po wygranej Kamila. Razem z nieposkromioną radością po sukcesie mojego brata, która towarzyszyła mi podczas niezapomnianego "Mazurka" pojawił się ból zranionego serca, który pogłębiał się w miarę słuchania "Dream on".
Rozkochał i wystawił do wiatru. Rozkochał i zostawił. Rozkochał. Rozkochał i zranił.
Skocznia opustoszała, a ja dalej chodziłam w kółko po trybunach, aż w końcu wyciągnęłam z kieszeni jeansów telefon i wybrałam numer opatrzony wdzięczną nazwą Jo vel Cynamonowa Bułeczka 🇳🇴.
- Heja, Forfi, dostałam kosza.
- Co?!
- Domen Prevc wystawił mnie do wiatru, więc bądź tak miły i choć ze mną się najeść czekolady.
- Co się stało? - usłyszałam w tle głos Danny'ego.
- Nic, nic. Im mniej wiesz, tym krócej jesteś przesłuchiwany - odpowiedział mu Johann - Mój Boże, już idę. Czekaj przed hotelem.
Jak obiecał, tak zrobił i w pięć minut później wybiegł przed hotel z jednym wielkim znakiem zapytania wypisanym na twarzy. Zaspokoiłam jego ciekawość tłumacząc mu moją beznadziejną sytuację. To znaczy nie znowu tak beznadziejną.
- Wiesz, Forfi, nie mam zamiaru się za długo nad sobą użalać, ale okazji do najedzenia się bezkarnie czekoladą nie przepuszczę za nic na świecie - powiedziałam memu najlepszemu przyjacielowi, biorąc koszyk na zakupy, kiedy wchodziliśmy do supermarketu.
- Podziwiam cię, Lau. Ja na twoim miejscu bym się prawdopodobnie załamał.
Ile bym nie udawała, że to tylko o czekoladę chodzi, bolało w dalszym ciągu.
- Patrz! Limicja edytowana! Lody z karmelowym brownie!
- Edycja limitowana, ty gramatyczna nazistko - parsknął Johann.
- Zamilknij, chłopcze - powiedziałam, ładując do koszyka dwulitrowe opakowanie lodów i przekazując rączkę Forfangowi.
Dorzuciłam jeszcze opakowanie borówek, pudełko ciastek, ogromną czekoladę z karmelem i orzechami, sześć Kinder Niespodzianek i dziesięć Milky Way'ów. A potem poszłam jeszcze po Pringelsy, żeby mnie nie zamuliło. A potem się jeszcze wróciłam po colę, żeby się wszystko prawidłowo strawiło.
Tego wieczoru, po zjedzeniu tego wszystkiego naprawdę doceniłam wartość przyjaźni, kiedy Forfi trzymał mi włosy, podczas gdy ja wymiotowałam. Miałam szczerą nadzieję, że wraz z czekoladą pozbywam się wszelkich uczuć, które żywiłam do Domena Prevca.
Ale nie, tego wieczoru zrozumiałam jeszcze, że nie można kogoś od tak, przestać kochać. Ale można wyprostować plecy, podnieść podbródek i zanucić "who runs the world? GIRLS!".
Bo mnie się tak nie traktuje. Co to, to nie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top