-1-
— Coś się jej przedłuża…A myślałem, że tylko ty potrafisz się 2 godziny przygotowywać na misje… — mruknął czarnowłosy, wzdychając i opadając na murek przed Technikum.
— Wcale nie, to wszyscy inni są za wcześnie. — przewrócił oczami i zaraz wyciągnął z kieszeni swój telefon, by w międzyczasie sprawdzić wiadomości, tudzież znowu porobić Geto przypałowe zdjęcia, gdy ten nie będzie patrzeć.
Nic na to nie odpowiedziawszy, sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów. Oczywiście nie uszło to uwadze Satoru, który tylko cicho prychnął z dezaprobatą.
— Jak masz jakiś problem to słucham, wyduś to w końcu z siebie. — nic sobie nie robiąc z jego reakcji, po prostu odpalił papierosa i wsadził sobie do ust.
— Mam i to kilka nawet. Nie rozumiem jak możesz się tym tak truć. Dziewczyny nie lubią jak cuchniesz papierosami, żadna cię nie będzie chciała. — zmierzył go spojrzeniem z boku i lekko wydął wargi, jakby był jakimś znawcą.
— Przecież mam zawsze ciebie wokół… — chciał, by zabrzmiało to tak, by Satoru wiedział, że to przez niego, nigdy nie udało mu się żadnej zdobyć, gdyż zawsze zabierał mu wszystkie sprzed nosa.
Białowłosy jednak widocznie zrozumiał to opatrznie, gdyż rozpromienił się nagle, po usłyszeniu tego. Geto spłonął rumieńcem, aż po same końcówki uszu, więc tylko odwrócił głowę. Gojo zaś postanowił wykorzystać sytuację i wyciągnął z kieszeni lizaka; zwykle nosił przy sobie same truskawkowe słodycze, tym razem lizak był winogronowy. Powoli zaczął go otwierać, papierek wciskając później do kieszeni.
— A, więc mówisz, że ja ci wystarczam tak? — zapytał chytrze, bawiąc się lizakiem w ustach.
— N-nie to miałem na myśli kretynie…
— Ooh, przyznaj to w końcu Sugu-chaan! — nieoczekiwanie przybliżył się do niego, czego Geto na początku nie zauważył, gdyż wciąż uparcie odwracał od niego wzrok.
— Nazwij mnie tak jeszcze raz Satoru! — w tym momencie odwrócił głowę, napotykając twarz białowłosego zaraz przy swojej.
— Taak? I co zrobisz? — zsunął okrągłe przeciwsłoneczne okulary, ukazując swoje elektrycznie niebieskie tęczówki, które zawsze przewiercały czarnowłosego na wylot.
Zanim się odezwał, Satoru wyciągnął papierosa z jego ust. Ku protestom Suguru upuścił go na ziemię, przydeptał butem i zrobił coś nieoczekiwanego. Znaczy nieoczekiwanego akurat w tym momencie, bo to jednak było coś co białowłosy mógł zrobić bez mrugnięcia okiem. Ujął jego twarz i uprzednio wyjmując lizaka z własnych ust, pocałował go. Jego druga dłoń powędrowała na jego szyję, bawiąc się związanymi w kok włosami.
To była ledwie sekunda w czasie której Suguru niewiele mógł zrobić. Nie wyglądało na to, by białowłosy chciał się szybko z tego wycofać. Wręcz przeciwnie, zdawał się być bardzo zaangażowanym w ten smakujący winogronami pocałunek. Sam go w końcu zainicjował. Na chwilę całkiem go to rozstroiło, na tyle, że po prostu poddał się Satoru. Przez cały czas utrzymywał to samo powolne tempo pocałunków, nie pogłębiał ich, tylko raz po raz muskał delikatnie jego wargi nie odsuwając się od niego ani na chwilę.
W którymś momencie, jednak usłyszeli jakieś odległe kroki, przez co Geto wraz ze swoimi resztkami zdrowego rozsądku zdążył odsunąć od siebie Satoru. Chłopak jak gdyby nigdy nic wepchnął mu lizaka w usta, po czym wstał żeby powitać wychodzącą zza Technikum Shoko.
— Sorka, paliłam. To idziemy już? — wyrzuciła pustą paczkę papierosów do kosza, po czym ruszyła przed siebie nie patrząc na dwóch chłopaków.
Idąc z tyłu razem z Satoru, Suguru trzepnął go w którymś momencie w głowę.
— Za co to?? — zaskomlał, jednak przezornie się odsunął, widząc, że znowu się na niego zamierza.
— Używaj czasami mózgu Satoru, o ile go posiadasz. Co by sobie pomyślała Shoko, gdyby nas tak zobaczyła? Jesteś kretynem… — warknął cicho, upewniając się, że dziewczyna tego nie usłyszała.
— Hmm, może to, że mam kurewskie szczęście. — uśmiechnął się zadziornie i puścił mu oczko, opuszczając nieco okulary.
— Ugh, zabiję cię kiedyś…
— Możesz pomarzyć. — pokazał mu język i zachichotał, a czarnowłosy jedynie prychnął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top