[Tom 1] 5.Eliksiry

20 Lutego 2020

Jeżeli Harry sądził, że wcześniejsze wytykanie go palcami i szeptanie było drażniące, to teraz odczuł to ze zwielokrotnioną siłą.


- Widziałeś go?


- Widziałeś jego twarz?


- Ten w okularach?


- Tak, to Harry...


- Widziałeś jego bliznę?


- Ale super...


Takie i wiele innych szeptów towarzyszyła Harry'emu od chwili, gdy kolejnego poranka opuścił dormitorium. Ci, co próbowali zawrócić lub z uporem starali się do niego zbliżyć i przyjrzeć, odsuwali się natychmiast na widok mrożącego, przerażającego spojrzenia, które nie jednemu uczniowi napłatał pietra. To była jedna z wielu przyczyn, dlaczego nie chciał przybywać do tej cholernej szkoły magii i czarodziejstwa. Nie miał prawie w ogóle anonimowości ani chwili spokoju. Frustracja powoli rosła w nim z chwili na chwilę, gdy niemal został otoczony ciekawskimi rówieśnikami. Przystanął gwałtownie.


- DOŚĆ!!


Niewidzialna siła odepchnęła na boki większość uczniów będących bliżej niżeli metr od Harry'ego. Zacisnął dwa palce na nasadzie nosa, mamrocząc przeróżne obraźliwe epitety na niedorozwiniętych i uprzykrzających mu życie uczniów. Westchnął z wyraźną frustracją i ponownie ruszył przed siebie, tym razem nieco szybciej. Ignorował przerażone lub zaciekawione spojrzenia uczniów. Nienawidził być w centrum uwagi, a to wszystko było dla nie niemiłosiernie frustrujące i tracił kontrolę nad magią, na co nie chciał sobie pozwalać zbyt często. Przystanął przed ruchomymi schodami i obserwował je przez chwilę, żeby w następnej chwili wejść na te, które kierowały się do góry. Kilka osób, które akurat były w pobliżu spojrzały na niego dziwnie. Schody znów poruszyły się, ale tym razem opadły w dół. Nie było to żadną filozofią czy magią, a zwykłą obserwacją. Obserwował schody poprzedniego dnia i zwyczajnie zapamiętał, które gdzie lubiły chodzić.


Umykał przed spojrzeniami uczniów ze znikomą nadzieją, że wreszcie przestaną wytykać go palcami i skończą się upierdliwe szepty ciągnące się za nim jak drugi cień, o który nie prosił. Z niemałą ulgą dotarł do lochów, gdzie miały się odbyć jego pierwsze lekcje eliksirów. Nie minęła chwila, a obok pojawił się Draco, równając się z nim ramieniem. Zerknął na niego kątem oka, ale nie odezwali się słowem, co Harry'emu pasowało. Nadal nie potrafił zrozumieć czemu młody Malfoy postanowił łazić za nim, ale jakoś nie przeszkadzała jego osoba obok, więc Harry nic nie mówił. Na miejscu była grupa uczniów z różnych domów, wśród których rozpoznał dwójkę zapoznaną w pociągu. Przystanął przy nich. Dziewczynka była niepewna, a rudy chłopiec zawahał się na widok Draco.


- Hej. - Hermiona uśmiechnęła się słabo. - Jak tam po weekendzie?


- W porządku, a jak wam minął?


- Też w porządku. - Ron mruknął i zaraz zmierzył nieprzyjemnie Draco. - A ty widzę, zaprzyjaźniłeś się z wężami.


- Zazdrościsz Weasley? - Draco uśmiechnął się kpiąco.


- Tobie? Nie ma czego!


- Czy możecie nie traktować go jak towar przechodni? - Hermiona wtrąciła, gdy w powietrzu zawisła kłótnia. - Zachowujecie się poniżej godności Gryfona czy Ślizgona! - Obaj chłopcy patrzyli na siebie nadal wrogo. Uniosła dłonie w górę. - Doprawdy jak z małymi dziećmi! Idźcie lepiej na swoje zajęcia! - I tak po prostu odeszła.


- Dziękuję za jedną inteligentną osobę, która postanowił mnie wyręczyć. - Harry ruszył za nią.


Draco i Ron niechętnie, poszli na własne zajęcia. Niestety musieli iść niemalże razem, bo żaden nie chciał zwolnić, a nawet co pewien czas przyspieszali, co by przegonić tego drugiego. Harry pokręcił głową dezaprobatą. Hermiona miała co do nich słuszność. Zachowywali się jak małe dzieci.


- Ten dzień gorszy być nie może...


- Jeżeli masz eliksiry z postrachem Hogwart'u, to tak, może być gorszy. - Parsknął cicho jakiś Krukon o blond, roztrzepanych włosach i brązowych oczach. - Ryan Bakers, Ravenclaw. - Wyciągnął rękę, na co Harry jedynie skinął głową, więc chłopak zabrał dłoń. - Severus Snape to opiekunem Slytherin, więc uczniowie z tego domu mają szczególne względy. Reszta już nie bardzo...


- Tak wiem, nie pała do mnie zbytnią sympatią. - Harry westchnął przeciągle. - Miałem niemiłą przyjemność poznać go przed rozpoczęciem roku szkolnego. Osobiście przyniósł mi list ze szkoły. Byłem pewien, że przyszedł na mój pogrzeb... - Ostatnią część wymamrotał bardziej do siebie.


Z niemalże ulgą przyjął zjawienie się mężczyzny, którego jeszcze nie tak dawno uznał za osobę wyglądającą jakby wybierała się na pogrzeb. Kiedy Snape wpuszczał uczniów do klasy, natychmiast zamknął drzwi przed nosem Harry'ego. Patrzył na niego intensywnie z wyraźną wrogością. Zaciśnięta szczęka. Zwężone groźnie oczy. Ściągnięte mocno brwi. Oj tak, miał dużą niechęć do Harry'ego.


- Jeżeli sprowadzisz Draco Malfoya w jakiekolwiek kłopoty, to przysięgam ci Potter, twoje życie stanie się katorgą.


- To on prześladuje mnie, a nie na odwrót. - Harry wywrócił oczami. - Jeżeli wpadnie w jakiekolwiek kłopoty to wyłącznie z własnej naiwności. Czy mogę już wejść do klasy? - Zapytał, a gdy Snape chciał coś odwarknąć, dodał.. - Uczniowie mogą coś zacząć podejrzewać i ktoś to zgłosi do dyrektora jako napastowanie ucznia przez nauczyciela.


- Zuchwały bachorze! - Warknął. - Myślisz, że wszystko ci ujdzie na sucho, bo jesteś Wybawicielem tego świata?


Cisza, jaka pomiędzy nimi zapadła była tak gęsta, że można było ciąć ją nożem jak bochenek chleba. Nagle drzwi od sali otworzyły się, a zza nich wyłoniła się nieśmiało Hermiona Granger.


- Profesorze Snape? Coś się stało?


- Pan profesor jedynie prosił, żebym nie puszył się sukcesem, którego nigdy nie chciałem przed resztą klasy, bo mogą to źle odebrać. - Harry odpowiedział niemal natychmiast. - Czy to wszystko, profesorze?


Z widoczną niechęcią, Mistrz Eliksirów otworzył szerzej wrota pozwalając Harry'emu wejść do środka. Podszedł do katedry i podobnie do Flitwick'a, zaczął od odczytywania listy uczniów i jedynie na sekundę zatrzymał się przed nazwiskiem Harry'ego. Zmierzył go wzrokiem mrożącym krew w żyłach, ale nie powiedział żadnej kąśliwej uwagi, kontynuując odczytywanie listy uczniów. Hermiona zerknęła ukradkiem na Harry'ego. Była bardzo ciekawa, co chciał od niego profesor.


- Jesteście tutaj, żeby się nauczyć subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów. - Zaczął, przeciągając wzrok po każdym uczniu.


Mówił niemal szeptem, ale zdawać by się mogło, że jego głos niemalże wwiercał się w czaszki krukonów i puchonów. Podobne jak McGonagall, potrafił utrzymywać ciszę w klasie, jednocześnie powodując niesamowity podziw i szacunek wśród uczniów, choć w przeciwieństwie do profesorki, Snape wywoływał również uczucie niepokoju.


- Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc być może wielu z was uważa, że to w ogóle nie jest magia. - Tu spojrzał na Harry'ego. - Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niego roziskrzonej pary, delikatną moc płynów, które pełzną poprzez żyły człowieka, aby oczarować umysł i usidlić zmysły... Mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać.


Hermiona wyprostowała się niczym struna, z uniesioną dumnie głową, gotowa pokazać, że nie należy do takich uczniów, choć wewnątrz gotowało się w niej z przerażenia, a Harry zaś uśmiechnął się nikle. To była jawna prowokacja w jego kierunku. Rzucone wyzwanie, które miał podjąć i udowodnić swoją wartość.


- Zacznijmy od podstaw... - Wymamrotał i niczym drapieżnik rozejrzał się po uczniach. - Potter! - A jednak. - Co wyjdzie, jeśli dodam sproszkowanego koszenia asfodelusa do nalewki z piołunu?


Hermiona natychmiast uniosła rękę jak tylko była w stanie, co Harry przyjął z lekkim rozbawieniem. Chciała udowodnić, że wie wszystko, ale profesor kompletnie ją zignorował.


- Bardzo silny wywar usypiający, silniejszy niż pospolity eliksir słodkiego snu, bo może spowodować niekończący się sen. Znany jest jako wywar żywej śmierci.


Snape zwęził nieznacznie powieki, gdy Harry odpowiedział bezbłędnie. Nie miał zamiaru tak łatwo dać sobą pomiatać, w końcu po coś się uczył przez ostatnie lata.


- Potter, co uzyskam z łączenia gałązki mięty i syropu z ciemiernika?


- Eliksir przywracający mowę. - Odpowiedź padła niemal natychmiast. - Bardzo rzadko używany, gdyż łatwo jest cofnąć zaklęcie Silencio, ale skutków zdartego gardła po kilku Crucio natychmiast usunie.


Mężczyzna wyraźnie był zaskoczony jego wiedzą, ale nie dał po sobie tego poznać. Nie mógł przecież pozwolić się skompromitować przed uczniami, gdy chciał udowodnić, że sława to nie wszystko, ale chłopak wyraźnie psuł te plany. Ostatecznie Snape przestał pastwić się nad Harry'm po jeszcze kilku dodatkowych pytaniach, przy których Hermiona niemalże wlazła na stół, żeby tylko nauczyciel pozwolił jej mówić. JAk tylko oddalił się, żeby napsuć krwi niewinnemu Krukonowi z samego przodu, Ryan wyszczerzył się do Harry'ego z niemałą satysfakcją.


- Chłopie, to było genialne! - Wydusił niemal bezgłośnie. - Nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek zmusił Snape'a do taktycznego odwrotu, a tobie się udało! Podobno potrafi być naprawdę przykry, więc lepiej na siebie uważaj. - Dodał szybko, widząc jak nauczyciel wraca w ich stronę.


Pod koniec zajęć, uczniowie niemalże wybiegli z lubością z lochu. Kilkoro kręciło głowami ze zniechęceniem, a inni rozważali słuszność kąśliwych uwag nauczyciela. Nowo poznany kolega z Ravenclaw, Ryan, przeprosił ich, twierdząc, że musi szybko skoczyć po nowe pióro nim zaczną kolejne zajęcia, bo je z tych nerwów połamał. Hermiona zaś cierpliwie czekała przy wejściu do klasy na Harry'ego, ale ku jej zaskoczeniu, on podszedł do nauczyciela i stał dłuższą chwilę w milczeniu.


- Coś nie tak Potter? - Mężczyzna był widocznie rozdrażniony.


- Dziękuję panie profesorze.


Snape wyraźnie zdumiony, uniósł brwi o kilka milimetrów. Jednak nie spuszczał oczu z chłopaka, czekając na dalsze słowa, które, jak sądził, miały nie paść.


- Potter, o czym ty...


- Mógłby pan postawić na biurku maleńki bukiet. - Wtrącił po chwili. - Idealną kompozycją byłaby bazylia pospolita z milinem amerykańskim, dzwonkiem i chryzantemą. - Patrząc z wahaniem na dłonie nauczyciela, które mimowolnie zacisnęły się na biurku. - Można by dodać gorczycę i lawendę w ładnym flakoniku na kształt tego, w którym trzyma się Veritaserum. A jak pan sądzi, profesorze?


- Harry, idziesz? - Hermiona zawołała ostrożnie.


- Tak, zaraz. - Spojrzał na nią. - Hermiona czeka na mnie, przepraszam za zajęcie panu czasu. Do widzenia.


Nie czekał na odpowiedź czy reakcję ze strony Severusa. Hermiona zerknęła jeszcze ukradkiem na profesora, który oparł się ciężko o fotel pocierając czoło. Wyglądał jakby rozmawiał z duchem i to bynajmniej nie z tymi urzędującymi w zamku. Przyspieszyła kroku, żeby dogonić Harry'ego, który oddalił się od niej o kilka stóp. Ciekawość ją pożerała od środka, ale nie chciała być niegrzeczna.


Kolejne trzy dni Snape wyraźnie ignorował i unikał Harry'ego na swoich zajęciach. Nie czepiał się go, nie wtrącał, a wręcz traktował jak powietrze. Oczywiście taka nowina dotarła do uszu również Draco, Kris'a i Rona, którzy nie mogli się nadziwić, co Harry zrobił, że Snape go ignorował. Chłopiec jednak milczał jak zaklęty.


Tego dnia Harry był kompletnie w swoim świecie. Wiedział, że profesor Snape zrozumiał jego przesłanie i nie oczekiwał odpowiedzi, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Potarł czoło próbując wyzbyć się drażliwego bólu głowy. Ten dzień był wybitnie dla niego nie na rękę. Czuł się źle od samego rana. Barnabie nie wrócił z listem zwrotnym, a Draco nie odstępował go na krok. Cudem udało się mu go zgubić, gdy poszli na odmienne zajęcia. Nie umiał odczytać jego myśli, bo posiadał znikome bariery, a wdzierać się na siłę nie miał zamiaru.


Nagle coś kolorowego przeleciało tuż obok niego z głośnym śmiechem i nim się obejrzał, nad jego głową pojawiła się blada pół transparentna tarcza w kształcie owalnego dysku z lekko zakrzywionymi brzegami. W tej samej sekundzie śmietnik z rogu wyrzucił całą swoją zawartość, rozsypując się na boki i ani jeden śmieć nie spadł na czarną czuprynę, co spotkało się z jękiem zawodu sprawcy.


- Żadna z tobą zabawa...


Harry westchnął, przystając. Spojrzał na zawiedzionego kolorowego ducha, który z niechęcią odrzucił kosz za siebie.


- Irytek, poltergeist, jak mniemam?


Duch zamrugał z chwilową konsternacją, po czym wywinął w powietrzu fikołek z rozochoconym śmiechem i podfrunął do chłopaka, niemalże stykając się z nim nosami.


- Ależ mnie zaszczyciłeś pierwszaku! - Zaaferowany duch uśmiechnął się szeroko. - Mało kto wie czym jestem, zwłaszcza pierwszaki jak ty, huhuhu!


- Mam pytanie.


- Masz moje pełne skupienie, dzieciaku.


Irytek położył się w powietrzu na brzuchu, nogi zgiął w kolanach, a dłonie splótł przed sobą i położył na nich brodę. Lśniącymi oczami niczym paciorki, oczekiwał pytania od pierwszaka, który odkrył czym był i to w pierwszym tygodniu szkoły!


- Dlaczego to robisz? - Zapytał, po dłuższej chwili milczenia. - Wiem, że poltergeist nie są złośliwymi duchami, robiącymi psikusy, bo osobiście znam oprócz ciebie dwa, więc czemu?


Duch zaskoczony pytaniem chłopca, niemalże zsunął się w dół do przodu, ale zaraz się zreflektował, śmiejąc lekko nerwowo. Nie takiego pytania się spodziewał.


- Wiesz, żeby było zabawniej! - Wykrztusił w końcu z głupim uśmiechem. - Żywi są strasznie nudni, więc czasem trzeba ich trochę rozruszać, huhuhu! - Zrobił piruet w powietrzu.


Harry obserwował go przez chwilę beznamiętnie nawet jak duch podfrunął do niego bliżej.


- Kłamiesz.


Poltergeist zareagował natychmiast, zginając się komicznie jakby oberwał prosto w brzuch. Zamrugał z nietęgą miną, jakby próbował cokolwiek wyczytać z pustej twarzy dziecka. Nie widząc niczego takiego, zaczął mamrotać coś pod nosem do siebie i wymyślił jakąś wymówkę, żeby szybko zbiec.


- Nie chcesz zostać zapomniany, prawda?


Duch zatrzymał się na sekundę nim miał przeniknąć przez ścianę. Zerknął przez ramię. Nie dostrzegł w nim ani odrobiny fałszu czy kpiny. To było niepokojące i sprawiało, że czuł się nieswojo, nawet jak na ducha. Otworzył usta, chcąc zażartować i ukrócić rozmowę, ale chłopak go ubiegł:


- Rozumiem, ja też nie chciałbym, żebyś zniknął.


Obserwował go w szoku z lekko uchylonymi ustami, po czym prychnął szczerze rozbawiony i podfrunął znów do bruneta. Uśmiechnął się szeroko pokazując ząbki i poklepał go po głowie, co odczuł jedynie uderzeniami chwilowego chłodu.


- Uroczy z ciebie dzieciak, ale nic mi nie będzie, naprawdę!


- Harry. - Poprawił go.


- Harry. - Irytek uśmiechnął się szczerzej, po czym wykręcił fikołka w tył. - Jesteś niezwykłym czarodziejem i nie daj sobie wejść na głowę nikomu, a w razie czego wołaj, pomogę!


- Zapamiętam. Irytek? - Zagadnął, gdy duch miał właśnie wejść w ścianę. - Gdybyś potrzebował z kimś porozmawiać, to możesz na mnie liczyć.


Irytek zaśmiał się w głos i pomachał dłonią, która jako ostatnia zniknęła w murze. Harry ruszył znów korytarzem i niemal w ostatniej chwili, gdy mijał błonia, zawrócił. Czuł dziwny ścisk w żołądku i napad gorąca. Musiał wyjść z zamku. W oddali widział jezioro i niemal z rozpacza przyspieszył. Szedł szybkim krokiem, próbując uciec od napastliwych spojrzeń. Słyszał nawoływanie Hermiony i pytanie Draco, czy coś się stało, gdy wyminął go bardzo szybko. Ciężko łapiąc oddech, odwiązywał w pośpiechu krawat, niemalże szarpiąc go. Dusiła go ta atmosfera zaszczucia. Potrzebował wolności, chwili dla siebie. Potrzebował...


- Harry?


...spokoju. Być z dala od tej cholernej szkoły.


Mętnym wzrokiem zerknął na dziewczynkę. Widząc, co się dzieje, pomogła mu z krawatem i odpięciem koszuli przy kołnierzyku. Pokiwał głową w podziękowaniu. Był blady niczym kość słoniowa i gwałtownie odsunął się od niej, dobiegł do pobliskiego wątłego drzewka i zwymiotował krwią.


- Harry! - Hermiona dobiegła do niego z przerażeniem. - Boże, co ci jest?!


- Nic... - Wychrypiał.


- Musisz iść do pielęgniarki!


- Nic mi nie jest!


- Ale...


- Nic. Mi. Nie. Jest! - Warknął, odtrącając jej dłoń. - Zaraz przejdzie...


Chciała coś powiedzieć, ale widząc chłodne spojrzenie zielonych oczu, jedynie westchnęła z rezygnacją. Hermiona pomogła mu przejść kawałek dalej, mimo jego wyraźnego protestu. Usiedli nad brzegiem jeziora, a Harry przeczesał włosy palcami dłoni, zamykając oczy.


- O co chodziło przy rozmowie z profesorem Snape'am? - Zagadnęła, siadając obok niego. - No, wiesz, te trzy dni temu po zajęciach. Powiedziałeś mu coś, co spowodowało, że teraz ignoruje twoją egzystencję.


Zerknął na nią i uśmiechnął się blado. Rozumiał, co chciała zrobić. Zmieniła temat, żeby go nie drażnić.


- Powiedział mi w języku wiktoriańskim, że żałuje śmierci mojej matki, więc odpowiedziałem tym samym. - Uśmiechnął się nieznacznie, gdy wybałuszyła oczy.


- Co powiedziałeś?


- Że nienawidzę (Bazylia pospolita) sławy (Milin amerykański) i jestem wdzięczny (Dzwonek) za prawdę (Chryzantema), którą mi przekazał. Dodałem również, że zraniono mnie (Gorczyca) i, że nie mam do nikogo zaufania (Lawenda).


- Powiedziałeś, żeby umieścił te kwiaty we flakonie Veritaserium, czemu? - Jej oczy lśniły od powstrzymywanych łez.


- To było pytanie, czy jest ze mną szczery i mówił prawdę, bo ja owszem. - Odpowiedział po chwili milczenia.


Nagle świat przysłoniły bujne brązowe włosy, a jego ręce były pełne ich właścicielki. Tuliła go z niewyobrażalną rozpaczą i rozżaleniem, jakby obawiała się, że zaraz umknie i nie pozwoli wyrzucić żalu za ich oboje, bo jego łzy dawno wyschły. Ucisk w klatce piersiowej nie przestawał go uwierać, a żołądek podchodził do gardła. Nienawidził takich sytuacji, ale wiedział, że nic by nie wskórali. Musiał czekać i wytrzymać jeszcze trochę.


- A wam co tak nagle przyszło na przytulasy?


Hermiona natychmiast odskoczyła od Harry'ego i oboje spojrzeli na Draco, który stał nad nimi z wymuszonym lekkim uśmiechem. Widocznie chciał coś się dowiedzieć, ale nie umiał ugryźć rozmowy w żaden sposób.


- Wymiotowałeś krwią. - To nie było pytanie. Zerkną na dziewczynkę. - Powinieneś iść do pielęgniarki...


- Nie zaczynaj i ty.


Draco wywrócił oczami i usiadł obok nich. Siedzieli w ciszy krótką chwilę, aż nie zjawił się Ron z pytanie, czy coś się stało, a na brak odpowiedzi, wzruszył ramionami i usiadł z nimi. Obserwowali pojawiające się macki ponad taflą jeziora. Żadne z nich nie miało chęci wracać na zajęcia. Harry nie miał na to ochoty, wiedząc, że wszyscy zaczęliby dopytywać o krew na ubraniu, a nowi znajomi zaczęliby go pilnować. Do kompletu brakowało tylko Kris'a.


- Wiecie... - Hermiona zaczęła ostrożnie. - Trochę dziwnie się czuję z myślą, że pierwszy raz w życiu opuściłam dzień w szkole i to w pierwszym tygodniu... No, niecały plan zajęć, ale jednak urwaliśmy się z ostatnich dwóch lekcji.


- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - Draco uśmiechnął się znikomo.


- Mnie nigdy się nie zdarzyło. - Mruknęła zła.


- Ktoś mi powie czemu Harry zmienił się w wampira? - Ron zagadnął niespodziewanie.


Wszyscy umilkli, patrząc teraz wyczekująco na Pottera, który nie kwapił się z szybką odpowiedzią lub jakąkolwiek. Zmarszczył brwi, patrząc w górę z wyczekiwaniem, co nie umknęło Draco.


- Chodzi o twojego zwierzaka? - Zapytał wprost. Harry zerknął na niego krótko. - Czym jest Barnabie, ale tak naprawdę?


- To mój zwierzak.


- Mam wrażenie, że jego nieobecność jest dla ciebie dość bolesna i to dosłownie. - Draco obserwował go, ostrożnie dobierając słowa. - On nie jest tylko twoim pupilem. Mówiłeś, że nie lubisz jak znika na długo i miałeś nadzieje, żeby wrócił przed północą. Minęły trzy dni i nie wrócił, prawda?


Milczał, patrząc w marszczącą się taflę wody, którą lekko muskał wiatr. Po chwili wahania, zaprzeczył ruchem głowy. Nie miał zamiaru mówić nic więcej. To nie ich sprawa. Niepokoiło go, że Barnabie nie wrócił tak długo, ale wiedział również, że czasami tak po prostu się zdarzało, choć rzadko wysyłał go z wiadomością.


- To chyba twoja zguba.


Zerknął wpierw na Draco, a potem znów przed siebie. W oddali zamajaczyła bura sowa lecąca bardzo koślawo jakby z dużym utrudnieniem. Najpewniej rozłąka pomiędzy nimi była obusieczna. Harry uniósł ręce w górę, gdy sowa znalazła się niemal nad nim. Rozbłysło wokół niej jasne światło, a w ramiona chłopaka wpadł bury kot z listem w pyszczku. Otarł się pierś chłopca z cichym pomrukiem i czułością, jakby przepraszał za swoją długą nieobecność.


- Dobrze, że już jesteś... - Harry pogładził kota po głowie i szybko schował list do kieszeni spodni. - Nigdy więcej nie znikaj na tak długo.


- Czym jest ten twój zwierzak?! - Ron zakrzyknął z przejęciem wyrzucając ręce przed siebie. - Najpierw była koza, potem widzę sowę, a teraz kota! Co to jest, jakiś goblin czy jak?!


- To Barnabie.


- Nie o to pytałem!


- Ron, daj temu spokój... - Hermiona postanowiła się wtrącić. - To sprawa Harry'ego i jeżeli kiedyś zechce się podzielić tą tajemnicą, to nam o tym powie. Nie trać oddechu na krzyki, bo i tak niczego się nie dowiesz.


- Ciężko mi to przyznać, ale ona ma rację. - Draco skrzywił się z niechęcią. - On nic nam nie powie, bo jest nieufny względem ludzi.


- Też byś był, gdyby każdy widział w tobie wyłącznie broń ostateczną przeciwko psychopacie, bo jakaś wariatka tak przepowiedziała z fusów. - Harry prychnął, wywracając oczami. - Nawet względem was nie mam pewności.


Draco zamrugał powoli i nagle wstał na równe nogi, stając przed Harry'm z niedowierzaniem na twarzy.


- Tyś to specjalnie zrobił! - Wykrzyczał oskarżycielskim tonem.


- Owszem.


- Co zrobił? - Ron spojrzał wpierw na Harry'ego, a potem na Draco. - O co chodzi?


- Specjalnie poszedł do Hufflepuff, żeby nie było tam nikogo z osób, które zna i mieć pewność, że dyrektor nie będzie miał żadnego kabla! - Wydusił z urazą. - Jesteś cholernym manipulatorem! Nawet tę głupią połataną czapkę potrafiłeś przekabacić po swojemu!


- Dokładnie.


- Arghh!! Irytuje mnie twoje nienaturalne opanowanie i spokojne odpowiedzi! - Warknął z frustracją. Zaczął krążyć to w jedną, to znów w drugą stronę. - Czy wszystko musi być pod twoje widzimisię?!


- Nie, ale wolałem po prostu dmuchać na zimne i tyle. - Harry wzruszył ramionami. - Wiedziałem, że ty trafisz do Slytherin, Hermiona będzie w Ravenclaw, a Ron w Gryffindor, więc chłodną kalkulacją wynikło, że najmniej zmanipulowanym i pewnym dla mnie domem będzie Hufflepuff.


- Jesteś niemożliwy!


- Wiem.


- Czy jego bawi irytowanie Malfoya? - Ron zagadnął konspiracyjnym szeptem do Hermiony. - Mam nieodparte wrażenie, że ma z tego ubaw po pachy.


- Myślę, że tak, ale nie powie tego na głos. - Parsknęła cichym śmiechem.


Obserwowali jeszcze jakiś czas drobną wymianę zdań pomiędzy dwójką chłopców, z czego jeden irytował się, a drugi odpowiadał krótko ze spokojem. Na lekcje tego dnia już nie wrócili.




★♡★♡★♡★♡★

Data publikacji: 20 Lutego 2020

Data korekty: 10 Lutego 2023

Ilość słów przed korektą: 1 519 + 1 708

Ilość słów obecnie: 3 359

Kilka słów od Autorki:

Minimalna korekta interpunkcyjna. Fuzja rozdziałów 8 i 9. Pozmieniałam niektóre rozmowy oraz dodałam trochę więcej opisów, a kilka z nich skorygowałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top