Rozdział XVII |Ostatni|
Księżyc już dawno ustąpił miejsca słońcu. Blade promienie, którym udało się przedrzeć przez chmury, wdzierały się do mojego pokoju i lekko muskały twarz. Leżałem skulony, na boku. Nogi podkurczyłem tak mocno, jak było to możliwe. Patrzyłem wciąż w jeden punkt, ale nie umiałem określić, na co konkretnie stało się obiektem moich obserwacji. Ignorowałem kosmyki przylepione do czoła potem i poduszkę kompletnie nasiąkłą łzami. Coś wewnątrz mnie zaczynało się kruszyć. Żądać uwolnienia. A ja nie miałem już siły z tym walczyć. Poddałem się. Tylko, czy to nie zniszczy mnie doszczętnie?
Podniosłem się z trudem. Bolały mnie wszystkie mięśnie, jakbym został dotkliwie pobity. Najgorzej było z głową. Bolała jak jeszcze nigdy. Zupełnie jakbym miał w niej ul pszczół, które wciąż i wciąż obijały się o ścianki, a swoim bzyczeniem doprowadzały mnie na skraj szaleństwa. Kiedy zsunąłem nogi z łóżka poczułem stos kartek i kopert walający się po podłodze. Nie zwracając na nic uwagi, uklęknąłem i zacząłem podnosić kolejne strony. Układałem je w równym stosiku, a później wszystkie zapakowałem w szarą kopertę A4, bo i tak nie dopasowałbym wszystkich do pierwotnych kopert z odpowiadającym wiadomości numerem. Ostrożnie położyłem pakunek na biurku, a sam ruszyłem do łazienki, wcześniej zabierając z szafy ubrania. Nie byłem nawet pewny, co wziąłem. Ze szklanej tafli lustra patrzyła na mnie postać, której w pierwszej chwili przestraszyłem się. Moje oczy były opuchnięte i zaczerwienione, skóra zdawał się nie mieć barwy, a włosy wciąż były wilgotne od potu. Spierzchnięte usta, fakturą przypominały wyschnięte koryto rzeki, a dłonie trzęsły się jakby temperatura nagle spadła do minus trzydziestu. Zacząłem powoli doprowadzać się do porządku. Nie było to tak proste jak we wszystkie inne poranki. Co chwilę coś wypadało z moich dłoni, a stukot przedmiotów niósł się głuchym echem po łazience, co drażniło mnie. Dodatkowo nieprzespana noc i kumulujące się we mnie uczucia doprowadzały mnie do stanu otępienia. Co kilka minut traciłem kontakt z rzeczywistością, niesiony w dal strumieniem myśli.
Nie wiedziałem czy to, co chce zrobić jest słuszne. Nie wiedziałem, czy będę tego żałował, ani czy cokolwiek w moim życiu się naprawi. Nie mogłem jednak zrezygnować. To nie tak, że kilka listów doprowadziło do tej decyzji. Nie dopuszczałem do siebie wcześniej tej myśli, ale już dawno wiedziałem, co zrobię. Wszedłem do pokoju i chwyciłem za telefon, wybierając numer Nicka.
Późnym popołudniem siedziałem w jednej z kawiarenek, w galerii handlowej. Powiedzieć, że byłem zdenerwowany, to mało. Miałem ochotę uciec, ale wiedziałem, że nie mogę. Nerwowo bawiłem się telefonem i czekałem na zjawienie się blondyna. Wydawało mi się, że jest jedyną osobą, która może mi pomóc w tamtym momencie. Znał mnie na tyle dobrze, by zrozumieć, a na tyle słabo, by doradzić mi obiektywnie.
- Hej - usłyszałem za sobą głęboki, lekko niepewny głos. Podniosłem się, stając twarzą w twarz, z osobą, która mnie zaczepiła. Nick był dokładnie taki jak na zdjęciach. Od oczu, przez kształt nosa, ust i twarzy - wszystko się zgadzało. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy jak postawny jest. Mocno przewyższał mnie wzrostem i muskulaturą, przez co początkowo sprawiał groźne wrażenie, które ulatywało już chwilę później, gdy patrzyłem jak niepewnie zajmuje miejsce naprzeciw mnie. Początkowa niezręczność szybko ustąpiła. Krążyliśmy wokół neutralnych tematów, bojąc się przejść do sedna, ale byłem wdzięczny Nickowi za to zwlekanie. Nie mogliśmy jednak długo w tym trwać, nie po to, mimo moich wcześniejszych obiekcji, spotkaliśmy się.
- Co cię gryzie? - Spytał w pewnym momencie, uważnie mierząc mnie wzrokiem. Nie wiedziałem, że aż tak widać było po mnie te wszystkie emocje. W takich chwilach chciałem być Leo, z jego wieczną maską. Chociaż nawet ona nie była taka wieczna, skoro Ericowi udało się ją częściowo rozbić.
- Pamiętasz jak mówiłem ci o Willu? - Pokiwał głową przytakując.
- Chcesz dać mu szansę?
- Nie wiem - Nick zrobił coś, czego nie spodziewałem się. Usłyszałem jego śmiech. Patrzył na mnie jak na głupiutkie dziecko. Natychmiast przypomniałem sobie moje pierwsze spotkanie z Willem. Gdy spytałem, dlaczego mnie porwał też patrzył na mnie takim wzrokiem, a później powiedział, że mnie kocha. Wtedy uznałem go za wariata, teraz mogłem określić tak siebie. Na samo wspomnienie tych słów, tamtego pocałunku, w moim sercu rozlewało się dziwne ciepło.
-Ja myślę, że wiesz doskonale. Gdybyś nie chciał do niego wrócić, już dawno dałbyś sobie spokój. Nie myślałbyś o tym, co właśnie robi, nie odpływałbyś myślami. Wiesz, dlaczego się spotkaliśmy? - Upił łyk kawy. Patrzyłem na niego jakby był bóstwem, które wyjawi mi zaraz wszystkie sekrety wszechświata. - Chcesz żebym powiedział ci, że to bez sensu, masz dać sobie spokój, a w ogóle to cały ten pomysł z wybaczaniem jest głupi. Boisz się. Chcesz do niego wrócić, ale boisz się, że tego pożałujesz. Ale wiesz co, zaryzykuj
- Ale - mój głos załamał się - ale to wszystko, co się stało
- Właśnie stało. Czas przeszły. Chcesz ciągle tym żyć? Zaciśnij pięści i zostaw to, co było za sobą. Nie myśl o tym, co było. Pomyśl pozytywnie o tym, co będzie. Ale nie gdybaj. Nie myśl moglibyśmy pojechać tam, zrobić to czy tamto. Myśl jak o pewniku. Pomyśl, że jesteście razem, pojedziecie gdzie sobie wymarzycie, będziecie robić te wszystkie małe głupoty, które robią zakochani i najważniejsze, będziecie szczęśliwi
- Skąd wiesz, że tak będzie? - Nie wiem jakim cudem opanowałem się na tyle, by powiedzieć to jedno zdanie normalnie. Miałem ochotę wykrzyczeć mu je w twarz. Czułem się sfrustrowany, przez jego słowa. Dlaczego? Bo tak cholernie podobała mi się wizja, którą stworzył. Chciałem tego. Im dłużej wyobrażałem sobie to wszystko, tym mniej się bałem. Coraz bardziej chciałem rzucić wszystko i biec do Williama. Zatonąć w jego ramionach, poczuć jego usta na moich. Tylko gdzieś tam u podstawy czaszki wciąż kołatała się myśl, że powinienem odpuścić.
- Szczerze? Nie mam pojęcia. Ale niczego nie można być pewnym - Już nie uśmiechał się jak wcześniej. Jego twarz na chwilę stała się poważna i jakby podszyta bólem, ale po chwili na ustach zabłąkał się mu delikatny, przepełniony ciepłem uśmiech. - Kiedy Suzy odeszła, myślałem, że to koniec. Miałem wrażenie, że pochowano mnie razem z nią. Wyrzuty sumienia pojawiały się, kiedy robiłem cokolwiek, bo ciągle miałem w sobie tę myśl, że ona już nie może nic. Kiedy pomyślałem, że może być dobrze, albo zauważałem, że zwracam na jakąś dziewczynę zbyt dużą uwagę, byłem wściekły. Miałem wrażenie, że zdradzam ją przez sam fakt, że nie myślę tylko o niej. Wtedy byłem pewien, że pociągnę moje życie do pewnego punktu, nie zaznając żadnej radości puki nie spotkam się z Su po drugiej stronie. Tylko ta pewność zaczęła znikać. Bo po wielu miesiącach, pojawiła się dziewczyna, przez którą nie chciałem wciąż być przygnębiony. Myślenie o tym jak mogłoby wyglądać życie z Su nie było już tak bolesne. Wiesz czemu? Bo w tych wyobrażeniach coraz częściej pojawiała się ta dziewczyna. I pojawiła się myśl, jak potoczy się nasze życie, jeśli zaangażuję się - Nie wiem dlaczego, ale moje serce zaczęło bić szybciej, a policzki piekły. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to aby nie Suzy postanowiła poruszyć swoim sercem, które teraz biło w mojej klatce piersiowej. Może chciała tym dać znak Nickowi, że nie ma nic przeciwko jego nowej miłości? Wiedziałem już, co chcę zrobić. Nie miałem zamiaru czekać. Spojrzałem na Nicka, który jakby coś rozważał. - Emil, to głupie, ale - urwał na chwilę i jakby się zmieszał. - Przed chwilą mówiłem o zostawianiu przeszłości, ale - znów urwał, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
- O co chodzi?
- Chciałbym. Eh, chciałbym ostatni raz poczuć bicie jej serca. Chciałem się tak pożegnać, rozumiesz? Wiem, że to strasznie ckliwe, ale wrażliwiec ze mnie - chłopak zaśmiał się lekko. Nie miałem nic przeciwko. Ująłem delikatnie jego dłoni i przysunąłem do miejsca, gzie biło moje serce. Nick przez chwilę skupiał się na jego rytmie nim na powrót odsunął się.
- To już nie ten sam rytm. Ten jest twój. Suzy zadomowiła się tam na górze - zaśmialiśmy się obaj. W tamtej chwili naprawdę cieszyłem się, że poznałem tego nadwrażliwego faceta, który pomógł mi coś zrozumieć.
W galerii podniósł się jakiś raban. Rozejrzałem się i dostrzegłem biegnącą przez tłum dziewczynę, która niby wyglądała znajomo, ale z daleka jej nie rozpoznawałem. Najwyraźniej czas zmienić szkła w okularach. Kolejną osobą, którą zobaczyłem, był mężczyzna o białych włosach. William. Oddalał się szybko, a ja nie wiedziałem, co robić. Zastanawiałem się, czy mnie widział. Dlaczego nie podszedł? Umówił się tutaj z kimś? Już mu nie zależy? Wszystko mogło być prawdą. Zacisnąłem pięści i ruszyłem za nim, zostawiając skołowanego Nicka. Biegłem tak szybko jak umiałem, ale nigdzie nie widziałem śnieżnych włosów Willa. Nigdzie go nie było. Coś zakłuło mnie w sercu. Był tak blisko, a ja tego nie zauważyłem. Wokół mnie przewijały się tabuny ludzi, którzy mnie nie obchodzili. Jak to możliwe, że rozpłynął się w powietrzu? Poczułem jak ktoś łapie mnie za ramię. Przez chwilę miałem nadzieje, na zobaczenie Willa, gdy się odwrócę. Niestety to był tylko Nick. Mogę brzmieć jak rozpieszczony bachor, ale chciałem mojego albinosa. Teraz! Natychmiast!
- Pospiesz się! - Nick złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Nie wiedziałem, o co chodzi, kiedy ten wręcz wrzucił mnie do samochodu, kazał zapiąć pas i ruszył z piskiem opon.
- Co ty robisz?! - Krzyknąłem, poprawiając pas. Nie mówię, że Nick jest złym kierowcą, ale... Ja nie chcę umierać!
- Jak to, co? Bawię się w amora i dostarczam cię do królewny Śnieżki. Prędzej, czy później musi wrócić do domu, to sobie na niego poczekasz i będziecie żyć długo i szczęśliwie
- Nie będzie żadnego długo, jak nasz zabijesz! - Chyba do niego dotarło, bo zwolnił, chociaż wciąż jechał szybko. Modliłem się w duchu, żebyśmy nie dołączyli do Suzy.
Pogoda pogorszyła się. Zbierało się na deszcz. Chmury stały się gęstsze i ciemniejsze. Mieniły się dziesiątkami odcieni szarości. Wydawały się tak ciężkie, jakby zaraz miły runąć na ziemię nie mogąc znieść własnej masy. Tak jakby miały zgnieść nas wszystkich na miazgę. Po moim ciele przebiegł dreszcz, chociaż nie czułem zimna. Czułem dziwny wewnętrzny ciężar, który nasilał się wraz z każdym przebytym kilometrem. Starałem się go odgonić. Nie miałem zamiaru zmienić zdania. Musiałem zignorować wszelkie niepewności.
Zostawiłem Nicka kawałek od posiadłości. Szedłem w jej stronę powoli. Bałem się, ale byłem zdeterminowany. Im mniejszy dystans dzielił mnie od tego miejsca, tym mocniej biło moje serce. Kiedy stanąłem przed posiadłością miałem wrażenie, że zemdleję. Moje stopy jakby wrosły w ziemię. Nawet pierwsze zimne krople, spadające z nieba nie działały na mnie. Chciałem tego, ale nie mogłem nic zrobić. I wtedy go zobaczyłem. Otworzył gwałtownie drzwi i wybiegł z posiadłości, zatrzymując się w odległości wyciągniętej ręki od miejsca, w którym stałem. Nic nie powiedział, po prostu patrzył. Na jego twarzy widziałem setki emocji. To jednak było niczym, przy mnie. Ja odczuwałem ich tysiące. Miliony! Zacisnąłem mocno pięści i spojrzałem w jego piękne rubinowe oczy, za którymi tak tęskniłem. Już chciałem wykonać pierwszy krok w jego stronę, gdy on jakby wyrwał się z oszołomienia i zbliżył do mnie. Zamknął mnie w swoich ramionach, a znajome ciepło rozlało się w moim wnętrzu. Wyczułem, że mężczyzna jest nieco szczuplejszy, a jego ciało nie było tak ciepłe jak wcześniej. To dziwne, był zimny, a rozgrzewał mnie do białości. Czułem łzy, które ronił. Słyszałem jak w kółko szepcze moje imię. Z nieba lunęły strugi deszczu. Teraz albo nigdy...
- Nienawidzę cię! - krzyknąłem, odsuwając się od niego. Taka była prawda. Była we mnie czysta nienawiść. Widziałem ból. Widziałem jak moje słowa odbierają mu dech. Nie pozwoliłem mu się odezwać...
Znów podszedłem do niego. Przemoczony do suchej nitki. Z bijącym sercem. Z policzkami naznaczonymi ścieżkami łez. Zacząłem szarpać za jego koszulę i uderzać go w tors, krzycząc i płacząc. A on słuchał i nie chciał mnie powstrzymać.
- Nienawidzę cię za to, co zrobiłeś! Nienawidzę cię za porwanie! Nienawidzę cię za morderstwo! Nienawidzę cię za te kłamstwa! Nienawidzę! Nienawidzę! Nienawidzę! - Nogi ugięły się pode mną. Przed upadkiem uchroniły mnie tylko ramiona Williama. Już nie krzyczałem. Po prostu szlochałem. Mój głos stracił całą moc. Zdołałem już tylko szeptać wtulając się w Willa. - Nienawidzę cię. A jeszcze bardziej nienawidzę siebie. Nienawidzę się, bo nie potrafię cię nie kochać. Tak bardzo cię kocham, że to aż boli - W tym momencie poczułem ciepłe usta Williama na swoich. Całował mnie żarliwie, namiętnie i rozpaczliwie. Nie zostawałem dłużny. Wlewaliśmy w ten jeden gest wszystkie swoje emocje. Tak jakby to było nasze ostatnie spotkanie. Nasze łzy mieszały się z sobą i z deszczem. Usta nie chciały rozdzielić choćby na chwilę, ale w końcu musiał nadejść ten moment.
- Kocham cię - powiedział ledwo słyszalnie i szczelniej zamknął w swoich ramionach.
Nareszcie czułem, że jestem na swoim miejscu. To miejsce nie było w Rosevill, ani w Londynie. Nie było w zaświatach przy mamie. Ono było tutaj. Tam gdzie moje serce. Tam gdzie William. Chciałem by po prostu był przy mnie. Przytulał mnie, całował i już nigdy nie pozwolił mi odejść.
- Kocham cię - wyszeptałem, nim ponownie go pocałowałem.
\\\\\\\\\\\\
Zanim zacznę się tłumaczyć i przedstawię wam moją małą propozycję, chcę podziękować trzem osóbkom.
Mojej kochanej OlaKamila12, która jakimś cudem ze mną wytrzymuje, motywuje mnie i poprawia humor. Której spamuje serduszkami, moimi głupimi myślami i całą resztą. Kocham cię i skończę w końcu te wszystkie prace, które ci obiecałam!
Nie mniej kochanej Carycy, która kazała mi kończyć rozdziały, chociaż w ogóle mi się nie chciało, robiła mi kazania, że nie mogę was ignorować i wiele więcej. Poza tym wytrzymuje ze mną na co dzień, więc naprawdę brawa. Kocham cię!
Jakby nie patrzeć mojej pierwszej czytelniczce Shirohimei666. I kiedy mówię pierwszej, to tak naprawdę. Teoretycznie piszę od czterech lat, ale wcześniej nikt nie czytał moich prac. Prawdopodobnie przyczyniłaś się do tego, że dotrwałam do tego momentu.
Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu. Wszystkim, którzy chcieli zmarnować trochę czasu i przeczytać co uroiłam sobie w głowie.
///////////
Tłumaczenie i propozycja...
Postanowiłam, że to opowiadanie powinno się już skończyć. Kiedyś pisałam je jako odskocznię (nawet nie wyobrażacie sobie ile jest w nim złych emocji), później już tylko dla zabawy, ale to minęło. Nie mam już takiej przyjemności z pisania go i rozdziały coraz częściej powstawały na siłę. Widzę ile jest tu problemów i nie chcę pogorszyć sprawy, tworząc niekończącą się operę mydlaną.
Mam pomysły na nowe projekty, które, mam nadzieję, polubicie.
Ale mam dla was propozycję. Coś w ramach zadośćuczynienia, za nagły koniec. (Nagły też dla mnie, bo planowałam ciągnąc to jeszcze trochę)
Jeśli jest jakaś postać o której chcecie przeczytać więcej, jakiś wątek, zdarzenie, które nie zostało wyjaśnione, czy po prostu czekaliście na jakąkolwiek scenę, która nigdy nie miała miejsca, możecie jeszcze to dostać. Nie chcę ciągnąć głównej fabuły, ale mam sentyment do bohaterów i chętnie napiszę o nich kilka bonusów. Nie ma ograniczeń, odnośnie tematu (smut, tortury, coś słodkiego, scenki rodzinne, coś smutnego - wszystko wchodzi w grę). Jeśli czegoś chcecie piszcie w komentarzu, na priv, albo kakaotalku. Jeśli nikt nie będzie zainteresowany, po prostu sama wybiorę kilka rzeczy i je opiszę.
Kończę misiaki! Mam nadzieję, że szybko wrócę do was z czymś nowym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top