Bonus II

ACHTUNG!
Dziś wyjątkowo notka na początku, bo może ktoś jej nie zignoruje (taa jasne, nadzieja matką głupich)...
Moje kochane, tęczowe lamorożce, jak nie macie co robić/nudzicie się/jesteście masochistami lubiącymi krzywdzić się moją pisaniną/ cokolwiek innego to przepatatajajcie do innych moich opowiadać, bo czują się samotne!

Poza tym, to opowiadanie wydaje już ostatnie tchnienia. Jeden, może dwa kroki aka rozdziały i będzie trzeba się pożegnać, więc co wam szkodzi?

To następnego Misiaki!


W życiu każdego mężczyzny powinien przyjść moment, gdy poczuje potrzebę stabilizacji. Przynajmniej według cioci Rose, która otoczona przez pary zaczęła odczuwać potrzebę pójścia na jak najwięcej wesel w jak najkrótszym czasie. Już miała w głowie te piękne wizje ceremonii Dawid i Eve, Leo i Erica, Amy i Rashmi, oczywiście Emilka i Willa, a kto wie, może w przyszłości też Lucy i jej nowego kolegi, który co prawda był niezdarą, ale jakiś tam urok miał. W teorii wszystko powinno pójść gładko, bo w końcu, co może się nie udać, gdy dwoje ludzi szczerze się kocha? No może tylko... absolutnie wszystko! Kobieta co i rusz musiała przypominać swoim dzieciaczkom (bo wszystkie osoby poniżej trzydziestki związane w jakikolwiek sposób z rezydencją Bethellów są jej dzieciaczkami i koniec tematu!), że chociaż dobrze się trzyma i od tak wyrwałaby kolejnego męża, to jednak wiecznie ciągnąć na tym łez padole nie będzie, więc mogliby formalizować związki szybciej.

Niestety tylko Dawid i Eve postanowili współpracować. Rose żywiła cichą nadzieję, że decyzja ma jakiś związek ze słowem babcia, ale chwilowo nie pytała, a jedynie obserwowała brzuch dziewczyny. Wszystkie inne pary, które shipowała hardo (nie była, co prawda pewna, czy na pewno powinna tak mówić, bo określenie podłapała od Lucy i Amy, ale niezbyt ją to obchodziło), jak jeden mąż odmawiały szybkich ślubów. Oczywiście kobieta mogła to uszanować i zrozumieć, w końcu nawet, gdy ona była młoda, mało, kto z jej otoczenia gnał do ołtarza mając osiemnaście lat, ale Willowi odpuścić nie mogła. Nie było w tym jakiejś większej filozofii, po prostu była kobietą upartą i jak upatrzyła sobie jakiś cel, to musiała go osiągnąć.

Jak długo William musiał użerać się z kobietą, która była mu bliższa niż matka i straszniejsza niż Szatan? Nikt nie wiedział. Dni? Tygodnie? Dla albinosa ciągnęło się to jak lata, czy nawet milenia. Przy każdej nadarzającej się okazji musiała przekonywać go, że już dawno powinien się oświadczyć. Momentami po prostu czekał, aż wyskoczy mu z pytaniem o dzieci. To oczywiście nie tak, że nie chciał w ogóle sformalizować swojego związku. Kochał Emila najbardziej na świecie, był jego maleństwem, skarbem, najlepszą rzeczą, jaka spotkała go w życiu, ale nie chciał się spieszyć. Nie widział w tym sensu, skoro kochali się, spędzali z sobą każdą możliwą chwilę, rozmawiali godzinami i po prostu byli szczęśliwi, to mogli trwać w tym stanie bez jakiegoś papierka.

Zdaniem Lucy, która wspierała Rose potajemnie, istniało zupełnie inne wytłumaczenie. Była pewna, że William po prostu boi się. W końcu zawsze istniała – mikroskopijna, ale jednak– możliwość, że Emil odmówi, a co wtedy zrobiłby mężczyzna? Oczywiście Will zaprzeczał i miał często ochotę porwać bruneta na jakąś wyspę i uwolnić się od natrętnych swatek. Gdyby chociaż miał wsparcie ze strony ukochanego, ale on, korzystając z tego, że jemu odpuszczono, tylko otwarcie wyśmiewał przerażenie ukochanego, na wieść o wizycie cioci.

Męczył się, wzbraniał, a Lucy i ciocia Rose w końcu odpuściły. Przynajmniej chwilowo. Stwierdziły, że zatruwanie życia Willowi może poczekać, aż Dawid i Eve będą po ślubie. Nie mogły przecież zostawić państwa młodych z natłokiem obowiązków związanych z przygotowaniami. Tajemnicą poliszynela było to, że właściwie wszystko było wstępnie zaplanowane i pomocy nie potrzebowali, ale kto nie poprosiłby o nią, by uwolnić od natrętnych bab swojego przyjaciela? Pewnie Leo i Eric, których sytuacja bawiła niezmiernie.

Czas mijał, wszyscy żyli szczęśliwie i spokojnie. No może poza przyjacielem Lucy, który musiał znosić jej głupie pomysły. Poza tą jedną anomalią, nie było, na co narzekać. Niestety Emil zaczął zauważać dziwne zachowanie swojego ukochanego. No może nie tak dziwne, jak stalkowanie, porwanie i kierowanie organizacja przestępczą, ale w każdym razie niecodzienne. Często chodził zamyślony, albo przeglądał coś w telefonie kompletnie ignorując otoczenie, co złościło Emila. Ignorował dosłownie wszystko i nawet to, co kiedyś doprowadziłoby go do szewskiej pasji, teraz było zbywane.
– Kochanie, twoje prawie dziecko od godziny siedzi zamknięte w pokoju z chłopakiem – powiedział któregoś dnia brunet, chcąc sprawdzić, czy z mężczyzną jest naprawdę tak źle.
– Co – William zareagował dopiero po chwili, jakby musiał wcześniej wrócić na Ziemię – a tak, tak świetnie, muszę coś załatwić – Minął oniemiałego Emila, ówcześnie całując go lekko i po prostu wyszedł z domu. Po chwili chłopak zrobił to, co każda serialowa żona podejrzewająca męża o zdradę i nie, nie zaplanował morderstwa (jeszcze), a zadzwonił po przyjaciółki.

Nie musiał długo czekać. Eve i Amy zjawiły się u niego tak szybko, że najprawdopodobniej złamały wszystkie przepisy drogowe i okradły sklep, żeby zdobyć wino i lody, a nie tracić czasu na płacenie. Grupa wsparcia zaczęła spotkanie w małej bibliotece, rozkładając się wygodnie na siedziskach i czekając aż dowiedzą się, po co zebrali się.
– Will mnie zdradza! – krzyknął płaczliwie Emil, wypijając kieliszek wina niemal jednym haustem. Dziewczyny mówiąc delikatnie zatkało, zaraz jednak zreflektowały się i zareagowały jak na najlepsze przyjaciółki przystało.
– Zajebię – warknęły, w tym samym czasie podnosząc się.
– Jak mógł!? – Amy zaczęła krążyć po pokoju, a chęć by coś rozwalić, rosła w niej z każdą minutą. – Jak dorwę to zatłukę jak psa! Lewatywę maczetą zrobię! Nie będzie mi skurwysyn robił skoków w bok! Taki zakochany niby, psia jego mać! Co on sobie myśli! Spokojnie Emiś, ja mu wytłumaczę jego zjebanie subtelnie jak rewolucja październikowa, jak z nim skończę to jedyny lekarz, jakiego będzie potrzebował to patolog! – Popatrzyła na Eve, która siedziała w fotelu z założonymi nogami i głową opartą na dłoni. Blondynka jak gdyby nigdy nic popijała wino, co jakiś czas kontemplując jego kolor. – Czemu, ty nic nie mówisz!
– Morderstwa planuje się w ciszy – Wróciła do popijania wina, póki cokolwiek zostało, bo Emil wlewał je w siebie jakby od tego zależało jego życie.

Zanim jednak przeszły do drastycznych kroków, musiały upewnić się, że ich kochany przyjaciel nie przeżywa zbytnio. Słuchały uważnie i z opisów zachowania Willa starały się wyłapać, czy rzeczywiście jest powód, by zacząć dogadywać się z wrogami Bethella'a, ewentualnie zaopatrzyć się w cyjanowodór. Najbardziej zaniepokoiło je to, że nie zareagował na ostateczny test, to jest Lucy w pokoju z chłopakiem i to bez nadzoru. On miałby to zignorować?! Człowiek, który chciał swojej księżniczce zmienić szkołę, bo stwierdził, że spódniczka mundurka jest za krótka!

W czasie, gdy w rezydencji trwały dyskusje na tematy powszechnie uznawane za planowanie morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, William przeżywał gehennę w Londynie, bynajmniej niezwiązaną z próbą zatuszowania romansu. Wreszcie podjął decyzję, która chodziła za nim od dłuższego czasu, a dokładniej odkąd nie był non stop nękany przez Rose. Chciał oświadczyć się Emilowi. Wszystko musiało być idealne dla jego skarbu, to też ostatnimi czasy jedyne, czemu się poświęcał to rezerwowanie miejsc w różnych restauracjach (które co i rusz zmieniał, bo każdej czegoś brakowało), planowanie oprawy i szukanie odpowiedniego salonu jubilerskiego.

Właśnie tego dnia stanął przed najpoważniejszym wyzwaniem, wyborem pierścionka. Szybko przekonał się jak trudne jest to zadanie. Wszedł do trzeciego z rzędu salonu, który tak bardzo przypominał mu poprzednie, że zastanawiał się, czy nie wchodzi wciąż do jednego sklepu, a obsłudze tak zależy na wyciągnięciu od niego pieniędzy, że podstawiają mu inne pracownice do pomocy. W gablotach z ciemnego drewna, wyściełanych białym materiałem, roiło się od wszelkiego rodzaju naszyjników, bransoletek, kolczyków i co najważniejsze pierścionków. William przełknął ślinę i podszedł do zaszklonej szafy, by obejrzeć biżuterię. Z tyłu głowy ciągle kołatało mu się pytanie, co spotka go tym razem. Poprzednio nękany był przez ekspedientki. W pierwszym salonie młoda, brunetka o czole jak pas startowy, od którego uwagę odwracał jej uśmiech, nieustannie pytała, czy jest pewny decyzji, czy długo jest w związku i zastrzegła, że gdyby jednak mu odmówiono, to ona będzie bardziej niż chętna, by bliżej go poznać. W kolejnym miejscu było podobnie, z tym, że podrywała go kobieta grubo po pięćdziesiątce. Tym razem podeszła do niego atrakcyjna blondynka, która na widok klienta niby dyskretnie odpięła dodatkowy guzik koszuli.
Zaczyna się – pomyślał zrozpaczony i walcząc z chęcią ucieczki, wyjaśnił, czego szuka.

William zastanawiał się, czym zawinił w poprzednim życiu, że fortuna każe go takim cierpieniem. Nigdy nie pomyślałby, że znalezienie jednego głupiego pierścionka może skraść tyle czasu, energii i zdrowia psychicznego. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek porówna zakupy do uprowadzenia Emila i stwierdzi, że to drugie było szybsze i przyjemniejsze. Na szczęcie wracał już do domu z pudełeczkiem i ekscytował się jak dziecko na myśl o kolejnym dniu. Nagle, czyli gdy znajdował się pięć kilometrów od domu, do jego odurzonego endorfinami mózgu dotarło, co Emil mówił mu przed wyjściem.
– Lucy. Chłopak. Pokój – powiedział pod nosem. Wytrzeszczył oczy nienaturalnie, po czym przyspieszył, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce i udaremnić ewentualne próby molestowania Lucy. Było to bez sensu biorąc od uwagę, że nie było go sześć godzin i do niejednego mogło dojść, ale można uznać, że liczą się chęci...

Następnego dnia Emila obudziły delikatne pocałunki Willa. Chłopak uśmiechnął się rozleniwiony, ale szybko przypomniał sobie, że jest wściekły na albinosa. Odwrócił się plecami do niego i zakrył kołdrą.
– Co to za okazja, że wreszcie zwróciłeś na mnie uwagę? – Złość Emila zdziwiła Williama, ale nie pozwolił zbyć się tak łatwo. Z małymi trudnościami udało mu się wyrwać okrycie brunetowi i zacząć go łaskotać. Wygłupiali się jak małe dzieci. Emil zaczynał już płakać ze śmiechu przeklinając swoje łaskotki i upór Willa. Jak miał być na niego wściekły, kiedy ten był tak rozbrajający? O jednak wiedział jak! Korzystając z chwili nieuwagi ze strony wyższego, skopał go z łóżka, po czym minął i zamknął się w łazience z głośnym trzaskiem.
– Emil – Will zapukał delikatnie, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi – Skarbie, co się stało? – Ciągle nikt mu nie odpowiadał, a jedyne, co słyszał do woda wlewająca się do wanny. Pukał bezustannie, prosząc chłopaka o odezwanie się chociaż jednym słowem. Na marne. Przez pół godziny czekał aż brunet raczy otworzyć drzwi, a kiedy to wreszcie nastąpiło, został minięty bez słowa, jakby był duchem. – Kochanie, co zrobiłem? – Złapał Emila za dłoń, gdy ten chciał opuścić pokój i przyciągnął do siebie. Ten patrzył na niego ze złością i znudzeniem jednocześnie.
– Pomyślmy, ignorujesz mnie, ciągle z kimś piszesz, znikasz bez słowa na cały dzień, nie wiem czy masz kłopoty, czy może zdradzasz mnie – wyliczał na palcach, starając się przybrać obojętną minę – Masz rację, nic nie zrobiłeś – wycedził przez zęby i wyrwał się skołowanemu mężczyźnie.

Will znalazł go siedzącego na ławeczce w ogrodzie z książką. Chłopak ciągle go ignorował, co jakiś czas tylko posyłając mu mordercze spojrzenie, mając nadzieję, że wreszcie pojmie aluzję i zniknie.
– Przepraszam, wiem, zawiniłem – stwierdził spokojnie Will, przytulając lekko Emila, który pozostał bierny na jego gest. – Wynagrodzę ci to dziś wieczorem, dobrze? Jedna szansa – Uśmiechnął się widząc jak Emil wzdycha i wtula się w niego, co uznał za zgodę.

Wieczorem Emil zszedł do jadalni, przekonany, że zaraz pojadą z Willem na kolacje do restauracji. Zdziwił się widząc, że to restauracja przyjechała do nich. Całe pomieszczenie rozświetlały dziesiątki świec, obrus gdzieniegdzie przyozdobiony był płatkami kwiatów. Dostrzegł swoje ulubione wino, na widok, którego miał ochotę zawrócić do pokoju. Picie dwa dni od rząd nie było dobrym pomysłem dla kogoś z tak słabą głową. Ucieczkę udaremnił mu Will, który przytulił go od tyłu, składając lekki pocałunek na jego karku, wywołując u niego dreszcze. Poprowadził go stołu, a już po chwili na stole pojawiły się pierwsze dania, przyrządzone, przez specjalnie sprowadzonego do rezydencji kucharza.

Emil nie wiedział, czy odurzyło go wino, czy sama obecność i uwaga Willa, których ostatnio tak mu brakowało, działały na niego jak narkotyk. Pochłonięty rozmowa i śmiechem nawet nie zauważył, kiedy skończyli jeść, alkoholu znacznie ubyło, a oni ruszyli na spacer. Szli leśną ścieżką, wtuleni w siebie, wdychając letnie powietrze. Przez korony drzew z trudem przebijały się promienie księżyca, chociaż na niebie wyjątkowo nie było żadnej chmury i pełnia mogła lśnić z pełnią swojej mocy. W pewnym momencie Emil poczuł, że ścieżka zmieniła się. Szli teraz po dywanie usypanym z różnokolorowych kwiatów. Minęli ostatnią zasłonę drzew, wychodząc na polanę, którą kiedyś pokazał mu William. Odjęło mu na chwilę mowę. Tak jak wtedy staw zewsząd otoczony był jesiennymi, kolorowymi liśćmi, tak teraz ziemię pokryły tysiące kwiatów. Will miał wtedy rację, księżyc odbijający się w wodzie naprawdę przypominał źrenicę.

Stali tuż przy linii wody, wtuleni ściśle w siebie. Brunet nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak wyjątkowo jak tego wieczoru. Odwrócił twarz w stronę ukochanego i przyciągnął go do głębokiego pocałunku. Trwali w nim długo, jakby tylko tak mogli przekazać to, co czują i jak bardzo potrzebują siebie nawzajem. Trwali tak póki ich uwagi nie zwróciły kolorowe rozbłyski fajerwerków na niebie. W tym właśnie momencie Will uklęknął, łapiąc czule dłoń bruneta, który nie wiedział, co z sobą zrobić.
– Co ty robisz? – spytał zszokowany
– Wariuję – zaśmiał się cicho albinos – Wariuję z miłości do najwspanialszego chłopaka na Ziemi. Popełniłem w życiu wiele błędów, robiłem straszne rzeczy, za które powinieneś mnie znienawidzić, a mimo to ty wciąż jesteś przy mnie. Powiedz, zostaniesz już na zawsze?
– Szaleństwo chyba jest zaraźliwe – Emil rzucił się na Willa, by objąć go, przez co obaj wylądowali w kwiatach. Ich usta znów połączyły się w długim pocałunku, który wyrażał jeszcze więcej emocji, czuli jakby znaleźli się w oku cyklonu, miotani we wszystkie strony, rozrywani przez uczucia.

Kiedy wracali do rezydencji, na palcu Emila błyskała delikatna, platynowa obrączka wysadzana białymi diamentami. Na ramiona narzuconą miał marynarkę Willa, który stwierdził, jego kochanie na pewno marznie. Chłopak miał wrażenie, że materiał jest czymś obciążony i wreszcie postanowił sprawdzić kieszenie. Znalezisko wyrwało z ust Willa ciche przekleństwo, a u bruneta wywołało czyste zdziwienie.
– Kochanie, czy chcę wiedzieć, co w twojej marynarce robią trzy pudełeczka z pierścionkami zaręczynowymi?
– To zależy – mężczyzna przybrał zakłopotaną minę, która rozbawiła zielonookiego. Nie mógł doczekać się wytłumaczenia, bo jednak wątpił, żeby tego samego dnia Will miał w planach oświadczyć się czterem osobą o tym samym rozmiarze pierścionka.
– Czekam – Pospieszył swojego narzeczonego. Swoją drogą stwierdził, że chyba już uwielbia to słowo i będzie go wręcz nadużywać.
– Możliwe, że czysto teoretycznie, zamówiłem jeden pierścionek w Szwajcarii, a potem był problem z przesyłką i kupiłem kolejny, a w końcu stwierdziłem, że coś z nim nie tak i może trochę spanikowałem i kupiłem jeszcze dwa – co chwilę urywał swoją wypowiedź, przez co przypominał Emilowi wyrośnięte dziecko, które tłumaczy mamie, że tak właściwie to ten wazon był pęknięty już wcześniej.
– Nie wierzę – roześmiał się
– To nie jest śmieszne, zakupy były bardziej stresujące niż oświadczyny! – Oburzył się Will. W tej chwili chyba nikt nie powiedziałby, że to on był starszy.
– A niby dlaczego?
– Bo byłem pewny, że się zgodzisz – Uśmiechnął się szeroko, pewny swoich słów. No w końcu, kto by mu odmówił?
– Mogę jeszcze zmienić zdanie – Emil udał, że zastanawia się, co nie wychodziło mu zbyt przekonująco.
– Nie zrobisz tego – Stwierdził Will, unosząc chłopaka jakby ten był piórkiem. Brunet oplótł go rękami i nogami, po czym spojrzał w jego roziskrzone oczy.
– Skąd ta pewność?
– Bo mnie kochasz?
– Dlaczego masz rację? – Zachichotał i kolejny raz tego wieczora złączył ich usta w pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top