Rozdział XIV

Zmęczony stałem w kuchni, mojego małego mieszkanka, przygotowując sobie kawę. Byłem tak nieprzytomny, że kiwałem się nad blatem. Miałem przemożną ochotę wrócić do łóżka i odespać. Niestety nie będzie mi to dane, chociaż jest sobota. Wreszcie napój był gotowy. Zabrałem go do sypialni i usiadłem na parapecie obserwując miasto.

Londyn był tego ranka bardzo szary. Nie było to spowodowane pogodą, bo ta była zwykła, angielska. Chmury, deszcz, który tego dnia nie padał szczególnie mocno, co nie zmienia faktu, że był. Może ta wzmożona szarość była tylko moim złudzeniem wywołanym, przez niewyspanie. Spojrzałem na duży zegar wiszący na ściennie i uświadomiłem sobie, że mam godzinę na przyszykowanie się. Jednym haustem dokończyłem moją kawę z mlekiem, choć może bardziej mleko z kawą bo, ku jawnej odrazie Leo, nie mogłem przełknąć czarnej. Kubek zostawiłem na parapecie obok tego, który wieczorem wypełniony był herbatą, a sam poszedłem doprowadzić się do porządku.

Ubierając się, jak zwykle, przejechałem dłonią po linii biegnącej wzdłuż mostka, gdzie skóra była inna w dotyku i lekko odróżniała się kolorem. Blizna po przeszczepie. Moje myśli pognały w kierunku Williama. Nie widziałem go już kilka miesięcy. To takie żałosne, sam powiedziałem, że ma mnie zostawić, a teraz tęsknie. Wariuję. Nie przesypiam nocy zastanawiając się, co u niego, przypominając sobie wszystkie wspólne chwile i bezowocnie przekonuję samego siebie, że nienawidzę go.

Wybiegłem z mieszkania zmierzając w kierunku kwiaciarni, gdzie pracowałem od trzech miesięcy. Wcześniej pomagałem w zakładzie Leo i Amy, ale wiedziałem, że to tylko tymczasowe. Gdybym nauczył się strzyc, tatuować, albo robić kolczyki, pewnie zatrudniliby mnie na stałe. Szybko jednak okazało się, że fryzjerstwo i ja nie lubimy się, a wiedząc o mojej fobii Leo zabronił mi nawet patrzeć na igły. Dosyć szybko dotarłem do pracy. Kiedy otworzyłem drzwi w całym sklepie rozbrzmiał dźwięk dzwoneczka. Kwiaciarnia była średniej wielkości, pomalowana na nieokreślony, jakby przybrudzony odcień fioletu. Kolor powstał przez moją szefowa, która mając do wyboru zmieszać z sobą trzy różne farby, albo wyjść i dokupić więcej tej właściwej wybrała pierwszą opcję. Na wprost od drzwi stał biały kontuar, na którym poustawiane były drobne ozdoby, jakie można włożyć do doniczek i misa z woreczkami kulek rosnących w wodzie. Za nim były białe drzwi prowadzące na zaplecze. Właśnie stamtąd wyszła moja szefowa. Niska, czarnowłosa, dwudziestotrzylatka. Alex była nieco flegmatyczną osobą ze skłonnością do odpływania myślami i trudno było na początku złapać z nią kontakt, ale w końcu zaczęliśmy się dogadywać i nawet ją lubiłem. Na co dzień wyglądała dosyć niepozornie. Nosiła przeważnie czarne i szare ubrania. Jakikolwiek kolor był rzadkością. Tylko ustom pozwalała odciąć się od tej monotonni, nakładając szminki w każdym możliwym kolorze (niemożliwym zresztą też, nie wiedziałem, że robią fluorescencyjne pomadki).
– Dziś muszę cię zostawić – powiedziała na powitanie, gdy mijałem ją, chcąc zostawić swoje rzeczy na zapleczu. Miała całkiem przyjemny głos, bardzo ciepły i delikatny. Czasami, gdy się zamyśliła, albo myślała, że jeszcze mnie nie ma śpiewała, co naprawdę jej wychodziło.
– Nie ma problemu – Zostawiłem na zapleczu swoją szarą bluzę i torbę. Wyszedłem akurat, gdy Alex w pośpiechu sprawdzała w swoich kieszeniach, czy ma wszystkie drobiazgi, jak klucze i telefon. Nagle przystanęła. Wyraźnie uderzyła ją jakaś myśl.
– Okulary! – To, co powiedziała, zabrzmiało jak połączenie krzyku i pisku. Zaczęła się rozglądać i szybko pobiegła na zaplecze. Była inna tego dnia. Zwykle cała jej postawa zdawała się mówić, Czego chcesz, nie widzisz, że mam wszystko gdzieś? A tak w ogóle to prawie zasypiam. Cokolwiek miała do załatwienia, musiało być bardzo ważne, skoro stała się nagle taka nerwowa.
– Alex – Chciałem zwrócić jej uwagę, ale zajęta bieganiem kompletnie mnie nie słuchała. – Alex! – Ponownie próbowałem na marne. – Pali się!
– Gdzie?! – Nareszcie! Dziewczyna momentalnie stanęła w miejscu i popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Masz okulary na głowie – zaśmiałem się. Alex dotknęła swoich włosów i sama zaczęła się śmiać, gdy uświadomiła sobie, że zaginione okulary dotąd służyły jej za opaskę. Śmiejąc się jeszcze ze swojego roztargnienia, pożegnała mnie i pobiegła w stronę samochodu.

Powiedzieć, że byłem znudzony, to za mało. Praktycznie nikt nie przychodził, a ja nie miałem już pomysłu, czym zająć myśli. Mój mózg postanowił chyba, że urządzi mi dzień Williama Bethella'a. Uporczywe myśli wciąż napływały, a przed oczami migały wspomnienia. Tęsknota dawno nie dawała mi się tak we znaki. Chyba zacząłem popadać w lekką obsesję, albo ktoś rzucił na mnie urok rano, gdy szedłem do pracy. Absolutnie wszystko w jakiś sposób nasuwało mi na myśl Willa. Białe róże o miękkich płatkach, ale nie tak miłych w dotyku jak jego włosy. Czerwone róże, których barwa i tak była niczym, przy jego oczach. Białe frezje przypominały mi o tym jak byliśmy na cmentarzu. Lawenda kojarzyła mi się z jego domem. Mógłbym wymieniać dalej, bo pewnie z każdą rośliną stojącą w pobliżu znalazłbym skojarzenie. Rozdrażniony potrząsnąłem głową i poszedłem posprzątać na zapleczu. Nie miałem w prawdzie za bardzo co sprzątać, bo dość duże pomieszczenie utrzymywane było, przez moją szefowa w prawie nieskazitelnym stanie. Czasami odnosiłem wrażenie, że Alex zatrudniła mnie tylko dlatego, że nie lubi stać za kasą i woli spędzać czas na tyłach sklepu. Jedynymi nieuporządkowanymi rzeczami były wszelkiego rodzaju dodatki do bukietów robionych na miejscu, ozdobne folie, którymi można zasłonić doniczkę z żywą rośliną, czy zapas pudełek i papieru, do pakowania przesyłek kwiatowych. Sprzątałem, ale wtedy przypomniały mi się wszystkie bukiety i prezenty, jakie dostałem od Willa. To na pewno urok! Skończyłem i właśnie w tym momencie usłyszałem dźwięk dzwonka.

– Emiś – dobiegło do moich uszu. Klientką okazała się Rashmi. Dziewczyna jak zwykle tryskała energią i roztaczała wokół siebie radosną aurę. Byłem pewien, że znów przyszła po kwiaty dla Amy. Spotykały się od miesiąca i wydawało mi się, że są szczęśliwe. Poprzedni związek mojej przyjaciółki niestety rozpadł się. Z poprzednią ukochaną Amy miała teoretycznie wiele wspólnego, ale tak naprawdę najwięcej czasu spędzały w sypialni. Kiedy Amy przez to, że prawie ją zgwałcono zaczęła unikać dotyku, wszystko się posypało. Wydawało mi się, że z Rash będzie inaczej. Nie naciskała na Amy i pozwalała by wszystko działo się powoli. Ten związek był inny niż jakiekolwiek wcześniejsze, w których była kolorowowłosa, nie było między nimi gwałtowności, żądzy, a delikatność i wiele cierpliwości.
– Czego ci trzeba? – Spytałem, choć wiedziałem, że nieprędko uzyskam odpowiedź. Rashmi zabawnie marszczyła brwi zastanawiając się, jakie kwiaty powinna tym razem dać swojemu promyczkowi. Na palec nawijała jeden ze swoich loków w kolorze ciemnego brązu. Dziewczyna miała ciemną karnację, owalną twarz, duże, ciemne oczy, a kiedy się uśmiechała w policzkach pojawiały się dołeczki. Uwielbiała wyraziste kolory jak czerwienie i pomarańcze i wszelaką biżuterię. Tak samo jak Amy potrafiła spędzić cały dzień robiąc zakupy, o czym przekonałem się na własnej skórze i miałem nadzieję nigdy nie powtórzyć wypadu z dziewczynami. Wreszcie zdecydowała się na prosty bukiecik z pięknie pachnącego, fioletowego bzu.
– Wiesz, co mówi fioletowy bez? – Spytała, kiedy ja przygotowywałem dla niej bukiecik. Za każdym razem, gdy kupowała kwiaty mówiła mi, co oznaczają w języku kwiatów. Zawsze ówcześnie pytała, czy może znam znaczenie danej rośliny, a ja zaprzeczałem kiwnięciem głowy. – Jak zwykle – zachichotała – Moje serce należy do ciebie. Prawda, że piękne ile może powiedzieć taka prosta roślinka?

Wreszcie wróciłem do domu. Minąłem biały, niewielki korytarz, w którym teraz było ciemno, ale nie przejmowałem się zapalaniem światła, a jedynie zostawiłem buty, tam gdzie, jak zgadywałem stała jasna szafeczka. Zapaliłem światło w salonie, który był bezpośrednio połączony z kuchnią, ot po prostu w którymś momencie jasne panele zmieniały się w podwyższenie wyłożone kremowymi płytkami. Rzuciłem niedbale bluzę i torbę na sofę i poszedłem zrobić sobie coś do jedzenia, mając świadomość, że w każdej chwili przyjaciele mogę zrobić mi nalot i sprawdzić, czy się nie zaniedbuję. Niestety nie uznawali tłumaczenia, że lodówka jest prawie pełna, bo nie byłem głodny. Może dlatego, że zanim zaczęli wpadać bez zapowiedzi, to nie byłem głodny przez trzy dni. To było tylko raz. Wiedziałem, że muszę o siebie dbać. Czułbym się okropnie ze świadomością, że zabijam się mimo, że żyję dzięki komuś. Nagle przypomniałem sobie, że Nick miał do mnie dzisiaj napisać.

Wieczorem leżałem już w łóżku, mając obok siebie herbatę i czekałem, aż Nick będzie dostępny, a w międzyczasie słuchałem muzyki. Chłopak skontaktował się ze mną jakieś dwa miesiące wcześniej. Jakimś, tylko sobie znanym, sposobem dowiedział się, komu przeszczepiono serce jego dziewczyny. Zależało mu, żeby mnie poznać, ale ja jeszcze nie zdecydowałem się na spotkanie. Może i pisało nam się bardzo dobrze i czasem nie mogłem zasnąć bez rozmowy z nim, ale nie wiedziałem jakby miało wyglądać to spotkanie. Na pewno byłoby niezręcznie. Co niby miałbym powiedzieć? To dziwne poznać kogoś, kto był bliski osobie, której serce bije w tobie. Bałem się i swojej i jego reakcji. Czując wibracje telefonu uśmiechnąłem się. Myśli o Wiliamie, które nękały mnie cały dzień zniknęły. Teraz liczył się tylko Nick i to, co chciał mi powiedzieć. Rozmawialiśmy prawie do pierwszej, na każdy temat, jaki przyszedł nam do głowy. Zaczęło się jak zwykle od opowiadania jak minął dzień, a później przeszło na to, co ostatnio czytaliśmy, czy któryś zna jakiś fajny film oraz co planujemy robić w wakacje. Wysłał mi też swoje nowe zdjęcie, bo jak stwierdził musiał pochwalić się nowym kolorem włosów. Pasował mu. Teraz miały kolor bardzo ciemnego blondu. Na zdjęciu szczerzył się od ucha do ucha. Jego szaro– piwne oczy były przymrużone, a na twarzy miał kilkudniowy zarost. Nick był jednym z tych mężczyzn, którzy nie powinni zbyt często się golić.

Niechętnie zakończyłem rozmowę. Jutro, a właściwie to dzisiaj miała przyjechać Lucy, a ja nie chciałem przespać całej jej wizyty. Eric przywoził ją do nas na każdy weekend. W tym tygodniu było inaczej, gdyż Will zabrał ją na jakąś wycieczkę i wrócili dopiero w sobotę. Najbardziej niezadowolony z tego był Eric. Krótsza wizyta brunetki oznaczała, że spędzi mniej czasu z Leo. Chociaż to była oczywista bzdura, bo brał wolne przy każdej okazji i zadręczał swoją obecnością szatyna. Ta dwójka tworzyła osobliwa parę. Robili wszystko to, co ludzie w związkach, od randek, przez wygłupy, po wspieranie się w trudnych chwilach. Trzymali się za ręce, całowali, Leo nie raz był brany na ręce, czy kolana, przez brązowowłosego. Norma, z tym, że zapytani o to czy są razem udzielają różnych odpowiedzi. Eric potwierdza, Leo denerwuje się, peszy, zaprzecza, a później i tak słysząc dzwoniący telefon zachowuje się jak zakochana małolata z serialu i godzinami rozmawia z Ericiem.

Właśnie sobie uświadomiłem, że tylko ja zostałem samotny. Wszyscy zaczęli się z kimś spotykać, a ja nie potrafię. Kilka razy stwierdziłem, że muszę zacząć nawiązywać jakieś znajomości, żeby nie czuć się tak samotnie. Nie chodziło mi nawet o związek, a o zwykłą przyjaźń. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Owszem, kiedy poznawałem jakąś dziewczynę całkiem łatwo szło mi nawiązanie kontaktu. Jeśli nie liczyły na coś więcej, ciągle się spotykaliśmy i rozmawialiśmy. Większość tych znajomości jednak dosyć szybko się kończyła. Z mężczyznami było gorzej. Każdego, poza Nickiem oczywiście, porównywałem do Willa. Ciągle to robiłem. Idziemy coś zjeść – Will tego nie lubił. Idziemy na spacer – przypominam sobie spacery z Willem. Idziemy do kina – Will też lubił takie filmy. Koszmar.

Chciałem się odciąć, zapomnieć, a brnę dalej. Myślałem, że jeśli albinos zniknie z mojego życia, to wszystko wróci do normy. Nie mogłem się bardziej mylić. Gdyby istniało jakieś lekarstwo na miłość, chętnie bym je zażył. Albo gdyby istniała maszyna cofająca czas. Mógłbym wszystko naprawić. Wrócić do momentu, gdy nie bałem się zaufać Willowi. Gdy byłem pewien swoich uczuć i wydawało mi się, że moje życie wychodzi na prostą. Nie chcę tych wszystkich uczuć. Chcę jedynie zapomnieć. Czy proszę o tak wiele?!

Odwróciłem się na bok i spojrzałem na misia stojącego na parapecie. Światło księżyca delikatnie go oświetlało. Przez cień, jaki padał na jego pyszczek wyglądał na smutny. Dawno nie pragnąłem, tak bardzo jak w tamtym momencie, na powrót stać się dzieckiem, które w każdej chwili może schować się za plecami mamy.



Gdzie jest Will? Co stanie się z Emilem i Nickiem? Dlaczego znów nie wyrobiłam się z rozdziałem tak jak planowałam? Czy któraś z par wreszcie wyląduje w łóżku? Czy to się nigdy nie skończy? Czy niebieska farba mi złapie? Czy siostra znów usunie mi cały rozdział? Kto jest ojcem Pablito?!

Odpowiedzi na te i inne pytania, prawdopodobnie nie znajdziemy w kolejnym rozdziale. Albo znajdziemy. Nie wiem. Ten też miał wyglądać zupełnie inaczej...

Do następnego misiaki!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top