Rozdział XIII

Szedłem jasnym korytarzem. Białe podłogi i ściany w delikatnym odcieniu beżu wyglądały tak absurdalnie sterylnie i odpychająco. Aura szpitali zawsze była specyficzna. Osobliwa mieszanina strachu, nadziei i śmierci. Głównie śmierci. Nie ważne, w jakim szpitalu byłem w ciągu całego swojego życia, dwie rzeczy pozostawały niezmienne. Nieprzyjemny dreszcz, przebiegający po ciele z chwilą wkroczenia do budynku i zapach, który unosił się w środku. Tak, zapach wszędzie był taki sam: leki i środki czystości.

Znalazłem wreszcie salę, w której leżał Emil. Na jego widok łzy zbierały się w moich oczach, a gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, by wybiec z kliniki i zabić Morettiego. Zacisnąłem tylko pięści i wypuściłem ze świstem powietrze. Musiałem zostać z moją kruszyną. Zbyt długo czekałem, by teraz znów stracić go z oczu. Najważniejsze było odzyskanie jego zaufania. Nie było sensu przejmować się Morettim. Diana na pewno przygotowała dla niego coś szczególnego, z myślą o dawnych czasach.
Podszedłem bliżej i usiadłem na krześle obok łóżka. Emil był tak drobny i blady, że praktycznie ginął w białej pościeli. Jego skóra była pełna siniaków. Delikatnie ująłem jego dłoń, która była jak kawałek porcelany. Zdawała się być tak krucha, jakby mógł skruszyć ją zbyt pewny uścisk. Spojrzałem na monitor pokazujący pracę jego drobnego serduszka. Jednostajne pikanie nieco mnie uspokajało, zwłaszcza, że zaraz po przyjeździe do szpitala jego serce pracowało bardzo nieregularnie.
– Przepraszam, – Do sali weszła drobna pielęgniarka – doktor Smith ma panu coś do przekazania
– Oczywiście – Pochyliłem się nad Emilem i pocałowałem go w czoło – Niedługo wrócę kochanie

Gabinet doktora Smith' a był utrzymany w odcieniach brązu. Od jasnych ścian, po ciemne meble. Wszędzie panowały warianty tej barwy. Jedynymi barwnymi akcentami były grzbiety książek i segregatorów ustawionych w wielkim regale pod ścianą. Naprzeciw mnie siedział właśnie Jonathan Smith. Starszy już mężczyzna o szczupłej sylwetce i zielonych oczach skrytymi za okularami w cienkich oprawach, które dodatkowo go postarzały. Jego włosy i broda już prawie całkowicie posiwiały, tylko gdzieniegdzie ostały się pasma świadczące o tym, że był kiedyś brunetem. Przez ostatnie minuty przekazywał mi informacje o stanie zdrowia Emila. Z każdym zdaniem mój strach rósł. Oczywiście, spodziewałem się, że będzie z nim nie najlepiej, ale nie sądziłem, że aż tak źle. Nie myślałem, że był chory, jeszcze, gdy był przy mnie. Pewnie on sam nie miał o tym pojęcia.
– Potrzebny jest przeszczep. Ostatnie wydarzenia tylko nadwyrężyły bardziej serce, dodatkowo wcześniej wyraźnie się zaniedbywał i nigdy nie leczono go, więc nie wiemy, czy zdążymy znaleźć na czas dawcę – głos lekarza był tak okropnie bezuczuciowy i znudzony. Jakby już spisał moje maleństwo na straty.
– Co ma znaczyć, że nie wytrzyma do znalezienia dawcy – starałem się brzmieć spokojnie. Ostatnio miałem problemy z panowaniem nad sobą, a leki jakby działały słabiej, więc nie ręczyłem za siebie. Ta rozmowa mogła się skończyć bardzo źle dla Smith' a.
– Na przeszczep czekają też inne osoby, a nie każdy godzi się na pobranie organów, więc znalezienie dawcy trwa, a poza tym – Nie dałem mu skończyć. Uderzyłem w biurko otwartą dłonią. Lekarz wzdrygnął się.
– Słuchaj Smith, Emil ma mieć tę operację – Mężczyzna otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu. Mój głos był stanowczy i czuć w nim było groźbę – Pamiętasz, kto wyciągnął cię z dołka i zainwestował w tę klinikę? – Pokiwał powoli głowa, ale nie próbował się już wtrącać – Więc musisz mieć świadomość, że tak szybko jak wyciągnąłem cię z tego bagna, tak samo mogę znów w nie wepchnąć. Żeby było jasne, mam gdzieś skąd weźmiesz to serce. Możesz namieszać na liście oczekujących na przeszczep, podtruć jakiegoś pacjenta, choćbyś nawet miał wyjść na ulice i zadźgać przypadkową osobę, to masz znaleźć tego dawcę! I lepiej pamiętaj, że jeśli ja wyprawię pogrzeb Emilowi, to twoja żona wyprawi tobie – Zostawiłem oniemiałego lekarza, a sam udałem się z powrotem w kierunku sali Emila.

Siedziałem przy brunecie przez kilka godzin. Wsłuchiwałem się w jego jednostajny oddech i wypatrywałem jakiegokolwiek ruchu. Wreszcie doczekałem się. Powoli odzyskiwał przytomność, a moje serce rosło z każdą sekundą. Rozglądał się w koło szeroko otwartymi oczami. Nie miałem szansy z nim porozmawiać, bo właściwie od razu po przebudzeniu został otoczony przez personel szpitala, a mnie wyproszono pod pretekstem badan i rozmowy z pacjentem.

Zacząłem krążyć miedzy salami i sprawdzać, co z resztą przywiezionych osób. Po upewnieniu się, że wszyscy moi ludzie dochodzą do siebie, a niektórych już wypuszczono do domu, udałem się na poszukiwania przyjaciół Emila. Z tego, co wiedziałem, bliźniaki były w całkiem dobrym stanie fizycznym, ale pewnie będą potrzebować spotkań z psychologiem. Amy pozornie była w gorszym stanie psychicznym niż jej brat, ale czułem, że to tylko pozory. Z rozmów z Emilem wiedziałem, że jego przyjaciel miał tendencję do tłamszenia w sobie emocji, co nie mogło być dobre. W pewnym momencie usłyszałem podniesione głosy. Zaciekawiony skręciłem w prawy korytarz. Naprzeciw siebie stali Leo i jakaś kobieta – najprawdopodobniej jego matka – i zażarcie kłócili się. Z jednego z pokoi właśnie wyszedł Eric. Nie zdziwiła mnie jego obecność. Ostatnimi czasy popadł w lekką obsesję na punkcie szatyna. Kamerdyner wydawał się tak samo skołowany jak ja.
– Nie rozumiesz, że nie wrócimy z tobą?! – krzyknął Leo – Nie mamy zamiaru zostawić Lu, mamy gdzieś twoje zdanie na temat Emila, a już na pewno jebie nas, co ludzie powiedzą! – Zwykle opanowany chłopak, wyglądał jakby miał zaraz się rozpłakać. Eric szybko podszedł do niego i położył dłoń na jego ramieniu.
– Dziecko, przecież gdyby nie ten odmieniec, to nic by się wam nie stało – Kobieta była wyraźnie spokojniejsza niż jej syn. Swoją drogą, patrząc na Amy i Leo spodziewałbym się, że ich rodzice są chociaż trochę podobni i nieco ekscentryczni w sposobie ubierania. Stojąca przede mną kobieta w niczym ich nie przypominała. Była to kobieta nieco pulchna, ale nie otyła. Włosy w kolorze kasztanowym miała zebrane w schludnego kucyka, z którego nie uciekał nawet jeden włos. Nosiła pudrowo – różową koszulę zapiętą na ostatni guzik i beżową spódnicę kończąca się lekko nad kolanami, na to narzucony był płaszcz o nieprawdopodobnie ohydnym odcieniu zieleni.
– To nie była wina Emila! Nie miał na to żadnego wpływu, nigdy nie widział tych ludzi na oczy!
– Miał, to była kara Boga. Gdyby był normalny nic złego nie spotkałoby go – Jeśli miałem jeszcze jakieś przyjazne, lub chociaż neutralne odczucia w stosunku do kobiety, to w tym momencie właśnie uleciały. Nie miała prawa oczerniać mojej kruszyny.
– Co ma pani na myśli mówiąc normalny? – Włączyłem się do rozmowy. Kobieta odchrząknęła lekko, nie tracąc powagi. Przez chwilę widziałem na jej twarzy cień zadowolenia, jakby z góry założyła, że poprę ją w tym, co powie.
– Nie powie mi pan, że homoseksualistę można nazwać normalnym. Przez tego chłopaka moja córka sądzi, że pociągają ją kobiety, to niedorzeczne. Dorastała w końcu w porządnej rodzinie, bez żadnych odchyleń – W tym momencie Leo prychnął i pociągnął w swoją stronę zaskoczonego Erica. Pocałował go krótko, ale niebywale stanowczo. Kiedy oderwał się od skołowanego bruneta posłał pełen wyższości uśmiech swojej matce.
– Skoro przebywanie z odmieńcami tak cię razi, to chyba nasze ostatnie spotkanie
– Ty chyba nie jesteś... – Kobieta wyglądała jakby wypowiedzenie słowa gej miało wywołać u niej torsje. Na szczęście Leo pospieszył jej z pomocą, by nie musiała wymawiać tego grzesznego słowa.
– Gejem? Owszem jestem, poznaj mojego chłopaka – przyciągnął do siebie Erica, który objął go w pasie, wyraźnie zadowolony z powierzonej mu roli.
– Nie tak was wychowałam!
– Tak wiem, nie będziesz tego tolerować, będziemy smażyć się w piekle bla, bla, bla – Po wcześniejszej złości nie pozostał nawet ślad w jego głosie. Teraz brzmiał na czysto znudzonego – skoro wszystko jasne, to żegnaj Meredit – Wściekła kobieta szybko pomaszerowała w kierunku głównego korytarza i zapewne wyjścia z kliniki. Leo pomachał w jej stronę, a gdy stracił ją z oczu ciężko upadł na jedno z stojących pod ścianą krzeseł. Wyglądał na wykończonego. Eric usiadł obok niego, posyłając delikatny uśmiech. Szatyn, o dziwo, odpowiedział tym samym. Wyglądało jakby sama obecność bruneta pomagała mu w tej chwili. Nie chcąc wtrącać się w ich sprawy za bardzo, poszedłem do sali, z której kilka minut wcześniej wyszedł Eric.

W białej pościeli tonęła Lu. Musiała być operowana, po tym jak prawie się zabiła. Jej stan był bardzo ciężki, to, że nie uszkodziła organów wewnętrznych i nie wykrwawiła się przed dotarciem do szpitala było prawdziwym cudem. Mimo całej aparatury, do której ją podłączono, wręcz pergaminowej skóry i opatrunków pokrywającej jej ciało, wyglądała jak śpiący aniołek. Gdybym powiedział teraz komuś, że to dziecko jest wyszkolone na płatnego zabójcę, właściwie zaprogramowanego na wykonywanie rozkazów, zostałbym wyśmiany. Takie dzieciaki jak Lucy powinny dorastać w zwyczajnych domach, chodzić do szkoły, a nie od pierwszych lat życia szkolić się na bezduszne i bezwolne maszyny. To, co zrobiła ta dziewczynka dla innych byłoby niepojęte. Boże, przecież ona ledwo skończyła trzynaście lat! Powinna martwić się jakimś sprawdzianem z matematyki, a nie tym, że jeśli nie wykona rozkazu to zostanie zabita.
– Co z nią? – spytałem cicho. Mimo to siedząca przy łóżku Amy mocno wzdrygnęła się na dźwięk mojego głosu. Jej dłonie ciągle się trzęsły, a wzrok był momentami jakby zamglony i nieobecny.
– Była w krytycznym stanie – powiedziała tylko to. Jej głos okropnie się łamał. Unikała patrzenia na mnie. Wiedziałem, że Emil powiedział im o wszystkim, więc jej zachowanie nie dziwiło mnie. Patrząc na bladą, roztrzęsioną dziewczynę, o podkrążonych oczach, w mojej głowie zakołatała się myśl, że tak samo może zareagować Emil, gdy będę chciał z nim rozmawiać. Wiedziałem, że odzyskanie jego zaufania, będzie graniczyć z cudem, ale nie mogłem się poddać. Zbyt mocno go kochałem.
– Musisz odpocząć – powiedziałem spokojnie. Chwilę czekałem na reakcję dziewczyny, która ponownie pogrążyła się w swoich myślach.
– Nie, jest dobrze – starała się posłać w moją stronę lekki uśmiech, ale w tej samej chwili jej organizm zaprzeczył słowom i głęboko ziewnęła.
– Właśnie widzę. Skoro nie chcesz odpocząć, to chociaż wyjdź na kawę. Posiedzę z nią – Amy chwilę wahała się, ale w końcu skinęła głową i ruszyła do drzwi, a ja zająłem jej miejsce przy łóżku. Zanim wyszła, przystanęła jeszcze i zwróciła się do mnie.
– Wiem, co zrobiłeś – powiedziała tak cicho, że miałem problemy z odróżnieniem słów. Chciałem zacząć ją przekonywać, że mimo wszystkiego, co stało się w przeszłości, to nie dopuściłbym by Emilowi stała się krzywda i sam też bym mu jej nie wyrządził. Amy widząc, że chcę coś powiedzieć, uciszyła mnie gestem dłoni. – Nie tłumacz się. Wyjdę teraz na nieczułą szmatę i okropną przyjaciółkę, ale nie mam ci za złe. Boże, ja się cieszę. Wiesz, co on przeżył, a my... – urwała na chwilę. Jej oczy zaszkliły się – my nie mogliśmy mu pomóc – Wybiegła z sali, nim kompletnie się rozkleiła.

Dosyć długo siedziałem z Lucy. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, nawet jeśli wolałbym być z Emilem. Lu przypominała mi Mady. Może nie z wyglądu, bo ani kolor oczu, ani włosów nie pasował, ale patrząc na nią myślałem o siostrze. Wiele je łączyło. Całe życie ich życie było podporządkowane innym, a to czego chcą nie miało znaczenia. Mady miała mnie. Ja zawsze słuchałem tego, co miała do powiedzenia, spędzałem z nią czas i starałem się wywołać uśmiech na jej twarzy. Najwyraźniej dla Lucy takimi osobami stali się Amy, Leo i Emil. Coś mocno ścisnęło się w moim sercu, kiedy myślałem o przeszłości tej dziewczynki. Zupełnie nagle, w pewnym sensie naturalnie, pojawiła się myśl, że chcę się nią zająć. Nie umiałbym uzasadnić, dlaczego, po prostu wydało mi się to właściwe. Może chciałem dać jej to, czego nie mogła doświadczyć Madelaine. W tamtej chwili nie dbałem o to, co mną kieruje.
– Wiesz Lucy, jesteś trochę jak moja siostrzyczka – mówiłem do niej cicho. Zastanawiałem się, czy mimo śpiączki słyszy mnie. Kiedyś, gdy ciocia Valentina została wybudzona ze śpiączki farmakologicznej, utrzymywała, że doskonale wie, o czym do niej mówiłem. Niestety, później oberwałem od niej, za proszenie by nie umierała. Do tej pory pamiętałem jej głos, gdy mówiła – Jak śmiesz we mnie wątpić?!. Przeżyłam trzech mężów i nie mam zamiaru umierać, zanim usidlę czwartego! Zaśmiałem się na to wspomnienie. Po chwili wróciłem do rozmowy z Lucy. Mówiłem jej, że jest silna i nie musi się niczym martwić, bo wiele osób czeka, aż się obudzi. Tak zastał nas Leo. Wciąż ze swoją obojętną maską, patrzył na nas. Jedynym przejawem emocji u chłopaka był ciemny rumieniec, a sądząc, że w drzwiach stał Eric wyszczerzony od ucha do ucha, to podejrzewałem, co działo się między tą dwójką.

Po pewnym czasie, wróciłem do Emila. Widząc mnie mocno się wzdrygnął i odsunął tak jakby chciał wtopić się w ścianę. Zabolało mnie to jak zareagował. Dopiero patrząc w jego piękne zielone oczy przepełnione strachem, z całą mocą dotarło do mnie, co zrobiłem. Wszystko zniszczyłem. Zrównałem z ziemią nim w ogóle zbudowałem. Pozostało mi tylko próbować wszystko naprawić. Podszedłem do chłopaka i chciałem złapać go za rękę, ale ten szybko ją zabrał. Nie patrzył na mnie. Nie odzywał się. Udawał, że nie istnieję.
– Lekarz rozmawiał z tobą o przeszczepie? – W odpowiedzi nieznacznie skinął głową. Wiedziałem, że nie to powinienem wtedy powiedzieć, ale bałem się, że odtrąci moje błagania, więc chciałem choć trochę odwlec je w czasie. – Umierałem ze strachu o ciebie – Zero reakcji. Moje serce ścisnęło się boleśnie. – Błagam, wybacz mi – mój głos był pełen żałości i bólu, który nie robił na chłopaku żadnego wrażenia. – Zrozum, że umieram bez ciebie. Zbyt mocno cię kocham, by cię stracić. Zrobię wszystko – Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Emil spojrzał na mnie i lekko uniósł dłoń, jakby chciał mnie dotknąć, ale szybko opuścił ją. Jego twarz mieniła się emocjami, które starał się stłamsić, a to dało mi cień nadziei, że może jeszcze wszystko się ułoży. – Przysięgam, wszystko

– Will? – Do sali weszła Eve. Była wyraźnie zaskoczona moją obecnością. Zanim wyszła, poprosiła bym poszedł z nią. Niechętnie zrobiłem to. Staliśmy na korytarzu w pobliżu pokoju Emila. Eve wyglądała inaczej niż zwykle. Szara bluza, czarne spodnie i podkrążone oczy w naturalnym, szaro –piwnym kolorze – nie pasowało to do niej. To nie była dziewczyna, którą znałem od tylu lat i która zawsze mnie wspierała. Była zmęczona i patrzyła na mnie z jawną odrazą.
– Nienawidzi mnie – wręcz wyszeptałem, opadając ciężko na jedno z krzeseł stojących wzdłuż korytarza. Eve tym razem nie miała zamiaru mi pomóc.
– Dziwisz mu się! – Jej krzyk zwrócił uwagę przechodzącej obok pielęgniarki. Kobieta jednak widząc mnie nie zwróciła nam uwagi, że zakłócamy spokój w klinice. – Teraz nawet nie próbuj mi przerwać! – Blondynka była naprawdę wściekła. – Przez te wszystkie jebane lata staję na głowie, żebyś nie zwariował, żebyś ułożył sobie życie. Robię za wyrozumiałą przyjaciółkę, prawie matkę Teresę! Siedziałam cicho, kiedy stalkowałeś Emila. Nie powiedziałam nic, kiedy go porwałeś. Nic! Ale jeśli myślisz, że będę przyklaskiwać temu, co zrobiłeś z jego ojcem, to grubo się mylisz. Dziwisz się, że Emil cię nienawidzi? – Oczywiście nie czekała na moją odpowiedź, tylko kontynuowała swój monolog. W normalnych warunkach mówiła tyle, że trudno było wpleść w rozmowę choć zdanie, teraz, gdy była napędzana wściekłością, było to niemożliwe. – Ja nie! Wiem, co zrobił mu ten skurwysyn i sama chętnie bym go wykastrowała! Tylko mi powiedz Will, wiedziałeś o tym wszystkim?
– Nie – Taka była prawda. Nie miałem pojęcia, że ojciec gwałci Emila. Chłopaka był blady, wychudzony, często posiniaczony. Podejrzewałem, że ojciec się nad nim znęca, bije, ale nie myślałem o czymś takim.
– Właśnie, nie wiedziałeś – brzmiała jakbym ją zawiódł – Z jednej strony zabiłeś osobę, która zniszczyła Emilowi pół życia, z drugiej ojca, który przynajmniej w przeszłości coś dla niego znaczył. A gdyby było inaczej? Gdyby ten facet był świetnym ojcem, bardzo związanym z synem. Gdyby był całkowitym przeciwieństwem naszych rodziców?
– Ale nie był! – Tym razem to ja nie wytrzymałem. Co miało dać takie gdybanie? Facet był zły, teraz nie żyje, a ja nie będę zastanawiał się, czy można było rozegrać to inaczej.
– Ale nie mogłeś o tym wiedzieć i to jest problem! Jak Emil ma ci ufać, jak ma się nie bać, skoro z jego perspektywy zabiłeś od tak obcego człowieka? Nie obchodzi mnie, co z tym zrobisz, ale wiedz, że ja nie pomogę ci go odzyskać. Nie przyczynię się do następnych cierpień w jego życiu – Zaczęła odchodzić, ale w pewnym momencie spojrzała na mnie ostatni raz – Żegnaj Will

Wróciłem do Emila. Wciąż siedział na łóżku, w tej samej pozycji, co uprzednio. Głowę trzymał spuszczoną, a w dłoniach nerwowo ściskał pościel.
– Kochasz mnie? – Powiedział nagle. Nie mogłem uwierzyć, że zadał mi to pytanie – Odpowiedz, czy mnie kochasz?
– Oczywiście! Przysięgam, dla ciebie zrobię wszystko – Zapewniłem gorliwie.
– Jeśli... – jego głos załamał się. – Jeśli rzeczywiście mnie kochasz, to pozwól mi odejść – Tym jednym, wypowiedzianym szeptem zdaniem, Emil skruszył mój świat na miliardy drobnych kawałków.



Witam, moje zbłąkane duszyczki!


Zastanawiam się jak długo będzie trwać to opowiadanie. Niby mogę skończyć je już niedługo, bo jesteśmy praktycznie na finiszu tego co kiedyś wymyśliłam, ale jest szansa, że jeszcze trochę się razem pomęczymy. (Ciekawostka! Kiedyś, gdy nie mogłam spać przyszło mi do głowy jedno zdanie, a właściwie to jedna scena i cała ta historia powstała, tylko dlatego, że chciałam to opisać ^.^)

Mniejsza z tym...


Do następnego, misiaki!




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top