ROZDZIAŁ 30.


- Jesteś pewna? - zapytał Kamil.

- Jesteś pewna, że to dobry pomysł, kochanie? - zapytała mama. 

- Naprawdę chcesz wyjechać na drugi koniec świata, żeby się uczyć? - zapytała norweska Blond Grzywka.

- Ale będziesz nas odwiedzać? - upewnił się Johann.

- Ale super! - powiedziała Sophie.

- Będziesz spełniać marzenia! Uhuhuhuh! - ucieszyła się Ela. 

- Are you fucking sure, girl? So do it! - powiedział Kenzie, nie przerywając jedzenia żelków.

Tak w skrócie przedstawiały się reakcje ludzi, kiedy im powiedziałam, że mam zamiar wyjechać za rok na studia do Stanów. 

Postanowiłam nie jechać do Lillehammer i Trondheim, wykorzystując urlop i zaproszenie Sophie, żebym się u niej zatrzymała. 

Gospodyni otworzyła na oścież drzwi od swojego mieszkanka, poprawiła jadowicie pomarańczową bluzę i rozjaśniła całe pomieszczenie swoim uśmiechem.  

- Hejka, Laura - przytuliła mnie.

- Cześć, Sophie - uśmiechnęłam się szeroko. 

- Wnieś walizkę do sypialni i się zbieraj, idziemy jeść. Tylko się uczeszę. 

Ja układałam swoje graty w pokoju, a Sophie w międzyczasie wesoło gadała przed lustrem. 

- Czasem żałuję, że pewnego dnia mi się zachciało  włosów ice blond. Poszłam do fryzjerki i powiedziałam coś w stylu "farbuj pani, ino równo". A ona popatrzyła na moje włosy z pogardą i powiedziała coś w stylu "z gówna tortu nie ukręcisz" i ścięła mi je na boba. A potem wzięła za tę przyjemność jak cygan za matkę.  

Przypatrywała się sobie krytycznie w lustrze, przetrzepując włosy dłońmi. "Johannowi i tak się podobasz", pomyślałam, uśmiechając się pod nosem. 

Sophie zabrała mnie na lunch do małej knajpki serwującej owoce morza. 

- To jak to się stało, panno Bilan, że zachciało ci się pobierania nauk w Nowym Świecie? - zagaiła Sophie, bawiąc się słomką w swojej coli. 

- Wiesz... zawsze wiedziałam, że na studia wyjadę za granicę, bliżej, czy dalej. Żeby przeżyć przygodę, poznać inny świat, bla bla bla. Takie moje marzenie. 

- Miałam takie samo. I teraz siedzę sześć tysięcy kilometrów od domu i piję z tobą colę - uśmiechnęła się Sophie. 

- No i miałam pewną zwyżkę nastroju i stwierdziłam, że "hej! ja tak dawno nie spełniłam żadnego swojego marzenia, koniec z tym, nie będę do końca życia przecież pisać reportaży z konkursów skoków przyklejona do sławnego brata, przestałam się rozwijać, koniec. Wyjeżdżam" 

- Dlaczego akurat Stany? - ciągnęła Sophie, skubiąc brzeg serwetki. 

- Oh, po prostu. Ciągnie mnie tam. Klimat amerykańskiego akademika... Zawsze o tym marzyłam i chce spełnić to marzenie - wzruszyłam ramionami. 

- Ale nie wybrałaś jeszcze, na które uniwerki składasz papiery? - dopytała się dziewczyna, kiedy kelner stawiał przed nami sałatki. 

- Heszcze nie mychlałam - odpowiedziałam z buzią pełną krewetek.

- To się akurat świetnie składa - powiedziała Sophie i się uśmiechnęła chytrze. 

Po jedzeniu zaciągnęła mnie do przytulnej kawiarni, w której pracowała jej koleżanka ze studiów, zamówiła dwie duże kawy i sernik nowojorski po czym zarzuciła mnie falą pytań. 

- Bardziej interesuje cię zachodnie czy wschodnie wybrzeże? 

- Chyba... raczej wschodnie. 

- Dobry wybór - mruknęła i z wypięła część kartek z wyjętego wcześniej z torebki segregatora. 

- Bliżej miasta, czy typowo położone miasteczko studenckie?

- To drugie. 

Odjęła kolejne kartki milczała przez dłuższą chwilę, zaznaczając coś zakreślaczem i popijając kawę. 

W końcu położyła przede mną stos kartek i podała mi zakreślacz. 

- To profile pasujących do ciebie uniwersytetów. Musisz już teraz się zabrać za podania, egzaminy, podobno już stawałaś SATs? 

- Zdawałam w drugiej liceum, tak na wszelki wypadek - przytaknęłam.

- Nie ma szans w celowanie w Ivy League. Jesteś diabelnie inteligentna, ale na Ligę Bluszczową pracuje się od przedszkola. Zajęcia dodatkowe dobierane pod profil danego uniwersytetu, takie tam. Odłóżmy więc je na bok. 

Popatrzyłam na papiery rozłożone przede mną i poczułam nieopisaną radość na myśl o nieznanym. Idę na studia. To się dzieje. 

- Wybrałam takie, które nie są zwykłymi college'ami, tylko takie, które kończyli nobliści, mają świetnych wykładowców, dobre zaplecze, ładne miasteczka studenckie i stylowe akademiki. I dobrze wyglądają w podaniu o pracę - ciągnęła Sophie. 

Po godzinie przeglądania wyselekcjonowałyśmy cztery uniwersytety, zapisałyśmy listę interesujących mnie kursów i przedmiotów wiodących i zanotowałyśmy plany esejów do podań. 

- Gdyby przyjęli cię na wszystkie, który byś wybrała? - zapytała Sophie, kiedy skończyłyśmy nasz research. 

- Barnes - powiedziałam  z przekonaniem, bo to on był moim pierwszym wyborem, i tym, który mnie do siebie przekonał w stu procentach. 

- Spodobałoby ci się w Pensylwanii. 

Spędziłam z Sophie urocze kilka dni, ale trzeba było jechać do Vikersund. Zanim jednak pojechałam kuzynka Kenziego zaciągnęła mnie do sklepu Converse'a i kazała mi sobie wybrać trampki. Potem za nie zapłaciła, nie dając sobie nic powiedzieć. 

- To prezent ode mnie. Masz ich nie zakładać przez cały rok. Będziesz w nich spacerować po kampusie Barnes, zobaczysz - powiedziała, kiedy wychodziłyśmy ze sklepu z pudełkiem żółtych trampek. 

Konkurs drużynowy był... cóż, niesamowity. Szczena opadała mi średnio co pięć minut.

Ale, ale! Moi drodzy. To ja po tym konkursie nagle odnotowałam przypływ nadludzkiej siły wewnętrznej. I poszłam do Domena Prevca. 

- To już pora, mój drogi, żebyśmy sobie porozmawiali - powiedziałam głośno, łapiąc go za ramię. 

- O mój Boże, to się dzieje, leć po popcorn, Kevin! - usłyszałam głos Kenziego gdzieś w okolicy. 

Domen Prevc zmierzył mnie spojrzeniem bez wyrazu.

- Niedaleko jest kawiarnia, możemy tam usiąść? - powiedział cicho. 

W odpowiedzi tylko pokiwałam nieznacznie głową. 

-Iiii? Co masz mi do powiedzenia? - powiedziałam, kiedy tylko usiedliśmy z herbatą przy stoliku.

- Laura... ja... ja spanikowałem. Powiedziałem wtedy tyle pięknych i podniosłych słów, a one... no cóż. Były słowami. 

- Rozumiem. Otrzeźwiałeś i stwierdziłeś, że wcale nie jestem taka znów cudowna. 

- Nie! To nie tak.. Bałem się, że się zakochasz... Zakochasz się na śmierć i życie w tym, co mówiłem, w tym, kim zdawałem się być... 

- Zakochałam się, Domen. 

- Ja... ja po prostu nie chciałem, żebyś brała tego aż tak poważnie... Spanikowałem, a potem sytuacja zrobiła się nieprzyjemna, a jeszcze kręciło się wokół ciebie tylu chłopaków... Chyba lubisz Alexa...

- Alex to jeden z najprzystojniejszych chłopaków, jakich znam - wbiłam mu szpilę z satysfakcją.

- Ale to nie tak, że mi na tobie nie zależy - kontynuował niezrażony - po prostu - "kocham" to bardzo duże słowo... Ale jeśli chciałabyś spróbować, spróbować jak to jest być z takim idiotą jak ja... Ja cię naprawdę uwielbiam... I chciałbym, bardzo chciałbym...

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu przez jakąś minutę, nie mrugając.  

W końcu Domen Prevc to zrobił.

Przechylił się nad stolikiem i mnie pocałował.

Rozlał też herbatę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top