Rozdział XV
- Emiś! - Usłyszałem głośne wołanie, dobiegające z korytarza. Od razu wiedziałem, kto wpadł na genialny pomysł odwiedzenia mnie w niedzielę rano. Nie chcąc jeszcze wstawać, zignorowałem wołanie i zakryłem głowę poduszką. - Emiś! - Nim się obejrzałem z siłą walącego się rusztowania, wylądowała na mnie różowa kulka szczęścia. Wygrzebałem się z pościeli. No może nie tyle wygrzebałem się, co zostałem wywleczony za nogi z łóżka przez Leo i Lucy.
Szybko ubrałem się i pognałem do kuchni. Nie żebym nie ufał Lu. Miałem już okazję przekonać się, że kuchnia nie ma przed nią tajemnic, bardziej martwiłem się o mojego przyjaciela, który potrafił sprawić, że pusta patelnia staje w płomieniach. Na blacie. Nie mam pojęcia jak to zrobił. Zanim jeszcze dotarłem na miejsce słyszałem ożywioną rozmowę i okazjonalnie karcące okrzyki dziewczynki skierowane w kierunku Leo, który chciał jej pomóc.
- Co robicie? - Spytałem, zajmując miejsce przy stole, obok Leo. Chłopak przysunął w moją stronę kubek kawy. Popatrzyłem na zawartość naczynia, które było po same brzegi wypełnione czarną cieczą. Z westchnieniem wstałem i wyminąłem Lucy, która upaprana mąką piekła gofry.
- Nie, przestań! Ranisz mnie w samo serce - Leo krzyknął niemal płaczliwie i w najbardziej przerysowany i dramatyczny sposób zaczął pokazywać jak bardzo złe jest to, że wylałem większość kawy do zlewu, a do pozostałości dodałem mnóstwo mleka. Obserwując ruchy moich rąk, człowiek kolorowanka łapał się za serce, ocierał łzy, aż w końcu pokonany osunął się na podłogę. Był dziś jakiś inny. Pomińmy już to, że z własnej woli się wygłupia, co zwykle jest domeną jego siostry. On używa mimiki. Mimiki! To przecież Leo - człowiek bez emocji.
- Wiesz, co mu się stało? - Szepnąłem na ucho dziewczynce?
- Eric ma dla niego jakąś niespodziankę. Gadali z sobą przez cztery godziny - Równie cicho odpowiedziała. Poprawiła swoją zieloną opaskę z kocimi uszkami. Dziewczynka, odkąd mieszkała z Willem poddała się szałowi kolorów. Dziś miała Różową bluzę z napisem princess, czarne spodnie z różowymi łatami w kwiatki, jaskrawe buty i wspomnianą opaskę. Lucy zwykle, gdy przyjeżdżała, prezentowała się niczym kucyk pony. Nie przejmowała się tym czy kolory pasują do siebie, ani czy ktoś zwróci na nią uwagę. Will ją uwielbiał i traktował jak młodszą siostrę, której trzeba dawać masę prezentów i rozpieszczać. Kiedy jeszcze była w szpitalu często siedział w jej sali i mówił do niej, aż wybudziła się ze śpiączki. Kiedy z bliźniakami zastanawialiśmy się, co stanie się z dziewczynką po opuszczeniu kliniki, Will pierwszy zaproponował, że się nią zajmie. Lu, podobnie jak Amy były do tego pomysłu nastawione optymistycznie. Niechętnie musiałem przyznać, że wtedy było to jedyne wyjście, gdyż żadne z nas nie mogłoby pozwolić sobie na utrzymanie Lucy.
Leo zostawił mnie i Lu dosyć szybko. Oczywiście nie miało to nic wspólnego z telefonem od Erica. Przynajmniej według chłopaka, ale ja i Lucy wiedzieliśmy swoje. Włóczyliśmy się po mieście wraz z Amy i czekaliśmy na Eve, która miała później odwieźć brunetkę z powrotem do posiadłości. Lu mogła mówić bez przerwy. Szczegółowo opowiedziała nam o swoim całym tygodniu spędzonym we Francji. Ekscytowała się na samo wspomnienie i zażądała by na kolejny wyjazd zabrać też mnie i bliźniaki. Nie wiedziałem jak wyjaśnić jej, że nie mam zamiaru nigdzie jechać z Willem. Lu nie mogła do tej pory pojąć, dlaczego go unikam. Tak jakby to nie było oczywiste. Młoda wie, że Will zabił mojego ojca, ale nie robi to na niej wrażenia. W sumie, czego ja oczekuje od osoby, która została wychowana na płatnego zabójcę? Informację o tym, co zrobił William skwitowała tylko obojętnym: No przecież to jedna osoba, zostało siedem miliardów.
Zmęczeni spacerem weszliśmy do małej kawiarenki, której nazwę wysłaliśmy do Eve, żeby nie musiała nas długo szukać. Lokal nie był wielki, ale całkiem przyjemnie urządzony. Królowały tam pastelowe, cukierkowe kolory, które przypadły Lu do gustu. Ściany były białe z masą obrazów w stonowanych barwach. Jasne stoliki zakrywały obrusy w biało- fioletowa kratę. Na ladzie rozdzielono sporą serwetę, na której stała patera makaroników.
- Co u tego twojego Nicka? - Na samo wspomnienie tego imienia Lucy spięła się. Nie ukrywała, że go nie lubi, ale nie mówiła, dlaczego.
- Żadnego mojego - odparłem lekko speszony - Po prostu rozmawiamy. Nawet się nigdy nie spotkaliśmy.
- I bardzo dobrze - Wymamrotała pod nosem Lucy. Zaraz po tym udała mocno zaabsorbowaną obecnością kelnerki, która przyniosła nam zamówienie. Na stoliku pojawiły się dwa koktajle bananowe, moja kochana herbata i trzy talerzyki z szarlotką i lodami waniliowymi.
- Czemu się z nim nie umówisz? - Amy drążyła temat. Co jakiś czas brała do ust widelczyk ciasta i robiła minę wyrażającą czysty zachwyt. Nie wiem, czym moje towarzyszki tak się zachwycały. Zwykłe ciasto, nie to, co moja herbatka z różą.
- Jak sobie to wyobrażasz? Nie wiem dla kogo to byłoby bardziej niezręczne. Jakby nie patrzeć ja żyję, a jego dziewczyna nie. Nie chcę nawet myśleć jak zareaguje widząc osobę, która pożyczyła sobie serce jego ukochanej - westchnąłem. Mierzyłem wzrokiem obie dziewczyny. Lu wyglądała na usatysfakcjonowaną moją decyzją. Do pełni szczęścia pewnie brakowało jej tylko deklaracji, że wrócę do Willa i będziemy razem tworzyć szczęśliwą rodzinkę, której żadne z nas nie miało. Amy za to uśmiechała się przebiegle. Nie chcę nawet wiedzieć, co wymyśliła. Czy nie mogłaby skupić się na Rashmi, albo związku swojego brata, o którym on sam zdaje się nie wiedzieć? Nie, bo po co. Oczywiście lepiej żyć w rozdarciu między tym, czy chce się wyswatać swojego przyjaciela z gangsterem, czy z facetem poznanym przez internet.
- Zareaguje? Więc jednak planujesz się z nim spotkać - zachichotała kolorowowłosa. Od razu poczułem jak moje policzki czerwienieją. Kraciasty obrus na stoliku nagle wydał mi się bardzo interesujący i na nim skupiłem wzrok. Miałem nadzieję, że włosy nieco zasłaniają moje rozpalone policzki, a w duchu dziękowałem, że Rash nie dorwała mnie i ich nie ścięła. Na szczęście nie musiałem silić się na odpowiedź, bo przy naszym stoliku pojawiło się wybawienie, w postaci Eve. Dziewczyny zajęły się plotkami, a ja mogłem się uspokoić. Chyba z wdzięczności sprezentuję blondynce nowe soczewki.
Był już wieczór, więc Eve i Lucy musiały wracać. Brunetka jak zawsze długo nas żegnała i nie szczędziła uścisków. Zupełnie jakbyśmy żegnali się na co najmniej rok, a nie tydzień. Zanim wsiadły do samochodu, Eve odciągnęła mnie na ubocze. Z przewieszonej na ramieniu, dużej, bordowej torby wyjęła coś zawiniętego w żółty papier pakunkowy i przewiązane lnianym sznurkiem. Przez chwilę wyglądała jakby zastanawiała się, czy dobrze robi. W końcu wręczyła mi pakunek. Nic nie powiedziała. Popatrzyła na mnie jakby robiła coś strasznego, ale po chwili odeszła szybkim krokiem w kierunku samochodu.
Kiedy Eve dała mi paczkę miałem ochotę jak najszybciej ją otworzyć. Niestety Amy nie dała mi na to szansy. Stwierdzając, że nie mogę kisić się sam pociągnęła mnie do swojego mieszkania. Po drodze zadzwoniła po kilku znajomych, z którymi upłynęły nam kolejne godziny. Nie znałem większości tych ludzi, ale najwyraźniej oni kojarzyli mnie. Zapewne dzięki gadulstwu Amy. Nie narzekałem, bo w większości byli w porządku, ale czułem, że następnego dnia i tak nie będę ich już pamiętał. Było już po północy, gdy wychodziłem z mieszkania bliźniaków. Chyba nikt poza Amy nie zauważył, że wychodzę. Całą drogę powrotną towarzyszyły mi tylko światła lamp ulicznych i delikatny szum w głowie po wypiciu paru piw. Nie było tego dużo. Nie umiem pić i zwykle tego unikam. Taki wyjątek jak dziś zdarza się niezwykle rzadko.
Listy. To właśnie znajdowało się w paczce. Trzymałem na kolanach równy stos białych kopert. Na każdej zapisana była jakaś liczba. Ułożone były rosnąco, ale nie było tam wszystkich cyfr. Tylko jeden list był inny. Obracałem w dłoniach zieloną kopertę, na której rozpoznałem pismo Eve. Otworzyłem ją, jako pierwszą.
Pewnie wiesz, że pogodziłam się z Willem. Wszyscy się tego spodziewali. Nie umiem się na niego gniewać, nawet jeśli zachowuje się jak nieodpowiedzialny bachor bez empatii.
Do rzeczy, te wszystkie listy są od niego. Pisał je odkąd się rozstaliście. Kiedy mu wybaczyłam, dał mi wszystkie. Miałam dać Ci je wtedy, kiedy będę chciała. Boję się, co w nich jest. Boję się, że jeśli je przeczytasz to wszystko do Ciebie wróci. Nie wiem, co byłoby wtedy dobre. Jeśli go znów pokochasz, to boje się, że będziesz cierpiał, ale jeśli znienawidzisz to będzie cierpiał Will. Nie chcę tego, wiesz, że jest dla mnie jak brat. Ale Ty jesteś tak samo ważny. Daję ci je teraz, bo nareszcie widzę, że Twoje życie zaczyna układać się tak jak powinno. Nie martwię się Twoim zdrowiem, psychiką - wiem, że wszystko zniesiesz bez ataku histerii. Nie chciałam dawać Ci tych listów za kilka lat, kiedy byłoby to rozdrapywanie starych ran i doprowadzać do gdybań nad wszystkimi decyzjami. Zrobisz, co uznasz za stosowne.
Cokolwiek jest w tych wiadomościach, nie martw się.
Eve
PS. Wiem, że „zapominałeś" o jedzeniu. Szykuj się na nalot.
Długo wpatrywałem się w koperty, wahając się. Kiedy sięgnąłem po pierwszą, moje dłonie trzęsły się niemiłosiernie. Ciężko było mi ją otworzyć. Miała numer trzy. Widząc staranne pismo Williama, moje oczy na chwile zamgliły się, a w sercu poczułem dziwny ucisk.
Kochana Kruszynko,
Pewnie jesteś zły, że tak cię nazywam, ale nieważne. Kazałeś mi odejść, więc to zrobiłem, ale nie możesz kazać mi przestać kochać.
Trzy dni temu na szpitalnej sali, sprawiłeś, że moje życie się posypało. Boli. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo chciałbym Cię teraz objąć, pocałować. Chciałbym cofnąć czas, ale nie mogę. Wiesz co boli najbardziej? Najgorsza jest świadomość, że to tylko i wyłącznie moja wina. Moja i nikogo innego. Nie mogę obwinić moich ludzi, bo tylko wykonywali polecenia. Nie mogę usprawiedliwiać się tym, jak traktował Cię ojciec, bo nie miałem o tym pojęcia. Jestem jedynym winnym. Nie zasługuję na Ciebie, ale wciąż będę mieć nadzieję. Ponoć ona umiera ostatnia.
Trzy dni temu umarło moje serce, więc niech przynajmniej nadzieja wciąż żyje.
Umierający z tęsknoty,
William B.
Głośno przełknąłem ślinę. Ostrożnie położyłem list gdzieś z boku, starając się ignorować ślady łez na papierze. Sięgnąłem po kolejną kopertę. Bałem się. Otworzyłem jednak wiadomość, zbyt ciekawy tym, co skrywa koperta dwadzieścia siedem.
Kochany,
Zamierzałem pisać jeden list dziennie, ale to bez sensu, skoro praktycznie codziennie czuję to samo. Nie mam pojęcia, co zrobię z tymi wszystkimi wiadomościami. Wątpię byś coś ode mnie przyjął, nawet zwykłe listy.
Dzisiaj znów byłem w szpitalu. Pewnie nawet tego nie zauważyłeś, bo staram się nie zbliżać do Twojego pokoju, tak jak chciałeś, ale jestem tam niemal każdego dnia. Przychodzę do Lucy. Po części, dlatego, że ona wiele dla Ciebie znaczy, po części, dlatego, że przypomina mi Mady. Kiedy ją widzę mam ochotę się nią opiekować. Rozmawiałem nawet o tym z Amy. Obiecała, że spróbuje Cię przekonać. Wracając, ciągle mówię do Lu. Wiem, że słyszy i rozumie, co dzieje się wokół. Pewnie byłbyś zły wiedząc jak czasem się zapominam i zaczynam mówić o tym jak Cię kocham i jak ważny jesteś. Między oczami pojawiłaby ci się mała zmarszczka, oczy zaczęłyby błyszczeć i wyglądałyby jeszcze piękniej (o ile to w ogóle możliwe), a później i tak zacząłbyś się śmiać, a ja miałbym wrażenie, że moje serce eksploduje z nadmiaru słodyczy.
Dlaczego, to nie mogło potoczyć się inaczej? Dlaczego musiałem wszystko rozegrać w najgorszy, możliwy sposób? Jedyna osoba, która potrafiła nadać mojemu życiu sens nienawidzi mnie. Zmarnowałem wszystko. Straciłem ciebie, Eve, Dawid ostatnio też mnie unika. Wszystko się wali. Chyba tylko Ty sprawiałeś, że wszystko wokół mnie trzymało się razem i nabierało koloru. Teraz wszystko prysło jak bańka.
Jeśli Bóg jest gdzieś tam, to powinien dać nam jeszcze jedną szansę. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym obudzić się rano z Tobą obok, a później zdać sobie sprawę, że wróciliśmy wstecz o kilka tygodni, miesięcy, wszystko jedno. To byłoby idealne...
Twój na zawsze,
William
Trzy godziny, paczkę chusteczek, dwie herbaty i niezliczoną ilość otwartych kopert później, siedziałem w swoim pokoju i patrzyłem w dal. W moich dłoniach spoczywały trzy ostatnie koperty. Zegar tykał, a moje serce zdawało się dostosowywać do jego tępa. Było już po trzeciej, a ja nie czułem zmęczenia. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. To nie była pustka, ani smutek. To była mieszanka wszystkich znanych mi emocji, wspomnień i bólu, który był tak dotkliwy, że wręcz odczuwalny fizycznie. Czułem się jakby ktoś najpierw odebrał mi władzę we wszystkich kończynach, a później wstrzyknął w żyły kwas, który teraz krążył we mnie i pozostawiał tylko pustkę. Po liście z dniem sto dwudziestym pierwszym, przestałem zwracać uwagę na kolejne numery. To mnie dobijało. Przez cały ten czas, gdy ja robiłem wszystko, byle tylko zapomnieć o Williamie, on liczył każdy dzień od naszego rozstania.
W listach od niego było wszystko. Czasem zastanawiał się, co by było gdyby rozegrał wszystko inaczej. Czasem pisał, co ostatnio działo się u niego i Lucy. Jedno się nie zmieniało, uczucia. W każdej wiadomości był żal, poczucie winy, miłość. Z czasem ich natężenie się zmieniało, zupełnie jakby William powoli oswajał się z myślą, że to koniec. Chwyciłem kolejną kopertę i otworzyłem z drżącym sercem.
Kochany,
Pewnie w trakcie czytania tego listu uznasz, że znów bawię się w stalkera i ingeruję w Twoje życie, ale przysięgam, że tak nie jest. Po prostu Lucy mówi naprawdę bardzo dużo...
Zgaduję, że teraz przewróciłeś oczami i pomyślałeś, że jestem idiotą, jeśli sądzę, że w to uwierzysz. Po części to prawda, bo tę informację od Lu „odkupiłem" (Katuje mnie teraz k- popem i ma ochotę mnie zabić za stwierdzenie, że wszyscy wyglądają tak samo. Jeśli nie przetrwam, to napiszcie na moim nagrobku „Zginął przez inwazję koreańskich klonów")
Lucy opowiedziała mi o Nicku. Zdaję sobie sprawę, że sama nie wie wszystkiego i pewnie też mocno podkolorowała swoją opowieść, ale i tak mnie to dotknęło. Dotarło do mnie, że mogę Cię stracić. Wiem, że dla Ciebie to wszystko już jest przeszłością, ale nie dla mnie. Nie ważne czy wtedy, teraz, czy za dwadzieścia lat - zawsze będę Cię kochać. W moim świecie na zawsze będzie tylko jedno bóstwo i będziesz nim Ty. Kiedy pomyślę, że mógłbyś być z kimś innym, moje serce zaczyna konać. Myślenie o tym, że na kogoś innego możesz patrzeć jakby był dla ciebie wszystkim, że ten obcy miałby budzić się i zasypiać obok Ciebie - to zabija. Pewnie chciałbyś, żebym napisał, że Twoje szczęście jest też moim, ale tak się nigdy nie stanie...
Uznaj mnie za egoistę, idiotę, tyrana, za kogo chcesz. Teraz to nie ma znaczenia, bo pierwszy raz od dawna chcę być egoistą. Chcę Cię na wyłączność. Chcę byś znów mnie kochał i bym zajmował w twoim świecie taką samą rolę jak ty w moim! Nie ważne jak długo, ja będę czekał. Wiem, że to potrwa, ale będę strzec tych drobin nadziei, które jeszcze mam.
Na zawsze Twój, egoistyczny, do szaleństwa zakochany idiota,
Will
Kolejna kartka powędrowała na bok. Odkładałem je tak, jakby miały zaraz się rozsypać. To wszystko zdawało się być tak nierealne. Gdyby nie szelest kartek pojawiający się przy każdym moim ruchu, pewnie uznałbym, że te wszystkie wiadomości nie istnieją. To jest jak jakiś sen, albo film. Moje życie staje się turecką telenowelą. Kiedy otwierałem przedostatnią wiadomość, na dworze zaczął padać mocny deszcz. To musiał być jakiś znak. Zacząłem się martwić, co znajdę w kopercie. Otarłem rękawem oczy, w których sam nie wiem kiedy zebrały się łzy. Zawiedziony zauważyłem, że nie mam już chusteczek, ale zamiast iść po nowe, pogrążyłem się w lekturze.
Kochany,
Ostatnio zdecydowanie za dużo myślę. Myślę o wszystkim i o niczym. Nigdy nie wiem, kiedy będę mieć ten dzień, gdy wszystko będzie mi Cię przypominać. Na co dzień miewam wrażenie, że jeszcze wszystko się ułoży, ale w te dni zdaję sobie sprawę, że nic już nigdy nie będzie dobrze...
Jesteśmy siebie warci Kochanie. Krzywdzimy się na każdym kroku, nawet gdy nie widzimy się twarzą w twarz. Pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Oboje wiemy, co Ci zrobiłem. Nie wyprę się niczego, począwszy od moich najcięższych grzechów, na zwykłej złości kończąc. Zawiniłem. Jednych rzeczy żałuję potwornie, innych wcale. Tak musi być. To na zawsze stało się częścią mnie i mojej historii. Czymś, czego nigdy nie wymarzę. Mogę zatuszować to wszystko, ale ślad zawsze zostanie.
Ty też potrafisz ranić. Nie winię Cię i nie chcę, byś tak to odebrał, ale lepiej jeśli będziesz wiedział. Tamtego dnia postawiłeś mnie w sytuacji bez wyjścia. Powiedziałeś „jeśli mnie kochasz - odejdź". Co miałem zrobić? Zostać i pokazać, że nie kocham, czy odejść i tym samym Cię porzucić? Tu nie ma dobrego wyjścia. Każda decyzja świadczy o braku uczucia. Teraz Ty zaczynasz żyć - co mnie cieszy - a ja umieram. Nie zewnątrz, a wewnątrz. Każda myśl o Tobie wyzwala tam w środku kolejną głęboką ranę. Każda litera postawiona na papierze jest sypanym na ranę ziarnem soli. Chciałbym zapomnieć. Chciałbym żyć bez Ciebie, ale to niemożliwe. Jestem na Ciebie skazany. Każda myśl powoduje ból, ale to tak słodka udręka, że brnę dalej, bez względu na konsekwencje.
Jesteśmy siebie warci. Krzywdzimy się nawzajem. Nie możemy żyć ani razem, ani osobno. Miłość jest najlepszym katem - wie jak zabijać powoli i z wyczuciem. Zadaje najdotkliwszy ból z taką finezją by nie odebrać zbyt szybko wszystkich funkcji życiowych. Mimo wszystko, jestem w stanie przyjąć to cierpienie. Z Tobą i dla Ciebie jestem gotów na wszystko
Wciąż mający nadzieję,
William
Trzymałem list delikatnie jak rzadkiego motyla. Na kartkę spadło kilka moich łez. On też płakał. Świadczyły o tym okrągłe ślady i rozmyty gdzieniegdzie tusz. Dlaczego mi to robił? Dlaczego doprowadził mnie do płaczu? Dlaczego nie da mi odejść?! Na poły zły na poły zrozpaczony chwyciłem ostatnia wiadomość, podobnie jak poprzednie otwierając ją z największym namaszczeniem. Przez łzy zalewające oczy trudno było mi czytać, ale musiałem to zrobić.
Kochana Kruszyno,
Zdałem sobie z czegoś sprawę - wciąż mówię o sobie. Ciągle myślę i piszę o tym, że mam nadzieję na Twój powrót, że chcę cię pocałować i budzić się obok. Piszę o swojej zazdrości i złości. Tylko, że w tym wszystkim, wbrew pozorom, brak Ciebie. Nie zastanawiam się jak Ty się czujesz, czego chcesz. Tym razem chcę żeby było inaczej. Żebyś to Ty mnie chciał...
Najlepsze, co mogło mnie spotkać w życiu to Ty. Pewnie to wiesz, ale będę to powtarzać tak często jak to możliwe. Dla Ciebie mogę znieść wszystko. Chcę przychylić Ci nieba, więc jedno o co Cię proszę to bądź. Bądź ze wszystkim, co się z tym wiąże. Mów mi o tym co czujesz i o czym marzysz. O swoich radościach i smutkach. Bądź na mnie zły i o mnie zazdrosny. Ciesz się każdym dniem, każdą chwilą. Bądź rozczarowany, szczęśliwy, zdenerwowany, zamyślony, smutny. Bądź jaki chcesz. Pozwól mi budzić się obok ciebie i ocierać twoje łzy. Pozwól mi patrzeć na Twój uśmiech i roziskrzone oczy. Pozwól mi Cię kochać i spróbuj znów pokochać mnie.
Proszę o tylko, a może aż tyle. Proszę o jedno - po prostu bądź przy mnie...
William
Witam!
Przynoszę wam, moje zbłąkane duszyczki, najdłuższy dotąd rozdział, który jakimś cudem, bardzo przyjemnie się pisało. Mamy tutaj ponad trzy tysiące słów. Byłby wcześniej, ale jestem leniem, wiec go zaczęłam, zostawiłam i praktycznie cały napisałam dzisiaj.
Zważywszy na to, że ja to piszę, chyba nie powinnam mieć takich pretensji, ale co tam...
Niech oni już będą razem! Czemu tu ciągle są jakieś dramy?!
Może powinnam zacząć planować fabułę? Albo przynajmniej przestać wymyślać opowiadania od końca
A tak z innej beczki, ktoś byłby zainteresowany, w bliżej nieokreślonej przyszłości, ff z EXO, albo BTS?
Do następnego misiaki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top