Rozdział V
Następnego popołudnia, wreszcie postanowiłem pójść na cmentarz. Zabrałem z kuchni materiałową torbę, którą rano dała mi ciocia. Miałem w niej kilka rzeczy do uprzątnięcia grobu i pieniądze, które pożyczyłem od Eve.
Szedłem dobrze znanymi sobie uliczkami, a uśmiech nie opuszczał mojej twarzy. Wszystko zostało w prawie niezmienionym stanie. Zauważyłem wprawdzie kilka nowych domów, czy sklepów, ale większość ulic wyglądała jak te trzy lata temu. Przechodziłem właśnie obok szeregowca z czerwonej cegły. Miałem wielką ochotę podbiec do jednego z mieszkań i spotkać się z Amy i Leo, ale zrezygnowałem. Musiałem zastanowić się, czy na pewno umiem im wytłumaczyć swoją obecność. Z cichym westchnieniem, przyspieszyłem kroku.
Po jakimś czasie byłem na miejscu. W pobliskiej kwiaciarni kupiłem kwiaty do przystrojenia grobu. Wybrałem takie jakie lubiła mama, jasne lilie i czerwone róże.
Metalowa brama zaskrzypiała głośno, gdy wchodziłem na teren nekropolii. Ruszyłem ścieżką z białych kamyków, której nienawidziły wszystkie kobiety noszące szpilki. Przypomniałem sobie, jak któregoś dnia przyszła tu ze mną Amy. Tego dnia od rana paradowała na obcasach, robiąc sobie „test w terenie". Była szczęśliwa, że po kilku dniach męczarni i chodzenia w nich po domu, wreszcie nie stawiała kroków jak nowonarodzona gazela. Kiedy przyszłą ze mną na cmentarz uparcie twierdziła, że da radę sama iść, ale już po paru metrach musiałem służyć jej ramieniem i wysłuchiwać jakim to idiotą jest pomysłodawca tej dróżki. Później stwierdziła, że nie ma zamiaru wracać tak samo i jak to się skończyło? Oczywiście dla Amy zdjęcie butów byłoby zbyt proste, musiałem wziąć ją na plecy. Wyniosłem z tamtego zdarzenia jedną lekcję. Nigdy nie wolno mówić kobiecie, że jest za ciężka. Szczerość boli.
Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. Szedłem powoli i liczyłem rzędy. Wreszcie dotarłem do dziewiątego i szybko odnalazłem właściwy grób. Miałem rację był bardzo zaniedbany. Gdyby trawa na całym terenie nie była regularnie koszona, pewnie nie byłoby widać płyty nagrobnej. Była ona niska, jak praktycznie wszystkie na cmentarzu. Wykonano ją z szarego kamienia, a imię mamy, Danielle i reszta danych była w nim wyżłobiona i pozłocona. Nad płytą górował nagrobek przedstawiający stojącego na podwyższeniu anioła w długiej szacie. Kiedy byłem dzieckiem nienawidziłem figury. Wydawała mi się zła tylko dlatego, że anioł uśmiechał się, a przecież stał nad grobem mojej mamy, więc też powinien być smutny. Teraz mogłem powiedzieć, że jest piękny. Delikatny uśmiech, lekko spuszczona głowa i rozłożone ręce jakby chciał kogoś powitać. Mamie na pewno spodobałaby się ta postać. Kochała anioły, podobnie zresztą jak ja.
Trochę czasu zajęło mi sprzątnięcie wszystkiego. Przyniosłem płyn, butelkę i ściereczki. Po napełnieniu pojemnika wodą z kraniku, po drugiej stronie cmentarza, zabrałem się za porządki. Umyłem płytę i figurę, wyrzuciłem stare kwiaty. Zauważyłem, że wazon jest uszkodzony, ale na razie musiał wystarczyć, gdyż nie miałem dość pieniędzy by teraz go wymienić.
Po skończonej pracy jeszcze trochę zostałem na cmentarzu. Zastanawiałem się jak wszystko potoczy się dalej. Wiedziałem na pewno, że nie wrócę już do ojca, ale to bardzo wszystko komplikowało. Z pewnością byłem poszukiwany, a to wykluczało chociażby zapisanie się do szkoły gdzieś w pobliżu i kontynuowanie liceum. Nie mogłem jeszcze sam tego zrobić z racji tego, że byłem niepełnoletni i w trybie natychmiastowym powiadomiono by policję i odesłano mnie do domu. Chociaż jeszcze kilka miesięcy i skończę wreszcie osiemnaście lat, będzie to dokładnie w maju. Mógłbym powtórzyć rok, chociaż wolałbym uczyć się zwyczajnie. Byłem też ciekaw, czy między mną i Williamem wszystko wróci do normy. Wciąż nie wiedziałem czy kocham go, ale wiedziałem, że to coś więcej niż zwykłe lubienie. Powiedzmy więc, że się w nim zakochuję. Nie chciałem, żeby mnie nienawidził, ale wiedziałem też, że Eve ma rację i musi się opamiętać. Chciałem, aby był ze mną szczery, ale jednocześnie odrzucałem myśl, by odpłacić mu się tym samym. Jesteśmy siebie warci. Hipokryci, którzy oczekują czegoś, ale nie odpowiedzą tym samym.
– Myślisz, że będzie dobrze? – wyszeptałem. Znów poczułem się jak dziecko proszące swojego misia o przekazanie wiadomości mamie. Różnica polegała na tym, że teraz nie oczekiwałem już odpowiedzi. Po jakimś czasie zacząłem zbierać swoje rzeczy i śmieci, które chciałem wyrzucić do kontenera. Kiedy podniosłem torbę coś w niej stuknęło. Przypomniałem sobie o dwóch zniczach, które dała mi ciocia. Szybko zapaliłem je i ustawiłem u stóp figury. Znicze przypominały słoiczki lub niskie szklanki z grubego ciemnego szkła. Nie miały pokrywki, a odpalone dawały spory płomień i lekko kopciły czarnym dymem. Spojrzałem ostatni raz na anioła nim odszedłem.
– Oj nie patrz tak na mnie, nawet dla niej nie zamierzam się modlić – Skierowałem się w stronę bramy. Przez całą drogę powrotną towarzyszyło mi wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
W domu zastałem Eve nakrywającą właśnie do obiadu. Jak zauważyłem od dwóch dni nie pracowała i martwiłem się czy Will nie zwolni jej. Eve powiedziała mi żebym się nie martwił i usiadł. Tak też zrobiłem, a blondynka postawiła przede mną cottage pie. Zapiekanka była naprawdę dobra i z chęcią ją zjadłem, chociaż nie było to moje ulubione danie. Mimo wszystko udało mi się zjeść całkiem sporo, jednak Eve jak zwykle uznała, że to mało.
– Przez ciebie zachowuję się jak babcia, która chce utuczyć wnuka. Jak nie smakuje ci zapiekanka to zrobię ci coś innego – zaproponowała, nakładając sobie dokładkę.
– Nie trzeba, naprawdę było pyszne. Nie jem za dużo, jak widzisz
– Głodzisz się – stwierdziła nieco beznamiętnym głosem
– Może – odpowiedziałem jej tym samym tonem – Gdzie byłaś rano? – Chciałem zmienić temat i zakończyć dyskusję o moich nawykach żywieniowych
Dziewczyna zaczęła sprzątać ze stołu i opowiadać mi o swoim dniu. Przyglądałem się jej uważnie. Dziś Miała na sobie żółtą, rozkloszowaną sukienkę w białe kropki i podobną opaskę we włosach. Chyba bardzo lubiła takie stroje. Oczywiście jej oczy nie miały swojej naturalnej barwy, a były jaskrawo zielone z pionową źrenicą.
– Załatwiałam sprawy z wykładowcą, nic takiego
– Co studiujesz?
– Historia sztuki, drugi rok. Wiesz co jest najlepsze? Nie chciałam nic studiować. Myślałam zawsze, że skończę szkołę, pójdę do pracy i może gdzieś wyjadę i tyle, a skończyło się na tym, że podeszłam do egzaminów i zaczęłam studiować właściwie przypadkowy kierunek – zaśmiała się, odkładając do szafki ostatni umyty talerz. Udałem się z nią na górę i już w jej pokoju słuchałem co miała mi do powiedzenia. Siedziałem na poduszkach na łóżku, a ona leżała w poprzek niego.
– Jak można studiować przez przypadek?
– Normalnie, – Wzruszyła ramionami. – Dawid namówił mnie żebym zdawała egzaminy. Wiesz, że dla niego nawet z mostu skoczę, więc jak głupa zakuwałam, żeby zdać jak najlepiej. Miałam gdzieś, wyniki, ale chciałam, żeby był ze mnie dumny. I udało się w rok zostałam prymuską i zgarnęłam najwyższe wyniki. Myślałam, że będę mieć już spokój, ale wtedy Will zaczął mnie męczyć studiami. Strasznie się upierał i na wszystko miał odpowiedz. Uniwersytety są daleko – załatwi mi kierowcę, albo kupi mieszkanie. Nie chcę się dalej uczyć – chce tylko jeszcze o tym nie wiem. Nie mam pieniędzy – zapłaci. W końcu zmęczona, wybrałam pierwszy lepszy kierunek. W sumie to nie żałuję, polubiłam go. – Zauważyłem, ze Willowi bardzo zależy na Eve. Byłem ciekaw co ich tak właściwe łączy. Miałem o coś spytać, ale znienacka uderzyła mnie pewna myśl.
– Jak to możliwe, że pracujesz u Willa ponad siedem lat, skoro masz ich dwadzieścia?
– Primo, kobiecie nie wypomina się wieku – zaśmiała się dźwięcznie – Secundo, powiedziałam, że pracuję tyle w posiadłości, a nie dla Willa. Właściwie to jest moim trzecim pracodawcą. Właśnie, byłam dziś u niego. Tęskni za tobą, ale zabroniłam mu na razie przyjeżdżać. Dzień to za mało, żeby naprawdę zrozumiał, ale widocznie jest na właściwej drodze. Może uda mi się wysłać was do jakiegoś terapeuty – Zastanawiałem się dlaczego miała taka rozmarzoną minę mówiąc to.
– Nie potrzebuję psychologa
– Taa, a ja jestem Maria Antonina. Wracając do tematu, to teraz będę częściej w domu, już nie będę pracować. Uprzedzając pytanie, nie zwolnił mnie, w sumie to chyba nawet się cieszy, od dawna mówił, że nie muszę nic odpracowywać.
Wpadł mi do głowy całkiem niezły pomysł. Skoro Eve już tak się rozgadała, to mogłaby opowiedzieć mi o Williamie. Od razu uśmiechnąłem się.
– Evi, powiesz mi coś o Willu
– Nie, obiecałam mu, że nic ci o nim nie powiem, – zrobiła pauzę i po chwili dodała – ale nie obiecywałam, ze nie powiem nic o sobie, a ze nasze historie się z lekka zazębiają. – Szczęśliwy rzuciłem się jej na szyję i zacząłem słuchać.
– To zaczynamy od początku. Jestem Eve Amanda Sinner, córka dziwki i bliżej nieokreślonego fagasa. Do dwunastych urodzin, mieszkałam z matką, która dawała każdemu, kto płacił, bo za coś musiała kupić działkę. Od czasu do czasu przyprowadzała jakiegoś wujka, z koksem i lepkimi łapami, który dobierał się do mnie. Mamusia popadła w schizofrenie i doszła do wniosku, że złoty strzał to jest to. W sumie miała rację, świat jest bez niej dużo lepszy – Eve wydala mi się straszna w tamtej chwili. Każdemu jej słowu towarzyszył uśmiech i nieobecne spojrzenie. Tylko jej oczy zdradzały, że wspomnienia jednak są bolesne. Oczy, mimo że wpatrzone w przestrzeń, błyszczały zaszklone. – Błąkałam się po różnych ośrodkach, aż pewnego razu trafiłam do posiadłości Bethellów. Rodzice Williama byli mistrzami pozorów. Z wierzchu po prostu perfekcyjna rodzina, wszyscy się wspierają i kochają, a prywatnie jedna wielka patologia. Jako że jego matka nie uznawała czegoś takiego jak jałmużna, czy bezinteresowna pomoc, to za pokój i możliwość nauki musiałam pracować, co w sumie nie było takie złe. Dzięki temu sporo zobaczyłam i dowiedziałam się jeszcze więcej. Służba zawsze wszystko wie. – Przeciągnęła się i dalej kontynuowała opowieść. Nie pytałem o nic, bo bałem się, że zgubi wątek, czy zmienimy temat i już nigdy niczego nie dowiem się o przeszłości Williama, a co za tym idzie nigdy tak naprawdę go nie zrozumiem. – William miał siostrę, która była spełnieniem marzeń jego rodziców. Zawsze okazywali jej więcej uczucia. Kiedy zmarła winą za to obarczyli Willa. Tyle razy usłyszał, że jest śmieciem, że to jego wina i to on powinien umrzeć, że w to uwierzył. Wtedy chyba tylko ja starałam się go przekonać, że jest inaczej. No, ale wiesz, jaki jest narwany. Po śmierci jego rodziców, dom przejęła ciotka Willa. Wspaniała kobieta. Nie dało się jej nie lubić, a dla Willa była bardziej matką niż jego własna.
– Ona też już nie żyje?
– Tak. Will chyba dlatego jest tak impulsywny, zaborczy i momentami egoistyczny. Boi się, że znów kogoś straci. Pomyśl tylko najpierw siostra, później ciotka. Osoby, które naprawdę kochał i którym przybliżyłby nieba, odeszły i to go przerasta – Przez chwilę w pokoju panowała niczym niezmącona cisza.
– Musze się z nim spotkać – oznajmiłem nagle i ruszyłem w stronę drzwi. Chciałem zadzwonić do Dawida i spytać, czy może mnie zawieść z powrotem do posiadłości. Eve patrzyła na mnie zdziwiona.
– Dlaczego tak nagle?
– Eve, ja nie chcę żeby mnie nienawidził. Nie będę kolejną osobą, którą straci! – wrzasnąłem, a słuchawka telefonu wypadła z moich rąk. Po policzkach skapywały mi łzy, a niesforne kosmyki przyklejały się przez nie do twarzy. Eve z każdą chwilą była bardziej zdziwiona, ale podbiegła do mnie i zamknęła w uścisku. To już chyba staje się naszą tradycją, ja płaczę, a ona mnie przytula.
Oboje uklękliśmy na podłodze. Usłyszałem cichy chichot blondynki, spojrzałem na nią i sam zacząłem się śmiać. Trwaliśmy tak rozbawieni jeszcze jakiś czas, ale nie mam pojęcia co nas tak bawiło w tej sytuacji.
Było już po północy. Siedziałem w swoim pokoju i obracałem w dłoniach komórkę przyjaciółki. Przekonała mnie, abym został jeszcze w domu cioci, przynajmniej do jura. Zgodziłem się, ale i tak chciałem porozmawiać z Willem. Chciałem, żeby wiedział, że nie odszedłem na zawsze. Nie chciałem go martwić. Wszedłem w spis kontaktów i zacząłem szukać Willa. Zajęło mi to chwilę, gdyż okazało się, ze Evi zamiast imionami wpisuje wszystkich przezwiskami. Widząc nazwę „ciasteczkowy crush" domyśliłem się, że chodzi o Dawida. W końcu znalazłem kontakt, którego szukałem. Szybko kliknąłem „narwany paniczyk" i czekałem, aż ktoś odbierze, chociaż zważywszy na porę, spodziewałem się, że się nie doczekam. Ku mojemu zdziwieniu, po usłyszeniu czwartego piknięcia, w telefonie rozległ się zaspany głos Willa.
– Co się stało Eve, z Emilem wszystko w porządku?
– To ja – głos co chwilę mi się urywał – Tęsknię i przepraszam
– Boże, to ja przepraszam! Wróć proszę – niemal zaskomlał.
– Wrócę, obiecuję. Dobranoc
– Kocham cię – powiedział szczęśliwym głosem, po czym rozłączył się.
Padłem w poduszki, ściskając w dłoni telefon. W uszach huczały mi słowa Willa, a serce biło szaleńczym tempem. Na ustach zabłąkał mi się blady uśmiech, a policzki delikatnie piekły.
Ja ciebie też – pomyślałem nim odpłynąłem ku sennym marom.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top