Rozdział II

   Był już ranek, a ja po raz kolejny obudziłem się w domu mojego porywacza. Nie próbowałem nawet łudzić się, że to tylko sen. W końcu byłoby to bez sensu.

   Zauważyłem na poduszce obok mnie liliowe pudełko przewiązane błękitną wstążką. Otworzyłem je zaciekawiony. W środku znajdował się miś. Zwykły szary pluszak o czarnych oczkach i lekko zdartym nosku. Kiedy go zobaczyłem, moje oczy zaszkliły się. W całym moim domu nie było rzeczy, na której zależałoby mi bardziej niż na tej zabawce. Miś był ostatnim prezentem, jaki dostałem od mamy przed jej śmiercią. Zawsze stał w moim pokoju, a kiedy byłem dzieckiem wierzyłem, że przekazuje mojej mamie wiadomości. W tej chwili nie obchodziło mnie skąd Will wiedział ile znaczy dla mnie ten miś, po prostu cieszyłem się, że mam go tutaj.

   Otarłem oczy rękawem piżamy i ponownie zajrzałem do pudełka. Znalazłem tam futerał z parą okularów. Miały dosyć grube czarne oprawy, a od mich poprzednich różniły się jedynie tym, że po bokach miały po trzy małe diamenciki. Jeśli to jedynie przypadek i po prostu miały wyglądać ładnie to wszystko w porządku, ale jeśli William wiedział, że trzy to moja ulubiona liczba to będzie to kolejny powód, by rozważyć skok z okna.
Poza okularami, w pudełku była jeszcze karteczka pokryta pięknym i starannym pismem.

Niestety zobaczymy się dopiero wieczorem. Rezydencja jest do twojej dyspozycji. Miłego dnia

W.

   Niedługo po moim obudzeniu do pokoju weszła pokojówka z tacą pełną jedzenia. Była to ta sama dziewczyna, na która wpadłem wczoraj. 
Miałem zamiar ja ignorować, a najlepiej znienawidzić po wsze czasy, za wydanie mnie, ale...nie mogłem. Ignorowanie osoby, która ciągle mówi jest chyba niemożliwe (przynajmniej dla mnie), a jeśli dodatkowo osoba ta jest tak miła to nienawiść też odpada. W sumie, chyba nie mam prawa winić jej za to, że wykonuje polecenia pracodawcy.
– Jesteś strasznie słodki. Nie dziwię się, że Will chodził ostatnio taki nakręcony. Eh miałam o nim nie mówić po imieniu! – uderzyła się w czoło otwartą dłonią i znów kontynuowała swój wywód. Kolejne słowa wypowiadała tak szybko, że ledwie nadążałem, ze zrozumieniem, co stara mi się przekazać. – Mniejsza z tym, w końcu jesteś jego chłopakiem, a nie jakimś wspólnikiem, więc mogę sobie mówić o nim jak chcę! W ogóle to masz śliczne oczy. Wiesz ile bym dała za takie? Czekaj naszykuję ci ubrania – podbiegła do jednych z drzwi i otworzyła, jak się okazało garderobę, w której zniknęła. Jako że nie mogłem wtrącić do rozmowy (a właściwie monologu dziewczyny), chociaż zdania, skupiłem się na śniadaniu. Na tacy było cappuccino w białej filiżance ozdobionej błękitnym wzorkiem, kilka ciepłych rogalików, konfitury, czekolada i moje ulubione musli z jogurtem i owocami. Zabrałem się za jedzenie, słuchając ciągłej paplaniny dziewczyny. – Mam wszystko! – wbiegła uradowana do pokoju z naręczem ubrań, które szybko zaniosła do łazienki.
– Jak właściwie masz na imię? – spytałem odkładając tacę na bok.
– Eve
– Emil – uśmiechnąłem się do niej uprzejmie. Blondynka podeszła i zabrała tacę, patrząc na nią z dziwnym grymasem.
– Zjedz cos jeszcze, William będzie się martwił
– Nie jestem głodny – nim zdążyła odpowiedzieć, ja zniknąłem w łazience, słysząc jeszcze jej westchnięcie nim zamknąłem drzwi.

   Pomieszczenie, podobnie jak pokój, było bardzo duże. Łazienkę utrzymano w odcieniach beżu i czekolady. Poza kabiną prysznicową znajdowała się tam też wielka wanna na pozłacanych nóżkach, obok której postawiono półkę, przypominającą mi paterę do ciast. Miała trzy okrągłe półki, pełne najróżniejszych soli, płynów i olejków do kąpieli.
Od razu podszedłem do wanny i odkręciłem ciepłą wodę. Dodałem do niej jeden z olejków, a po pomieszczeniu momentalnie rozniósł się zapach lawendy tak silny jakby zostawiono w nim setki bukietów tej rośliny. Szybko rozebrałem się, starając się nie patrzeć w stronę gigantycznego lustra. Nie miałem ochoty oglądać swojego żałosnego ciała.

   Wszedłem do ciepłej wody i pozwoliłem myślom płynąć. Zastanawiałem się, co William mógł we mnie widzieć. Niby bogacze miewają różne dziwne fanaberie, a dodatkowo mężczyzna był chyba z lekka niepoczytalny (jeśli tylko z lekka...), ale i tak nie mogłem tego ogarnąć. W końcu wiem jak wyglądam. Trochę już za długie, brązowe włosy, których nigdy nie mogłem ułożyć, zielone oczy, prawie zawsze podkrążone, przez zarwane noce i blada cera. Do tego jeszcze zbyt wystające kości, przez które wciąż ludzie posądzają mnie o anoreksję. Ale to przecież nie prawda! Ja wcale się nie głodzę, tylko zdarza mi się jeść mniej niż powinienem. Dużo mniej... Nie dla wyglądu, czy opinii innych, a jedynie dla swojego duchowego spokoju. Nie pamiętam, kiedy ostatnio udało mi się wmusić w siebie większy posiłek, chyba zbyt już przyzwyczaiłem się do mikroporcji, ale mimo wszystko nie brzydzę się jedzenia. Brzydzę się tylko siebie...

   Po kąpieli wróciłem do pokoju w ubraniach naszykowanych prze Eve. Była to szara koszulka, koszula w czarnoczerwoną kratę, proste czarne spodnie i tego samego koloru trampki. Dziewczyna wciąż była w pokoju, choć pewnie wychodziła, bo nigdzie nie było tacy. Blondynka zasłała łóżko i otworzyła okna, by wpuścić do środka świeże powietrze.
– Chodź, pokażę ci posiadłość – zaszczebiotała radośnie, pełnym energii głosem. Nie miałem zamiaru oponować. Ruszyłem za nią, mając nadzieję, że wymyśle jak uciec.

   Posiadłość okazała się być istnym labiryntem. W orientacji nie pomagał fakt, że wszystkie korytarze były niemal identyczne. Bordowe dywany, ciemne ściany, srebrne kandelabry i obrazy, głównie portrety i pejzaże, wśród których od czasu do czasu zaplątała się martwa natura. Eve, co chwilę otwierała jakieś drzwi i pokazywała mi co ważniejsze (jej zdaniem) pomieszczenia. Zastanawiałem się, jak mając przed sobą kilkanaście takich samych drzwi ona zawsze jest w stu procentach pewna, co się gdzie znajduje.
W trakcie naszego zwiedzania, dowiedziałem się, gdzie jest gabinet Williama i jego sypialnia. Byłem w jadalni, sali kinowej i dwóch bibliotekach. Większa o bardziej surowym wyglądzie, z wieloma masywnymi regałami mieściła zbiory bardziej klasyczne, tak więc można było w niej znaleźć dzieła Nabokowa, Bułhakowa, Dostojewskiego, Marlowe'a, czy Thackeray 'a. Druga z bibliotek była o wiele mniejsza, ale i przytulniejsza. Mieściła się tu spora kolekcja książek popularnych, takich autorów jak Sapkowski, czy Tolkien. Eve pokazała mi też dziesiątki innych pomieszczeń, ale nie zapamiętałem nawet połowy z nich. Nie byłem nawet pewien, czy potrafiłbym wrócić teraz do swojego pokoju, nie gubiąc się po drodze przynajmniej cztery razy.
Jak stwierdziła moja nowa znajoma, mogłem spokojnie włóczyć się po całej rezydencji i wchodzić do wszystkich pokoi, poza jednym. Znajdował się on na tym samym piętrze co większość sypialni, w tym moja i gospodarza. Ciekawe jak niby miałbym się do niego dostać, skoro jest zamknięty na klucz. Skłamałbym jednak mówiąc, że nie zaciekawiłem się. Czyżby William miał jakieś dziwne upodobania? Proszę niech tylko nie okaże się jakimś Grayem, czy innym zwyrolem, zanim się stąd wydostanę!

   Kwestia mojej ucieczki wciąż pozostawała problematyczna. Podczas zwiedzania, miałem okazję przekonać się, że praktycznie non stop po posiadłości krążyła obsługa. Pokojówki pojawiały się jakby znikąd, podobnie zresztą jak lokaj. Nie przypominał on w żadnym wypadku starszego, poważnego Alfreda, a bardziej wrednego Sebastiana. Eric, bo tak się nazywał, był w podobnym wieku co Will. Miał bardzo regularne rysy twarzy i opaloną skórę. Tak jak ja miał brązowe włosy, tyle że krótko ścięte i perfekcyjnie ułożone. Jego stalowe oczy ciągle błyszczały jakimś dziwnym blaskiem, który bardzo pasował do kpiącego uśmiechu, nieznikającego z twarzy. Podejrzewam, że był jakimś ninja, albo zgadał się z Rogatym (Nie wiem wprawdzie jak podpisać umowę z nieistniejącym bytem, ale najwyraźniej jemu się to udało), jest też trzecia teoria mówiąca o dwudziestu braciach bliźniaczych, którzy przypadkiem zawsze są tam, gdzie akurat zaprowadzi mnie Eve.
Wracając do tematu, w całej posiadłości roiło się od ludzi, więc pozostanie niezauważonym graniczyło z cudem. Na domiar złego, jeśli wydostanę się z budynku, minę ogromny ogród i nikt nie zwróci na mnie wtedy uwagi, to będę musiał błąkać się po starym lesie. Najpewniej będę w nim błądził przez parę godzin, ale w końcu gdzieś będzie musiał się skończyć.

   Zwiedzanie zajęło większość dnia. Kiedy wreszcie dziewczyna stwierdziła, że już dość widziałem było późne popołudnie, a do powrotu Williama pozostała godzina. Po zjedzeniu szybkiego obiadu (w ilości jak zwykle minimalnej, a jednak nieco większej niż w domu, by nie zrobić Eve przykrości), udałem się do pokoju, po drodze wstępując do biblioteki po Mistrza i Małgorzatę. Niedane mi jednak było poczytać, gdyż blondynka znów postanowiła ze mną siedzieć.
– Nie masz innego zajęcia, poza siedzeniem ze mną?
– Zwykle mam, chociaż Willowi to nie do końca odpowiada. Dziś mam dzień dobroci da świata i ożywiam twoją egzystencję moją zajebistą osobą – stwierdziła z rozbrajającą szczerością, po czym z rozbiegu wskoczyła na łóżko i podobnie jak ja, ułożyła się pół leżąc na stercie poduszek.
– Cóż za skromność – zaśmiałem się
– Przy okazji pilnuję też, żebyś nie nawiał – mówiąc delikatnie, zaniemówiłem. Nie mogłem pojąc jak może wiedzieć o wszystkim i kompletnie nie zwracać uwagi na powagę tej sytuacji. Przez cały dzień zachowywała się jakbym był chłopakiem Williama, który wpadł z wizytą, a ja nie wyprowadzałem jej z błędu. Czułem się w pewnym sensie oszukany i zawiedziony. Jak mogła nie widzieć w jego działaniach nic złego! – No nie patrz tak na mnie!
– Jak możesz wiedzieć o wszystkim i zachowywać jakby to była normalna sytuacja!? –
Dziewczyna westchnęła i spojrzała na mnie smutnymi oczami. Poważny wyraz twarzy nie pasował do niej. Nie sprawiała wrażenia osoby, która powinna się smucić i martwić, zupełnie jakby każda mina, niebędąca uśmiechem, była maską pożyczoną od zupełnie obcej osoby.
– Posłuchaj Emil, wiem jak to wygląda z boku i co możesz czuć w tej sytuacji. Will jest dla mnie jak brat i po prostu chce żeby był szczęśliwy – wyglądała jakby miała zacząć płakać. Czy on naprawdę był dla niej tak ważny? Nie chciałem się nad tym zastanawiać, wściekłość wzięła górę.
– Więc on ma być szczęśliwy moim kosztem!
– Nie, to nie tak! Ja wiem, że on nie jest złym człowiekiem i możecie być razem szczęśliwi, tylko proszę spróbuj. Błagam cię, jak przyjaciela, on tego potrzebuje – w tym momencie nie wytrzymała i pozwoliła łzom uwolnić się. – Żyję i pracuję w tym domu już prawe siedem lat, wiem ile te ściany widziały cierpienia i wiem ile przeżył Will. Kiedy życie zaczyna go przerastać, jest w stanie popaść w stan całkowitej apatii. Jest jak zombie, zamknięty w swoim świecie i skłonny właściwie do wszystkiego – Przytuliłem ją i pozwoliłem mówić. Mimo, ze wciąż byłem zły, to nie mogłem patrzeć na jej łzy i jeszcze bardziej ją dobijać. Chyba zawsze tak było, że coś w środku kazało mi wspierać osoby w rozsypce. To lekka ironia losu, że osoba, która nie może ogarnąć swojego życia, chce pomagać pozbierać się innym. – Kiedy widziałam, że znów popada w ten stan byłam przerażona, ale wtedy...
– Co się stało?
– Wrócił któregoś dnia i był zupełnie inny niż wtedy, gdy wychodził. Oświadczył mi, że się zakochał i to tak naprawdę, po raz pierwszy w życiu. Wiedziałam, że to będzie dziwna miłość, w końcu znam go już długo i niestety się nie myliłam. Zdobywała coraz więcej informacji na twój temat, aż w końcu postanowił cię zabrać tutaj. Wiem, że masz mnie za sukę, która patrzyła na jego działania i dawała pozwolenie, ale przysięgam ci, że chciałam go przekonać, żeby rozegrał to inaczej. Tylko, że Will jest specyficzny, pewnie już zauważyłeś, że często zmienia zachowanie, a emocje właściwie wirują u niego jak w kalejdoskopie. Przeszłość tak go doświadczyła, że nie mógł znieść myśli o odtrąceniu i stracie, a żadne moje argumenty do niego nie docierały
– Wiec chcesz, żebym tu został, tylko ze względu na to, że może się załamać do końca?
– Chociaż spróbuj – Eve otarła policzki z resztek łez i wstała. Posłała mi ostatni, przygaszony uśmiech nim wyszła.

   Zostałem sam, a w mojej głowie panował całkowity mętlik. Myśli biegły jedna przed drugą i nie chciały przybrać realnego kształtu. Nie wiem nawet o czym myślałem lub może o czym chciałem myśleć. O Willu? O ucieczce? O domu? Czy może o zapłakanej Eve?
Spojrzałem na misia stojącego na nocnej szafce i znów poczułem się jak wystraszone dziecko, które chce przytulić się do mamy.
– Dlaczego to musi być tak chore? – rzuciłem w przestrzeń. Niestety nie było nikogo, kto mógłby mi odpowiedzieć. Poczułem łzy na policzkach. Nie miałem pojęcia co je wywołało, ale im mocniej chciałem je zatrzymać, tym mocniej płynęły. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top