[Tom I] 13.Quidditch

09 Lutego 2023

Listopad wreszcie nadszedł w pełnej swojej mocy, a zima bardzo szybko zadomowiła się w zamku i jego obrzeżach. Góry w pobliżu szkoły obrosły piękną białą pierzyną, tafla jeziora lśniła niczym wypolerowane buty Malfoya, który narzekał na zimno a trawa pokryta była mieniącym się delikatnym szronem. Gdyby ktoś wyjrzał z okna zamku, mógłby zobaczyć jak Hagrid oczyszcza oblodzone tyczki bramkowe na boisku, ubrany w kurtkę z kretów, rękawice z królików i wysokie buty z bobrów.


O tak, sezon quidditch'a nadszedł i była jedna osoba, której wcale to się nie podobało.


Harry James Potter.


Wieść o tym, że Harry Potter będzie grać w drużynie Quidditch Hufflepuff rozniosła się niczym zaraza. Nikt nie widział go podczas treningów, bo Romeno postanowił, że będzie ich tajną bronią i utrzymywał to jak najdłużej był w stanie. Nie wiedział tylko co było gorsze - ludzie powtarzający jak dobrym graczem jest, czy ludzie twierdzący, że będą pod nim biegać z materacem.


Patrzył na swój talerz, w którym idealnie widział własną twarz. Nie mógł przełknąć niczego, żeby zaraz nie doznać uczucia zwrócenia całości na czysty talerz. Nie potrafił się na niczym skupić. Miał wrażenie, że kompletnie zapomniał wszystkie taktyki, zasady i nawet kolor własnej kurtki drużynowej. Był istnym kłębkiem nerwów, ale nie umiał nic na to poradzić.


Za godzinę mecz.


Hufflepuff vs. Gryffindor.


Słyszał bicie własnego serca. Jego dłonie drżały, a wzrok od kilku chwil był utkwiony w nieskazitelnie czysty, biały talerz. Czy ktoś złośliwie wypolerował go w taki sposób, żeby musiał patrzeć we własne odbicie? Był przerażony, ale starał się tego nie okazywać. Co go do cholery jasnej podkusiło, żeby zgodzić się na granie w tym akcie brutalnej przemocy zwanej sportem?!


Ach...


No tak...


Draco Malfoy...


Przecież to takie oczywiste...


Miał dość Draco i jego biadolenia za uchem przez kilka dni, a może godzin? Jego jęczenie i narzekania były tak frustrujące, że kompletnie stracił rachubę czasu, ile ich właściwie się nasłuchał. Zgodził się dla świętego spokoju, więc czemu teraz tak bardzo przejmował się rozgrywką? Ekscytował się, był zachwycony? Bynajmniej. Harry był przerażony tym, co miała przynieść najbliższa godzina.


- Harry!


Gwałtownie odwrócił głowę w prawo z zamiarem spytania wprost, o co chodzi i przerwania tej niepewności, ale został spacyfikowany pokrojonym kawałkiem kiełbaski, wepchniętej do ust. Zakrył usta dłonią, patrząc wielkimi oczami jak dwa galeony w skupione ciemnozielone tęczówki, które taksowały go groźnie.


- Zagryź i połknij. - Kris zagroził srebrnym widelcem. - Zjesz to albo zakleję ci usta zaklęciem i nie uwolnię, póki nie połkniesz.


Niechętnie przegryzł i połknął niewielki kawałek mięsa, ale miał przy tym minę jakby został zmuszony do zjedzenia żywego ślimaka. Nie zdążył nawet powiedzieć słowa skargi, bo w jego ustach znalazł się kolejny kawałek. Jęknął rozpaczliwie, patrząc na niego z niemym błaganiem, które niczego nie wskórało. Kris był nieugięty w swojej misji dokarmienia Wybawiciela.


- Musisz zjeść Harry, inaczej nie będziesz miał siły i spadniesz z miotły.


Harry wiedział, że nie ma szans na kłótnię ze starszym. Żadne słowa nie miały siły przebicia, bo ile znał Kris'a wystarczająco długo, tak zdawał sobie sprawę z jego uporu i brnięcia na przód, choćby miał podeptać żywych. Reszta patrzyła na to z dozą rozbawienia, a jedna zgodna myśl przemknęła, gdy widzieli kolejny wepchnięty kawałek do ust młodszego.


Jak ojciec i marudne dziecko.


Godzinę później Harry stał w szatni, czuł, że cokolwiek zjadł podczas obiadu, wróci ze zdwojoną siłą i wcale nie takie ładne jak było przygotowane. Nie potrafił się skupić, ale też był plus tej sytuacji. Cały dzień nie słyszał dziwnego głosu zza ściany, a oprócz profesora Snape'a, nikt inny nie wiedział o tym, więc jego ewentualne zdenerwowanie mogli zrzucić na rozgrywkę. Wiedzieli tak niewiele, a on nie miał zamiaru ani chęci dzielić się tymi informacjami. Nie chciał zostać uznany za wariata.


- Słuchajcie, to będzie czysta, ładna gra i nieważne co się stanie, macie być gotowi. - Matthews krążył po szatni z dumnie uniesioną głową. - To najlepsza drużyna, jaką mogłem sobie wyśnić od lat! Zwycięstwo czy porażka, nie ma znaczenia. Idziemy i wygrywamy, to super. Nie uda się, trudno, będzie jeszcze okazja.


- Matt nie jesteś za dobry w przemowach. - Kris parsknął cicho.


Kapitan spojrzał na niego groźnie, ale pominął tę uwagę, bardzo słuszną co prawda, ale nie potrzebował jej w tym momencie. Chciał zwyciężyć i porażka nie wchodziła w grę, ale było słusznym założyć, że mogą nie mieć szans przeciwko Gryffindor. Ich drużyna była w tym roku równie potężna, co Slytherin.


- Nie chcę na ciebie wywierać żadnego nacisku, Kuba, ale w tym meczu bardzo by nam pomogło, gdyby ci się udało dość wcześnie upolować znicza. - Romeno spojrzał uważnie na piegowatego blondyna o brązowych oczach. - Wiesz, chodzi o to, żeby zakończyć grę, zanim Snape całkowicie nas pogrąży i odejmie mnóstwo punktów.


Na te słowa krótkościęta brunetka spadła z miotły z głośnym hukiem. O ile Harry dobrze kojarzył to była Maxine O'Flaherty, jedna z pałkarzy.


- Snape, sędziuje?! - Wstała szybko, otrzepując kurz z szaty. - Żartujesz! Przecież on nigdy nie sędziował!


- I nie może się pewnie doczekać jak odejmie nam mnóstwo punktów. - Kris westchnął ciężko. - Pocieszeniem jest, że bardziej nie lubi Gryffindor od nas, ale to marne pocieszenie.


- Nie moja wina. - Kapitan żachnął się z kwaśną miną. - Musimy być po prostu pewni, że gramy wystarczająco czysto, żeby Snape nie miał powodu do czepiania się i tyle.


To była na pewno słuszna uwaga, ale myśli Harry'ego wracały jak bumerang do głosu zza ściany. Nie wiedział czym lub kim był właściciel ów głosu, ale nie brzmiał zbyt przyjemnie i bynajmniej nie był pokojowo nastawiony. Nie zwrócił uwagi, kiedy dotarli na środek stadiony, a kapitanowie uścisnęli sobie powitalnie rękę.


- Dosiądźcie mioteł. - Snape miał jak zawsze obojętny, szorstki głos. - Każde wykroczenie granic czy złamanie regulaminu będzie surowo karane. - Tu dłuższą chwilę przetrzymał wzrok na Harry'm. - Macie się zachowywać przyzwoicie i nie zniszczyć dobrego sportu, czy to zrozumiałe?


Wszyscy skinęli głowami, bojąc się odezwać, bo to mogłoby rozjuszyć nauczyciela i dostaliby już teraz ujemne punkty. Wood zerknął na Harry'ego z dziwnym błyskiem zawodu w oczach, ale nie odezwał się słowem.


Snape zadął w wielki srebrny gwizdek.


Piętnaście mioteł poderwało się w powietrze. Serce Harry'ego podeszło do gardła. Zaczęło się.


- ...Angelina Johnson natychmiast przejmuje kafla! - Lee Jordan, komentator i przyjaciel bliźniaków Weasley zakrzyknął w mikrofon. - Cóż za wspaniała ścigająca i do tego te kocie ruchy, umówiłbym się z nią...


- JORDAN!!


- Przepraszam, pani profesor.


McGonagall kontrolowała jego wypowiedzi i popisywanie się, co nieco rozluźniło nerwy Harry'ego.


- Świetne prowadzenie, zgrabny przerzut do Alicjii Spinnet, to nowe odkrycie Oliviera Wood'a, w zeszłym roku była w rezerwie. Z powrotem do Johnson i... O'Flaherty wybiła pałką kafla z rąk Angeliny, ale Wood zgrabnie przejął go i przerzucił do Alicji!


Harry dostrzegł ruch ręki Maxine i od razu wiedział, co powinien zrobić. Oboje zanurkowali w tym samym momencie i niczym w idealnej synchronizacji uderzyli w tłuczek pałkami, a on wycelował w Alicję. Nie spadła z miotły, ale straciła kafla, którego przejął Romeno.


- Uuu, to musiało boleć, tłuczek rąbnął ją w brzuch. Nie powiem, że nie, ale bardzo ładne, choć bolesne, zagranie dubla w wykonaniu Pottera i O'Flaherty. Kafel w posiadaniu Hufflepuff i... GOL DLA HUFFLEPUFF!!


Rozległy się radosne wiwaty Puchonów i jęk zawodu Gryfonów. Harry i Maxine przybili bokiem dłoni żółwika. Może i gra była brutalna, ale dobra taktyka i ocena sytuacji była najważniejsza, a w tym Harry był niemal mistrzem. W tłumie dostrzegł wielkiego Hagrida, który przeciskał się przez uczniów, żeby dotrzeć do Hermiony, Rona i Draco, którzy stali pomiędzy dwoma domami. Najpewniej z faktu, że Draco nie chciał stać w tłumie lwów, a Ron narzekał na borsuki. Kompromis idealny.


- Dajesz Harry! - Hermiona krzyknęła, podskakując w swoim miejscu. - Dalej Kris!


- Nie musisz się wydzierać! - Draco warknął zły, ale nikt nie wiedział z jakiego powodu. - I tak cię nie usłyszą w tym tłumie!


- Zazdrosny, że ma większe płuca? - Ron parsknął.


- Mam wystarczająco duże, żebyś stracił słuch, rudzielcu!


- Halo, halo, co to za wrzaski? - Hagrid zawołał, podchodząc do nich bliżej. - Patrzyłem z mojej chaty, ale to nie to, co być tutaj, w tłumie. - Poklepał wielką lornetkę, wiszącą mu na szyi. - Jak tam chłopaki sobie radzą?


- Harry i Maxine zrobili idealny dubel na Spinnet. - Draco odparł, nie zaszczycając wielkoluda spojrzeniem. - Taktyka na wspólne atakowanie jak na razie się sprawdza idealnie. A niech tylko zacznie marudzić, że go ta gra męczy, to stłukę na kwaśne jabłko.


- A nie powiesz swojemu tatusiowi?


- Nie wiem, a ty nie pobiegniesz z płaczem do mamusi, gdy dostaniesz w nos? - Draco odgryzł się z fałszywym uśmiechem.


- Ron! - Hermiona spojrzała na nich groźnie. - Draco! Zachowujcie się jak ludzie, a nie dwie upośledzone małpy!


- Znicz się jeszcze nie pokazał, co? - Hagrid wtrącił, nim rozpętała się poważna kłótnia.


Fakt, że Hagrid nie pałał pełnią zaufania i radością z faktu, że Harry zaprzyjaźnił się z młodym Malfoyem, to nie była wielka tajemnica. Ze względu właśnie na swojego młodego przyjaciela, próbował przemóc swoją niechęć i starał się tolerować chłopca na tyle ile potrafił. Nie małym jednak zaskoczeniem było dla niego, gdy dowiedział się, że młodszy Weasley również zaczął być widziany w towarzystwie Malfoya, a wraz z nimi mugolka, Hermiona Granger i o trzy lata starszego od nich Kris Hopoer, wnuk Ministra Magii z Berlina. Była to o tyle zaskakująca i niecodzienna mieszanka, że Hagrid musiał to zobaczyć na własne oczy, bo nie mógł uwierzyć w pogłoski. Teraz jednak miał idealny dowód i nie był do końca pewien, co sądzi. Draco na pewno nie zachowywał się jak jego ojciec, pozwalając mugolakowi przebywać w swoim towarzystwie, ale mogło się za tym kryć również więcej, co pół olbrzym chciał odkryć.


- ...obrońca Fleet nurkuje... nie trafia... GOL DLA GRYFINDOR!!


Radosne wrzaski natychmiast ożywiły czerwoną część stadionu, a żółta zmarkotniała kręcąc głową lub ją zwieszając.


Harry gwałtownie zanurkował w stronę trybun, obrócił w powietrzu pałką tak, że trzymał ją kompletnie na odwrót. Wyhamował tuż przy części Gryffindor z uniesioną ręką i pałką, a w tej samej sekundzie tłuczek odbił się od drewna o cal nie trafiając pulchnego chłopca z dużymi uszami. Z tłumu Harry usłyszał słabe „Jesteś cały, Neville?!", nim oberwał kolejnym tłuczkiem w brzuch. W ostatniej chwili złapał się miotły i spojrzał na wprost na bliźniaków Weasley. Obaj natychmiast pokazali na tego drugiego, chowając za plecami pałki. Wywrócił oczami, gdy jego miotła gwałtownie pochyliła się do przodu i zaraz do tyłu. Upuścił swoją pałkę, ściskając mocno kij dłońmi i kolanami, wszystko, żeby tylko nie spaść.


Zdążył wyhaczyć wzrokiem Kris'a, gdy miotła znów powtórzyła swój dziwaczny ruch i pomknęła zygzakami przed siebie. Wyglądało jakby jego Nimbus Dwa Tysiące próbował go z siebie zrzucić, co było niedorzeczne. Miotła nie powinna ni stąd, ni zowąd postanowić pozbyć się jej obecnego posiadacza, bo to tak nie działa! Próbował nią wyhamować, ale na nic się zdawały te próby. Jego miotła zachowywała się jak oszalały byk, na którego grzbiecie musiał się utrzymać, co do najłatwiejszych nie należało.


Wszyscy na trybunach wstali wytykając go palcami, gdy raptownie miotła stanęła dęba, a Harry zsunął się z niej i zawisł na kiju, trzymając się go jedną ręką. Rozejrzał się, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Był kilkaset metrów nad ziemią, a upadek z tak wysoka mógłby się skończyć dla niego śmiertelnie. Musiał myśleć i to szybko. Miotła gwałtownie otrzepała się, a Harry stracił przyczepność. Czuł jak spada, a wiatr huczał w jego uszach. Zamknął oczy próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek zaklęcie, które mógłby teraz przywołać, ale w głowie miał kompletną pustkę.


Poczuł gwałtowne szarpnięcie za szatę i rękę. Otworzył szeroko oczy. Kris trzymał go za szatę, a jeden z bliźniaków Weasley za rękę. Chciał coś powiedzieć, ale usłyszał tylko słaby świst. Obaj chłopcy natychmiast spojrzeli tam, gdzie Harry i Kris gwałtownie go puścił, gdy oszalała miotła o cal minęła głowę bruneta. Fred albo George, Harry nie był do końca pewien, który z nich, zaparł się mocno nogami na swojej miotle, próbując go utrzymać jedną ręką, gdy Nimbus Dwa Tysiące ruszył ponownie z dziwną szarżą i oberwał tłuczkiem, wybitym przez drugiego z Weasleyów.


Na ten moment zjawił się profesor Snape z wyciągniętą różdżką wycelowaną w zwariowaną miotłę, która gwałtownie zatrzymała się i opadła w jego wolną rękę. Nowy szukający Gryffindor w tej sekundzie złapał złoty znicz. Mecz był zakończony.


Kiedy po meczu, wyszedł z szatni masując obolały i najpewniej siny brzuch. Mocno oberwał tłuczkiem, ale nie mógł winić nikogo, tylko siebie. Sam zgodził się wziąć udział w tej brutalnej grze. Nie była aż taka zła jak przypuszczał, ale nie kwapił się do kolejnej rozgrywki zbyt szybko. Ledwie wyszedł za rób, a wpadł na Rona i Hermionę. Dziewczyna natychmiast uwiesiła się na jego szyi, na co syknął cicho, ale nie powiedział słowa skargi. Nie winił jej, sam był przerażony, co się z nim stanie. Po chwili nadbiegł również Kris.


- To był Snape! - Ron niemal wykrzyczał. - Hermiona go wyczaiła jak czarował twoją miotłę.


- Skąd pomysł, że to profesor Snape? - Harry ściągnął brwi, zdejmując ręce dziewczyny z siebie. - Uspokoił moją miotłę nim mnie zabiła. - Zauważył.


- Nie spuszczał z ciebie oczu. - Hermiona wyjaśniła. - W czarnomagicznych zaklęciach chodzi o kontakt wzrokowy, a Snape ani razu nie mrugnął okiem, sama widziałam!


- Bzdury gadacie! - Hagrid pokuśtykał do nich z kwaśną miną, bo obok niego kroczył dostojnie Draco z Nimbusem Dwa Tysiące w dłoniach. - Snape jest nauczycielem i w życiu nie zabiłby ucznia! Jesteście zbyt dociekliwi dla własnego dobra i grzebiecie w sprawach, które was nie dotyczą. - Zmierzył groźnie wszystkich pięcioro.


- Ktoś jednak zaczarował miotłę. - Draco podtrzymał wcześniejsze słowa. - To ewidentnie było czarnomagiczne zaklęcie. Pytanie tylko kto chciałby cię zabić. - Tu spojrzał na Harry'ego.


- Mówię wam, że to był Snape! - Hermiona upierała się wyraźnie zła, że nikt jej nie słucha. - Sama widziałam jak bez mrugania patrzył na Harry'ego i mamrotał coś podczas meczu! To musiał być on!


- Najpierw nastraszyliście Puszka, a teraz próbujecie oczerniać nauczyciela, bo krzywo się spojrzał! Nie bywałe! - Hagrid załamał ręce. - Zapomnijcie o psie, zapomnijcie o tym, czego on strzeże. To jest sprawa między profesorem Dumbledore'em a Nicolas'em Flamel'em i na pewno nie ma wspólnego nic z waszym wścibskim wtykaniem nosa! To zbyt niebezpieczne!


- Nicolas Flamel? - Kris ściągnął brwi.


Hagrid miał taką minę, jakby był wściekły na samego siebie lub połknął całą siatkę cytryn.


- Zapomnijcie o tym! - Rzucił na odchodne. - To niebezpieczne!


I tak po prostu zostawił ich na korytarzu samych. Draco oddał Harry'emu miotłę, którą niepewnie wziął do rąk. Obserwował lekko zarysowany trzonek od oberwania tłuczkiem, ale nie widział na niej śladów żadnego zaklęcia, nie żeby były one jakoś widoczne, ale miał nadzieje cokolwiek się dowiedzieć. Westchnął ciężko, pocierając oczy. Za dużo rewelacji jak na jeden dzień, a jeszcze potrzebował pielęgniarki. Znowu...


- Pomfrey już na ciebie czeka. - Draco wtrącił w jego tok myślenia. - A jak skończysz, to Snape chce się z tobą zobaczyć i bez urazy Granger, ale twoja teoria jest głupia.


Dziewczynka uniosła z urazą nos w górę, odwracając głowę w bok, ale nie odpowiedziała nic. Była wyraźnie zła, że nikt nie chciał jej posłuchać. Przecież była pewna tego, co widziała!




★♡★♡★♡★♡★

Za pomoc z wyłapywaniu literówek, powtórzeń oraz błędów dziękuję:

kofstein

FenryrLokes

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top