ROZDZIAŁ 1.






Dla M., która zawsze mnie słucha, nawet kiedy gadam za dużo o skokach.

Wraz ze ślubem mojej starszej siostry zyskałam bardzo wiele. Jej stary pokój ( w którym jak się szybko okazało i tak miałam spędzać tylko weekendy), nowy dom (jej dom, w którym spędzałam resztę tygodnia), a przede wszystkim brata. Wspaniałego, starszego brata, którego całe życie tak bardzo mi brakowało. Jej męża – Kamila.

                Chociaż tak naprawdę Kamil był moim szwagrem, kochaliśmy się jak najprawdziwsze rodzeństwo. W ciągu tygodnia mieszkaliśmy w trójkę (w ten sposób miałam bliżej do szkoły, a potem już tak zostało), a nasza dwójka była czasem tak niepoważna, że Ewa musiała przybierać rolę surowej matki. Gdyby ktoś z boku patrzył na nasze wygłupy, nigdy by nie pomyślał, że ten chłopak jest Mistrzem Świata w skokach narciarskich, dwukrotnym Mistrzem Olimpijskim i zdobywcą Kryształowej Kuli. No nigdy by mu to nawet nie przyszło na myśl. Nigdy.

                No i tak. Kłamałam, że zyskałam brata. To znaczy zyskałam. Ale nie jednego. Wraz z Kamilem do mojego życia weszła cała drużyna skoczków narciarskich. Często wpadałam na ich treningi, a oni pojawiali się w naszym domu o różnych mało spodziewanych porach. Czasem nie chciało się im robić obiadu, więc wybierali się do nas, czasem potrzebowali czegoś, a nasz dom jawił im się jako miejsce, gdzie jest wszystko, a w dodatku dobrze karmią, a czasem po prostu chcieli pogadać.

                Poszłam do szkoły dwa lata wcześniej niż inne dzieci, więc jako siedemnastolatka popisowo zdałam maturę i postanowiłam nie iść na studia. Zastanawiałam się trochę nad historią sztuki, ale chciałam pisać. A nie chciałam niszczyć mojej miłości do pisania studiami dziennikarskimi.

                Więc kiedy dostałam propozycję pisania felietonów i relacji z zawodów Pucharu Świata od Przeglądu Sportowego, mało nie zemdlałam z wrażenia. Oczywiście, Kamil dorzucił pewnie swoje trzy grosze. No i chyba nadawałam się do tego. Umiałam pisać artykuły, znałam świetnie całą drużynę  narodową i w dodatku Kamil Stoch nazywał mnie „swoją malutką siostrzyczką". Wizerunkowo nadawałam się idealnie.

                A teraz jestem w Klingenthal. Na początku zdawało mi się, że to sen. Identyfikator z napisem PRESS jednak mnie obudził. Musiałam się naprawdę starać.

                Do mojego pierwszego wyjścia na trening na skoczni przygotowałam się z niemal nabożną czcią. Timberlandy, dżinsy, sweter, drugi sweter, granatową kurtkę z małą naszywką z polską flagą na piersi, czapkę, którą Kamil nosił w Sochi (dostałam ją od niego na szczęście), identyfikator, notes i pióro przygotowałam parę godzin wcześniej. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik.

                Kiedy szliśmy już na skocznię, do moich uszu dobiegł strzęp rozmowy prowadzonej po angielsku.

- Jesteś na to za grzeczny, D. Nigdy byś nie poderwał dziewczyny w ten sposób.

- Nie zaczynaj, Cene, doskonale wiesz, że by to zrobił, więc go nie podpuszczaj, bo nam gnojek na dupka wyrośnie.

- Nie zrobiłbyś tego, D.!

- Zrobiłbym, udowodnić ci?

- DOMEN, nie rób te...

                Nie zdążył dokończyć zdania trzeci rozmówca i w powietrzu rozległ się przeciągły gwizd. Policzki mi spurpurowiały, bo niestety domyśliłam się, w czyją stronę ów gwizd był zwrócony.

- Cholera jasna, Domen, mówiłem, żebyś nie zachowywał się jak frajer!

                W tym momencie minęli nas trzej bracia Prevcowie, najmłodszy wyszczerzył zęby w moją stronę w promiennym uśmiechu, a średni zlustrował mnie zaciekawionym wzrokiem. Peter zwrócił się do mnie.

- Przepraszamy za Domena. Jak tylko gnojek wyczuje wyzwanie, to je podejmuje. Już nie mamy pojęcia co z nim robić, no naprawdę – powiedział teatralnym głosem.

- Twoja czy moja kolej? – ryknął Cene, idący z najmłodszym bratem z przodu.

- Twoja. Czyń honory, bracie – odpowiedział Peter, a Cene z łobuzerskim uśmiechem zasalutował.

                Po czym z najwyższą radością wepchnął Domena w zaspę , przeturlał się po nim i wtarł mu porządną ilość śniegu w twarz.

- Musimy tego naszego złotego chłopca wychowywać, żeby mu do głowy nie uderzyła sława – wytłumaczył nam Peter – Kończ już, Cene, bo jak się przeziębi, to mama i trener nas zabiją.

Nie ma co, ciekawa rodzinka.

- Dlaczego oni rozmawiali po angielsku? – spytałam chłopaków, kiedy Słoweńcy się oddalili.

- Podobno szlifują w ten sposób język, żeby im łatwiej było wywiadów udzielać – powiedział Klimek.

- Domen to całkiem miły chłopak, ale czasem mu coś odwala – mruknął Kamil.

- Więc nie przejmuj się, jesteś ewenementem, bo młode dziewczyny raczej rzadko tu się pojawiają – poklepał mnie Dawid po plecach.

- Chcesz przez to powiedzieć, że mam się na takie zachowanie przygotować?

- No, nie... Skoczkowie to nie futboliści, raczej nie są fanami chamskiego podrywu.

- Ale jesteś śliczną dziewczyną, podobnie jak twoja siostra i twój przeprzystojny brat, więc wiesz. Wiesz jak jest – powiedział Kamil, śmiejąc się.

- Nie mam zamiaru romansować. Będę ciężko pracować i mam nadzieję, że wy też, wtedy moja praca będzie wartościowsza.

- Jasne, nasza mała dziennikareczko. 

                Pod skocznią zachowywałam się jak małe dziecko. Obejrzałam wszystko, myszkowałam po wszystkich zakątkach. Poznałam cały sztab szkoleniowy, oraz zagranicznych skoczków. Starałam się powstrzymywać, ale kiedy Andy Wellinger puścił do mnie oczko, kolana się pode mną ugięły. No i ten cały Daniel Andre Tande jest całkiem, całkiem i niczego sobie.

                Kiedy chłopcy udali się na wieżę, ja usiadłam w poczekalni i pijąc herbatę zaczęłam robić luźne notatki, dotyczące  moich pierwszych wrażeń. Starałam się nie pisać czegoś w stylu „ALE TEN WELINNGER JEST SŁODKI OMG!!!", ale z trudem mi to wychodziło. Wyszłam więc z poczekalni i poszłam na minispacer dookoła skoczni. W pewnym momencie jednak ktoś zakrył mi oczy, a potem objął od tyłu w pasie, podniósł i zakręcił dookoła. Po chwili grozy, stwierdziłam, że to pewnie Klimek oddał już skok i postanowił mnie nastraszyć. Wierzgałam więc nogami w powietrzu, śmiałam się i próbowałam wyswobodzić.

- Klimek, puszczaj! – krzyknęłam, kątem oka zauważając uśmiech ubranego we wściekle zieloną kurtkę chłopaka.

                CHWILA MOMENT. Wściekle zielona kurtka? Klimek nie nosi zielonej kurtki. Nosi szarą. Cholera jasna, Słoweńcy.

                W mgnieniu oka się wyswobodziłam i stanęłam oko w oko z uśmiechającym się promiennie Domenem Prevcem.

- Co to, do cholery jasnej miało być? – warknęłam.

- Nie wiedziałem jak cię przeprosić za moje frajerskie zachowanie, więc wybrałem superuroczą formę przeprosin na skoczka. Czyli w powietrzu.

- Nie czuję się przeproszona.

- Przepraszam cię najmocniej, panno...?

- Mam na imię Laura.

- Przepraszam cię, Lauro. Cene mnie podpuścił, ale nie powinienem ulegać. Moje imię zapewne znasz? – dalej mówił teatralnym głosem, a ja ledwie się powstrzymywałam przed parsknięciem.

- Nie, jestem dziennikarką i nie znam imion skoczków – przewróciłam oczami.

- Jesteś dziennikarką? – szczerze zdziwił się Domen.

- Tak.

- Ale przecież jesteś chyba w moim wieku. Myślałem, że jesteś siostrą Stocha i przyjechałaś tu tylko dla towarzystwa.

- Po pierwsze, jestem w twoim wieku, ale poszłam dwa lata wcześniej do szkoły, więc w tym roku zrzuciłam ostatecznie kaganiec oświaty. Po drugie, jestem siostrą Kamila. A właściwie nie jestem, bo jestem siostrą jego żony, ale traktujemy się jak prawdziwe rodzeństwo. Po trzecie, nie jestem po studiach, ale znam się na dziennikarstwie. Po czwarte, radzę ci, żebyś mnie traktował poważnie, bo pióro jest niebezpieczną bronią. Jeśli napiszę, że jesteś zadufanym w sobie dupkiem, to ludzie tak będą uważać i w Zakopanem cię pożrą bez buraczków. Co najwyżej popiją czystą, żeby nie dostać niestrawności. Nie mam ci już nic więcej do przekazania. A nie, pozdrów Petera i Cene, bo sympatyczne z nich chłopaki.

                Odwróciłam się na pięcie, zostawiając Domena wbitego w ziemię z wrażenia.

Bardzo się cieszę, że w końcu opublikowałam ten twór mojej wybujałej wyobraźni, bo bardzo mi się miło pisało, mam nadzieję, że coś z tego w ogóle wyszło. 😂

Buziaki,

Sally

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top