ROZDZIAŁ 26.

Słuchajcie uważnie, bo Laura Bilan niczym Mariusz Max Kolonko mówi jak jest. A jak jest?

Fajnie jest w tym Lahti. Jedzenie znośne, dobre czekoladki mają, infrastruktura ładna, nie spóźnili się z nią jak z autostradami na Euro w Polsce. Tylko mapy mieli do luftu, ale na szczęście miałam rdzennego mieszkańca Lahti, znanego również jako zdeklarowany fan Muminków za przewodnika.

Atmosfera wśród kibiców była genialna, ze Słowenkami mieszkało mi się przyjemnie, chociaż w naszym domku zdecydowanie zbyt często pojawiał się Anže Lanišek z towarzyszami. Ale jak już wspominałam, to jest Lanišek, tego nie ogarniesz.

Najbardziej chyba jednak ze wszystkiego podobała mi się strefa medialna. Nowoczesna, z genialnymi kanapami i z legendami skoków narciarskich, które sobie tam chodziły jak po swoim. Co jednak mogło być trochę deprymujące, bo jak o mało nie oblałam kawą przechodzącego obok Hannawalda już sobie wybierałam w myślach napis na nagrobek, bo on to taki trochę łagodniejszy prototyp Agresywnego Markusa. Jednak tacierzyństwo chyba go ułagodziło, bo machnął ręką i poszedł dalej.

Ponadto mieli dobrze wyposażony bufet, z czego skrzętnie korzystał Kenzie, towarzysząc mi podczas pisania, rozwalony na kanapie obok. On to w sumie też się do mediów zalicza, bo komentuje wszystko w stu czterdziestu znakach, więc się mu należało.

Szeroki wybór napojów wszelakich docenił także mój rodak Kot Maciej, który przyszedł mnie odwiedzić i przy okazji wrzucił do plecaka cztery butelki soku z aloesu.

- Weź się nie zachowuj jak chytra baba z Radomia -ofuknęłam go.

- Świat schodzi na psy. Z filtru ze Snapchata - mruknął Kenzie - a tak przy okazji, to wiadomo coś w sprawie wiadomej?

- Szukanie rozumu idzie mu równie opornie, co ekspedientkom w Biedronce szukanie kodu na kajzerki. Także na cuda w tym momencie to ja bym nie liczył.

- Nie rozumiem tego człowieka. Gapi się na nią jak Fretka na Jeremiasza, Gaston na swoje odbicie w lustrze, Tande na swój kombinezon i Wellinger na cały świat, ale jakichś racjonalnych kroków nie podejmie.

- Nie wymagajmy od niego za wiele, nie tak znowu dawno dostał dyplom ukończenia przedszkola.

Wtorkowe popołudnie spędziłam z Johannem i jedną z blond grzywek na kręglach (wygraaaaałam! who runs the world? GIRLS!), a wieczór z moimi rodakami na grze w pokera (tutaj już musiałam uznać wyższość przeciwników). Później cała szóstka odprowadziła mnie do mojego tymczasowego miejsca zameldowania, cobym nie łaziła sama nocą po lesie, bo wszyscy wiemy, że w Austriakach czasem odzywają się dzikie instynkty. Jak obserwowaliście kiedyś Krafta i Michiego po konkursie to wiecie, o co chodzi.

Kiedy dotarłam do domku właśnie kończyli grać w Monopoly. Kończyli, a nie kończyły, bo Lanišek dalej tam przebywał. Ja nie wiem, o co chodzi temu człowiekowi. To znaczy trochę zaczęłam się domyślać, ale nie chciałam wysuwać odważnych tez bez powodu.

Jako, że to nie ich wina, że ich rodak zachowuje się jak bezmózga chełbia modra, postanowiłam nie zaszywać się od razu w swoim pokoju i trochę się z nimi pointegrować, więc wylądowałam na kanapie, gdzie od razu poczęstowano mnie herbatką wiśniową.

Rozmowa płynęła bardzo przyjemnie, nie brakowało nam tematów do rozmowy, w którą angażowaliśmy się wszyscy, z jednym małym wyjątkiem. Obywatelka Nika Križnar klikała w ekran swojego smartfona z taką prędkością, że aż cud, że palce i telefon się nie zapaliły.

- Z kim ty tak piszesz, dziewczyno? - zapytała podejrzliwie Ema.

Nika zarumieniła się i lekko spuściła rzęsy, a w kącikach jej ust błąkał się uśmiech.

- Z Domenem - powiedziała cicho.

Ja i Lanišek zakrztusiliśmy się w tym samym momencie herbatą, tak mocno, że Ema musiała nas walić po plecach. A rękę ma dziewczyna żelazną.

Rozcierając obolałe plecy przyjrzałam się uważnie Nice i oprócz jej sympatyczności (która nagle cała gdzieś wyparowała w eter) zauważyłam nagle, że jest bardzo ładna. A to mnie bardzo, ale bardzo wytrąciło  z równowagi. Bardzo. A jak mówię, że bardzo, to bardzo. Bardzo. Serio, bardzo. BARDZO.

A w ogóle, to z rzeczy dziwnych i nieprzewidzianych, to mój kolega od Muminków postanowił zmienić postrzeganie siebie jako słodkiego buloklepa, więc "wziął i wygrał" kwalifikacje, od razu, z marszu zyskując miano talentu. A Finlandia to nie Słowenia, tam talenty nie rosną jak nawożone truskawki w Holandii, więc Antti otrzymał specjalny status. Znajomość ze mną to się zawsze opłaca. W odwrotną stronę to działa tak samo, bo Domen Prevc widowiskowo lądował na długo przed punktem K, ledwo uchodząc z życiem.

Antti uśmiechał się do mnie przez całe kwalifikacje z boksu dla lidera, ale po odebraniu czeku na całkiem porządną sumkę nie mogliśmy pogadać, bo  otoczyli go dziennikarze, w tym dwóch, opatulonych szalikami, którzy przypominali mi trochę Poláška i Vančurę. Ale mogło mi się coś przewidzieć.

Udałam się więc do strefy medialnej, gdzie obok mojej ulubionej kanapy, zamiast Kenziego zastałam Laniška, który patrzył z marsową miną na coś za oknem.

Spojrzałam i ja. I znalazłam tam dowód, że Domen Prevc mimo beznadziejnych wyników na skoczni, w życiu osobistym radzi sobie nie najgorzej.

Na ławeczce siedzieli Nika i Domen i o czymś rozmawiali, ale ręka dziewczyny była tam, gdzie jej stanowczo być nie powinno, bo spoczywała na udzie chłopaka. Z tej odległości nie byłam w stanie dostrzec, czy Słoweniec jest zadowolony z takiego obrotu sprawy.

Wiem, ja też. Wpisujcie miasta. [*]

- Żałość, nie? - powiedział zachrypniętym głosem.

- Bardzo mi z tego powodu wszystko jedno...  - wymruczałam, kryjąc wściekłość, ale bez powodzenia - NIE! Nie, do jasnej cholery! Nie będziemy tak sobie po prostu na to patrzeć, Anže! Widzę przecież, że lecisz na Nikę bardziej niż na Kryształową Kulę. Bujać to my, ale nie nas. Nie będziemy na to patrzeć! Mogą być albo z nami albo singlami, trzeciej opcji nie ma.

Kiedy wyrzuciłam z siebie ten potok słów, Lanišek popatrzył na mnie przez chwilę jak na Agresywnego Markusa 2.0. Przez moment chciał się chyba zacząć wypierać swojej sympatii do Niki, ale zrozumiał, że to będzie niepotrzebne strzępienie języka, bo przede mną się nic nie ukryje.

- Musimy ustalić plan działania, kolego - powiedziałam, zamieniając się w herszta naszej zbójnickiej grupy.

- Załatwię to sam - Anže podchwycił mojego buntowniczego ducha.

Spojrzałam na niego podejrzliwie.

- Jesteś tego najzupełniej pewien?

- Jak Papę Gorana kocham.

Miałam co do tego pewne wątpliwości, ale gdy następnego dnia siedziałam i rozwiązywałam krzyżówkę (druga najdłuższa rzeka Chile) dostałam esemesa od rzeczonego Słoweńca o treści "mission: completed", a w dziesięć minut poźniej do naszego domku wpadła Nika i rzuciła się ze szlochem na kanapę.

Ema próbowała od niej wyciągnąć informacje, ale się nie dało. W końcu się zirytowała.

- Wstawaj, do jasnej cholery i gadaj co jest grane! - wrzasnęła.

- On...on, on... trzy razy powiedział do mnie "Laura" - wyszlochała.

W tym momencie chyba stałam się w tym miejscu persona non grata, więc się stamtąd jak najszybciej wyniosłam, lecąc na spotkanie Laniška.

Ale ostrzegę was, że możecie już napełniać kieliszki, żeby wypić za zdrowie Anže, bo ten człowiek jest geniuszem. Geniuszem zła. Niechaj gwiazdka pomyślności...

- Eeeeee... Generalnie, to było tak, że bez przerwy gadałem o tobie, w różnych kontekstach. Podłapał to Tilen, chociaż on nie był wtajemniczony, on jest po prostu  w twoim fanklubie, a i Cene i Pero coś zrozumieli. Doprowadziliśmy do tego, że ciągle, nawet przypadkiem Domen wymawiał twoje imię. No i się udało. Miałem mu ochotę dać po mordzie za to, że wykorzystał Nikę do wzbudzenia w tobie zazdrości.

Także ten. Ja mówię: ANŽE, wy mówicie: LANIŠEK!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top