ROZDZIAŁ 11.

Dla M., która rozumie wszystkie moje dziwactwa.

Jest takie stare, polskie przysłowie – jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach. Przysięgam na złotą czuprynę Danny'ego, że nie znam prawdziwszego.

Bo ja sobie narobiłam planów. Miał być austriacko-niemiecki tour jak marzenie. Miałam wsuwać Apfelstrudel z lodami i przegryzać Strauben. Miałam robić najlepsze na świecie relacje spod skoczni, pisać świetne felietony, a za tę piękną premię już bookować bilety do Tokio. Miałam patrzeć na skoki z mojego ulubionego miejsca przy boksie dla lidera. Miał Kamil mieć złotego orła w kieszeni (no może nie w kieszeni tylko pod pachą, bo spore jest bydlę). Miałam pójść w dżinsach na sławny sylwestrowy (rozcieńczony) szampan u Waltera Hofera.

Ale nie, oczywiście, wszystkie plany musiały wziąć w łeb. BO BANDA SKACZĄCYCH DEBILI POSTANOWIŁA MNIE NATRZEĆ ŚNIEGIEM, a z moich planów realny pozostał tylko złoty orzeł dla Kamila. Taka przeziębiona nie byłam od przedszkola, ale odmówiłam powrotu do domu.

A na domiar złego, fizjoterapeuta Austriaków, który był najbardziej kumaty i czuwał nad moją rekonwalescencją powiedział, że mam przestać pić tyle kawy. Kiedy miałam już zacząć wrzeszczeć jak typowa groupie na widok Wellingera bez koszulki, że prędzej Kazachstan będzie liderem Pucharu Narodów niż ja przestanę pić kawę, Kamil zatkał mi usta ręką i zaczął się uroczo uśmiechać.

- Tak, to prawda, kawa to używka, Laura.

No i przez tych wszystkich durnych zdrajców prawie zostałam pozbawiona kofeiny, a to, wierzcie mi, skończyłoby się źle. Dobrze, że Forfang, stary druh, przemycał dla mnie cappuccino.

I nici z wystrzałowego sylwestra w Ga-Pa. Miał być toast u Władcy Wiatru, a potem jeszcze impreza w klubie. Co zostało? Witanie Nowego Roku w towarzystwie chusteczek do nosa, tony leków i leczniczej ziołowej herbatki.

Co prawda, cała ta skoczna banda (z wyrzutami sumienia jak stąd do Bydgoszczy), miała zamiar ze mną ten sylwester spędzić. Zachowywali się jak babcie, pilnując czy wzięłam leki i karząc mi stosować ich „magiczne" sposoby na przeziębienie. Zarzekali się, że mnie nie opuszczą, a Hofer to sobie sam może swojego cienkiego szampana wypić. Ale tak to jest wierzyć facetom. O dwudziestej byli już wszyscy wystrojeni jak szczury na otwarcie kanału. Cholerni hipokryci.

- Ale jeśli będziecie się zachowywać jak niewyżyci frajerzy w stosunku do dziewczyn, to wiedzcie, że ja się o tym dowiem i nogi wam z dupy powyrywam przy samej szyi – ostrzegłam ich, kiedy wychodzili.

W sumie to trochę się im nie dziwię. Przecież niepojawienie się na drinku u Władcy Wiatrów mogłoby poskutkować huraganem w plecy podczas jutrzejszego konkursu.

Aha, zapomniałabym. Został ze mną w hotelu najmłodszy z braci Prevc. Ale nie, nie myślcie sobie, że taki jest dobry dla mnie. Po prostu niepełnoletni i toasty to on sobie mógł co najwyżej Piccolo spełniać.

- Co będziemy robić? – zapytałam Domena, jednocześnie rzucając chusteczkami do nosa do kosza na śmieci.

- Ty powinnaś się przespać, a ja pouczę się włoskiego.

- Na jaką cholerę będziesz się uczył w sylwestra?!

- M-A-T-U-R-A, mówi ci to coś?

- Niestety zupełnie nic. Zdajesz maturę z włoskiego?!

- Owszem.

- Ale nie będziesz się do niej uczył teraz. Nie w sylwestra, bo to chore.

Domen westchnął i zamknął podręcznik.

- To co chcesz robić?

- Netflix&chill? Jeśli przyniesiesz mi kawę to pozwolę ci wybrać serial.

- Okay.

Domen wrócił z kawą po dziesięciu minutach, a ja rzuciłam się na nią niczym narkoman na głodzie.

- Prawdopodobnie sprzedałabym duszę diabłu za kawę – wymruczałam pociągając łyk życiodajnego napoju.

- Zdążyłem zauważyć – zaśmiał się – To teraz wybieram serial!

Podsunęłam mu laptopa, a on zmarszczył brwi, przeglądając bibliotekę Netflixa.

- „Gilmore girls"!

- Niewątpliwie bardzo męski wybór – parsknęłam śmiechem.

- Nie kpij kobieto, to kultowy serial – odciął się, a już po chwili śpiewaliśmy wspólnie „if you need, you need me to be with you, I will follow where you lead...".

Byliśmy już po trzech odcinkach Gilmorek, kiedy stwierdziłam, że zrobiło się dziwnie zimno.

- Czy tobie też jest tak zimno? – powiedzieliśmy jednocześnie z Domenem.

Domen wstał i podszedł do kaloryfera, a potem zmiął w ustach przekleństwo.

- Siadło ogrzewanie.

Jasne, rozumiem. Jak się bawić to się bawić. Sylwester z grypą w nieogrzewanym hotelu na niemieckim zadupiu. Kto nie marzy o takim zakończeniu roku?

Jedynym jasnym promyczkiem w mym beznadziejnym położeniu był (nie wierzę, że to mówię) Domen. Otworzył moją walizkę i rzucił mi najgrubsze skarpetki jakie znalazł oraz bluzę, którą dostałam od niego.

- Ubierz się ciepło, bo czeka nas ochłodzenie klimatu.

Znalazł też jeszcze jeden koc i mnie nim szczelnie okrył, po czym poszedł do recepcji się dowiedzieć czy mają nas zamiar przerobić na mrożonki. W końcu to Niemcy, mogli chcieć wykończyć konkurencję. Wrócił z dwoma kubkami parującej herbaty z syropem korzennym i paczką orzechowych Mannerków.

- Babka w recepcji raczej nawet nie do końca wie jak się nazywa i jaki jest cel jej przebywania tutaj, a co dopiero kiedy włączą ogrzewanie, ale dała mi Mannerki na pocieszenie.

- Wyjęła to z pudełka z napisem „dla najmłodszych gości"? – zimno, ciepło, mój cięty język zawsze jest w formie.

- Bardzo zabawne. Lepiej się napij herbaty, bo będzie już tylko gorzej.

- Dzięki za pocieszenie.

Chwilę piliśmy herbatę w ciszy, którą przerywało tylko szczękanie moich zębów. Było naprawdę zimno. A mówiąc naprawdę zimno, mam na myśli NAPRAWDĘ ZIMNO.

Domen westchnął, zabrał ode mnie pusty kubek i odstawił na bok, po czym założył jeszcze jedną bluzę.

- Jest tylko jedno wyjście, żeby cię uratować przed zamarznięciem i zapaleniem płuc – powiedział, ściągając buty.

- To znaczy...? – uniosłam brwi.

Nie odpowiedział, tylko wszedł pod moją kołdrę.

- Prevc, czy ty sobie czasem na za dużo nie pozwalasz?

- Umilknij choć na sekundę.

ŻE JA NIBY ZA DUŻO MÓWIĘ?!

Objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie, tak, że leżałam wtulona w niego. Ładnie pachniał, obłędnymi perfumami, kawą i czymś takim charakterystycznym tylko dla niego.

- Wygodnie ci?

Pokiwałam głową. Przez materiał bluzy czułam ciepło jego mięśni, a miarowe ruchy klatki piersiowej, na której spoczywała moja głowa działały na mnie usypiająco.

Nagle gdzieś z oddali usłyszeliśmy fajerwerki. To już, zaczął się Nowy Rok.

- Szczęśliwego Nowego Roku, Laura.

Pogłaskał mnie po włosach, a potem bardzo, bardzo, bardzo delikatnie pocałował mnie w skroń.

- Szczęśliwego Nowego Roku, Domen – odpowiedziałam, wtulając się w niego jeszcze mocniej.

Zaczynałam ten rok, zasypiając w ciepłych i opiekuńczych ramionach Domena. I muszę przyznać (choć niechętnie), że to było najlepsze rozpoczęcie roku w moim życiu.

I miliard buziaków dla BritishLady323!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top