ROZDZIAŁ 16.
Sukienka balowa została zapakowana razem z kombinezonami słoweńskich skoczków, a moja walizka zapełniona mniej lub bardziej potrzebnymi rzeczami - akcesoriami do makijażu, których nie pamiętam kiedy używałam ostatnio, zapasem rajstop, bo znając moje szczęście podrę je od razu, plastrami na odciski, bo szpilki nie są najwygodniejsze, miliardem wsuwek, a znalazło się też miejsce dla specjalnie przygotowanego do podróży bukieciku do butonierki dla Domena. Był z białych frezji, z drobną paprocią i przewiązany białą koronką. Takie tylko nawiązanie do naszego pierwszego spotkania, a raczej pierwszych przeprosin.
Byłam gotowa na podbój Słowenii. Strzeż się, słoweński narodzie!
Niestety już na starcie, ktoś postanowił mi przeszkodzić w podbiciu i zagarnięciu Słowenii i przyłączeniu do Polski, bo samolot do Lublany miał opóźnienie. Trzygodzinne.
Słoweńska wersja Skrobota, nawet w połowie nie tak sympatyczna jak nasz polski Kacperek chodziła naokoło i chyba przeklinała, reszta sztabu siedziała spokojnie i coś po cichu omawiała, Domen uczył się historii powszechnej, Pero przechodził pierwszą planszę Angry Birds, a ja z Cene, Laniskiem i Semenicem graliśmy w Super Farmera.
Kiedy wygrałam cztery rundy pod rząd i przeczytałam całą książkę, która miała mi starczyć na całą podróż, postanowiłam udać się na spacer do bezcłowego, żeby kupić sobie coś słodkiego i coś do czytania. I wypróbować wszystkie możliwe rodzaje perfum, oczywiście.
- Jaki ten świat mały - usłyszałam czyjś radosny głos, kiedy przeglądałam czasopisma na stojaku.
Odwróciłam się, żeby zobaczyć, co by nie mówić, urodziwą i roześmianą twarz mojego austriackiego kolegi po fachu.
- Cześć, Lukas.
- Co ty tu robisz?
- Kupuję gazety.
- Na lotnisku co robisz - prychnął.
- A. Lecę do Lublany.
Zmarszczył mocno brwi i nerwowo poprawił jasną czuprynę.
- Jak bardzo niegrzeczne będzie spytanie cię po co? Przecież następne konkursy są w Polsce...
- Laura...!
Znikąd pojawił się nagle przy moim boku Domen Prevc, który z góry spojrzał na Austriaka, robiąc przy tym minę twoje szczęście, że narty już spakowane, po czym pociągnął mnie za rękę.
- Wybacz, Lukas, ale wywołują już nasz lot, a zaczynałem się martwić, że będę musiał szukać innej partnerki na studniówkę. Chodź, Laura - na odchodnym rzucił mu jeszcze spojrzenie zwycięzcy.
Lot upłynął mi w bardzo miłej atmosferze, bo siedziałam pomiędzy Cene , tłumaczącym mi, czego on się uczy na tych studiach elektrotechnicznych a Laniskiem, więc było wesoło. Domen nie wyglądał na szczególnie zadowolonego z takiego obrotu sprawy, ale był zmuszony spędzić całą podróż w towarzystwie Gorana, który jak dobrotliwy tatuś postanowił sobie pogadać od serca ze swoim podopiecznym.
Z lotniska w Lublanie do maleńkiej miejscowości pod Kranjem, w której mieszkają Prevcowie nie jest daleko, więc po jakichś czterdziestu minutach byliśmy na miejscu.
Dom był duży, miał ogromny ogród, co na pewno sprzyjało wychowaniu takiej gromady. Piekielnej gromady, co stwierdzam, chociaż nie poznałam jeszcze Niki i Emy.
Od progu uderzył mnie zapach domu. Zapach świeżo upieczonego chleba i dębowych mebli, które jeszcze nie wywietrzały. I widok stojących w korytarzu walizek. Czyżby te jełopy mnie o czymś nie poinformowały...?
- Jesteście! - krzyknęła ubrana w płaszcz mama Petera, Domena i Cene, po czym nas wszystkich po kolei uściskała.
- Jesteś Laura, prawda, kochanie? Domen tyle o tobie mówił... No i miałeś rację, synku, rzeczywiście jest śliczna - pani Julijana uśmiechała się do mnie promiennie, a ja i Domen jednocześnie spiekliśmy raka.
- Już wyjeżdżacie, mamuś? - zapytał Cene.
- Tak, tata czeka w samochodzie, ja też już lecę! Laurko, kochanie, czuj się jak u siebie! Nika nie ma w przyszłym tygodniu treningów, pamiętajcie! Nie puśćcie chałupy z dymem, trzymajcie się, kocham was! - wyartykułowała w tempie karabinu maszynowego.
- My ciebie też! - odpowiedziała chórem trójka jej synów.
- Gdzie pojechali wasi rodzice? - zapytałam z lekkim przerażeniem w głosie.
- Do Budapesztu.
- I co? Zostawili mnie na pastwę losu, to znaczy Prevców?
- A co? Boisz się nas?
- Absolutnie nie, ale macie znaczną przewagę liczebną, a ja jestem na obcym terytorium.
W tym momencie do przedpokoju wpadły dwie dziewczynki. Nika, ta starsza, która była bardzo podobna do Petera i Ema, najmłodsza latorośl, która była po prostu wierną kopią Cene.
Dopiero wtedy zastanowiłam się nad tym, w jaki sposób ja się będę z nimi porozumiewać. Na migi? Pismo obrazkowe? Moje watpliwości zostały natychmiast rozwiane, ponieważ Nika zaczęła rozmowę płynną angielszczyzną, a nawet Ema, co prawda w stylu "Kali jeść, Kali spać", ale radziła sobie w języku Szekspira.
- Jaka jesteś śliczna! - westchnęła Ema.
Chyba będę częściej tutaj wpadać, bo można się dowartościować.
- Pooglądasz z nami bajki?
- Poczytasz nam na dobranoc?
- Pokazać ci twój pokój?
- Jesteś głodna?
- Naprawdę jesteś siostrą Kamila?
- Chcesz zobaczyć nasz pokój?
- Drogie panie, Laura jest zmęczona, więc zaprowadźmy ją do jej pokoju, żeby się mogła położyć, a i wy powinnyście już lądować z telemarkiem w łóżkach - powiedział Domen, biorąc Emę na barana.
- Phi, rycerz na białym koniu się znalazł! - prychnęła Nika.
Już polubiłam te małe.
W międzyczasie następuje zwiedzanie domu. Pokój dziewczynek jest po prostu niesamowity - wygląda jak z bajki. Pokoje chłopaków nie wyróżniały się za bardzo, choć każdy z nich miał jakiś indywidualny akcent. U Domena są białe meble, dużo książek, spora kolekcja filmów, czarno-białe zdjęcia i pierwsze narty (jakie malutkie!) powieszone na szarych ścianach. I zaskakujący porządek. Pewnie mama posprzątała.
Kiedy prevcowa gromada zostawiła mnie w pokoju gościnnym, zasnęłam niemalże od razu.
Następnego dnia obudziła mnie Ema skacząca po moim łóżku. Tylko jej słodka buzia aniołka powstrzymała mnie przed rzuceniem siarczystego przekleństwa.
- Peter, Cene i Domen pojechali do Anze, a potem idą wybierać ten garnitur, więc ty się dzisiaj nami opiekujesz! - Nika była przeszczęśliwa.
Zjadłyśmy więc wspólnie płatki na mleku, a potem calutkie przedpołudnie spędziłyśmy na oglądaniu Fistaszków. Przemilczmy fakt, że nic nie rozumiałam z tej słoweńskiej wersji, i tak było fajnie.
Kiedy na ekranie Pepermint Patty poczęstowała Charliego Browna ciastkiem, nagle naszła mnie ochota na norweskie zawijane bułeczki.
- Czy są tu jacyś chętni na cynamonowe bułeczki? - zapytałam.
Odpowiedziały mi dwa rozentuzjazmowane głosiki. W takim wypadku musiałam zrobić tylko jedno.
- Heja, Forfi. Potrzebuję przepisu na cynamonowe bułeczki. Jesteś kochany, wiesz? Ale nie rąb drewna, bo sobie krzywdę zrobisz i kto mnie będzie z kłopotów wyciągał? Przecież nie Tande, bo jego wiedza kończy się na nazwie jego odżywki do włosów. Nooo, dobra, nie obrażam go już. Buziaki!
Kiedy miałyśmy już przepis, przygotowałyśmy wszystkie składniki i zaczęłyśmy się babrać aż po łokcie, wyrabiając ciasto drożdżowe. Umączone od stóp do głów Ema i Nika były wprost przeurocze.
- Chodźcie, zrobimy sobie zdjęcie dla waszych braci, żeby wiedzieli jak się dobrze bez nich bawimy.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni jeansów, a małe Prevcówny stanęły po obu moich stronach, po czym jakby się umówiły, pocałowały mnie jednocześnie w policzki. Wyszło najbardziej urocze zdjęcie świata.
Wysłałam SMSem do Pero, z dopiskiem lubią mnie już bardziej niż was.
Kiedy męska część rodzeństwa Prevc wróciła po owocnym poszukiwaniu garnituru do domu, powitał ich zapach cynamonu. I nie tylko zapach, a także dwie blachy bułeczek.
Kiedy Domen sięgał po bułeczkę, jednocześnie odblokowując telefon, zauważyłam trzy umączone postacie na jego tapecie i uśmiechnęłam się szeroko. Bardzo szeroko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top